[Echo z zaświatów] ROZDZIAŁ 11. Opowieść się komplikuje


Bożena wzięła łyk kawy, którą kupiła w okolicznej kawiarni. Odstawiła kubek. Zacisnęła usta w wąska linijkę, rozglądając się niewinnie dookoła, aż wybuchła śmiechem. Zaklaskała. Kornelia przystanęła naprzeciw, czekając w milczeniu, aż pani detektyw się uspokoi. Jednak napadowi radości nie było końca. Rozpłakała się i zachłysnęła własna śliną. Zakaszlała, uderzając się w klatkę piersiową, po czym rozłożyła na ławce. Rozciągnęła się.
— Najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam — powiedziała, opierając policzki z łez. — Nigdy nie sądziłam, że będę jechała z duchem, który wystaje w połowie z dachu. I przepraszam, śmierć to nic dobrego, ale to było piękne. Szkoda, że mogłam zrobić zdjęcia.
— Tak, też tego żałuję — odparła obojętnym tonem. — Skończyłaś?
— Tak, tak. — Machnęła ręką. — I poczekaj chwilę.
Włożyła słuchawkę do ucha, po czym sprawdziła, czy ktoś zdecydował się przyjść na plac.
Kora na drzewie wybrzuszyła się, pękając i stopniowo kształtując zarys przypominający kobietę. Ręka wydostała się z oków gałęzi, niosąc ze sobą świeże liście, których uspokajający zapas pieścił nos. Zielone włosy zatańczyły na wietrze, a pokryta brązem kobieta wyszła na zewnątrz, tuląc drzewo.
 — Driada — szepnęła Bożena. — Nie martw się, przyszedł jej czas. Drzewo ma zostać ścięte, a przynajmniej tak postanowiło miasto. Czasami tu przychodzę, bo driada pilnuje spokoju. Rzuca przyjemny cień, a gdy zima nadchodzi, zatrzymuje na sobie śnieg, bym mogła usiąść na ławce.
— Szkoda.
— Tak, to jej dom — zgodziła się. — Kiedyś driady umierały wraz z drzewem, którego strzegły, dziś wystarczy zabrać gałązkę i przenieść ją na inne drzewo. Nie wszystkie da się uratować, ale to nie znaczy, że należy się poddawać.
— A pani co chce uratować? — spytała, patrząc z góry na Bożenę.
— Mojego syna — oświadczyła. — Zostaw go. To tylko biedne dziecko, które nie potrafi odnaleźć się w tym świecie.
— Biedne dziecko? — powtórzyła pytająco.
— Daniel jest bardzo wrażliwy. Widzi od urodzenia świat mitologiczny. Ty wiesz, ile przez to wycierpiał?
— Nie.
Bożena spochmurniała.
— Ciebie to nie obchodzi?
— Nie.
— Daj mu spokój.
— Nie — powiedziała po raz trzeci. — Ile jeszcze będzie mnie pani trzymać?
— Ciebie naprawdę nic nie obchodzi!? — wrzasnęła, a jej głos rozniósł się echem po zagłębieniu.
— Nie.
Rozmasowała skronie, po czym sięgnęła do torby, wyjmując opakowanie tabletek przeciwbólowych. Wzięła dwie, popijając kawą.
— To nie jest zdrowe — zwróciła jej uwagę Kornelia.
— Jak widać, można zginąć na wiele sposób, niekoniecznie od połączenia kawy i tabletek na ból głowy — rzekła i uśmiechnęła złośliwie.
— Zabawne.
Bożena westchnęła ciężko.
— Zrobię wszystko, by uchronić syna przed światem — oświadczyła. — Zrobię wszystko — zaznaczyła jeszcze mocniej. — To moje dziecko. Wszystko dla niego porzuciłam. Nie mogę dopuścić do tego, by ktoś je skrzywdził.
— I dlatego śledziła go pani?
— Nie mów do mnie per pani, to głupie — fuknęła. — I trochę tak, trochę nie. Widziałam, że wyszedł. To nie jest normalne.
— Dlaczego?
