Pomachała mężczyznom i wyszła na
równinę porośniętą topolami i wierzbami płaczącymi, gdzie smutek i bierność
nosiły się wraz wiatrem między gałęziami. Pragnienie ciepła pochłaniało
zmarłych, którzy ze spuszczonymi głowami kroczyli przez trawy, nie oglądając
się za siebie i nie spoglądając w przód. Jedno spojrzenie wystarczało, by oddać
się topoli o czarnej korze i na zawsze stać się jednością z drzewem.
Tamten mężczyzna już tam był. Gorzki
uśmiech pojawił się wśród zeschniętych liści, a złotówka leżała na zieleni.
Marnowała się. Nikt nie zwracał uwagi na drobny pieniążek, który teraz nie był
do niczego potrzebny. Nikt, oprócz Kornelii, nie znał jego prawdziwej wartości.
I nikt nie pozna, pomyślała,
podnosząc monetę. Zacisnęła pięść i podążyła za zmarłymi. Szła szybciej, szła,
mając świadomość, dokąd idzie i jak dojść do miejsca, do którego zmierzała. W
przeciwieństwie do reszty, która błądziła między kolejnymi zakrętami,
przesmykami. Kornelia widziała prostą ścieżkę, a na jej końcu przedsionek
Hadesu i Starość.
Zadrżała.
Już raz w tym cyklu Starość rzuciła się
na nią, jakby próbowała wyszarpać życie; odebrać młodość i piękno.
Wzięła głęboki wdech i ruszyła dalej.
Nie zatrzymała się już ani razu. Przeszła przez tłumy ludzi, nie zwracając
uwagę na choćby największy okrzyk niezadowolenia czy niezgody. Kolejka ciągnęła
się niemal w nieskończoność. Każdy czekał na swoim miejscu, ale nie miała na to
czasu. I nie miała na to sił. Wystarczająco się naczekała i za wiele razy
okazała dobroć, gdy nie zasługiwali na nią. Starość wyciągnęła ku niej dłoń,
lecz nie wyraziła chęci pomocy.
Odeszła.
I znalazła przystań, na której czekał
Charon. Bez cienia wątpliwości weszła w tłum. Jak wtedy, nikt nie zauważył jej
obecności. Nic się nie zmieniło. Ludzie się nie zmienili. Te same twarze
mignęły przed jej oczyma. Te same żale wylały się przez usta. Te same
nienawiści przelali do rzeki.
— O, widzę, że wróciłaś! — syknął przez
zęby, a potem splunął do rzeki.
Wyciągnęła dłoń i podała przewoźnikowi
złotówkę. Zacisnął usta w wąską linijkę. Pokiwał kilka razy, gdy pooglądał
monetę ze wszystkich stron. Nagryzł ją nawet, ale w końcu rzucił w stos,
posyłając zmarłej uśmiech, może i cierpki, ale uśmiech. Wskazał miejsce na
łodzi.
— Zapraszam.
Odsunął stos monet na bok.
Wnet zerwały się kolejne okrzyki.
Kornelia zasłoniła uszy. Nie obróciła się. Nie pozwoliła, by choćby jedno
zażalenie dotarło do niej. Ostrożnie weszła na łódź, przy zaskakująco miłym
wsparciu Charona, który przytrzymał ją pod ramieniem. Usiadła we wskazanym
miejscu. Przewoźnik po raz ostatni trzepnął jakąś kobietę w głowę. Wiosło aż
się zatrzęsło od uderzenia. Ludzie w krzyku rozeszli się i ten jeden moment
wykorzystał Charon. Odepchnął się od brzegu akurat, kiedy zmarli znów zebrali
się wokoło. Niektórzy weszli do wody, w agonii wyciągając dłonie, by zabrać
jeszcze ich.
Kornelia pokręciła głową, a na ustach
zostawiła słowo, którego tak nienawidziła. Nie.
— Co tu znowu robisz? — spytał ostrym
tonem Charon. Łódź zachybotała się, a przewoźnik zaśmiał złośliwie.
— Muszę dostać się do Chronosa.
— Chronosa, mówisz? — Udał zdziwionego.
— A trafisz?
— Jeśli mi powiesz, to…
— Możesz skręcić albo w prawo, albo w
lewo — przerwał, skręcając przy niewielkiej wysepce w lewo. — Masz tylko dwie
opcje do wyboru.
— Dziękuję… — wyszeptała niechętnie. —
Wy wszyscy jesteście tak chętni do pomocy.
