[Echo z zaświatów] ROZDZIAŁ 22. Pomyłka kosztuje śmierć



Pomachała mężczyznom i wyszła na równinę porośniętą topolami i wierzbami płaczącymi, gdzie smutek i bierność nosiły się wraz wiatrem między gałęziami. Pragnienie ciepła pochłaniało zmarłych, którzy ze spuszczonymi głowami kroczyli przez trawy, nie oglądając się za siebie i nie spoglądając w przód. Jedno spojrzenie wystarczało, by oddać się topoli o czarnej korze i na zawsze stać się jednością z drzewem.
Tamten mężczyzna już tam był. Gorzki uśmiech pojawił się wśród zeschniętych liści, a złotówka leżała na zieleni. Marnowała się. Nikt nie zwracał uwagi na drobny pieniążek, który teraz nie był do niczego potrzebny. Nikt, oprócz Kornelii, nie znał jego prawdziwej wartości. I nikt nie pozna, pomyślała, podnosząc monetę. Zacisnęła pięść i podążyła za zmarłymi. Szła szybciej, szła, mając świadomość, dokąd idzie i jak dojść do miejsca, do którego zmierzała. W przeciwieństwie do reszty, która błądziła między kolejnymi zakrętami, przesmykami. Kornelia widziała prostą ścieżkę, a na jej końcu przedsionek Hadesu i Starość.
Zadrżała.
Już raz w tym cyklu Starość rzuciła się na nią, jakby próbowała wyszarpać życie; odebrać młodość i piękno.
Wzięła głęboki wdech i ruszyła dalej. Nie zatrzymała się już ani razu. Przeszła przez tłumy ludzi, nie zwracając uwagę na choćby największy okrzyk niezadowolenia czy niezgody. Kolejka ciągnęła się niemal w nieskończoność. Każdy czekał na swoim miejscu, ale nie miała na to czasu. I nie miała na to sił. Wystarczająco się naczekała i za wiele razy okazała dobroć, gdy nie zasługiwali na nią. Starość wyciągnęła ku niej dłoń, lecz nie wyraziła chęci pomocy.
Odeszła.
I znalazła przystań, na której czekał Charon. Bez cienia wątpliwości weszła w tłum. Jak wtedy, nikt nie zauważył jej obecności. Nic się nie zmieniło. Ludzie się nie zmienili. Te same twarze mignęły przed jej oczyma. Te same żale wylały się przez usta. Te same nienawiści przelali do rzeki.
— O, widzę, że wróciłaś! — syknął przez zęby, a potem splunął do rzeki.
Wyciągnęła dłoń i podała przewoźnikowi złotówkę. Zacisnął usta w wąską linijkę. Pokiwał kilka razy, gdy pooglądał monetę ze wszystkich stron. Nagryzł ją nawet, ale w końcu rzucił w stos, posyłając zmarłej uśmiech, może i cierpki, ale uśmiech. Wskazał miejsce na łodzi.
— Zapraszam.
Odsunął stos monet na bok.
Wnet zerwały się kolejne okrzyki. Kornelia zasłoniła uszy. Nie obróciła się. Nie pozwoliła, by choćby jedno zażalenie dotarło do niej. Ostrożnie weszła na łódź, przy zaskakująco miłym wsparciu Charona, który przytrzymał ją pod ramieniem. Usiadła we wskazanym miejscu. Przewoźnik po raz ostatni trzepnął jakąś kobietę w głowę. Wiosło aż się zatrzęsło od uderzenia. Ludzie w krzyku rozeszli się i ten jeden moment wykorzystał Charon. Odepchnął się od brzegu akurat, kiedy zmarli znów zebrali się wokoło. Niektórzy weszli do wody, w agonii wyciągając dłonie, by zabrać jeszcze ich.
Kornelia pokręciła głową, a na ustach zostawiła słowo, którego tak nienawidziła. Nie.
— Co tu znowu robisz? — spytał ostrym tonem Charon. Łódź zachybotała się, a przewoźnik zaśmiał złośliwie.
— Muszę dostać się do Chronosa.
— Chronosa, mówisz? — Udał zdziwionego. — A trafisz?
— Jeśli mi powiesz, to…
— Możesz skręcić albo w prawo, albo w lewo — przerwał, skręcając przy niewielkiej wysepce w lewo. — Masz tylko dwie opcje do wyboru.
— Dziękuję… — wyszeptała niechętnie. — Wy wszyscy jesteście tak chętni do pomocy.
