Przedostatnia z pochodni zgasła, zanim
zdążyła ją minąć. Kolejna zamigotała łagodnym, wygasającym płomieniem, który
nakazywał jej pospieszyć się i wyjść, zanim i on zakończy swój żywot. Uniosła
sukienkę i pognała na kraniec korytarza. Jasność powitała ja z otwartymi
rękoma. Nie był to jednak blask, który wydobywał się ze słońca. Równina, na
którą wyszła, przypominała pochmurny, deszczowy dzień w krainie żywych. Słońce
chowało się, a szarość spowijała świat, tak samo jak w tej równinie. Tylko bez
chmur zawieszonych na sklepieniu. Niebo okrywały szare, jednorodne pustki,
których sam widok niepokoił. Ponure myśli przychodziły, błagając, aby odejść z
tego miejsca.
Kornelia ruszyła zgodnie z ich wolą,
zmierzając na równicę porośniętą z rzadka płaczącymi wierzbami i topolami
przyobleczonymi czarną korą. Pozostali zmarli dołączyli do niej, idąc w
milczeniu i smutku. Kobieta niosła dziecko na rękach, kołysząc je i usypiając.
Starsi czy młodsi szli w jednej linii, nie wymieniając się choćby słowem. Aż
jeden z mężczyzn — ten, który wcześniej uzyskał od Kimeryjczyków monetę —
wyszedł naprzeciw wszystkich.
— Dlaczego tu rośnie topola? — oburzył
się, rozkładając szeroko ręce. — Czy to nie jest dziwne? Ta topola powinna
znajdować się na ziemi, nie w piekle!
Piekło,
pomyślała Kornelia, rozglądając się po
twarzach obcych ludzi. Zastanawiało ją, ilu z nich wierzy, że przybyło do
piekła? Ilu jeszcze nie zdało sobie sprawy, że Boga nie ma, a bogowie greccy
istnieją? Pewnie niewielu.
Zatrzymała się — pozostali podążali
dalej, a mężczyzna mówił i mówił bez ustanku. W pewnym momencie przestała go w
ogóle słuchać. Objął wszystkich gniewnym spojrzeniem, wskazując po kolei na
zmarłych i wypominając im, że przez wyrządzanie krzywdy trafili do piekła.
Kornelia zaśmiała się. Jak niby malutkie dziecko miało kogoś skrzywdzić?
Gadanina mężczyzny zaczęła ja nudzić. Ruszyła dalej, nie widząc sensu w jego
przemówieniu. Jednak nie poprzestał na tym. Pobiegł na sam przód, stając między
dwiema topolami.
— Wyspowiadajcie się, póki jeszcze
macie szansę! — wrzasnął, bijąc się w pierś. — Wyznajcie… — umilkł.
Wzrok, smutny i nieobecny, skierował na
czarną korę topoli. Usta zadrżały, a dłonie zbliżyły się do drzewa, powoli
obejmując je.
— Mój nowy dom — szepnął.
Skóra mężczyzny pokryła się jakby smołą,
przechodząc na ubrania, włosy, a potem wtapiając się nawet w organy. Oczy
wypełniły się czernią, tak bliską topoli, która wydawała się pochłaniać
zmarłego. Uśmiechnął się, a jego wargi zdawały wypowiadać jakieś słowa. Nie
zrozumiała ich, nie potrzebowała zrozumieć.
Obeszła zmarłego, pozostawiając go
topoli i w ciszy dziękując za ostrzeżenie. Nie
dotykaj drzew, ostrzegła siebie, ostatni raz oglądając przez ramię. Z
topoli wyłoniła się nowa, zdrowa gałąź, a mężczyzna wyparował, jakby nigdy
istniał.
— Przedsionek Hadesu — szepnął wiatr,
niosąc ze sobą chłód.
Zadrżała, wychodząc z równicy. Zimne
powietrze okryło przedsionek, choć tłumy zmarłych przeciskały się między sobą,
kierując ku przystani Charona. Blada trędowata stanęła na skraju linii,
zostając po chwili zepchnięta na bok. Nędzny staruszek pomógł jej wstać, lecz
ta, zamiast okazać wdzięczność, znowu próbowała wepchnąć się do ludzi.
