Ogarnęła ją całkowita bezsilność.
Bezwładnie opuściła dłoń, pozwalając,
by trzymane pióro wysunęło się spod jej palców i popłynęło wraz z wiatrem,
który przedostał przez otwarte drzwi. Pragnęła sięgnąć po nie, ostatni raz
złapać i powiedzieć, że nie należy do tego świata, lecz wtedy zamarła. Zdała
sobie sprawę, że pióro nie wysłucha jej. Opadnie, a potem znów pogna wraz z
Zefirem, by powrócić do skrzydeł Tanatosa. Poddaj
się, podpowiedział cichy szept w jej głowie, zabierając ze sobą resztki
nadziei.
Owinięty wokół palca pierścień z włosów
się rozwinął. Zacisnęła dłoń, nie pozwalając uciec także i jemu. Poprawiła
kosmyk, ale nie dołożyła kolejnego włosa. To nie miało sensu. Kolejne cykle
pojawiały się, podążała zgodnie z wolą przypadku albo przeznaczenia; trudno
było określić, kto ponosi winę za jej obecność w świecie żywych. Nawet spotkała
Tanatosa. Nie, nie zamierzała dłużej pełnić roli marionetki bogów. Uznała, że
jeśli oni nie wyrażają zgody na powrót do Hadesu, sama znajdzie drogę.
Wciąż pamiętała słowa Litai. Śmierć jest wszędzie, więc rozejrzyj się, a
szybko ją znajdziesz, powtórzyła dokładne jej słowa w myślach, równocześnie
krocząc ku Danielowi, który kończył oglądać film.
— Zginiesz — szepnęła cichym i
złowieszczym tonem, życząc chłopakowi, by przerażony, z krzykiem na ustach
wybiegł i nigdy więcej nie wrócił do mieszkania. — Zginiesz — powtórzyła
głośniej.
Poprawił się na krześle, oglądając
szybko przez ramię. Nie dostrzegł jej. Kontynuował oglądanie filmu, lecz
wydawało się, że zaczął wyczuwać jej obecność. Zrobił się niespokojny, ręka
drżała mu, a głowa powstrzymywała, by nie odwrócić i nie spojrzeć na to, co
zbliża się ku niemu.
Kornelia stanęła w miejscu.
Uśmiechnęła, wyobrażając sobie swój wygląd w tym momencie; dwa uśmiechy
rysujące się na ciele — jeden na twarzy, drugi na szyi.
— Odwróć się — rozkazała.
Daniel drgnął, ale powstrzymał się od
reakcji na jej słowa.
— Odwróć się! — nacisnęła na niego
mocniej. — Nie z mojej ręki, ale z innej zginiesz. Pamiętaj, ostrzegałam.
Pióro przygnało do pomieszczenia,
upadając na klawiaturę, tuż przy palcu wskazującym Daniela. Dotknął czarnego
puchu, gdy słowo „Tanatos” wypłynęło z jego ust cichym, prawie bezgłośnym
szeptem. Serce zadudniło w piersi Kornelii ze strachu, a nogi zaniosły ją poza
mieszkanie, krzycząc, że nie może zostać w nim ani chwili dłużej. Nie wiedziała
dlaczego, ale usłuchała własnego ciała, wierząc, że tak będzie dla niej
najlepiej.
Pióro złapała i przycisnęła do pięści.
Obiecała sobie, że teraz już go nie wypuści.
Wyszła przed blok i odetchnęła ciężkim
powietrzem. Nefele zebrała włosy i załkała, barwiąc ciemnymi łzami jedną
chmurę, którą pozostawiła nad Lublinem. Męska ręka wyłoniła się z niebios.
Zamachnęła się, pozwalając, by pot zsunął się z włosków i spłynął na miasto
rzęsistym deszczem. Krople przemknęły przez Kornelię, stukając o ławkę, w
środku której stała.
Z oddali rozległ się warkot silnika.
