[Echo z zaświatów] ROZDZIAŁ 14. Odpowiedź bez pytania



Piach przemknął między jej palcami, przyjemnie łaskocząc po skórze. Uśmiechnęła się. Schyliła i zgarnęła piach, czując wilgotne drobinki na dłoni. Zdała sobie sprawę, że wszystkie myśli, które prowadziły ją ku Krainie Zmarłych, były prawdziwe. Przynależała tutaj i tutaj winna zostać.
Otrzepała ręce i ruszyła przed siebie. A kiedy minęła dwie, pnące się ku górze kolumny, rząd pochodni zapłoną jakby na życzenie, oświetlając wąską i pozorną ścieżkę. Cisza pochłonęła ją. Oddech stał się bezgłośny, a wszelkie dźwięki umilkły, choć przed sobą widziała rząd ludzi kroczących ku końcu ścieżki. Podążyła za nimi, dołączając się do długiej kolejki. Wydawała się nie mieć końca. Wychylała się, sprawdzała, czy porusza się do przodu, lecz ona stała. W jednym, najmniej korzystnym punkcie — przed samą bramą prowadzącą jakby do jaskini. Nikt nie wchodził i nikt z niej nie wychodził. Z kolejki tylko Kornelia wyglądała. Pozostali stali jak na baczność, kierując twarze w stronę wejścia. Ich ciała spowijała mgła nieprzenikniona.
— Przepraszam… — zwróciła się do mężczyzny stojącego przed nią — czemu nie idziemy?
Zadrżała.
Jej głos zabrzmiał pusto. Nie odbił się echem w korytarzu, a co więcej, nie miała pewności, czy w ogóle wydobył się z jej ust. Przełknęła głośno ślinę. Powtórzyła pytanie, lecz nadal pozostało bez odpowiedzi. Czekający za nią ludzie rozmnożyli się w zatrważającym tempie. Jedno mrugnięcie wystarczyło, by przybyło ich tysiące, a kolejka nadal stała w miejscu. Wyjdź poza, kusiły ją myśli, a nogi podążyły za kuszeniem.
Wystąpiła poza linię i przystanęła obok zmarłych, przyglądając się ich twarzom — różnych, a jednocześnie w pewnym stopniu takim samym. Nie były blade, wręcz przeciwnie. Szarość spowijała każdą z nich, sprawiając, że jedna przestawała różnić się od drugiej. Milczenie trwało. Nikt odezwał się do niech choćby słowem, a pustka, którą po sobie pozostawiła, nie wypełniła się.
Jedna z pochodni zamigotała.
Jak na rozkaz, szare twarze zwrócili się ku niej, wbijając oschłe, pozbawione uczuć spojrzenia w migające światełko.
— Oddaj nam słońce — zaśpiewali chórem, niosąc dźwięk po korytarzu. — Oddaj nam słońce.
Kornelia odzyskała pewność — zwracali się bezpośrednio do niej. Przylgnęła do ściany, powoli krocząc ku bramie. Wyszczerzyli szare zęby. Brama zaklekotała. Przejście oplotło jaskinię blaskiem, podobnym do tego, który ujrzała na oddziale w szpitalu. Światło zanikło, a pojedynczy człowiek pobiegł w kierunku ciągu ludzi.
— Błagam, dajcie zapłatę! — krzyknął, klękając przed szarymi ludźmi.
Pochodnia znów przygasła.
— Oddaj nam słońce — powtórzyli te same słowa, postępując krok na przód.
Puste miejsce po Kornelii wypełniło się. Przestali zwracać na nią uwagę, więc skorzystała z okazji i przemknęła, aż pod samą bramę. Jednak pozostała przy niej, oczekując tego, co stanie się ze zmarłym.
Mężczyzna kiwnął impulsywnie głową, na klęczkach zbliżając się do szarych ludzi. Pierwszy z nich położył dłoń na czole.
— Oddaj… — szepnęli — nam słońce — dokończyli.
Jasny jak samo słońce blask wydobył się z czoła mężczyzny. Płacz dziecka rozniósł się echem między ścianami korytarza, a światło przybrało kształt niemowlęcia. Uśmiech zbladł i uśmiech pojawił się na twarzach szarych. Pierwszy z nich wyszedł z szeregu i przyłożył światło do pochodni, na nowo je rozpalając. Pozostali zrobili krok naprzód. Ten, który był drugi, wyjął zza pasa pieniążek i podał go mężczyźnie. Przyjął monetę i odszedł, przepychając się przed bramę. Kornelia poszła razem z nim.
— Ach, czego ci zmarli nie uczynią — rzekł jednooki strażnik.
