Przewoźnik zatrzymał drugim końcem
wiosła łódź. Jęki zmarłych zamilkły, przeradzając się w pełne żalu westchnienia
zazdrości. Odsunęli się, gdy Daniel wkroczył do wody. Dłoń wyciągnął ku górze.
Wydawało się, że pieniążek zalśnił, dając znać, że wciąż czeka jeszcze jedna
osoba do popłynięcia. Charon zakaszlał i zawrócił, wydając z siebie dziwny
dźwięk, podobny do śmiechu, ale do końca. Kornelia poprawiła się na łodzi. Nie
spoglądała w stronę brzegu, a przede wszystkim unikała Daniela. Nie wyraziła
choćby słowa sprzeciwu, ale w rzeczywistości miała ochotę wyskoczyć z łodzi i
popłynąć o własnych siłach do Cerbera.
Pomimo wszystkich sprzeczności
rodzących się w jej myślach, pozostała w łodzi, która akurat zatrzymała się.
Daniel wsiadł do niej lekkim susem i usadowił się dokładnie obok Kornelii.
Stykaliby się ramionami, gdyby nie to, że ręka chłopaka przeszła przez ciało
zmarłej. Nie było w tym żadnego uczucia, jedynie pustka. Przetarła wierzch
dłoni, aby poczuć choćby własny dotyk.
— Jak umarłeś? — spytała w końcu, nie
chcąc, by podróż przebiegła w ciszy.
— Zostałem zamordowany — odpowiedział
lakonicznie. Uśmieszek nie schodził z jego twarzy. Okularów wciąż nie założył.
Z oczu bił złoty blask, tak piękny w ciemnościach Hadesu i zarazem tak
niepokojący w obliczu podejrzanego mroku, który skrywało to spojrzenie.
— Nie wyglądasz na zamordowanego.
— Ponieważ chciałem się tu znaleźć. Idę
do H… — Raptownie złapał się za gardło. Próbował wziąć wdech, lecz jakby zaczął
się dusić.
— Plutona Najwyższego — podpowiedziała.
— Albo Plutona.
— Plu… — odkaszlnął — Plutona —
dokończył, łapiąc głęboki oddech. — Mooogę się tutaj udusić? — zwrócił się do
Przewoźnika, nadal drżąc.
— Nie, ale boli — odparł. — Ach, moje
stare kości nie raz przeżyły gniew pana… A skoro bogowie czują ból, to ludziom
mogę tylko współczuć. Chociaż jedynie głupiec przeciwstawia się bogom.
— Aha… — zgodził się beznamiętnie.
Daniel odsunął się od Kornelii. Łódź
znowu zachybotała, ale szybko odzyskała równowagę, gdy wypłynęli na głęboką
wodę. Zawodzące wycie trzech głów Cerbera zaniosło się echem przez wodę.
Łańcuch zagrzechotał.
— Chyba nie może się już ciebie
doczekać — stwierdził Charon.
— Naprawdę?! — ucieszył się Daniel.
— Nie mówiłem o tobie — naprostował
swoją wypowiedź, posępnie marszcząc brwi.
Nawet
on nie cieszy się z obecności Daniela…, pomyślała,
drapiąc się po szyi. Znowu zaczęła swędzieć. Coś tu było nie tak. Nie sama
obecność Daniela, ale to jak się zachowywał i przede wszystkim, dlaczego nie
poruszyła go śmierć… Dlaczego wyglądał na tak szczęśliwego, gdy trafił do
samego Hadesu?
— Kto cię zabił? — kontynuowała
przesłuchanie. Czy będzie szczery?, dodała
w myślach.
— Nie wiem, nie widziałem napastnika.
— Rozumiem. Czyli nie wiesz, dlaczego
umarłeś?
— Nie, nie, nie… — Pomachał ręką. —
Wystarczy mi… — przerwał nagle. Oczy rozwarły się szeroko. Odruchowo zasłonił
usta, jakby dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że za dużo powiedział.
— Gdzie Tanatos? — pytała dalej.
— Nnie wiem — zadygotał. Daniel nie
należał do najlepszych kłamców. — Zaniósł mnie tutaj…
— A jak przeszedłeś jaskinię z
Kimeryjczykami?
— Nie było mnie tam.
Więc
skąd ten wiatr?, podpowiedziały
jej myśli, gdy kłamstwa Daniela zaszły za daleko. Nadal nie zorientował się z
farsy, którą przedstawiała. Charon nie odzywał się. Prowadził łódź i czasem
podśmiewywał się pod nosem. Przynajmniej Przewoźnik pojął przedstawienie.
— A skąd wziąłeś pióro? — Wyrwała
siwego włosa. — I dlaczego zdjąłeś okulary?