Nagle samochód podjechał pod sam blok z
piskiem opon. Ktoś wysiadł ze środka. Deszcz przysłonił jej cały widok, sprawiając,
że nie rozpoznała biegnącej ku niej postaci. Dopiero gdy znalazła się
wystarczająco blisko niej, poznała, że to Bożena. Kobieta jednak przebiegła
obok, choćby raz nie oglądając się w stronę Kornelii. Woda spływała po twarzy
pani detektyw, nie zdążyła nawet otworzyć parasolki czy wziąć teczki, by
uchronić się przed deszczem.
Coś
się stało, podpowiedziały
myśli, kiedy ruszyła za Bożeną. Daniel zagrodził jej drogę. Ich spojrzenia
spotkały się na sekundę w momencie, gdy chłopak przemknął obok niej. Nie
zatrzymał się choćby na chwilę. Wskoczył do samochodu, odpalił szybko, jakby
Bożena zostawiła kluczyli w środku, i odjechał spod bloku.
Co
się stało?, spytała
bezgłośnie, marszcząc brwi. Nie minęło pięć minut, od kiedy wyszła z
mieszkania. Co musiało się tam wydarzyć, że Daniel wybiegł z niego i pozostawił
matkę? Korciło Kornelię, by wrócić, dowiedzieć się od Bożeny prawdy, ale wciąż
pamiętała o obietnicy złożonej jeszcze chwilę temu. Droga do Hadesu wciąż
czekała…
— Czekaj! — donośny, rozchodzący się po
kościach wrzask uniósł się echem po klatce schodowej. — Daniel, nie, błagam.
Nie idź do niego! Nie rób tego… — głos milkł. — Nie…
Nastała cisza.
Kornelia odeszła, pozostawiając za sobą
ducha rozpaczy, który płynął wśród deszczu, niosąc gęste łzy rozpaczy do
Bożeny.
***
Z początku tylko rozjaśniało, a potem zagrzmiało,
jakby ktoś strzelił z deszczowego batoga. Kornelia podskoczyła w miejscu.
Piorun musiał uderzyć blisko.
Ulice Lublina wypełniły się po brzegi
wodą, spływającą po wyżynnych terenach ku północnej części miasta. Chodniki
opustoszały, tłocząc zdesperowanych ludzi pod przystankami autobusowymi i w
pobliskich sklepach. Pozostawione niedobitki mknęły przez miasto, choć deszcz
nie oszczędził ich nawet pod parasolkami. Tylko w takich momentach Kornelia
była wdzięczna za niewidzialność i pozostawione uczucie suchości.
Wyszła z bocznej uliczki, prosto na
Aleje Racławickie, z których dojrzała szpital — miejsce, gdzie spotyka się
umierających. A może i nawet zmarłych, na co liczyła Kornelia.
— Sprawiedliwość! Sprawiedliwość! —
niosły się chóry głosów, nie zagłuszane nawet przez deszcz.
Na parkingu, przy głównym wejściu do
szpitala zebrał się tłum okryty płaszczami przeciwdeszczowymi — każde o innym
kolorze. Z daleka wyglądały zabawnie, w przeciwieństwie do ich zachowania.
Pięciu policjantów z trudem powstrzymywała tłum od wkroczenia po budynku. Jeden
z mężczyzn chwycił kamień i rzucił nim w kierunku okna. Rozległ się trzask —
sam kamień uderzył ścianę. Policjant pochwycił mężczyznę od tyłu i przycisnął
do maski samochodu. Drugi z nich wezwał wsparcie przez radio. Pozostali
skandujący cofnęli się, unosząc jeszcze wyżej transparenty z napisem „kara dla
potwora” czy „potwór nie zasługuje na litość”.
Kornelia przypomniała sobie słowa
Daniela. „Pavor”, „podejrzany w sprawie”, „szpital wojskowy” — kolejne słowa
odbiły się echem w jej głowie. Teraz już rozumiała powód, dla którego tłum
napierał na szpital. Chcieli sami wymierzyć sprawiedliwość, zanim jeszcze wyrok
zapadł.
— Nie, nie, nie — powtórzyła trzykrotnie, odganiając myśli o
Pavorze i sprawie morderstw. Nie po to
tutaj przyszła.