— Tak, jak ty kochana. — Wskazał na jej
szyję. — Przecież masz jeszcze jeden pieniążek. Mogłabyś komuś pomóc.
— A komu dokładnie? Miałam rzucić może
monetę w tłum?
Charon parsknął śmiechem.
— Z przyjemnością bym to zobaczył,
kochana! Z przyjemnością! Ta rzeź, ta bitwa o jedną, głupią monetę. Ta
desperacja, żeby tylko podać mi złotówkę. Przynajmniej zostawiliby mnie w
spokoju. Ciągłe bicie tych dusz potrafi nużyć.
— To może zaprowadzisz mnie do
Chronosa? — zaproponowała grzecznie.
Zamilknął, by na moment pogrążyć się w
wymownym, bardzo jednoznacznym milczeniu. Wyraźnie udawał zainteresowanego
propozycją i przedłużał te rozważania tylko w jednym celu — aby zirytować
Kornelię.
W końcu westchnęła ciężko i machnęła na
wszystko ręką. W prawo czy w lewo, pozostały jej tylko dwie opcje do wyboru.
Jeśli jedna się nie sprawdzi, zawsze druga była właściwa.
Jednak Charon był innego zdania.
Zatrzymał się do środku rzeki. Łódź zakołysała, a on wymownie uśmiechnął się,
szczerząc wybrakowane zęby.
— Oczywiście, że tak. Co jeszcze
chcesz, bym dla ciebie uczynił? — Ironia wylewała się z każdego słowa, które
przemykało przez usta przewoźnika.
Kornelii zrobiło się niedobrze.
Odwróciła wzrok i pogrążyła się w ciszy do końca podróży. Charon jednak nie
przestał. Najpierw opowiedział jej historię o tym, jak mężczyzna oddał złotego
zęba w zamian za przewóz, a potem powiedział o niedogodnościach, które ciągle
napotyka jako przewoźnik. Miał dosyć swojej pracy — niekończącej się i
jednostajnej. A Kornelia miała dość jego gadania, tak samo jak Daniela. Zbyt
dużo zdań na raz, zbyt mało informacji. Z utęsknieniem spoglądała na brzeg, który
zdawał się zbliżać z każdym machnięciem wiosła. Jęki Cerbera niosły się echem.
Tak, zbliżała się, a niepokój narastał. Prawo albo lewo, które wybrać najpierw?
— Idź w lewo — odezwał się nagle
Charon, wskazując końcem wiosła kierunek. — Lewo — powtórzył stanowczym tonem.
— Lewo — powiedziała jeszcze raz,
kiwając głową. A więc już wiedziała, że należy iść w prawo. Nie w lewo.
— I uważaj, Chronos lubi zamykać drzwi
przed czyimś nosem — ostrzegł dziewczynę. — I pamiętaj, idź w lewo, nigdy w
prawo.
— Rozumiem i dziękuję — odparła,
wstając.
Podeszła do Charona i przytrzymała się
barierki, gdy po raz kolejny łódź zakołysała się na wodzie. Wody stawały się
niebezpieczne. Choć płynęli jedynie po rzece, nurt ciągnął ich silnie ku
prawemu brzegowi. Martwa ryba wypłynęła na zewnątrz, zsuwając na boki pływające
po powierzchni rośliny. Wokół zabulgotało. Bąbelki wyłoniły się na powierzchni.
Otoczyły rybę ze wszystkich stron, a gdy się rozeszły, ości rozlazły się wśród
roślinności. Po chwili nic już nie pozostało z żywej istoty.
Kornelia się wzdrygnęła i podeszła
bliżej środka łodzi. Nie chciała skończyć jak ta ryba.
Cerber zawył jeszcze głośniej. Zbliżała
się, naprawdę zbliżała do kolejnej z bram, by przekonać się, czy pójście w
prawo na pewno zaprowadzi ją do Chronosa.
Wpłynęli na mieliznę. Pierwsze
zatrząsnęło nimi, a potem całkowicie zatrzymali się, gdy Cerber kończył bawić
się uciekającym zmarłym. Drugą połowę, tę samą, którą ostatnim razem miała
zaszczyt oglądać, pies rzucił na piasek. Kornelia wyskoczyła z łodzi, kiwnięciem
dziękując Charonowi za podróż.
— Z moim pechem, to jeszcze się
spotkamy — burknął po nosem i odpłynął.
Kornelia stanęła przed Cerberem. Jedna
z głów wystawiła język, jakby chcąc oblizać dziewczynę. Cofnęła się szybko i
krzyknęła:
— Nie!
