[Granica Olimpu] ROZDZIAŁ 20 Nie zapominaj


Erik obrzucił wściekłym spojrzeniem tańczące wokół niego driady, nie mogąc dłużej znieść ich ciągłych radosnych śpiewów. Kobiety zaśmiały się pod nosem. Jedna z nich podeszła delikatnie, bosymi stopami muskając o zieloną trawę. Szturchnęła mężczyznę za jego umięśnione ramię. Niczym spłoszona łania, uciekła między drzewa, zanim Erik zdążył ją zauważyć. Niewinnie wychyliła się, posyłając mu ciepły uśmiech.
Prychnął pod nosem, ignorując starania młodej driady. Miał inne zmartwienia na głowie — Penelopę. Wziął ją na ręce, niosąc w kierunku świata bogów, lecz znalazł się w gaju nimf sam. Mimo ciągłych poszukiwań, nie znalazł Penelopy, a jakiekolwiek próby nawiązania konwersacji z istotami boskimi zawiodły już na samym początku. Driady były chętne do wygłupów, nie do dzielenia się informacjami.
Usłyszał za sobą chichoty.
— Dość! — ryknął.
Kobiety odsunęły się, chowając się jedna za drugą, gdzieś między drzewami, których strzegły.
Wystraszył je — nie tego pragnął. Zamyślił się na moment, po czym spojrzał na driady. Były niezwykle urodziwymi kobietami, które potrafiły skraść serce niejednego mężczyzny, nawet boga. Jeśli obraził nieodpowiednią, gniew boży mógłby zostać skierowany na niego. Zadrżał na samą myśl o tym.
— Przepraszam — odparł natychmiast.
Odwrócił się i poszedł w stronę góry Mojr — do miejsca, do którego nigdy nie zapuściłyby się opiekunki natury. Z dala od hałasu i kłopotów mógł w końcu rozważyć, co zrobić dalej. Wyjął z kieszeni mapę świata bogów. Przejrzał najważniejsze punkty, odnajdując znajdującą się niedaleko górę Hefajstosa. Odwrócił się. Wystawił palce, określając położenie przejeżdżającego powozu Heliosa, po czym położył go na mapie.
— Tak, to niedaleko — szepnął do siebie, zwijając przedmiot i chowając go z powrotem do kieszeni.
Zatrzymał się, natrafiając na drzewo. Oparł się i spojrzał ku niebu. Pałac Zeusa nadal go zachwycał. Z zewnątrz wydawał się dużo piękniejszy, bardziej majestatyczny niż wewnątrz. Z daleka dostrzegał prawdziwą potęgę boga bogów. Żadne pałace świata, stworzone przez ludzkie ręce, nie mogły mierzyć się z dziełem Hefajstosa. Zbudowane z diamentów i złota kusiło, choć złudnie. Blask odbijającego się od ścian Słońca oślepiał. Ogrom budowli nie był czymś, co mógł określić jednym słowem.
Erik wiedział, że powinien teraz poszukiwać Penelopy, ale tylko podczas misji miał okazję ujrzeć pałac z tej perspektywy. Objąć go swoimi oczyma, nie dając nikomu i niczemu przerwać tej wspaniałej chwili. Dawniej marzył, by zamieszczać wśród bogów. Wierzył, że jego starania przyniosą zamierzony skutek, że Zeus dostrzeże jego starania. Jednak po dwóch tysiącach latach życia stracił wszelkie nadzieje. Był, jest i będzie tylko zwyczajnym Strażnikiem Sztyletu, który w pewnym momencie zostanie zastąpiony przez swojego następcę.
Opuścił wzrok, wpatrując się w rozkopany kawałek ziemi. Przyklęknął. Podniósł przykrytego glebą umierającego kreta. Zwierzątko ledwo oddychało, wijąc się w dłoniach Erika. Czy powinien współczuć istocie? Pomóc jej?
Odłożył kreta na miejsce i odszedł, dając naturze działać samej.
Po kilku krokach poczuł, że powietrze robi się ciężkie i wilgotne. Ciężej mu było oddychać, a mgła powoli przykrywała otaczającą go przestrzeń. Nie widział, dokąd zmierza, choć wciąż próbował kierować się w tę samą stronę, co wcześniej. Złudnie wierzył, że zmysły zaprowadzą go do jaskini Mojr. Niewiele się pomylił…
— Powtórz, co masz zrobić — odezwał się głos we mgle.
Erik zatrzymał się.
Wstrzymał oddech, zamknął oczy i skupił się na odszukaniu źródła głosu. Dochodził z niedaleka. Może nawet zza jego pleców. Nie był niczego pewien. Ręka przechodziła przez mgłę jak przez gęstą zupę. Każdy ruch sprawiał największe trudności, a nadal istniało realne zagrożenie.
Sięgnął do pasa po sztylet, przybliżając go do swojej piersi. Był gotów w każdej chwili zadać cios.
— Mam pójść do gaju nimf, położyć się na ziemi i czekać na przybycie Penelopy — odezwał się drugi głos, bezsprzecznie należący do kobiety. — Za wszelką cenę mam ją prowadzić ku Granicy Olimpu, cały czas nastawiając przeciwko Erikowi. Kiedy w końcu dotrzemy na miejsce, nawiążemy walkę z Aresem i Fobosem. Musimy dać Penelopie uciec.