— Jja… — zająknął się i nie
odpowiedział. Splótł palce u dłoni. Coś wyszeptał, ale Kornelia nie usłyszała
jego słów.
Daniel wstał. Z kieszeni wyjął okulary
i znów założył na nos. Na policzkach wyłoniły się delikatne, niewinne rumieńce.
— Myślałem, że ojciec przybędzie —
odezwał się niespodziewanie. — Myślałem, że przyjdzie po mnie. Jeszcze go nie
ma, więc muszę zanieść wiadomość… By przyszedł — zaczął mówić niekończącym się
słowotokiem. Szybko i bez przerwy choćby na najmniejsze wdechy. — Mama będzie
zła, ale mówiłem jej, że to zrobię. Musiałem. Przecież to moje przeznaczenie.
— Ciekawe… — powiedziała zaskakująco
szczerze, jak na tę rozmowę. — Możesz mówić dalej.
— Nnie, to znaczy, kurczaki, to nie ma
znaczenia! — Przetarł skronie. — Jestem zmęczony. Rozmowa z tobą jest ok., ale
ty nic nie zrozumiesz. Ten wzrok… — Wskazał na Kornelię palcem. — Po prostu on
mnie przeraża. Taki pusty. Widzę siebie, nie, nie widzę siebie — zaczął mówić
bez sensu.
Kornelia usiadła wygodniej, po czym
wyjrzała zza Daniela — zbliżali się do brzegu. Za szybko, jeszcze nie skończyła
przesłuchania.
— A skąd mnie znasz?
— Miałem wizję — wyznał bez żadnych
oporów. — Widziałem cię. Naszą rozmowę, ale… — przerwał.
Wbił w Kornelię przerażony wzrok.
Odsunął się dwa kroki i zamarł, gdy szturchnął Charona. Przeprosił cicho,
powoli powracając spojrzeniem do zmarłej. Nie dokończył już zdania. Kiedy łódź
osiadła na mieliźnie, Daniel wyskoczył z niej i pobiegł w stronę skamlającego
Cerbera.
— Łap go! — rozkazała odruchowo
Kornelia, wygrzebując się ostrożnie z łodzi.
Charon podał jej dłoń — przyjęła ją z
ochotą. Bosą stopą stanęła w mokrym piachu, na którym znów rozrosły się kwiaty.
— Łap go! — powtórzyła nakaz, kiedy
Daniel znalazł się naprzeciw Cerbera. — Pobawię się! — obiecała.
Cerber zamerdał ogonkiem, a potem
przygniótł gnającego zmarłego do piachu. Zwierzę zaszczekało radośnie.
— Dziękuję, Charonie — zwróciła się po
raz ostatni do Przewoźnika.
— Jeszcze się spotkamy. — Pomachał jej.
— Jeśli wcześniej chaos nas nie pochłonie — dodał, odpływając.
Dobiegła do Cerba i pogłaskała go po
jednej z głów. Dwie kolejne wystawiły jęzory, pochylając pyski nisko, jakby
oczekując dalszych pieszczot. Westchnęła. Niby obiecała, ale teraz wolała zająć
się Danielem.
— Za chwilę? — zaproponowała
zwierzęciu.
Trzy głowy na raz odwróciły się,
obrażając. Jedna fuknęła, druga wystawiła jęzor, a trzecia posłała przerażający
uśmiech, gdy przygniotła Daniela jeszcze mocniej do podłoża.
— Już dobrze — powiedziała ze
zrezygnowaniem w głosie. — Pobawię się, ale Daniel nie może uciec.
Cerber podskoczył trzy razy w miejscu,
po czym schylił się nisko, machając ogonem tak mocno, że po drugiej stronie
bramy utworzył się wir.
Burza
piaskowa?, pomyślała,
przyglądając się unoszącemu się wysoko piaskowi, który zaczął pochłaniać coraz
większą powierzchnię drogi do sądu. Jedna z głów Cerbera chwyciła w zęby
Daniela. Zamachnęła się i rzuciła go ku górze, a gdy opadł, otworzyła pysk i
pochłonęła zmarłego.
— Żyje? — spytała lekko zaniepokojona.
Cerber jednocześnie pokręcił głowami.
— No tak, Daniel nie żyje — zrozumiała,
że dobrała złe pytanie. — Będę mogła z nim jeszcze porozmawiać?
Tym razem głowy kiwnęły.
— Dobrze, a więc w co się chcecie
pobawić?
Cerber szarpnął za łańcuchy, jakby
mając zamiar je wyrwać, lecz te pozostały przytwierdzone do bramy. Zaskomlał
smutnie i rozpłaszczył się na ziemi, językiem trącając o żelazną bramę.
Kornelia zbliżała się i usiadła przy psie. Plecami oparła się o jego twardą,
szorstką skórę.