Zakaz nie zrobił na psie wrażenia.
Język przeleciał Kornelię od góry do dołu, pozostawiając lepiącą się maź i
wstrętny zapach, który przypominał gnijące ciała. Skrzywiła się z obrzydzenia i
otrzepała, choć bezskutecznie.
— Prosiłam — szepnęła ze zrezygnowaniem
w głosie. Starła psią ślinę z twarzy. — Proszę, spokojnie — zwróciła się do
Cerbera, który niewinnie zamerdał ogonkiem. — Nie, nie, nie… — powtórzyła
trzykrotnie, odsuwając się.
Przesunął się w jej stronę i zablokował
jakąkolwiek drogę ucieczki. Schyliła się, pies uczynił tak samo. Podskoczyła, a
Cerber zrobił stójkę, wystawiając trzy języki. Gęsta ślina ściekła na połowę
ciała mężczyzny, który chwilę wcześniej próbował ucieczki. Zwierzę odrzuciło go
na bok łapą.
— Grzeczny pies.
Kornelia kiwnęła, powoli zbliżając się
do Cerbera. Wiedziała, że uda jej się przejść, jeśli tylko odwróci uwagę
zwierzęcia. Choć to już nie było takie proste. Cerber śledził każdy jej ruch,
nawet ten najmniejszy. Podążał za nią jak cień, jakby nie chcąc, aby wymknęła
się z zabawy, którą tak polubił.
— Proszę, naprawdę muszę znaleźć
Chronosa — zwróciła się do pupilka Hadesa, licząc, że ten ją zrozumie.
Cerber przechylił trzy głowy na bok,
jakby na znak niezrozumienia.
— Muszę iść — powiedziała bardziej
stanowczym głosem.
Nic się nie zmieniło. Cerber wyraził
jeszcze większą chęć zabawy, turlając się przez bramą i nie dając Kornelii
najmniejszej szansy, by mogła przejść obok. Bawił się nią, jej bezcennym czasem
i tym, że każda sekunda może być tą ostatnią. A najbardziej bolało to, że Cerber
w ogóle nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
Kornelia pokręciła głową i ruszyła
przed siebie, starając się ignorować wszelkie próby zwierzęcia o otrzymanie
uwagi. Ignorowała psa. Nie miała teraz czasu na gierki, których samotne zwierzę
potrzebowało. Nie teraz, powtarzała
sobie w myślach, prawie obiecując, że kiedyś odwiedzi Cerbera. Nie powiedziała
jednak tego na głos. Zachowała obietnicę w sercu, jakby nie wierzyła, że
faktycznie kiedyś tu wróci na zabawę.
Cerber zaskomlał żałośnie i odsunął się,
robiąc Kornelii przejście. Trzy głowy położyły się na piasku i zamknęły oczy.
— Przepraszam — szepnęła. — Może
kiedyś… — urwała w połowie. Przyłożyła dłoń do ust, nie pozwalając, aby choć
jedno słowo więcej przeszło przez nie. Za dużo powiedziała, choć jeszcze chwilę
wcześniej zadeklarowała przed sobą, że nie złoży żadnej obietnicy. Krótko
wytrwała w przyrzeczeniu.
Jedna z głów pożegnała ją
szczeknięciem, gdy skręciła w prawo tuż za bramą. Czy w lewo, czy w prawo,
widziała jedynie pustkowia wypełnione smutkiem i żalem. Pustka rozbrzmiewała w
jej uszach, a nawet najmniejsza dusza nie stanęła przed jej obliczem, gdy
wkroczyła na pierwszą ze ścieżek. Na drogę, którą sama stworzyła. Wydawało się,
że jest pierwszym zmarłym, który zdecydował się wkroczyć na obce tereny i
pozostawić po sobie ślad. A im dalej szła, tym większa nicość ją wypełniała.
Wiatr ustał wraz z niosącymi się z nim
szeptami.
Głos Kornelii nie wydobywał się już
więcej z gardła, jakby pustkowie pochłaniało go wraz z resztkami niepokojów.
Pragnęła iść dalej. Postawić kolejny
krok i zagłębić się w niekończącą się podróż, na końcu której nic jej nie
czekało. Dopiero z tą chwilą pojęła, że Charon nie oszukał jej. Złośliwie czy
nie, ale wskazał jej właściwą drogę. I tylko ona zdecydowała wybrać inną.
Żałowała decyzji. Przeszła
niepotrzebnie znaczny kawałek, a drzwi nie było widać. W oddali nie pojawiały
się choćby zarysy czegokolwiek. Istniał tam jedynie wieczny wieczór i cisza.