Staruszek pozostał przy niej mimo wszystko.
— To ty — stwierdziła, przypominając
sobie biednego mężczyznę napotkanego w kawiarni, do której podążyła za Bożeną.
Nie wpadła w tłum. Przeszła obok i
podeszła do starca, kiedy po raz kolejny wyciągał pomocną dłoń ku trędowatej.
— Dzień dobry — odezwała się do niego
Kornelia.
Zamknięte dotąd oczy się otworzyły. Starość, imię boga wypełniło myśli. Choroba, pomyślała, gdy chora kobieta
znowu została wypchnięta z tłumu.
— Czy my się znamy? — spytała
skrzeczącym głosem Starość.
— Trochę tak, może pan mnie widział w…
—…kawiarni — dokończył, po czym
zakaszlał flegmą. Pochylił się nad gołą ziemią i jeszcze raz zacharczał. Żyłka
pękła mu, a krew wypłynęła spod rannej skóry, suchej i łuszczącej się.
— Pomóc? — zaproponowała grzecznie.
— Nie kłopocz się, on i tak jest stary —
odezwała się Choroba, popychając starca ku ziemi. — Płacz i krzycz, starcze.
Odpędzę się od ciebie kiedyś, więc krzycz i płacz rzewnie! A ty młoda wracaj do
kolejki, chyba że puścić mnie chcesz. Wychodzi, idź prędko, chyba że pieniążka
nie masz, wrednoto! Precz, idź już!
Starość załkała. W kościach mu
zastrzykało, a był to dźwięk, który złapał Kornelię za serce. Współczuła mu.
Tak głęboko współczuła bogu, choć ludzi traktowała z dystansem, z obojętnością.
Okręciła się.
Wojna i Niezgoda kłócili się, a ich
gniew rósł z każdym oddechem. Zauważyli ją i zamilkli. Zaczęli się zbliżać,
lecz uciekła w głąb przedsionka, biegnąc i biegnąc, aż napotkała na ścianę.
Kolejne imiona bogów objawiały się w jej myślach, zalewając potokiem słów,
których nie umiała ze sobą powiązać. Dlaczego teraz? Dlaczego dopiero w
przedsionku Hadesu?
Tłum zmarłych skierował ciekawskie
spojrzenia w jej stronę, lecz gdy kolejka zmniejszyła się, zapomnieli o jej
istnieniu. Posunęli się dalej, a Kornelia znów pozostała sama w cierpieniach.
Nie, nie sama. Wojna wyjęła miecz, kierując kraniec ostra jakby na jej gardło.
Przełknęła głośno ślinę. Szyja zrobiła się lepka. Zmazała ze skóry substancję —
była nią krew, która roztarła w palcach.
Serce zabiło mocniej. Nie żyła, więc
czego się bała?
Odważnie wstała, krocząc ku czwórce
bogów. Coś musnęło jej policzek. Przystanęła i uniosła głowę. Z wielkiego
wiązu, pnącego się niemal ku samemu światu żywych, wyrosły maleńkie pyłki,
które raz za razem opadały ku ziemi, a potem wznosiły się, pędząc ku górze.
— Wracaj do kolejki! — zagrzmiał
potężny głos Wojny.
— Nie martwcie się, moi drodzy —
szepnęła słodko Niezgoda. — Może nie musi wracać do kolejki, niech zostanie,
Starość ma rację.
— Starość, milcz! — skarcił staruszka,
grożąc mieczem. — Niech zagrają bębny, nie pozwolę na przelaną krew wojny, by
ta dziewczyna została poza kolejką.
— Sama nie wyszła, to Choroba ją
wygoniła — przypomniała niewinnie Niezgoda, uciekając za plecy Wojny.
— Wracaj! — ryknął.
— Oczywiście, już idę — zgodziła się
natychmiast, przechodząc obok bogów. Rzuciła im krótkie, wymowne spojrzenie i
stanęła w kolejce. Nie ubyło w niej choćby jednej duszy.
Podskoczyła w miejscu, próbując
sprawdzić, co się dzieje na samym przedzie. Stąd widziała jedynie cienie. Nie
zamierzała czekać wieczności na dotarcie do kolejnej części Hadesu. Radek i
Kazio wspomnieli o Charonie i zapłacie. Nie
posiadają nic cennego, podpowiedziały myśli, a chwilę później sama się zmartwiła.