— Tak, jak ty kochana. — Wskazał na jej szyję. — Przecież masz jeszcze jeden pieniążek. Mogłabyś komuś pomóc.
— A komu dokładnie? Miałam rzucić może monetę w tłum?
Charon parsknął śmiechem.
— Z przyjemnością bym to zobaczył, kochana! Z przyjemnością! Ta rzeź, ta bitwa o jedną, głupią monetę. Ta desperacja, żeby tylko podać mi złotówkę. Przynajmniej zostawiliby mnie w spokoju. Ciągłe bicie tych dusz potrafi nużyć.
— To może zaprowadzisz mnie do Chronosa? — zaproponowała grzecznie.
Zamilknął, by na moment pogrążyć się w wymownym, bardzo jednoznacznym milczeniu. Wyraźnie udawał zainteresowanego propozycją i przedłużał te rozważania tylko w jednym celu — aby zirytować Kornelię.
W końcu westchnęła ciężko i machnęła na wszystko ręką. W prawo czy w lewo, pozostały jej tylko dwie opcje do wyboru. Jeśli jedna się nie sprawdzi, zawsze druga była właściwa.
Jednak Charon był innego zdania. Zatrzymał się do środku rzeki. Łódź zakołysała, a on wymownie uśmiechnął się, szczerząc wybrakowane zęby.
— Oczywiście, że tak. Co jeszcze chcesz, bym dla ciebie uczynił? — Ironia wylewała się z każdego słowa, które przemykało przez usta przewoźnika.
Kornelii zrobiło się niedobrze. Odwróciła wzrok i pogrążyła się w ciszy do końca podróży. Charon jednak nie przestał. Najpierw opowiedział jej historię o tym, jak mężczyzna oddał złotego zęba w zamian za przewóz, a potem powiedział o niedogodnościach, które ciągle napotyka jako przewoźnik. Miał dosyć swojej pracy — niekończącej się i jednostajnej. A Kornelia miała dość jego gadania, tak samo jak Daniela. Zbyt dużo zdań na raz, zbyt mało informacji. Z utęsknieniem spoglądała na brzeg, który zdawał się zbliżać z każdym machnięciem wiosła. Jęki Cerbera niosły się echem. Tak, zbliżała się, a niepokój narastał. Prawo albo lewo, które wybrać najpierw?
— Idź w lewo — odezwał się nagle Charon, wskazując końcem wiosła kierunek. — Lewo — powtórzył stanowczym tonem.
— Lewo — powiedziała jeszcze raz, kiwając głową. A więc już wiedziała, że należy iść w prawo. Nie w lewo.
— I uważaj, Chronos lubi zamykać drzwi przed czyimś nosem — ostrzegł dziewczynę. — I pamiętaj, idź w lewo, nigdy w prawo.
— Rozumiem i dziękuję — odparła, wstając.
Podeszła do Charona i przytrzymała się barierki, gdy po raz kolejny łódź zakołysała się na wodzie. Wody stawały się niebezpieczne. Choć płynęli jedynie po rzece, nurt ciągnął ich silnie ku prawemu brzegowi. Martwa ryba wypłynęła na zewnątrz, zsuwając na boki pływające po powierzchni rośliny. Wokół zabulgotało. Bąbelki wyłoniły się na powierzchni. Otoczyły rybę ze wszystkich stron, a gdy się rozeszły, ości rozlazły się wśród roślinności. Po chwili nic już nie pozostało z żywej istoty.
Kornelia się wzdrygnęła i podeszła bliżej środka łodzi. Nie chciała skończyć jak ta ryba.
Cerber zawył jeszcze głośniej. Zbliżała się, naprawdę zbliżała do kolejnej z bram, by przekonać się, czy pójście w prawo na pewno zaprowadzi ją do Chronosa.
Wpłynęli na mieliznę. Pierwsze zatrząsnęło nimi, a potem całkowicie zatrzymali się, gdy Cerber kończył bawić się uciekającym zmarłym. Drugą połowę, tę samą, którą ostatnim razem miała zaszczyt oglądać, pies rzucił na piasek. Kornelia wyskoczyła z łodzi, kiwnięciem dziękując Charonowi za podróż.
— Z moim pechem, to jeszcze się spotkamy — burknął po nosem i odpłynął.
Kornelia stanęła przed Cerberem. Jedna z głów wystawiła język, jakby chcąc oblizać dziewczynę. Cofnęła się szybko i krzyknęła:
— Nie!
