[Granica Olimpu] ROZDZIAŁ 24 Nie miłuj

Penelopa pochyliła się nad martwą Kornelią, głaszcząc jej twarz drżącymi dłońmi. Załkała. Położyła głowę na piersi dziewczyny, w głębi serca mając jeszcze nadzieję, że usłyszy choćby jedno uderzenie. Odpowiedział jedynie cichy śpiew ptaków dobiegający z okolicy.
— Proszę, obudź się, proszę — rzekła błagalnie, postukując pięścią w bark Kornelii.
Poczuła drgania od własnych uderzeń, które poruszyły nieznacznie ciałem; przesunęło się po mokrych liściach. Złapała w swoje ramiona najdroższą przyjaciółkę, nie mogąc pozwolić, by ktokolwiek czy cokolwiek ją zabrało.
Wyznała jej prawdę.
Poprosiła o pomoc.
Ostatecznie doprowadziła do śmierci.
Gdyby nie ona, nic by się nie wydarzyło.
Strużka krwi spłynęła po skórze Penelopy. Odsunęła od siebie Kornelię — na jej szyi pojawiła się cienka linia, z której zaczęła spływać krew. Coś pękło w jej sercu. Przecież widziała wcześniej, że Kornelia się drapie, że zmieniła się, że jej zachowanie nie jest normalne, a nic z tym nie zrobiła…
— Gdzie jest mapa? — odezwał się niespodziewanie Erik, wygasając ognisko.
Rozejrzał się po okolicy, poszukując wszystkich przedmiotów, którymi wcześniej cisnął o ziemię. Mapy nie znalazł.
Szorstki materiał podrażnił skórę, kiedy Penelopa przesunęła się bliżej drzewa.
— Wrzuciłeś ją do ognia i spłonęła — odfuknęła.
— Trudno, jakoś dojdziemy do celu. — Wzruszył od niechcenia ramionami.
— Nie!
— Słucham?
Powoli odwrócił się. Przykucnął tuż przy dziewczynie. Łagodnie uszczypnął ją w policzek. Penelopa zazgrzytała zębami, chowając w sobie całą nienawiść, jaką żywiła do mężczyzny, aby tylko go nie sprowokować. Nie dała rady. Złapała go za nadgarstek, który odepchnęła aż do samej ziemi.
— Nawet nie próbuj mnie dotykać! — wrzasnęła na cały las.
Echo powtórzyła siedmiokrotnie słowa Penelopy, roznosząc je donośnym tonem po całym Olimpie.
Erik przewrócił oczami. Złapał za włosy Penelopy i szarpnął nimi, pociągając ją za sobą. Zdusiła w sobie krzyk. Kilka pojedynczych włosów wyrwało się, a kropelki krwi spłynęły po głowie dziewczyny. Kornelia wypadła z jej rąk. Wyciągnęła dłoń, chcąc w ostatniej chwili złapać, lecz las porwał ją za sobą. Z każdym krokiem Erika nikła w oczach, choć Penelopa błagała, by mogła z nią zostać. Miała już nigdy więcej się z nią nie pokłócić? Nie zrobiły jeszcze projektu. Kornelia powinna odbyć praktyki w wakacje! Przecież jej rodzice nie poradzą sobie bez niej.
— Zostaw mnie!
Rozluźniła ciało, a potem gwałtownie kiwnęła, przybliżając głowę do podłoża. Erik zachwiał się, zostając pochwyconym przez nagły ruch. Nie puścił włosów Penelopy. Przewrócił się na nią. Kopnęła go w brzuch. Przekręcił się plecy. Złapał za ramię dziewczyny. Wykręcił ją w stronę podłoża, przygniatając twarz do trawy. Zagryzła ziemię, rzucając się w konwulsjach, aby tylko się wydostać.
— Przestań! — ryknął.
Złapał się za nogę. Mięśnie łydki napięły się do granic możliwości. Chwycił go skurcz. Wziął głęboki wdech, co chwilę sprawdzając, czy Penelopa coś zauważyła. Dziewczyna niemal wgryzała się w ziemię, nie mogąc przezwyciężyć siły nacisku Erika. Raptownie odsunął się, puszczając ją. Zakaszlała, wypluwając z ust resztki ziemi. Chwyciła się za pierś, z trudem łapiąc kolejne hausty powietrza. Pochwycił ją za dłoń; stała się chłodna i sina.