Nie wzięła ze sobą choćby najmniejsze pieniążka, a najcenniejszą rzeczą, jaką
posiała, był pierścień z jej włosów.
Okręciła krąg na palcu. Nie posiadał
żadnej wartości, ale ocena nie należała do niej.
Zostawiła za sobą rozważania o cenie,
którą sobie zażyczy Charon i zwróciła większą uwagę na otoczenie — na
rozciągające się od skraju przedsionka grzęzawiska i bagna. Bąble wyrastały na
ich powierzchniach, buchając w równych odstępach i ubrudzając błotem ubrania
zmarłych. Ci jednak nie przejmowali się tym. Ich krzyki zdawały się biec przez
cały Hades, niosąc pełną żalu i bólu pieśń. A potem następował tylko stukot, a
wszyscy, jak na zawołanie, upadli w błotnistą maź. Wstawali i jeszcze raz
napierali na przód, nie poddając się w staraniach.
Kornelia podwinęła sukienkę i ruszyła w
kierunku tłumu, stąpając na palcach przez lepką maź. Błoto przemykało przez jej
skórę, przynosząc ze sobą chłód i niewyobrażalną rozkosz. Czuła. Wróciło
upragnione czucie, a im bliżej była Hadesu, tym powracało silniejsze.
— Wynocha mi stąd, jak nie macie
zapłaty! — usłyszała krzyk dobiegający z krańca bagien.
Młoda dziewczyna, może
czternastoletnia, syknęła, zagryzając gumę do żucia. Rzuciła ostre, pełne
nienawiści spojrzenie ku Charonowi, a potem wystawiła środkowy palec.
— Bez łaski! — ryknęła, na moment
oglądając się przez głowę.
Nieświadomie, a może i z pełną
świadomością, przemknęła przez ciało Kornelii — zamarła w milczeniu. Nie
odważyła się obrócić i chociaż raz ujrzeć reakcję nastolatki. Zapytać, czy w
ogóle ją zauważyła.
Nie!,
wrzasnęły bezlitośnie myśli.
Znowu coś jej umknęło. Przez moment miała
nadzieję, że wszystko powróciło do normy. Śmierć znowu ją zaskoczyła. Czy to
przez to, że znajdowała się zbyt daleko od Hadesu? Pytanie zaprzątnęło jej
myśli, choć wiedziała, że żadne starania nie dostarczą jej odpowiedzi. Ile razy
już się wysilała, na własną rękę poszukując wyjaśnień? Za każdym razem… Za
każdym razem końce poszukiwań prysły jak bańka mydlana, przygotowując miejsce
na kolejne.
Tym razem zaniepokoiło ją coś jeszcze —
wobec bogów nie była niewidzialna, w przeciwieństwie do zmarłych. Ale czy
wszystkich? Dusze przeciskały się między sobą w tłumie, nikt nie wychodził
przed pozostałych. Musieli pozostawać w materialnej formie.
Kornelii pozostało tylko sprawdzić, na
ile ona sama istnieje w Hadesie.
Wcisnęła się w tłum, przenikając przez
starszych, który nie dali rady przezwyciężyć siły tłumu. Dzieci przeskoczyły
między jej nogami, a kobiety pognały za nimi, rękoma machając przez głowę
Kornelii. Mężczyźni walczyli na samym przedzie, choć i oni jej nie dostrzegli.
Z każdym krokiem łzy cisnęły się mocniej na oczy, lecz nadal nie wypływały. Ta
pustka, przytłaczająca, bezdenna pustka, niszczyła od wewnątrz. Błagała, by
ktoś zatrzymał się, krzyknął, wskazał palcem, cokolwiek… Pozostawała dla nich
nikim. Pustką… Zerem… Kimś, komu nie warto poświęcić żadnej uwagi. Nawet jej
nie odrzucali. Jedynie ignorowali całe jej istnienie, sprawiając, że bolało
jeszcze mocniej.
— Ma panienka pieniążek? — odezwał się
lekko chropowaty głos z naprzeciwka. — No ma czy nie, głucha babo? Pewnie że
nie ma, bo skąd… — Prychnął pod nosem.