Podniosła się i wrzuciła pojemnik z resztami kawy do kosza na śmieci. Okrążyła Kornelię, aż zatrzymała się i wbiła wzrok w pieszczącą liście driadę. Duch rozpaczy wyciągnął suchą dłoń, kładąc w kącikach oczu kropelki łez. Zajęczał smutnie, gładząc po włosach kobiety i zniknął, szukając kolejnej rozpaczy. Bożena wróciła na ławkę, kierując spojrzenie ku podłożu, i rozpłakała się. Twarz schowała w dłoniach.
Kornelia zaczęła odliczać w myślach minutę. Uznała, że tyle wystarczy kobiecie, by się wypłakać. Nie miała nawet dnia, nie wiedziała, kiedy kolejne mrugnięcie przeniesie ją w przeszłość, a nie zamierzała zmarnować szansy na bezpośrednią rozmowę z panią detektyw.
— Proszę opowiadać — pogoniła kobietę, gdy minuta minęła.
— Oczywiście. — Pociągnęła nosem. — Wszystko zaczęło się w Warszawie, gdy jeszcze mieszkałam z ojcem. Trenował boks i uczestniczył w walkach, nie zawsze oficjalnych i legalnych. — Zaśmiała się. — Trochę uczył młodych, ale przede wszystkim zajmował się mną. W zasadzie od dziecka. — Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie o ojcu. — Byłam w tym dobra. Nie silna, ale szybka i zwinna, więc potrafiłam dobrze przyłożyć. Aż założyłam malutki gang, taka grupka ludzi, która zebrała się pod blokiem, trochę pokrzyczała, trochę pobiła się z innymi. Niestety, ktoś uznał, że należy dać mi nauczkę i zabrać ludzi. Zaatakowali mnie w uliczce, gdy byłam sama. Do tej pory pamiętam walkę w szczegółach. Jednemu rozkwasiłam nos, drugiego trafiłam w rzepkę, trzeci dostał w brzuch, a czwarty położył mnie. Kopali, bili, gdy leżałam. Nie miałam szans. I w tej uliczce pojawił się mężczyzna. Wyglądał jak kulturysta, takie dwieście kilo mięśni. Zabrał mnie i powiedział, bym uciekała, a ja zaczęłam walczyć razem z nim. Wiesz, że był prawie nagi? Miał na sobie tylko jaką przepaskę i przełożony przez plecy miecz. Normalnie jakiś Conan Barbarzyńca czy inna postać z książki czy mitów. Nie użył go — rzekła z pasją. — Pokonał wszystkich, a ja nie mogłam mu się oprzeć. Złapał mnie i… — urwała w połowie, tracąc cały zapał, jaki towarzyszył jej przy opowieści. — Zniknął, pozostawiając po sobie tylko Daniela. Urodził się, a ja zaczęłam widzieć rzeczy, których nie powinnam. Raz zaatakowali mnie. Nie mogłam ochronić własnego dziecka. Dlatego uciekłam, zabierając z domu pieniądze. Długo tułałam się po całej Polsce, aż trafiłam do Lublina. Daniel miał wtedy sześć lat. Tu było… — wzięła głęboki wdech — spokojniej — dokończyła z ulgą. — Inaczej — dodała jeszcze. — Daniel nie bał się spać w nocy. Bogowie czy inne stworzenia nie interesowały się nim, choć on bał się ich. Nie wychodził z domu, a gdy poszedł do szkoły, dzieci wyśmiały go za te wszystkie fantazje. Wredna nauczycielka wezwała policję, bo sądziła, że te opowieści to próba szukania pomocy, że on jest przeze mnie krzywdzony. Ostatecznie dostał się pod opiekę „specjalisty”. — Zrobiła z palców cudzysłów. — Te zmyślone potwory nie zniknęły. Musiał przejść indywidualny tok nauczania, nie poszedł do liceum, ale pomaga mi w pracy. Zachowuje się normalnie i nie chcę, by miał jakiekolwiek związek z twoim światem — zwróciła się bezpośrednio do Kornelii, zmierzając ją wzrokiem pełnym nienawiści.
To nie mój świat, chciała powiedzieć, ale zrezygnowała. Bożena widziała tylko siebie i syna, niepotrzebny był jej ból innych. Jednak cierpienie kobiety i jej zwierzenie okazały się nużące i zbędne. Nie dowiedziała się niczego, co wniosłoby cokolwiek do sprawy zabójstw.