Odetchnął z ulgą; w ostatniej chwili udało mu się uniknąć uduszenia dziewczyny.
— Idziemy — rzucił krótko.
Nie ruszyła się. Wgrzebała rękę w rozmiękczoną ziemię, po czym przyklęknęła, jeszcze kilka razy charcząc. Erik przystanął nad dziewczyną, czekając. Poniosła nieznacznie głowę, wbijając nienawistne spojrzenie w mężczyznę. Zmarszczył czoło. Uśmiechnęła się.
Pelenopa uniosła pięść, uderzając w niesprawną nogę Erika. Skulił się, wydając z siebie pełen bólu skowyt. Jeszcze raz walnęła go. Przymknął oczy, a gdy znowu otworzył je, obrzuciła go trzymaną w pięści ziemią. Drobinki przedostały się pod powieki. Odruchowo przetarł je.
Penelopa wstała i pobiegła w kierunku dawnego obozowiska. Z daleka widziała uśmiechającą się Kornelię, która nieustannie machała, pospieszając ją. Łzy radości spłynęły do jej policzkach. Przyspieszyła, ignorując krwawiącą głowę, wypadające włosy czy obolałe kolano. Liczyła się tylko Kornelia; to, że wrócą do domu, znowu będą mogły siedzieć na nudnym wykładzie, wspominać niezbyt przyjemne czasy szkolne i pójść do kina, aby przed samym seansem pokłócić się o wybór filmu.
— Już lecę! — oświadczyła.
Stanęła nieumyślnie na kamieniu. Kostka wykręciła jej się o dziewięćdziesiąt stopni, a sama Penelopa, nie mogąc dłużej utrzymać równowagi, zaczęła lecieć na prawy bok. Chwyciła za gałąź, z której zdołała zgarnąć jedynie liście. Z krzykiem na ustach upadła na ziemię, turlając się przez kolejne partie w zniesienia. Zatrzymała się, uderzając plecami w drzewo. Bolesny impuls przeszedł jej po kręgosłupie. Powietrze ugrzęzło w jej gardle; dusiła się. Z trudem, ale udało jej się odzyskać władzę nad własnym ciałem. Wzięła głęboki wdech powietrza.
Rozejrzała się po okolicy — znajdowały się tam te same drzewa, ten sam mech, te same rośliny, ta sama skała. Wszystko było identyczne, niezmienne.
— Kornelia… — przypomniała sobie.
Wykręciła szyję w lewo, lecz w połowie ruchu zamarła. Mięśnie krzyknęły z bólu. Choćby drobne poruszenie w którąkolwiek stronę wydawało się graniczyć z cudem. Penelopa oparła się dłońmi, ostrożnie przesuwając ciało pod samo drzewo. Podparła się plecami o korę i rozpłakała się.
Kornelia nie żyje — uzmysłowiła sobie. Kogokolwiek widziała, cokolwiek słyszała była to tylko zagrywka bogów, którzy bawili się jej kosztem. Walnęła pięścią o pień; potem drugi raz, trzeci, czwarty, piąty, powoli zdzierając sobie skórę z dłoni.
— Pomocy — szepnęła żałośnie. — Niech mi ktoś pomoże.
Usłyszała rechotanie żaby. Potrząsnęła nieznacznie głową; zaraz ból przypomniał o sobie. Penelopa skarciła się w myślach za głupotę.
Ponownie w jej uszach rozbrzmiało rechotanie żaby.
Poczuła, jak delikatny materiał owija się wokół jej nadgarstka. Niebieska wstążka zawisła na jej ręce, zaplątana na supełek, którego nie dało się rozplątać. Długa, ciągnąca się pod sam skraj lasu, który spowijał jedynie cień.
Mała, zielona żaba wskoczyła na ramię Penelopy.
— Pewnie masz na imię Zielona Księżniczka — zażartowała.