Charon,
przypomniała sobie o przewoźniku.
Uniosła głowę i spojrzała prosto w ciemne, pozbawione jakiegokolwiek ciepła
oczy. Niechlujny zarost pokrywał połowę jego twarzy, której skóra była stara i
pomarszczona. Na jej powierzchni przecinały się trzy linie, jakby zagojone
rany. Nie wyglądał jednak na mężczyznę w wieku starczym, wręcz przeciwnie. Rysy
miał silne i twarde, nie do zdarcia. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby w
Kornelii narodziły się obawy. Starania tak wielu zmarłych zamieniały się w
proch rozprowadzany przez całe bagno, a na łodzi Charona wciąż świeciły pustki.
Nikt nie wsiadł. Nikt nie posiadał odpowiedniej zapłaty.
— Pieniążek nie — odezwała się,
zwracając na siebie uwagę przewoźnika. Starała się mówić pewnie, a głos
powstrzymać od drżenia. — Jednak mam coś w zamian.
— Nie przyjmuję…
— A jeśli nie ma drugiej takiej rzeczy
na całym świecie?— przerwała, zdejmując utkany z jej włosów pierścień.
— To tylko…
—… włosy — dokończyła za boga. — Tak,
to tylko włosy. Pierścień z włosów, który symbolizuje każdy powrót do
przeszłości zmarłej wędrującej po świecie żywych. Należy do mnie, do kobiety,
którą Tanatos odrzucił.
— A jak się niby dostałaś tu w takim
razie?
Splunął do wody, po czym podrapał się
po zarośnie, z którego wysypało się najróżniejsze robactwo.
— Złapałam się Tanatosa, gdy zabierał
inną osobę do Hadesu. Niestety, spadłam przed miastem Kimeryjczyków —
kontynuowała.
— To możesz oddać miłe wspomnienie i
wrócić znowu z zapłatą! — nie dał za wygraną.
— Moje najmilsze wspomnienie wypaliłoby
im wszystkie pochodnie. — Zaśmiała się sztucznie. — Nie posiadam wspomnień,
dlatego mogą mi zabrać chwilę, kiedy widziałam śmierć młodego chłopaka.
Charon potarł podbródek, przyglądając
się Kornelii głęboko i dokładnie.
— W lepszym stanie tu trafią —
zażartował złośliwie.
Przemilczała żart. Przewoźnik fuknął,
gdy nie dostał w odpowiedzi żadnej docinki czy nawet komentarza.
— Ale i w gorszym — dodał, jakby
próbował zachować twarz. — Wolę pieniążek.
— Miałam, ale Tanatos mi go zabrał.
— Zabrał, mówisz? — Ścisnął ukryte w
zaroście usta, a potem prychnął po nosem, jednocześnie wiosłem odpychając
pchających się mężczyzn. — Niby po co? Sama widzisz, ile robactwa tu nalazło.
Każdy zmarły z monetą się liczy.
— Nie ja — szepnęła, choć była
świadoma, że w słowach Charona kryła się prawda. Niestety, racje nie trzymały
się jej. Wręcz przeciwnie — zawsze działo się inaczej niż powinno.
— A sio mi! — krzyknął, waląc po
głowach trzy kobiety z dziećmi w rękach. — To co z tego, że małe! Zabierać mi
je tu stąd. Łodzi nie będą mi brudzić!
Splunął, a zmarłe uciekły, robiąc
miejsce mężczyznom, którzy jeszcze raz podjęli próbę wskoczenia na łódź. Charon
bez najmniejszych trudności odepchnął ich, a kolejni znowu natarli, a po nich
jeszcze następni.
— Jeśli mnie zabierzesz, to
przynajmniej nie będziesz musiał się z nimi użerać — zauważyła.
— Dużo gadasz...
Podrapał się po głowie, przez chwilę
jakby rozważając propozycję Kornelii.
— Nie… — Pokręciła głową. — Zazwyczaj
tylko słucham — dodała.
Źrenice boga rozszerzyły się. Uśmiech,
trochę mroczny i odpychający, pojawił się na jego zmęczonej twarzy.
— Dawaj pierścień! — rozkazał,
równocześnie machając ręką by wsiadała.