Zakaz nie zrobił na psie wrażenia. Język przeleciał Kornelię od góry do dołu, pozostawiając lepiącą się maź i wstrętny zapach, który przypominał gnijące ciała. Skrzywiła się z obrzydzenia i otrzepała, choć bezskutecznie.
— Prosiłam — szepnęła ze zrezygnowaniem w głosie. Starła psią ślinę z twarzy. — Proszę, spokojnie — zwróciła się do Cerbera, który niewinnie zamerdał ogonkiem. — Nie, nie, nie… — powtórzyła trzykrotnie, odsuwając się.
Przesunął się w jej stronę i zablokował jakąkolwiek drogę ucieczki. Schyliła się, pies uczynił tak samo. Podskoczyła, a Cerber zrobił stójkę, wystawiając trzy języki. Gęsta ślina ściekła na połowę ciała mężczyzny, który chwilę wcześniej próbował ucieczki. Zwierzę odrzuciło go na bok łapą.
— Grzeczny pies.
Kornelia kiwnęła, powoli zbliżając się do Cerbera. Wiedziała, że uda jej się przejść, jeśli tylko odwróci uwagę zwierzęcia. Choć to już nie było takie proste. Cerber śledził każdy jej ruch, nawet ten najmniejszy. Podążał za nią jak cień, jakby nie chcąc, aby wymknęła się z zabawy, którą tak polubił.
— Proszę, naprawdę muszę znaleźć Chronosa — zwróciła się do pupilka Hadesa, licząc, że ten ją zrozumie.
Cerber przechylił trzy głowy na bok, jakby na znak niezrozumienia.
— Muszę iść — powiedziała bardziej stanowczym głosem.
Nic się nie zmieniło. Cerber wyraził jeszcze większą chęć zabawy, turlając się przez bramą i nie dając Kornelii najmniejszej szansy, by mogła przejść obok. Bawił się nią, jej bezcennym czasem i tym, że każda sekunda może być tą ostatnią. A najbardziej bolało to, że Cerber w ogóle nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
Kornelia pokręciła głową i ruszyła przed siebie, starając się ignorować wszelkie próby zwierzęcia o otrzymanie uwagi. Ignorowała psa. Nie miała teraz czasu na gierki, których samotne zwierzę potrzebowało. Nie teraz, powtarzała sobie w myślach, prawie obiecując, że kiedyś odwiedzi Cerbera. Nie powiedziała jednak tego na głos. Zachowała obietnicę w sercu, jakby nie wierzyła, że faktycznie kiedyś tu wróci na zabawę.
Cerber zaskomlał żałośnie i odsunął się, robiąc Kornelii przejście. Trzy głowy położyły się na piasku i zamknęły oczy.
— Przepraszam — szepnęła. — Może kiedyś… — urwała w połowie. Przyłożyła dłoń do ust, nie pozwalając, aby choć jedno słowo więcej przeszło przez nie. Za dużo powiedziała, choć jeszcze chwilę wcześniej zadeklarowała przed sobą, że nie złoży żadnej obietnicy. Krótko wytrwała w przyrzeczeniu.
Jedna z głów pożegnała ją szczeknięciem, gdy skręciła w prawo tuż za bramą. Czy w lewo, czy w prawo, widziała jedynie pustkowia wypełnione smutkiem i żalem. Pustka rozbrzmiewała w jej uszach, a nawet najmniejsza dusza nie stanęła przed jej obliczem, gdy wkroczyła na pierwszą ze ścieżek. Na drogę, którą sama stworzyła. Wydawało się, że jest pierwszym zmarłym, który zdecydował się wkroczyć na obce tereny i pozostawić po sobie ślad. A im dalej szła, tym większa nicość ją wypełniała.
Wiatr ustał wraz z niosącymi się z nim szeptami.
Głos Kornelii nie wydobywał się już więcej z gardła, jakby pustkowie pochłaniało go wraz z resztkami niepokojów.
Pragnęła iść dalej. Postawić kolejny krok i zagłębić się w niekończącą się podróż, na końcu której nic jej nie czekało. Dopiero z tą chwilą pojęła, że Charon nie oszukał jej. Złośliwie czy nie, ale wskazał jej właściwą drogę. I tylko ona zdecydowała wybrać inną.