Zwierzę nie odpowiedziało; jakby w ogóle na to czekała. Zaśmiała się pod nosem, równocześnie głaszcząc obślizgłą skórę. Wykrzywiła się z obrzydzenia, ale przy okazji poczuła ciepło na sercu. Pierwszy raz od dłuższego czasu przytrafiło jej się coś dobrego. Nie została sama, choć towarzystwo żaby nie uznawała za najbardziej wykwintne.
Zielona Księżniczka po raz trzeci zarechotała. Zeskoczyła z ramienia prosto na zewnętrzną stroną dłoni. Penelopa ścisnęła mocniej wstążkę. Szukając we wspomnieniach odpowiedzi znaczenia tego zwyczajnego pasma materiału, pociągnęła. Odpowiedź przyszła natychmiast. Ktoś szarpnął za wstążkę po drugiej stronie. Raz, potem drugi, aż zdołał podnieść Penelopę z ziemi. Szła chwiejnie, uważając na każdy stawiany przez siebie krok. Ból wydawał się odejść w niepamięć. Świadomość, że Kornelia umarła, zdawała się nic nie znaczyć wśród tajemnicy wstążki, która kazała podążyć na jej drugi kraniec.
Las całkowicie zamilkł. Ciemność przybrała na sile, pozostawiając w oddali jedynie nikły słup światła — Penelopa kroczyła ku niemu. Nogi ugięły jej się w kolanach, gdy stanęła na grząskim gruncie. Przechyliła się, uderzając bokiem w skałę. Światło znalazło się na wyciągnięcie ręki. Stanęła na równych nogach i podążyła za wstęgą, zatrzymując się tuż przed własnym odbiciem.
Pozostawione na środku pustej, pokrytej zewsząd mrokiem, polanie lustro zdawało się szeptać. Ciche słowa pędziły między kolejnymi rysami, które pojawiały się i znikały z każdym ruchem Penelopy. Tylko jedna pozostała niezmieniona — ta, która widniała na środku czoła dziewczyny.
Sięgnęła do niej, dotykając opuszkiem palca. Chłód przesiąknął przez jej skórę. Zadrżała. Odsunęła się gwałtownie od zwierciadła, podcinając sobie palec. Krew zebrała się w jednym miejscu, po czym skapnęła na jałową ziemię.
Światło zgasło. I pozostał już tylko mrok…
Obróciła się, potem drugi raz i trzeci, aż stanęła w miejscu, bezwładnie załamując ręce. Zewsząd otaczała ją tylko nieprzenikniona ciemność. Wyciągnęła ramię, szukając punktu zaczepienia, który mógł stać się jej przewodnikiem. Wstążka, trzymana przez nią wcześniej tak kurczowo, owinięta wokół jej ciała, zniknęła wraz z ostatnimi punktami światła. Zielonej Księżniczki nie było obok.
Poczuła czyjś oddech na szyi, cofnęła się. Ktoś wydał z siebie zatrważający śmiech. Zamilkł. Ręka przemknęła tuż przed twarzą Penelopy, paznokciem przejeżdżając po policzku — odepchnęła ją. Zaczęła iść. Nie widziała, dokąd się kieruje. Nie wiedziała nawet, gdzie się znajduje, a jednak szła. Ciągłe stanie w miejscu doprowadzało ją do szału. Słyszała za sobą szepty, nakazujące jej odwrócić się — nie słuchała ich. Była głucha na te nędzne próby zawładnięcia nią. Cienkie nitki owijały się wokół Penelopy, lecz z każdym krokiem odsuwała je od siebie, zmuszając, by zaczynały pracę od nowa; by stworzyć nową marionetkę na sznurkach.
Przystanęła, uderzając czołem o twardą powierzchnię — rozmasowała obolałe miejsce, skręcając w prawo.
— Giń! — syknęła postać znajdująca się za plecami dziewczyny.
Zacisnęła pięść i wymierzyła prosty cios w brzuch przeciwnika — walnęła w pustkę. Ktoś pociągnął za włosy, wyrywając kilka kosmyków prosto z głowy. Rozpłakała się. Zakole na głowie oblepiły się krwią.
Penelopa nie widziała ratunku; nie widziała szansy na to, by wydostać się z tej niekończącej się czeluści. Dla kogo miała wracać? Do martwej Kornelii? Do zdradliwego Pavora?