Zmarli zatrzymali się w bezruchu na
piętnaście sekund, trwając w absolutnej ciszy, by następnie ryknąć chórem. Zabierz mnie, krzyczeli jeden przez
drugiego. Nie mnie, dam ci wszystko! Słuchała
ich wrzasków wybiórczo. Nikogo nie zamierzała zabrać. Była dla nich przez cały
czas niewidzialna, więc teraz przyszedł czas na jej kolej.
Podwinęła sukienkę przy biodrach,
zanurzając stopy w wodzie. Chłód przepłynął po jej skórze, zmywając z niej cały
brud. Błoto powróciło na dno rzeki Hadesu. Kornelia podparła się ręką o
drewnianą belkę i podskoczyła, wskakując do środka łodzi. Zachybotała się na
wodzie, co nie umknęło uwadze Charona. Zmarszczył groźnie brwi. Pokornie
pochyliła głowę, cicho przepraszając za nieuwagę.
Przewoźnik odwrócił wiosło, odpychając
się kijem od dna i wprawiając łódkę w ruch. Jęki zmarłych uniosły się echem
między poszczególnymi partiami Hadesu, zdając się docierać nawet do pałacu boga
zmarłych.
Kornelia odwróciła się od dusz,
siadając naprzeciw wiosłującego Charona. Pierścień utkany w włosów rzuciła do
góry monet, które piętrzyły się pod podkładem, mieniąc przepięknymi kolorami —
od złota, przez brąz, a kończąc na srebrze. Tylko jej siwe włosy tam nie
pasowały.
— Jeśli odzyskam monetę od Tanatosa,
oddam ją — obiecała.
— Dobrze, oj dobrze… — Wziął mniejszy
zamach, spowalniając łódkę. — Wspomniałaś, że słuchasz, więc siadaj i cisza.
Kiwnęła w odpowiedzi.
— No, taką zmarłą lubię. Reszta jedynie
ględzi i błaga, żeby pokazać im drogę do żywych, że oni nie powinni ujrzeć —
zaczął się żalić. — Zwykle nie słucham
ich. Zostało mi powierzone przewożenie zmarłych i nic więcej, ale właśnie,
przewożenie. A potrafię stać w miejscu przez długi czas, bo nie chcą mi dać
monety. Proponuję im wymianę u Kimeryjczyków, ale oni, że nie. A najgorsi są
ci, którzy chcą podburzyć tłum. Myślą, że nie poradzę sobie z duszami. Czasami mam
ochotę wciąć na łódź i wyrzucić na środku, aby przez wieki unosili się na tych
przeklętych rzekach! Widzisz, ty mi dałaś najcenniejszą rzecz, jaka do ciebie
należy. Może faktycznie te włosy na coś się kiedyś przydadzą. A oni? Nie dadzą
złotego guzika, bo to pamiątka po babci. A babcia stoi gdzieś z tyłu i próbuje
zabrać wnuczkowi głupi guzik. Taka jest śmierć i pewnie takie było ich życie,
ale dość gadania. Wysłuchałaś za dużo. Zaraz Echo rozniesie plotki do Hadesa, a
tego bym nie chciał.
Mroczne góry wyłoniły się zza zakrętu,
a wielka brama wyrosła przed nimi, stojąc otworem dla zmarłych, którzy już
przeprawili się na drugą stronę. Kornelia wstrzymała oddech. Widok, tak
przerażający i niepewny, napawał ją fascynacją; sprawiał, że z każdym ruchem
wody jej serce kołatało z podniecenia. Piękne,
podpowiedziały jej myśli, a wzrok skierował się odruchowo mu pływającym ku
sklepieniu duchom, podobnych do Algosa, którego spotkała w mieszkaniu Agnieszki
i Rafała.
Z oddali rozległo się szczekanie.
Łańcuchy zagrzechotały w przeraźliwej pieśni, a pies zawył donośnie, niosąc
swój głos przez cały Hades.
— Cholerne psisko — wysyczał przez zęby
Charon. — Ten Cerber zawsze straszy zmarłych, choć dobra z niego psina, o ile
nie próbujesz uciec z Hadesu. O, tak jak ten pan.
Zacharczał radośnie, wskazując palcem
na biegnąć zza bramy kropkę.