— Zrobią wszystko dla jednego pieniążka — skomentował drugi, uderzając się bez potrzeby w okazały brzuch. — Zapłata dla Charona. Ha ha! — ryknął śmiechem.
Krótkimi mieczami rozgarnęli popiół w ognisku, po czym dorzucili dwa kawałki drewka, popijając spleśniałe mięso winem. Odór alkoholu uniósł się przez pomieszczenie, gdy jeden beknął. Kornelia skrzywiła się z niesmaku.
— Ej, ty, panienko! — zawołał cyklop, gdy miała już odejść.
Przystanęła, oglądając się przez ramię. Sprawdziła, czy strażnicy rzeczywiście mówią do niej. A do kogo innego?, skarciła się w myślach. Od początku przyciągała niepotrzebne kłopoty i wysłuchiwała ludzkich żali. A teraz przyszedł czas i na istoty mitologiczne.
— Słucham — odezwała się trochę władczym tonem.
— Siądź z nami na chwilkę. Wyszłaś z miasta Kimeryjczyków i jakaś… — urwał, zamyślając się w poszukiwaniu właściwego określenia.
—…spokojna? — zaproponował drugi.
— O, tak, tak. — Pstryknął palcami. — Dobrze powiedziałeś, dobrze. Tak, jak ten zmarły. Taki, bez duszy!
Ryknęli śmiechem, zachłystując się popijanym alkoholem. Wypluli strumieniem wino prosto w ognisko, a ogień buchnął w górę, rozjaśniając smętne przejście. Kiedy zanikł, ponownie powróciła obojętność; brak życia i smutek, który uderzył także w Kornelię. Pomyślała, że może jednak będzie dobrze spędzić chwilę z nieznajomymi przy ognisku.
Usiadła przy gołej, chłodnej ścianie, kolejny już raz rozkoszując się zimnem — uczuciem, które przez przybyciem do Hadesu było jej obce. Jednooki podał jej bukłak, lecz pokręciła niechętnie głową. Nie wątpiła w moc trunku.
— To, panienko, opowiedz, co się stało?! — zachęcił ją strażnik.— Masz zapłatę czy jak?
— Nie mam — odparła lakonicznie. Jeszcze przed drugą rozmową z Tanatosem pieniążek tkwił w jej gardle, lecz w trakcie spotkania odebrał jej monetę. Teraz dopiero zaczęła zastanawiać się, czy nie zrobił tego celowo. Bądź co bądź, złotówka była przeznaczona dla Charona, na przepłynięcie na drugi brzeg.
— Oj, niedobrze. — Pokręcił głową. — Charon, ten zgred i stary dziad, nawet na taką piękność nie pójdzie.
— A za nic! — Machnął od niechcenia ręką. — Radek mam na imię — przedstawił się nagle. — A ten brzydal, to Kazimierz.
Kornelia zmarszczyła czoło, błądząc dookoła wzrokiem. Nie spodziewała się usłyszeć w Hadesie imion polskich, a tym bardziej przy strażnikach bram.
— Haha, patrz, jaka zaskoczona. — Radośnie zaklaskał. — I mów mi Kazio, Kazimierz to jest Wielki. Możesz spotkać, jeśli dostaniesz się na Pola Elizejskie.
— A dlaczego panowie tutaj czatują? — spytała niepewnie.
— Kazik to żołnierz, walczył w trakcie drugiej wojny światowej, ty wiesz, że dziad ponad osiemdziesięciu lat dożył? A ja bokserem byłem — wyjaśnił krótko, po czym ugryzł kawałek suchego, czerstwego chleba, przeżuwając go niechętnie. — Kolegami byliśmy, spod jednej dzielnicy. I umarliśmy razem. Nie mieliśmy zapłaty. Nie chcieliśmy oddawać najcenniejszego wspomnienia, a mieliśmy to wyjaśnić, ale zaraz. No i dostaliśmy propozycję czatowania. Poprzednim się znudziło. To taka… — zamyślił się na moment — praca —dokończył. — Siedzimy, pilnujemy, a gdy już spełnimy pięćdziesiąt lat służby, to dostajemy pieniążek i w końcu możemy przejść przez sąd.
Kiwnęła na znak zrozumienia. Niemniej, jedna sprawa wciąż zaprzątała jej głowę. Obaj mężczyźni wyglądali podobnie, jeśli chodzi o wiek. Byli nieostrzyżeni, a broda sięgała aż do samego obojczyka. Jednak w przeciwieństwie do siwych włosów Kazia, kosmyki Radka mieniły się najróżniejszymi kolorami — od złota, poprzez bordo, rudy, a kończąc na zwyczajnych szarościach i czerniach. Ich twarze oblepiały zmarszczki, głębokie i noszące ze sobą historię trudów ich życia.