Zamarła w bezruchu.
Zdusiła w sobie łzy. Plasnęła dłońmi w policzki, otrząsając ze złego nastroju. Wciąż posiadała ojca — ukochanego rodzica, który zawsze czekał na powrót córki. Przecież Kornelia od dawna mogła na nią czekać w mieszkaniu, zaczynając robić projekt. Wyobrażając sobie wściekłą minę dziewczyny na widok spóźnionej o kilka godzin wielkiej, prawie „mitologicznej” osobowością, jaką była Penelopa, łzy radości skapnęły w bezdenną powierzchnię. Pavor wcale nie musiał jej oszukać; walczył i został ranny, leżał i odpoczywał w domu, martwiąc się, że nikt nie przygotuje mu obiadu… Wszystko mogło być tylko kłamstwem Erika. Przewidywała, spekulowała, ale i wierzyła, że za wszystkimi słowami kryła się inna prawda…
Podciągnęła nogawki od spodni, zaciągnęła do góry skarpetki i ruszyła biegiem przez niekończącą się przestrzeń ciemności. Ktoś podłożył jej stopę pod nogi. Przewróciła się. Przekręciła się przez prawe ramię na podłożu, jak zawsze uczył ją Pavor, chwilę później bezpiecznie stając w pionie. Nasłuchiwała; własnego oddechu i nietypowych dźwięków, które rozbrzmiewały chwilę przez atakiem. Usłyszała świst powietrza — pochyliła się. Jakiś przedmiot przeleciał tuż nad jej głową. Wyprostowała się i dalej biegła, aż wąskie pasmo światła zawisło przed jej twarzą.
Niebieska wstążka znowu wstąpiła do jej życia. Zabrała ją ze sobą, przywiązując wokół szyi. Blask wydobywający się z materiału zaczął ją prowadzić ku miejscu, które znajdowało się na drugim krańcu.
Rozbrzmiał stukot. W miarę zbliżania się do celu podróży Penelopa słyszała coraz głośniej — ten dźwięk wydawał się znajomy. Przyspieszyła kroku. Nikt nie stanął na jej drodze. Pustka pochłonęła wszystko i wszystkich, pozostawiając w przy sobie jedynie Penelopę i postać kulącą się nad lustrem. Raz uderzyła kamieniem w zwierciadło rozbijając je na setki kawałków, by to się zaraz zrosło i na nowo wymagało rozbicia. Postać uniosła głowę. Ręką wskazała, by Penelopa podeszła do niej — dziewczyna tak też uczyniła.
Przysiadła się naprzeciw postaci — kobiety ubranej w lnianą, postrzępioną suknię. Na środku materiału widniała plama zeschniętej krwi wraz z rozcięciem, które przebiegało dokładnie tak, gdzie biło serce. Włosy zasłoniły jej twarz.
— Prze… — zaczęła Penelopa.
Kobieta uniosła tylko kamień i znów uderzyła nim o lustro. Penelopa podskoczyła w miejscu czując, że drgania niemalże przenoszą się na jej ciało.
— Nie spieszyłaś się — stwierdziła.
Penelopa zadrżała. Obejrzała się za siebie, lecz dostrzegła nikogo oprócz niej.
— Mówiłaś do mnie, prawda? — spytała stanowczym głosem, bez nutki wątpliwości czy lęku. — Gdzie jestem? Jak się mam stąd wydostać? Proszę, powiedz mi…
Zamilkła.
Słowa utknęły w jej ustach. Mówiła, lecz nikt nie mógł tego słyszeć.
— Te same pytania, te same wątpliwości — zawahała się — miałam, gdy zostałam zabita i zmuszona strzec Granicy Olimpu, jako Zapomniana Bogini.
Penelopa złapała się za głowę. Myśli kotłowały się wewnątrz; prześcigając jedne za drugimi. Jedne nie uciekły, drugie przybyły, a pytania narastały wraz upływem kolejnych sekund. Serce pochwycił ścisk. Chwyciła się za pierś, zgniatając ją w dłoni.