Kornelia wstała, przybliżając się do
przewoźnika. Faktycznie, dojrzała zarysy przypominające mężczyznę, ale dopiero
po minucie zobaczyła w pełni jego postać. Biegł bardzo szybko, jakby ktoś go
gonił, choć pustki ciągnęły się między bramą a królestwem latających cieni.
Mężczyzna zwolnił dopiero, gdy zbliżył się do wysokiego łuku. Wziął głęboki
wdech, stając przed samą granicą między dwiema częściami Hadesu. Cerber
zacharczał, ciągnął za łańcuchy na tyle mocno, że zaczęły wysuwać się z
zawiasów. Mężczyzna się zawahał.
Idź,
pogoniła go Kornelia, pragnąc ujrzeć
reakcję Cerbera, przepięknego zwierzęcia o trzech głowach. Gęsta piana spłynęła
po pyskach psa, w momencie gdy czerwone ślepia wbiły się w mężczyznę. Zachwiał
się i, chyba przypadkowo, wystawił stopę za wyznaczoną granicę. W mig Cerber
rzucił się na zmarłego. Jedna z głów pochwyciła za dół, a druga i trzecia biły
się o to, która ma pierwsza wbić zęby w głowę. Krew skapnęła na piaszczystą drogę.
Pierwsza głowa otrząsnęła się, szarpiąc ciałem zmarłego we wszystkie strony.
Kornelia nie widziała wszystkiego, ale coś wpadło do rzeki. Usłyszała tylko
chlupot.
— Szaleniec — wycharczał Charon,
przyspieszając. — Cerber to pupil Hadesa. Niektórzy myślą, że jak taki potulny
przy wejściu, to i przy wyjściu jest. Nic bardziej mylnego — szepnął. — Ale
przynajmniej ich krew się nie marnuje.
— Nie marnuje? — powtórzyła pytająco.
Rozejrzała się po brzegu, lecz mimo
upływu czasu, nic się nie stało. Dopiero gdy Cerber puścił zmarłego na ziemię,
w piachu, w miejscach, które dociągnęła krew, pojawił się blask. Ciepło spowiło
krew, ocieplając ją, aż po chwili wyrósł z niej narcyz. Kwiat zakitował się,
kierując w stronę bramy wraz z pozostałymi braćmi.
Kornelia zeskoczyła z łodzi i pobiegła
w stronę rośliny, zrywając jedną z nich. Wzięła głęboki wdech, lecz zamiast
rozkoszy, doznała obrzydzenia. Zapach nie przypominał kwiatowego, delikatnego,
kojarzącego się z perfumami. Bliżej mu było do odoru wydobywające się z gnijących
zwłok. Narcyz jednak wyglądał przepięknie, mieniąc się żywymi kolorami, jak
gdyby sam kwiat rósł w świecie żywych, nie zmarłych. Postanowiła go ze sobą
zebrać, wkładając pod suknię.
Łańcuchy znowu otarły się o siebie, z
trudem utrzymując szarpiącego się Cerbera. Radość wydobywała się ze zwierzęcia.
Język szalał we wszystkie strony, chcąc w końcu oblizać Kornelię, lecz
dziewczyna się odsunęła. Jeszcze nie powiedziała „do widzenia” Charonowi. Łódź
stała przy samym brzegu, w mieliźnie, a przewoźnik czekał, również trzymając
kwiat Narcyza w dłoniach.
— Dziękuję — odparła, zrywając
Charonowi kolejnego narcyza.
— Nie.
Rzucił do wody kwiat, pozwalając toni
wodnej porwać roślinę zrodzoną z krwi zmarłego.
— Może więcej zmarłych zdobędzie monety
— życzyła mu.
— Oby, nudzi mi się!
Odepchnął się od mielizny i odpłynął w
kierunku przystani, gdzie czekał na niego tłum zmarłych. Kornelia miała
nadzieję, że wykorzystali ten czas dobrze i wymienili się z Kimeryjczykami na
monety.
Cerber zajęczał.
Pokręciła głową, tracąc ochotę na
podejście do zwierzęcia. Jednak to właśnie za tą bramą czekała ścieżka do sądu.