Ominęła ludzi i weszła do budynku, w
którym panowała cisza, niepodobną do tych, które spotkała. Cisza dotykała
pacjentów trzęsących się ze strachu przed wrzaskami dobiegającymi zza drzwi.
Kolejki bledły w oczach, gdy część osób udała się do tylnego wyjścia. Kornelia
nie krytykowała ich, co więcej dziwiła się tym, którzy nadal przebywali
wewnątrz. W szpitalu nie było bezpiecznie, nie dla nich. Wystarczyła chwila, by
doprowadzić do nieszczęścia. Jednak nie zamierzała czekać na nie. Zbyt wiele
razy ujrzała niepotrzebną śmierć.
Udała się na oddział intensywnej
terapii. Stanęła na samym środku korytarza i zaczęła czekać, nie oglądając się
na boki, nie przyglądając ludziom, których życie wkrótce mogło dobiec końca.
Wystarczył sam dźwięk urządzeń, który wydawał się odbijać echem od ścian.
Przymknęła powieki i wsłuchała się w niekończące się piszczenie urządzeń. Ktoś
krzyknął. Ktoś wybiegł z pokoju. Inna osoba załkała. Ale najbardziej
zaintrygowali ją dwaj mężczyźni. Ich głosy były ostre, bardzo stanowcze i
nieznoszące sprzeciwu. Mówili szybko, niemal krzykiem, choć nie rozumiała o
czym rozmawiali z pacjentem zza drzwi obok.
— Proszę stąd wyjść! — rozkazał lekarz.
Uniosła powieki, a jasne, niemal
anielskie światło oślepiło ją. Jedna z żarówek zamrugała, wydając z siebie
cichy pomruk. Kornelia zaczęła odliczać. Doliczyła się siedmiu mrugnięć, gdy
lampa rozbłysła oślepiającym, neonowym blaskiem. Kolejna żarówka zamigotała,
kopiując poprzednią, a za nią podążyła następna, aż ostatnia utonęła w ciemnościach.
Czarne skrzydła rozwarły się przed twarzą Kornelii, piórami łaskocząc ją w
twarz. Tanatos stanął do niej tyłem — nie zauważył jej, więc przemknął się
niepostrzeżenie przez uchylone drzwi, za którymi zebrali się lekarze.
Kornelia przesunęła się do przodu,
stawiając krótkie, delikatnie kroki, które nie wydawały z siebie najmniejszego
dźwięku. Tanatos nie mógł jej usłyszeć. Nie w tym momencie. Zdawała sobie
sprawę, że jeden, nieuważny ruch wystarczy, aby zaprzepaścić wszystkie
starania, i znów znaleźć się w miejscu, w którym zaczęła. Nie pozwoli na to.
Wychyliła się zza drzwi, stąd widząc
już pochylającego się nad umierającą kobietą Tanatosa. Złoty nożyk zabłysnął w
świetle lamp, rażąc w oczy jednego z lekarzy. Krzyk jednego z mężczyzn zamarł
na ustach, niemal w tym samym momencie, gdy smutek okrył twarz boga śmierci.
Cichutko pochylił się nad zmarłą, obcinając pukiel włosów, który schował zza
płaszcz. Cichutko pochylił głowę, pozostając z kobietą w ostatnich chwilach jej
życia, i załkał.
— Za wcześnie — szepnął.
Gwałtownie rozpostarł skrzydła,
zmuszając Kornelię do cofnięcia się. Dłonią obroniła się przed uderzeniem
masywnych mięśni. Pięknych i potężnych, jak sama śmierć, którą nosiły. Sięgnęła
ku nim, znowu czując pragnienie dotknięcia ich. Należała do nich, należała do
Tanatosa, który znów objawił się przed jej oczyma. Zmrużyła powieki,
sprawdzając, czy zmysły ją nie mylą; czy upragniony Tanatos stoi przed nią. Nie
myliła się.