— Tak, jakbym widziała własne odbicie — odezwała się. Jej puste, pozbawione jakikolwiek emocji spojrzenie wbiło się w cierpiącą Penelopę. — Wszystko, co związane z nami jest odbiciem i przeznaczeniem…
— Dlaczego?! — przerwała, wykrzykując duszone w sobie pytanie.
— Też ją spotkałaś? — Postukała palcem o powierzchnię lustra. — Tak, już zanika.
— Błagam, nie zmieniaj tematu. — Pokręciła głową. — Nie teraz, nie gdy… — Głos załamał jej się w połowie zdania. — Nieważne. — Machnęła ręką.
— Nie zmieniam — stwierdziła zaskoczona. — Wszystko i tak sprowadza się do Granicy Olimpu. Do tej przeklętej żaby, która musiała stanąć na naszej drodze.
— Żaby? — powtórzyła.
Penelopa dotknęła ramienia, na którym jeszcze jakiś czas temu siedziała Zielona Księżniczka. Nie było jej tam, zniknęła wraz z przybyciem do tego nieznanego nikomu świata.
— Żaba, symbol wyroczni i przepowiedni, a także znak naszej powinności, nasze przeznaczenie, od którego nie można uciec.
— „A na końcu nici czeka tylko śmierć” — zacytowała słowa Mojr, które wypowiedziały chwilę przed jej ucieczką.
Wbiła wzrok w zniekształcone odbicie w lustrze. Pojedyncze kawałki szkła nie zebrały się w całość, jak poprzednim razem. Pęknięcia pozostały w tych samych miejscach, rozchodząc się z miejsca, w którym kamień zniszczył nieskazitelne oblicze zwierciadła. Musnęła palcem po chłodnej powierzchni. Niewielka rana zapiekła ją. Wzięła jeden z rozbitych kawałków.
— Ja chcę tylko wrócić do domu…
Łzy spłynęły po jej policzkach, skapując na jej własne odbicie.
— Też chciałam — przyznała Zapomniana Bogini — ale, tak jak ty, musiałam się stać kamieniem.
Położyła odłamek skały przed Penelopą; nie wzięła go.
— Kamień to Zapomniana Bogini — kontynuowała — a lustro to świat, granica między światem ludzi i bogów. Uderzamy, niszczymy jego powierzchnie, aby zniekształcić obraz, aby zapobiec przedostaniu się bogów i stworzeń mitologicznym do świata ludzi. — Wyjęła fragment rozbitego lustra. — To jest ta część, w której zamykamy mitologię. I tak działamy przez wieki, ale jak kamień się ściera, tak my tracimy swą moc. Jesteśmy tylko ludźmi, nie bogami. Potrzebny jest nowy kamień, żaba wybiera go, ale zanim nowy kamień zastąpi stary, granica staje się niestabilna. Krew poprzedniczki spływa, brodząc zwierciadło. Tak raz się stało, potem drugi, a dziś trzeci.
— To… To niemożliwe. Nie. Nie. Musiała zajść jakaś pomyłka. Ja nie mogę…
— Nie, nie możesz, musisz. Mój czas się kończy, więc biegnij.
— Jakie „biegnij”?! — krzyknęła.
Niekontrolowanie machnęła rękoma. Zacisnęła pięści i walnęła z całych sił w cieniste podłoże. Trafiła we fragmenty lustra, które roztrzaskały się na jeszcze mniejsze części. Ostre krawędzie wbiły się w skórą, niektóre tylko rozsypały się wokoło lustra, zostając powoli wchłonięte przez ciemność.
Penelopa zadrżała. Zasłoniła rękoma usta. Krew swobodnie spłynęła po jej ramionach, opadając w ciemność. Zmieszała się ze łzami.
Zapomniała Bogini zanikała, odchodząc wraz z lustrem do cienia. Kamień zamienił się w popiół. Jego drobinki otoczyły kobietę, po czym roztrysnęły się we wszystkie strony, pozostawiając Penelopę samą.
— Biegnij — szepnęła, przymykając powieki.
Otworzyła oczy i przyklęknęła przed drzewem w lesie bogów. Dębowy liść opadł naprzeciw jej twarzy. Wzięła go i przeczytała w myślach zapisaną na nim wiadomość: „Pavor jest twoim sprzymierzeńcem. Zaufaj mu, Etylia”.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!