— A wyjaśnienia? — pogoniła mężczyzn, widząc, że kolejny zmarły zawraca i przechodzi przez bramę.
— Kimeryjczycy — szepnął groźnie Kazio. — Ludzie, którzy żyją w ciągłej mgle, nie znając słońca. Dlatego tak pilnują swoich pochodni. Jak jakaś przygasa, to zabierają od człowieka najcenniejsze, najjaśniejsze wspomnienie i dają monetę. Zmarły zadowolony… Prawie — dodał obniżonym głosem. Splunął do ogniska, a potem przepłukał gardło kilkoma łykami wina. — Wolę tu siedzieć i przez pięćdziesiąt lat męczyć się niż oddać najcenniejsze wspomnienie — zarzekł się. — A ty, Radosławie? — spytał złośliwie.
— Niech mnie piekło pochłonie — syknął przez zęby. — Pewnie zabraliby mi wspomnienie z moją córeczką. Nigdy! Nigdy — powtórzył ciszej. — A panienka może z Warszawy?
— Nie, Lublin.
— Aha… — Wbił smutne spojrzenie w ognisko. — Szkoda. Chociaż jaka szkoda. Córka uciekła z domu. Pogodziłem się z tym, ale myślałem, że jestem dobrym ojcem. Nauczyłem ją walczyć, pomagałem w opiece nad wnukiem, a ona zniknęła z dnia na dzień.
— Zniknęła? — powtórzyła wątpliwie, kojarząc podobną historię. Nie pamiętała, gdzie ją słyszała ani od kogo, ale była przekonana, że nie pierwszy ktoś opowiada jej o Warszawie, boksie i ucieczce. Sięgając pamięcią, tylko z kilkoma osobami bezpośrednio rozmawiała. Do tego grona należała Bożena.
Pokręciła głową. Przypadek może i podążał za nią, ale nie do tego stopnia, by poznała ojca Bożeny.
— A twoje wspomnienie? — spytał Kazio, wyrywając Kornelię z niespokojnych rozmyślań.
— Nie, nie mam żadnego. Nie mam… Dalej nie mam.
Płacz, nakazała sobie w myślach, kiedy ogarnęło ją wrażenie, że czegoś w niej brakuje. Nie posiadała wspomnień, ale ból, rozpacz, żal czy nawet zwykły smutek powinny jej towarzyszyć. Tak się nie stało. Przypominała porcelanową lalkę — pustą w wewnątrz i łatwą do stłuczenia. Jeden ruch czy niewielkie pęknięcie wystarczyły, aby ją całkowicie roztrzaskać. Skąd jesteś?, spytała własne przeczucia.
— Może panienka płakać — zachęcił ją Radek. — Naprawdę.
— Chciałabym…
…ale nie mogę, dokończyła w myślach, wstając. Przesiedziała ze strażnikami dłużej niż początkowo oczekiwała, a zdawała sobie sprawę, że to nie koniec drogi do Hadesu. Wręcz przeciwnie, znajdowała się dopiero na samym skraju krainy zmarłych.
— Dziękuję za miło spędzony czas — zwróciła się do mężczyzn, wychodząc na główną ścieżkę.
— Oj, coś czujemy, że panienka jeszcze tu wróci, skoro monety brak. — Kazio pomachał radośnie, posyłając jej szczery uśmiech. Zmarszczki na twarzy pogłębiły się. W jednej chwili stał się starszym, dużo starszym od Radka mężczyzn. W blasku ogniska nie dostrzegła tak wyraźnych znaków starości, choć równie dobrze odpowiedź mogła kryć się gdzieś indziej.
Pozostała jeszcze tylko jedna kwestia, którą chciała poruszyć. Wahała się, ale ten moment był najodpowiedniejszy. Odwróciła się i spojrzała prosto na Radka.
— Czy córka ma na imię Bożena? Bożena Radwanik? — spytała.
Zamarł w bezruchu. Chleb wypadł mu z rąk, a w oczach zebrały się kropelki łez. Zanim jednak rozpłakał się, Kornelia odeszła. Więcej nie potrzebowała zobaczyć czy usłyszeć. Tyle wystarczyło.

3 komentarze:

  1. I oto pojawili się po raz pierwsi bohaterowie, którzy mieli mieć tylko epizodyczną rolę, a już zyskali chyba trzy czy cztery sceny w kolejnych rozdziałach ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już polubiłam Kazika i Radka ^^. Zaskoczyli mnie swoimi polskimi imionami.
    No i tak przypuszczałam, że Radek jest ojcem Bożeny.
    Czekam na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już jesteśmy w Polsce, to dawajmy wszystko, co Polskie! No ja ich uwielbiam jakoś, haha :)
      To więcej już niedługo będzie :)

      Usuń

Obserwuj!