Nie Chronos.
Szybko zawróciła. Jeszcze kilka minut
dłużej, a całkowicie dałaby pochłonąć się przez to miejsce i pozostała w nim do
końca dni.
— Zostań — rozległ się paraliżujący
szept. Złowrogi i nieprzewidywalny, a co gorsza niewidzialny. Wokół nikogo nie
było.
Kornelia zwolniła, ale nie zatrzymała.
Rozglądała się raz za razem, obserwując swoje otoczenie i czekając, aż ktoś się
ujawni. Pod stopami czuła, że grunt staje się miękki. Z każdym krokiem zapadała
się coraz bardziej. Mimo to szła dalej, nie zwracając uwagi na podłoże.
— Zostań — głos odezwał się ponownie.
Nie wytrzymała. Biegiem ruszyła przez
pustkowie, z oddali dostrzegając pilnującego bramę Cerbera. Uśmiechnęła się
łagodnie.
Przewróciła się.
Jej łydkę chwyciła dłoń. Kornelia
wyciągnęła przed siebie ręce, lecz wokoło nie było niczego, za co mogła się
chwycić. Uderzyła stopą o własną nogę, przynosząc sobie jedynie ból. Spróbowała
jeszcze raz, tym razem niżej — dłoń przesunęła się wyżej. Chłód przeniknął
przez jej skórę. Ostre paznokcie przebiły się, a krew spłynęła po łydce.
— Zostań — trzeci raz usłyszała
wołanie.
Nie została.
Wspomnienie uderzyło z siłą, której do
tej pory nie zaznała. Chwyciło bezlitośnie za serce, przypominając ostatnie
chwile jej życia — blade i kończące się niewiadomą. Obraz lustra zamigał w jej
umyśle, potem pojawiła się ranka na palcu, aż nastało milczenie.
Wrona zakrakała, zawołała ją, gdy powinna siedzieć cicho. Ale ruszyła za nią.
Nie została w mieszkaniu, choć Penelopa błagała ją. Choć Penelopa starała się
ją ratować, gdy sama znalazła się w niebezpieczeństwie.
Wyszła, ale nie sama.
Zaniosła wiadomość. Na pewno pod dom
Pavora. I wtedy…
— NIE! — ryknęła na całe pustkowie i
zasłoniła uszy.
Nie zamierzała dłużej słuchać, nie
chciała dłużej patrzeć.
Gwałtownie szarpnęła nogą, wyrywając
się z uścisku. Zmuszono ją do ucieczki, więc zaczęła bieg jak szalona. To
Penelopa i Pavor zawsze powtarzali, by uciekać. Uczyniła tak, ale coś wydawało
się pękać w niej, w jej wnętrzu. Pęknięcia powiększały się, a wraz z nimi ból.
Nie pamiętała nic więcej. Ktoś ją zabił, ktoś zadał ostateczny cios i
pozostawił w wiecznym cierpieniu.
Uciekała przed tym, choć powinna stawić
czoło.
Uciekała, gdy tchórzostwo było
najgorszym z rozwiązań.
Uciekała, bo…
— Jestem słaba…. — wydusiła z siebie.
Padła na kolana, tuż przy bramie
Cerbera.
— Jestem taka słaba — powtórzyła,
zdając sobie sprawę z własnej bezsilności.
Odwróciła się.
Nic.
Nic nie znajdowało się tam, gdzie
jeszcze przed chwilą walczyła. Dlatego wstała i w całej swej bezsilności poszła
w lewo, tam gdzie najpierw skierował ją Charon. Cerber pokręcił równocześnie
trzema głowami. Wiedziała, że pomyłka, jakiej się dopuściła, nie umknęła uwadze
strażnika Hadesu. Może i on próbował ją ostrzec, zmienić zdanie, zanim było za
późno.
Tylko że pomyliła się. I nic nie mogła
zmienić.
Uczucie bezsilności zbierało się w jej
sercu, choć zostawiła za sobą pustkowie. Z oddali dostrzegała nawet drzwi, więc
dlaczego wciąż bolała ją porażka? Może właśnie dlatego wybranie odpowiedniej
ścieżki stanowiło takie wyzwanie. Dlatego Kazio i Radek podali jej dwa
rozwiązania, bo sami nie znali właściwego. A zamiast posłuchać Charona, uznała,
że nie warto mu zaufać.
Pomyliła się.
Nie pierwszy i nie ostatni raz.
0 Comments:
Prześlij komentarz