Podskoczyła i rzuciła się na szyję boga
w tym samym momencie, gdy on wzbił się ku niebiosom. Burzowa ciemność zalała
zewsząd dziewczynę, która zawiła na szyi Tanatosa. Ujrzał ją. Pokręcił
skrzydłami, a Kornelia zsunęła się po gładkim płaszczu, kierując ku ziemi.
— Puść! — nakazał, choć w jego głosie
usłyszała zawahanie. Odwrócił od niej wzrok, chowając się za piórami, jakby w
obawie, że jej spojrzenie doprowadzi do zmiany zdania.
Potrząsnął barkami delikatnie,
zawisając nad dachem bloku. Kornelia nie zamierzała okazać wdzięczności i
skoczyć. Wtopiła się mocniej w jego ciało, nogami oplątując tors.
— Nie — odparła błagalnym tonem.
Powierzyła jednemu słowu pragnienie, które niemal samego początku nakazywało
podążać za Bożeną czy Danielem. Powrócę
do Hadesu, zaprzysięgła, wbijając palce w chłodny tors boga śmierci.
— Nie — padło to samo słowo, wbijając
się w martwe serce Kornelii. Nie zniechęciło jej. — Boreaszu — szepnął.
Wzniósł się ku wielkiemu niebu,
pozwalając oblec burzowym kolcom wbić w biało. Deszcz oplótł jego pióra, skórę
i płaszcz. Zsunęła się po śliskim materiale, jednocześnie ściskając nogami, aby
za żadną cenę nie puścić Tanatosa. Zerwał się mocniejszy wiatr; inny od tego,
który przez ostatni czas mknął przez ulice Lublina. Był silniejszy, ale co
gorsza, porywał ze sobą włosy Korneli, rozwiewając je we wszystkie strony. Z chmur
wyłoniła się brodata twarz, krzykiem swoim roznosząc porywisty, gniewny wiatr.
— Nie puszczę — przyrzekła.
Tanatos zanurkował ku ziemi,
prześcigając krople deszczu i wypuszczane przez Zeusa pioruny. Dłoń Kornelii
wyślizgnęła się spod szyi boga, a druga utrzymywała się z trudem. Każda sekunda
wydawała się mówić, że jest ostatnią. Zaczęło brakować jej sił, a świadomość, z
jakim uporem Tanatos odrzuca ją, zdawała się odbierać chęci. Puść, szeptały myśli, lecz ona zacisnęła
szczękę, grzechocząc zębami w ciszy, która pojawiła się znikąd. Ogarnął ją mrok
— ciemny i niepojęty jak sam Tanatos. Czuła, że mknęła w dół, wchodząc w głębię
samego świata zmarłych. Pierwsze szelesty przeniknęły przez cień. Rozmowy
zaczęły błądzić wśród korytarzy, a jęki pochłaniać ciszę.
Puściła się, łagodnie stając bosymi
stopami pośrodku pustej polany.
To tylko moje zdanie, ale to naprawdę najlepszy rozdział do tej pory! A wy co sądzicie?
OdpowiedzUsuńJa się z Tobą całkowicie zgodzę, że najlepszy!
OdpowiedzUsuńKornelia wreszcie trafiła do Krainy Zmarłych. Klimat był niesamowity przez deszcz, burzę, wiatr i pióro. No i nawet spotkanie z Danielem, choć chwilowe, podobało mi się najbardziej z tych wszystkich.
Wkradła się jedna literówka:
"Wzniósł się ku wielkiemu niebu, pozwalając oblec burzowym kolcom wbić w biało."
Ale i tak super. Pozdrawiam i czekam na więcej!
Pamiętaj! Literówka to moje drugie imię!
UsuńNo właśnie mi też ten klimat się spodobał. No czasami tak jest, że jedne rozdziały pisze się lepiej niż drugie. Czasem trzeba mieć nastrój, innym razem coś jeszcze innego. Na pewno od tego rozdziału zrozumiałam, że świat żywych mnie nie interesuje i to na świecie zmarłych powinnam się skupić. I faktycznie, w kolejnych rozdziałach pojechałam po długości, więc mam nadzieję, że będzie się podobać!