[HORROR] Ojciec, który kochał zegary

opowiadanie, one-shot, horror, romans, śmierć, tragedia, zegar, rodzice
Ojciec zawsze kochał zegar bardziej ode mnie.
Nie pamiętam, by czytał mi bajki na dobranoc, ale zawsze we wspomnieniach nosiłam ciepłe słowa, które kierował do zegara.
Nie pamiętam, by chociaż część ciężko zarobionych pieniędzy wydawał na prezent dla mnie. Na zegar nigdy nie oszczędzał. Jedno zatrzymanie wskazówek albo rysa na drewnianej powierzchni wystarczyły, by pobiec do sklepu czy zegarmistrza.
Nie pamiętam, by wziął mnie na kolana i zaczął pocieszać, gdy byłam smutna i płakałam. Przy zegarze zawsze klękał i wtulał go w siebie, traktując jak najcenniejszy skarb.
Mnie nie było.
Zegar kupił od podejrzanego straganiarza, na odpuście parafialnym. Gdy inni oglądali się za szczypami, plastikowymi zabawkami czy lodami truskawkowymi, które kochałam, ojciec wypatrzył zegar. Był stary i zniszczony, wyskakująca z okienka drewniana kukułka jednooka, a wahadło krzywe i zadarte. Gdy pierwszy raz sprzedawca pozwolił wyfrunąć kukułce, wystraszyłam się. Krzyknęłam i schowałam za mamą, błagając o powrót do domu. Już wtedy czułam, że zegar przyniesie więcej nieszczęścia niż dobra. Tykał dziwnie, jakby naśladując bicie serca. Poruszające się wahało hipnotyzowało, a najczarniejsze myśli pojawiały się wraz z każdym wybiciem zegara. A bił on często, nieregularnie. Nawet po dziesięciu latach od tego dnia nie odkryłam, dlaczego tak się działo, lecz dla ojca nie miało to znaczenia. Zegar stał się dla niego wszystkim. Tego dnia zbliżył się. Dotknął zakurzonej powierzchni i szepnął ciche: „Kocham cię”.
Mama zalała się łzami. Chwyciła mnie mocno za dłoń, próbując uciec, lecz ojciec zatrzymał nas. Wrzasnął. Sąsiedzi otoczyli naszą rodzinę, czekając jakby na przedstawienie, które nie nadeszło. Rozeszli się po kolejnych straganach, ale strach pozostał. Mama nie ruszyła się z miejsca. Dopiero gdy ojciec kupił zegar, pozwolił nam wrócić do domu.
Postawił zegar w ganku. Każdy, kto wchodził do naszego domu, widział najpierw zegar. A potem każdy przestał do nas przychodzić.
Mama zniknęła niecały tydzień później.
Wróciłam wtedy ze szkoły. W plecaku trzymałam rysunek, zrobiony z myślą o niej. Przedstawiał kwiaty, które mama i ja pielęgnowałyśmy w przydomowym ogródku przez całe wakacje. Wyjęłam obrazek, uśmiechnęłam się szeroko i wskoczyłam do kuchni, w której mama powinna właśnie przygotowywać obiad, tego dnia zamierzała ulepić pierogi, ale zastała mnie pustka. Usiadłam na krześle i czekałam na nią, myśląc, że wyszła na chwilę do pokoju obok. I dalej się uśmiechałam. Zegar tykał, a mama nie wracała. Zmieniłam zdanie, uwierzyłam, że poszła do sklepu coś kupić. Jednak zegar zabił mocniej i mocniej, aż kukułka wyskoczyła, witając mnie skrzekiem, który zabrał mnie pod łóżko. Bałam się. Bałam się i błagałam, by tata wrócił z pracy.
Wrócił i wtulił się do ukochanego zegara, pozostawiając mnie samą i głodną pod kołdrą.
Następnego dnia powiedział, że mama nas opuściła. Nie uwierzyłam mu ani tego poranka, ani nigdy więcej. Zegar witał mnie częściej, a wahadło zaczęło wydawać czyste, niemal nieskazitelnie. Kiedy przechodziłam obok, kukułka wyskakiwała. Drugie oko powróciło na miejsce, lecz przestała się uśmiechać, a ja patrzeć. Zamykałam oczy i szłam na pamięć do kuchni, by potem zamknąć drzwi i nigdy więcej tego dnia nie zbliżać się do zegara. Ze szkoły wracałam najpóźniej, jak tylko mogłam, wolne dni spędzałam z koleżankami, a gdy drogi ucieczki bledły, wyjeżdżałam do babci. Sama. Autobusem, który jeździł tylko dwa razy dziennie.
Ale i babcia odeszła.
Uciekłam ze znienawidzonego domu dopiero po wielu latach. Dostałam się na studia, potem znalazłam dobrą pracę i szukałam kolejnych wymówek, by nie odwiedzać ojca. Proboszcz dzwonił do mnie regularnie. Opowiadał, że obsesja ojca stawała się z każdym rokiem silniejsza. Wiedziałam o tym, mówiłam innym, ale nikt nie słuchał dziecka. Uwierzyli, gdy sami zobaczyli. Ojciec stracił pracę, nie płacił rachunków i, najważniejsze zdaniem księdza, przestał chodzić do kościoła. Proboszcz wezwał egzorcystę, sądząc, że zegar może być przeklęty. Nie potrzebowałam usłyszeć odpowiedzi. I jej nie usłyszałam. Kiedy ksiądz rozmawiał ze mną, egzorcysta wybiegł z krzykiem przed dom. Nigdy nie zdradził prawdy o tym, co wtedy ujrzał.
Ojciec zaginął niecały tydzień później, a ja przyjechał niedługo później, dwa dni przed końcem czerwca. Policja nie wszczęła śledztwa. Po krótkich rozmowach z okolicznymi mieszkańcami uznali, że ojciec popełnił samobójstwo. Albo po spotkaniu z zegarem, który musieli zobaczyć.
Kiedy przyjechałam do dawnego domu, złe wspomnienia wybuchły we mnie. Trzymany przez lata żal ścisnął serce, a łzy w końcu popłynęły, choć od momentu, w którym opuściłam ojca, ani razu się nie rozpłakałam. Coś we mnie pękło. Gdybym teraz zobaczyła ojca, nie powstrzymałabym siebie.