— Czujesz się samotny, prawda?
Odpowiedział żałosnym szczeknięciem.
— Wydaje mi się, że… — dotknęła rany na
szyi — trochę cię rozumiem — dokończyła, choć po części nie pojmowała własnych
słów. Dlaczego właśnie takie dobrała? Samotność rzeczywiście doskwierała jej,
ale z jakiego powodu? Przecież otaczało ją tak wielu ludzi i bogów. Rozmawiała,
śmiała się, a nawet płakała z Kaziem i Radkiem, więc gdzie leżał problem.Gdzie znajdowała się ta samotność? — Gdy
byłam mała, bardzo mała, marzyłam, że zostanę piosenkarką, choć głos miałam
tragiczny. Penelopa zawsze się ze mnie śmiała, ale wspierała mnie, gdy
przygotowywałam się do przedstawienia na dzień mamy. Mama nie przyszła. Musiała
zostać wtedy w pracy. Taty też nie było. Zaśpiewałam wtedy tak żałośnie, że
pozostałe mamy wyśmiały mnie cichaczem. Wszystko słyszałam, więc rozpłakałam
się i już nigdy więcej nie zaśpiewałam. Potem chciałam zostać panią w sklepie,
jeszcze później założyć własną firmę, a skończyło się na tym, że poszłam na
studia, by znaleźć dobrze płatną pracę. Tak pomyślałam, że skoro mama nie
przyszła na przedstawienie, to ja zrobię wszystko, by następnym razem nie
musiała martwić się o pieniądze. I… — głos załamał jej się. — I umarłam. Mama i
tata zostali sami. Więc rozumiem cię, Cerberze…
Pogłaskała psa po brzuchu. Cerber
zawarczał słodko. Pyszczkiem trącił Kornelię, na szczęście jeszcze nie zaczął
jej oblizywać, choć widziała wysuwający się język.
— Nie — zabroniła od razu.
Spojrzały na nią smutne oczka.
— Nie — powtórzyła. — To obrzydliwe.
Spuścił zawiedzione głowy.
— Przepraszam, przepraszam. — Poklepała
go po łapie. — Wiesz, że muszę iść.
Zaskomlał smutno, jakby jeszcze raz
błagając, by z nim została.
— Przykro mi, ale oboje przynależymy do
innych miejsc. Gdyby była taka możliwość, to z przyjemnością bym cię do siebie
wzięła. Nie to, że chcę psa, tak dużego psa… — dodała ciszej — ale zrobiłabym
dla ciebie wyjątek.
Oczy psa aż zabłyszczały z radości.
— O ile Pluton Najwyższy się zgodzi — podkreśliła
na zaś, gdyby Hades jednak przysłuchiwał się całej rozwowie. — A teraz wypluj
Daniela.
Podniosła się równocześnie z Cerberem.
Jedna z głów zacharczała — niekoniecznie ta, która połknęła zmarłego. Otworzyła
szeroko pysk, lecz pomimo kilku prób nic nie wyskoczyło z wnętrza psa. Środkowy
łeb zadygotał. Stuknął pyskiem pierwszą z głów i szczeknął. Psisko stanęło w
rozkroku i zacharczało głośno. Daniel wyskoczył z Cerbera. Oblepiony był śliną
i jasną flegmą, która ściekała mu ze wszystkich partii ciała. Skrzywił się
zniesmaczony i zatrząsł cały, aby zrzucić z siebie obrzydliwą maź. Spróbował
raz, potem drugi, lecz pozbył się tylko niewielkiej części tego, co zostawił mu
Cerber na samym początku.
— Może cię wylizać — zaproponowała
Kornelia. Czy on nie stoi za bramą?, myśli
przerwało krótkie pytanie.
— Nie, dziękuję. — Wytarł usta. — To
obrzydliwe. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Czy ja coś ci zrobiłem? I skąd ty
mnie w ogóle znasz? Za bardzo mnie znasz…
Kornelia przysunęła się bliżej Cerbera, którego łapa wyszła poza bramę.
Wychyliła się i potwierdziła swoje przypuszczenia — Daniel stał już zabramą.
— Także miałam wizję — skłamała.
Przeszła kawałek i ostrożnie ominęła Daniela, tak że zatrzymała się dopiero za
jego plecami. — Ty też mnie za dobrze znałeś.
— Nie, nie, nie — zaprzeczył zbyt
szybko. — Za dużo mówisz, to znaczy, wcześniej mówiłaś mniej i to mnie
niepokoi. I dlaczego Cerber mnie połknął?
— Kto wie? — Wzruszyła niewinnie
ramionami. — I dlaczego tak bardzo chcesz się dostać do Plutona?
— Ponieważ chcę zanieść mu wiadomość.