Żałowała decyzji. Przeszła niepotrzebnie znaczny kawałek, a drzwi nie było widać. W oddali nie pojawiały się choćby zarysy czegokolwiek. Istniał tam jedynie wieczny wieczór i cisza. Nie Chronos.
Szybko zawróciła. Jeszcze kilka minut dłużej, a całkowicie dałaby pochłonąć się przez to miejsce i pozostała w nim do końca dni.
— Zostań — rozległ się paraliżujący szept. Złowrogi i nieprzewidywalny, a co gorsza niewidzialny. Wokół nikogo nie było.
Kornelia zwolniła, ale nie zatrzymała. Rozglądała się raz za razem, obserwując swoje otoczenie i czekając, aż ktoś się ujawni. Pod stopami czuła, że grunt staje się miękki. Z każdym krokiem zapadała się coraz bardziej. Mimo to szła dalej, nie zwracając uwagi na podłoże.
— Zostań — głos odezwał się ponownie.
Nie wytrzymała. Biegiem ruszyła przez pustkowie, z oddali dostrzegając pilnującego bramę Cerbera. Uśmiechnęła się łagodnie.
Przewróciła się.
Jej łydkę chwyciła dłoń. Kornelia wyciągnęła przed siebie ręce, lecz wokoło nie było niczego, za co mogła się chwycić. Uderzyła stopą o własną nogę, przynosząc sobie jedynie ból. Spróbowała jeszcze raz, tym razem niżej — dłoń przesunęła się wyżej. Chłód przeniknął przez jej skórę. Ostre paznokcie przebiły się, a krew spłynęła po łydce.
— Zostań — trzeci raz usłyszała wołanie.
Nie została.
Wspomnienie uderzyło z siłą, której do tej pory nie zaznała. Chwyciło bezlitośnie za serce, przypominając ostatnie chwile jej życia — blade i kończące się niewiadomą. Obraz lustra zamigał w jej umyśle, potem pojawiła się ranka na palcu, aż nastało milczenie. Wrona zakrakała, zawołała ją, gdy powinna siedzieć cicho. Ale ruszyła za nią. Nie została w mieszkaniu, choć Penelopa błagała ją. Choć Penelopa starała się ją ratować, gdy sama znalazła się w niebezpieczeństwie.
Wyszła, ale nie sama.
Zaniosła wiadomość. Na pewno pod dom Pavora. I wtedy…
— NIE! — ryknęła na całe pustkowie i zasłoniła uszy.
Nie zamierzała dłużej słuchać, nie chciała dłużej patrzeć.
Gwałtownie szarpnęła nogą, wyrywając się z uścisku. Zmuszono ją do ucieczki, więc zaczęła bieg jak szalona. To Penelopa i Pavor zawsze powtarzali, by uciekać. Uczyniła tak, ale coś wydawało się pękać w niej, w jej wnętrzu. Pęknięcia powiększały się, a wraz z nimi ból. Nie pamiętała nic więcej. Ktoś ją zabił, ktoś zadał ostateczny cios i pozostawił w wiecznym cierpieniu.
Uciekała przed tym, choć powinna stawić czoło.
Uciekała, gdy tchórzostwo było najgorszym z rozwiązań.
Uciekała, bo…
— Jestem słaba…. — wydusiła z siebie.
Padła na kolana, tuż przy bramie Cerbera.
— Jestem taka słaba — powtórzyła, zdając sobie sprawę z własnej bezsilności.
Odwróciła się.
Nic.
Nic nie znajdowało się tam, gdzie jeszcze przed chwilą walczyła. Dlatego wstała i w całej swej bezsilności poszła w lewo, tam gdzie najpierw skierował ją Charon. Cerber pokręcił równocześnie trzema głowami. Wiedziała, że pomyłka, jakiej się dopuściła, nie umknęła uwadze strażnika Hadesu. Może i on próbował ją ostrzec, zmienić zdanie, zanim było za późno.
Tylko że pomyliła się. I nic nie mogła zmienić.
Uczucie bezsilności zbierało się w jej sercu, choć zostawiła za sobą pustkowie. Z oddali dostrzegała nawet drzwi, więc dlaczego wciąż bolała ją porażka? Może właśnie dlatego wybranie odpowiedniej ścieżki stanowiło takie wyzwanie. Dlatego Kazio i Radek podali jej dwa rozwiązania, bo sami nie znali właściwego. A zamiast posłuchać Charona, uznała, że nie warto mu zaufać.
Pomyliła się.
Nie pierwszy i nie ostatni raz.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!