Nie dało się jej ominąć, nie dało się z niej uciec. Dlatego wzięła głęboki
wdech i podeszła do Cerbera, wyciągając przed siebie dłoń. Piec położył się na
plecy, merdając pozbawionym sierści ogonkiem. Zaskowytał radośnie. Kornelia
zaśmiała się, głaskając psa po brzuchu. Prawa noga poruszyła się w szczęśliwych
podskokach, tym samym sprawiając, że część piachu przesunęła się, zasypując
stopy dziewczyny.
— Muszę już iść — ostrzegła Cerbera.
Głowa jęknęła żałośnie.
— No muszę — powtórzyła.
Wstał i zastawił jej przejście, łasząc
się do ręki.
— Idę — rzekła ostrzej, na co w
odpowiedzi dostała zawodzący skowyt.
Cerber odsunął się, smutnie zawieszając
trzy głowy. Położył się na ziemi i jakby westchnął, łapką zahaczając o bramę. W
jednej chwili Kornelii zrobiło się żal zwierzęcia. W starożytności witał
zmarłych codziennie wielu zmarłych, dziś musiała należeć do niewielkiego grona,
które przeprawiało się przez rzekę.
— Wrócę jeszcze — obiecała, lecz zaraz
przypomniała sobie o leżących na piasku mężczyźnie — z rozszarpanym, krwawiącym
brzuchem. Wolała, żeby Cerber milej ją przywitał następnym razem.
Cześć! Standardowo na początek pakiet świeżych literówek:
OdpowiedzUsuń"Reszta jedynie ględzi i błaga, żeby pokazać im drogę do żywych, że oni nie powinni ujrzeć" - umrzeć
"mam ochotę wciąć na łódź" - wziąć, wsiąść?
"wskazując palcem na biegnąć zza bramy kropkę" - biegnącą
"Piec położył się na plecy" - Pies
Żebyś miała je szansę poprawić;). Nie szukasz może bety?
A co do treści - jak zwykle ciekawie. Faktycznie zrobiło mi się nieco żal Charona i Cerbera. Ale coś czuję, że ta podróż łódką jest jedynie wstępem do grubszej akcji. No cóż, pożyjemy - zobaczymy. Czekam na więcej i powodzenia w pisaniu!
No ja też mam taką nadzieję, bo powiem szczerze, że doszłam do wniosku, że trochę... puste to opowiadanie (dodam, że ja już piszę 10 część, więc trochę dalej jestem niż wy czytacie). I jestem świadoma, że co nie co muszę zmienić albo dodać, bo faktycznie gruba akcja szykuje się na koniec, ale nie aż taka, jak bym chciała. Coś pewnie jeszcze wymyślę, hehe.
UsuńA co do bety. W zasadzie tak... Szczególnie teraz. Błędów się nie uniknie. Nie ma szans, by to gówno w pełni wyłapać. A patrząc po mojej pracy magisterskiej, to ja mam talent do literówek. Więc tak, w zasadzie szukam :)
I wielkie dzięki!
Ja odniosłam wrażenie, że ta historia się cały czas dopiero rozkręca. Może nie jest to uciążliwe, bo czytam ją z przerwami, ale jak ktoś by to miał na raz pochłonąć to może poczuć ten brak konkretnej akcji. Jestem ciekawa co takiego dalej wymyślisz :).
UsuńA co do bety - skromnie zaproponuję siebie. Uwielbiam czytać Twoje teksty, więc pomoc przy nich będzie dla mnie przyjemnością. Szczególnie, że jak cokolwiek czytam, mam jakiś nawyk wyłapywania błędów i ich poprawiania (o czym zdążyłaś się już przekonać).
Także jeśli będziesz chętna, daj mi znać :).
Na pewno czytając ten rozdział, możesz mieć wrażenie, że historia dopiero się rozkręca. Jak mówiłam wyżej, czytasz 15R, a już piszę... no tak 27R, więc w zasadzie... czytasz połowę tego, co mam napisane, heh, dziwne.
UsuńI wiesz, jestem chętna. Nienawidzę sprawdzać, więc przyda mi się pomoc :)
Cieszę się! W takim razie podaj mi do siebie jakiś bardziej bezpośredni kontakt, żebyśmy mogły omówić szczegóły ;).
UsuńNajlepiej mailowo: rolaka20b@gmail.com ;)
Usuń