I nie tylko jego.
Chwyciłam za kawałek drewna, które ojciec przygotował na opał na zimę. Drzwi od komórki zaskrzypiały, a odór gnijącego ciała uderzył, gdy tylko przekroczyłam próg. Zatkałam nos i rozejrzałam się wokół. Nie oczekiwałam znaleźć ciała, ale zastanawiało mnie, co może wydzielać taki zapach. Wewnątrz panowała ciemność. Niewielkie okienko zatkały ptaki, budując wokół niego gniazdo. Wyjęłam więc telefon i włączyłam latarkę. Zastała mnie pustka. Absolutna pustka, nicość, która nie potrafiła pachnieć, a tym bardziej śmierdzieć. Żadnego siana, zwierząt, narzędzi, wiader czy taczek. Proboszcz nie wspomniał, by sąsiedzi wyczyścili dobytek ojca. Poza tym, kto byłby na tyle głupi, żeby zapuszczać się na oficjalnie uznaną za nawiedzoną ziemię?
Pokręciłam głową i wyszłam na zewnątrz, biorąc głęboki haust świeżego powietrza. Wiatr zerwał się, oczyszczając moje ciało i ubrania z tego obrzydliwego zapachu. Zaniepokoił mnie. Matka zawsze powtarzała, że taki wiatr zwiastuję burzę. Ciemne chmury zaczęły się już zbierać. Niewiele brakowało do deszczu.
Pospieszyłam się i poszłam w stronę domu. Szarpnęłam za klamkę – pozostała w moich rękach. Westchnęłam ciężko, obawiając się, że to nie koniec moich problemów. Spod krzesła wyskoczyła mysz. Przebiegła między nogami, a potem wcisnęła się w szparę między progiem a drzwi. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Nawet nie pisnęłam, choć w mieście wrzeszczałam na widok ćmi. Wzruszyłam tylko ramionami i położyłam klamkę na parapecie, po czym kolanem stuknęłam o drzwi. Podważyły się i otworzyły, a ja odruchowo przymknęłam powieki, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem.
Uczucie, że jestem obserwowana sparaliżowało moje ciało. Chwyciłam się za ścianę i podążałam jej śladem, przesuwając się powoli ku zegarowi.
Milczał.
Cisza przerażała bardziej niż ciągłe tykanie i bicie, do którego przyzwyczaił mnie. Musiałam otworzyć oczy; sprawdzić, czy ten przeklęty zegar stoi w tym samym miejscu i czy nadal żyje. Jednak bolesne wspomnienia nie pozwalały mi na to. Oddałbym wszystko, żeby wrócić na dwór, podpalić cały dom, aby strawił się wraz z przedmiotem, który zniszczył moją rodzinę i dzieciństwo.
Wskazówka przesunęła się, jak na zawołanie, i ciche tyknięcie przeszło serce na wskroś. Nieświadomie uniosłam powieki i spojrzałam prosto na złote wahadło – błyszczące, niemal jarzące się w ciemnym pokoju blaskiem, którego wcześniej nie znałam. Wskazówki drgały, pragnąc poruszyć się, ale pozostawały w miejscu, jakby drżąc ze strachu.
Zbliżyłam się.
Kukułka wyskoczyła z otworu, skrzecząc i piszcząc przeraźliwie. Odskoczyłam, zaciskając w dłoni kawałek drewna, a potem rzuciłam nim o zegar. Wydał z siebie jęk. Za oknem trzasnął piorun.
Nie powinnam tu wchodzić…
Odwróciłam się i skierowałam w stronę wyjścia, równocześnie grzebiąc w torebce w poszukiwaniu paczki papierosów. Znalazłam tylko zapalniczkę… Stanęłam w progu i obejrzałam przez ramię, gdy zegar nadal milczał. Wskazówki zatrzymały się w szerokim uśmiechu, jakby szczęśliwe, że odchodzę. Ale mnie wcale to nie cieszyło. Wahadło zachybotało.
Dlaczego teraz?
Dlaczego wyglądało tak pięknie, kiedy ojciec kupił je wraz z zegarem zniszczone i porysowane?
I dlaczego zmieniło kształt?
Wydłużyło się, wieńcząc niemal idealnie okrągłą głową. W jej odbiciu ujrzałam twarz ojca – człowieka, który przyglądał się temu zegarowi godzinami, a potem i pewnie dniami. Nienawidziła tego odbicia i tego zegara…
Zasłużył, by spłonąć.
Zasłużył, by pozostać na wieki uwięziony między płomieniami.
Stare gazety ułożyłam w stos, układając je przy drewnianej ściance. Zapaliłam je, a potem obok podłożyłam krzesło. Paliło się słabo. Deszcz zbliżał się, więc nie miałam czasu. Spieszyłam się. Pot spłynął po twarzy. Obcasy wbiły się w stare panele, a ja z trudem wyszarpałam je ze szpar.
Zegar zabił dwukrotnie.
Drewniana kukułka znowu posiadała tylko jedno oko. Ojciec nigdy nie zaniedbałby tego zegara. A jednak widziałam wyraźnie szparkę w miejscu, w którym powinno znajdować się drugie oko.
Przypomniałam sobie o barku w kuchni. Alkoholem szybciej wznieciłabym pożar.
Bez chwili zawahania ruszyłam, mijając zegar. Bił i bił jak opętany, a kukułka skrzeczała jak najęta. Przeszłam obok. Złapałam za dwie butelki nalewki. Uśmiechnęłam się. Koniec zbliżał się…
Butelki trzasnęły o podłogę, rozlewając alkohol po całym ganku. Przymknęłam powieki. Zegar zatykał. Znowu uczyniłam tak samo, a wskazówki poruszyły się wraz ze mną.
Dlaczego obserwowałam pożar i nie uciekałam?
Dlaczego zegar znowu zaczął tak dobrze działać?
I dlaczego moja ukochana mama powiedziała, że w końcu wróciłam do domu…