Zbliżyła się, a Daniel odruchowo zrobił
krok do tyłu, niemal następując granicę bramy.
— Jaką wiadomość? — pytała dalej,
odwracając uwagę chłopaka tak długo jak tylko mogła.
Piasek osunął się, gdy silny wiatr
przemknął między wydmami. Jęk zmarłych, którzy utknęli w tym miejscu, zaniósł
się wraz ze śpiewem Echo. Kornelia już stąd słyszała trzask suchych gałęzi, na
których konali wisielcy. Są zbyt głośno, zauważyła.
Wszystko było jakieś inne odkąd Daniel umarł.
— Jaką wiadomość? — powtórzyła, gdy
odpowiedź nie padła.
Daniel przełknął głośno ślinę. Założył
ręce za plecami, a wzrok wbił w podłoże, błądząc nim niemal wszędzie. Unikał
jedynie Kornelii.
— Rozumiem — szepnęła.
Podeszła jeszcze bliżej. Daniel
wzdrygnął się. Usta otworzyły się, jakby chciał coś powiedzieć, lecz w
ostatniej chwili przymknął je wraz z powiekami. Złapał się za głowę i krzyknął
przerażająco.
Kap,
kap, rozległ się dźwięk.
Kapanie. Czerwone kropelki opadły z szyi Daniela i odbiły się od złotego
piasku, by potem zacząć płynąć ku rzece Hadesu. Szyja chłopca rozwarła się.
Krwiste mięso wydobyło na zewnątrz, a płat skóry rozerwał, jakby rozszarpany
przez zwierzę. Jednak Cerber nie poruszył się choćby o kawałek.
Szyja Daniela wciąż się rozpadała.
Pochwycony w spazmatycznych konwulsjach rzucił się na ziemię, charcząc. Krew
spieniła się w jego ustach, gdy spojrzenie pełne bólu skierowało się na
Kornelię — zdezorientowaną i opuszczoną przez jakikolwiek rozsądek. Kolejny impuls
przebiegł, wykrzywiając ciało Daniela w łuk. Przeturlał się na bok, wypluwając
krew i żółć na piasek — tuż przy łapie Cerbera, za bramą.
— Jeszcze nie… — Nie zdążyła.
Zęby Cerbera zabłysnęły. Jedna z głów
pochyliła się nad cierpiącym w agonii Danielem. Otworzyła pysk i zacisnęła
szczękę na brzuchu chłopaka. Kornelia usłyszała tylko dławienie, które ustało,
kiedy Cerber zaczął kręcić głową w boki. Krew skapnęła na je policzekć. Uniosła
drżącą dłoń i zmazała jedną kroplę. Co
się dzieje?, spytała bezgłośnie, a chwilę później deszcz krwi oblał jej
ciało w chwili, kiedy rozległ się dźwięk łamanych kości. Druga z głów
wyszarpała rękę zmarłego i rzuciła ją pod stopy Kornelii. Ogon zamachał, a
bawiąca się resztą ciała głowa zatopiła swe zęby jeszcze głębiej. Aż Daniel
pękł w pół. Długie jelita osunęły się wraz podbrzuszem i nogami, a reszta
pozostała w pysku psa.
— Nie, nie, nie… — wyszeptała.
Daniel zakaszlał. Strużka krwi
popłynęła wzdłuż na piasek, a kolejny kwiat wyrósł z ziemi. Huk rozniósł się po
całym Hadesie, a potem przepotężny, władczy ryk pana zmarłych przeciął jego
własne królestwo, zabierając duszom ostatki radości i szczęścia. Jego gniew
objął wszystko. Czuła to. Czuła w kościach, mięśniach, skórze, we wszystkim, co
należało do niej, że złość Hadesa nie zna granic.
Cerber skulił się potulnie, puszczając
Daniela. Chłopak wyciągnął ostatnią kończynę, błagając, by ktoś zakończył jego
męki.
Nie była na to gotowa. Nie zamierzała
sprawdzać, jak Cerber zareaguje na jej przybycie. Cofnęła się więc i zamknęła
oczy, wyobrażając sobie jedynie miejsce, w którym czuła się naprawdę
bezpiecznie — jaskinię Kazia i Radka. Błagała, aby tym razem się udało. To tam
potrzebowała się udać, znaleźć spokój i zabawną rozmowę, która choćby na chwilę
rozluźni ją.
Uniosła powieki…
— Aha, więc to znowu ty — usłyszała
głos, który kojarzyła, ale którego nie umiała przypisać do żadnej osoby, którą
znała.
Rozległ się pisk, a potem złoty blask
otulił ją.
— Szpital — zdała sobie sprawę.
— Tak, a ja Pavor. A myślałem, że masz
na imię Kornelia…
0 Comments:
Prześlij komentarz