— Nie — odparła w końcu. Tylko ta odpowiedź wydawała się szczera, wypływająca z głębi serca.
— Nie? — Bożena prychnęła. — Przepraszam, ale ty już nie żyjesz. Po co ci mieszać się w sprawy żywych?
— Nie wiesz? — Udała zdziwienie. — Zmarli także zasługują na sprawiedliwość.
— Ale nie kosztem żywym.
Kornelia umilkła. Po części zgadzała się ze zdaniem kobiety, ale dlaczego nie dotarła do Hadesu? Dlaczego Tanatos pozostawił ją w świecie żywych? Tak się stało, więc bogowie pozwolili jej wciąż dręczyć żywych. Sama nie zdecydowała. Śmierć zrobiła to za nią.
— Nie — wyszeptała groźnie.
— Błagam, nie zniosę tego więcej. Daniel tyle się wycierpiał.
— Wiem, ale… — Głos ugrzązł w jej gardle. — Daniel — wypowiedziała imię chłopaka, przypominając sobie jego słowa, gdy wciąż odbierał wiadomości. Kolega. Kolega. I ciągle kolega. Przed chwilą Bożena wyraźnie powiedziała, że nigdy nie miał przyjaciół. — Rozważę prośbę — zdecydowała się w końcu.
— Dzię…
— Nie dziękuj — przerwała. — Odpowiedzi. Oczekuję tylko odpowiedzi. Daniel nie ma żadnych przyjaciół?
— Nie, w żadnym wypadku. Zna się z jedną dziewczyną, ale nigdy nie mieli ze sobą dobrych kontaktów. Jej babcia pomogła mi, gdy przeprowadziłam się do Lublina.
Kornelia pochyliła się nad Bożeną, spoglądając jej prosto w oczy.
— Jak ma na imię ta dziewczyna? — spytała.
— Żartujesz? — Odsunęła się. — Anastazja, przecież spotkałaś ją niedawno.
Kornelia cofnęła się o kilka kroków, wpadając na drzewo driady. Przeszła przez korę, aż poleciała do tyłu, zawisając nad ziemią. Pytania skotłowały się w jej głowie. Od kogo naprawdę były te wiadomości? Dlaczego Daniel ją okłamał? Dlaczego zapoznał ją z Anastazją? I co zrobili, gdy poszła za Bożeną? Czy dała się oszukać chłopakowi? A może przed czymś ją chronił? Czy wszystkie informacje, które od niego otrzymała, były prawdziwe?
Przestała rozróżniać prawdę od fałszu. Oszukał ją. W ten czy inny sposób, ale nadal oszukał, pociągając za sznurki i prowadząc tam, gdzie on chciał. Jednak na końcu zawsze ginął.
Wzięła pod uwagę jeszcze jedną ewentualność.
— Czy Anastazja i Daniel mogli szukać mordercy, żeby wymierzyć sprawiedliwość? — zwróciła się do Bożeny.
— O Boże. — Zasłoniła usta dłonią. — Mogli. Ana zawsze lubiła wymierzać sprawiedliwość. Podobno jedna ze zmarłych była jej dobrą koleżanką z siłowni.
— Gdzie Anastazja mieszka?
— Niedaleko nas. Parę bloków dalej.
— Musimy jechać — obwieściła spokojnym tonem, przechodząc przez drzewo. Driada zaszeleściła liśćmi ze zdumienia. — Daniel zostanie wkrótce zamordowany.
 Bożena nie wydała z siebie choćby jednego dźwięku. Wstała, wyjmując z kieszeni kluczyki i ruszyła w pośpiechu do samochodu. Kornelia podążyła za nią. Jej historia zmierzała ku zakończeniu. Morderca zostanie zatrzymany. Pozna jego tożsamość. Tanatos wróci po nią. Wyzna jej prawdę. Dzień nie zacznie się od nowa.
— Dziękuję — odezwała się Bożena, zapalając auto.
— Nie trzeba. — Wymusiła na sobie uśmiech. Nikt nie powinien jej dziękować. Szczególnie jej — bezdusznej duszy, która pragnie odnaleźć jedynie spokój i tożsamość. I nic więcej.

2 komentarze:

  1. Bezduszna dusza... Ciekawe połączenie słów.
    No to tyle dobrze, że poznaliśmy historię Daniela. I dostaliśmy stek nowych pytań :D .
    Oby złapali tego mordercę.

    OdpowiedzUsuń

Obserwuj!