Już na zawsze…

4 komentarze:

  1. Tekst pełen tajemniczości i niepokoju. Podobało mi się. Skojarzył mi się z utworem Mein Herz Brent w wersji piano. Podobna atmosfera.
    Końcówka najlepsza. Uwielbiam te Twoje niedopowiedzenia i zaskakwianie:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i w pierwszej osobie! A 1 os nie pisałam chyba od 5 lat, więc to naprawdę sukces!
      Oj, ja też je uwielbiam, czuję się z tym dobrze, naprawdę. I mam ogrom pomysłów w zanadrzu, ale wiadomo... czas i chęci :(b Dzięki za kom!

      Usuń
  2. Ciekawy klimat, zdecydowanie najlepszy tekst z tych, które dziś czytałam na blogach z kategorii horror (uwielbiam dobre opowieści grozy i miałam ochotę znaleźć sobie na blogach coś klimatycznie strasznego).
    Trochę za szybko wszystko się działo, bardziej przypomina to streszczenie niż opowieść; najlepiej wypada początek i koniec, bo środek staje się właśnie takim "patataj, co było". Za to duży plus dla końcówki - w pierwszej chwili nieoczywistej i - dzięki Ci za to - nieprzegadanej wyjaśnieniami "co się właściwie dzieje".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, dziękuję. Właśnie też z biegiem czasu zauważyłam, że środek tak streściłam, a nie opowiedziałam.
      Dziękuję ślicznie za uwagi i super, że końcówka się spodobała ;)

      Usuń

Obserwuj!