— Bardzo dobrze. — Klasnęła w dłonie. — I pamiętaj, Kornelio, Penelopa ufa tylko tobie w tym świecie. Nie zawiedź jej.
Cały zadrżał. Ten głos przypomniał mu o Eleonorze. Echo zniekształcało, ale wciąż dało się poznać głęboki, cichy ton, jakim się zawsze posługiwała.
— Tak jest — odpowiedziała obojętnie Kornelia.
Erik zastanowił się. Skądś kojarzył to imię… Nagle przypomniał sobie o przyjaciółce Penelopy. Nie pojmował tylko, co miała robić w świecie bogów. Nie widział nawet zarysu postaci. Gdyby mógł tylko odczytać emocje z wyrazu twarzy, może podjąłby właściwą decyzję. Teraz czuł się tylko zagubiony. Ta konspiracja nie miała najmniejszego sensu. Z informacji, które posiadał, Kornelia nigdy nie zdradziłaby Penelopy.
Zamarł.
Penelopa nigdy mu nie uwierzy. Nawet gdyby wyjawiłby wszystkie okoliczności, w których poznał prawdę o Kornelii, powiedziałby o wszystkich szczegółach, ta zaufałaby swojej najlepszej przyjaciółce. Nie jemu.
Jednak miał przewagę nad Eleonorą — ta nie zauważyła jego obecności. Poza tym wciąż istniała więź między nim a Penelopą, dzięki Węzłowi Gordyjskiemu. Kornelia nic nie zmieni, pomyślał. Będę musiał tylko mieć ją na oku. Przysiadł na ziemi, nasłuchując, czy obie kobiety odeszły. Od kilku minut nie rozchodziły się po okolicy żadne głosy, ale to nie oznaczało, że mógł bezpiecznie wyjść z kryjówki. Odkąd tylko pamiętał, Eleanor zawsze była przezorna. Wyprzedzała każdego o pięć kroków, przewidując przyszłe wydarzenia, jakby faktycznie były jej znane. Wcześniej udawało jej się go oszukać, tym razem nie pozwoli na to.
Jeszcze raz spojrzał na mapę, palcem śledząc ścieżkę, którą powinni przebyć z Penelopą. Do Granicy Olimpu prowadziła tylko jedna droga — wszyscy o tym wiedzieli. Jeśli chciał minąć Aresa i Fobosa, musiał wdać się z nimi w walkę. A analizując szanse na zwycięstwo, zawsze w jego myślach pojawiało się okrągłe zero. Bogowie posiadali kategoryczny zakaz krzywdzenia Strażników. Obecnie niewiele to znaczyło. Nawet między samymi bogami narastał konflikt, który od dawna niszczył podwaliny pierwotnych praw. Ostatnim razem skończyło się to zrzuceniem Kronosa z tronu niebios, więc i tym razem mogło dojść do niedającego się przewidzieć zakończenia.
Erik nie był bezpieczny.
Ostrożnie ruszył przez mgłę, ręką odsuwając białe chmury, przysłaniające mu całą widoczność. Chłód narastał. Musiał się zbliżać do jaskini Mojr. Wciąż podążał ku górze, przez niewielkie zniesienie, według wskazówek, które posiadał.
Nie pomylił się.
— Zapraszamy — zabrzmiał jednolity śpiew trzech starszych kobiet. Zmarszczone ręce wysunęły się z wnęki, do której podążył Erik.
Eleanor wyszła z kryjówki. Westchnęła ciężko, łapiąc się za rozpalone czoło. Wszystko poszło nie po jej myśli. Od początku Tyche jej nie sprzyjała, jakby kibicowała jedynie Penelopie. Opieka bogów potrafiła wspomóc, ale niejednokrotnie sprowadziła na ludzi tylko nieszczęście.
Odwróciła się i odeszła.
Potrzebowała upragnionego odpoczynku, który w końcu ukoi jej zszargane nerwy. Mit o Penelopie należał do najtrudniejszych, z jakim przyszło jej zmierzyć. Nie umiała przewidzieć tego, co jeszcze na drodze do Granicy Olimpu może czekać Penelopę, ani jak skończy się jej historia. Jedyne, czego była pewna to, to że dziewczyna ostatecznie zginie i nikt ani nic nie zmieni jej przeznaczenia.

***


Wyciągnął dłoń, próbując pochwycić za wysunięte z jaskini ręce staruszek, lecz te wsunęły się z powrotem do środka. Podążył za nimi, wchodząc prosto w pułapkę trzech złośliwych kobiet. Ciemność zalała go zewsząd, zabierając gwałtownie cały dostęp do światła. Chłodne, wilgotne powietrze podrażniło jego gardło. Zachłysnął się. Poczuł, że zaczyna się dusić. Odwrócił się, lecz zastał przed sobą jedynie litą ścianę. Wejście zamknęło się. Uderzył kilkukrotnie w ścianę — ta nie poruszyła się nawet o kawałek.
— Cholerne wiedźmy — syknął, podciągając koszulę aż pod same usta, by je zasłonić. Chwilowo pomogło, ale nie na długo. — Gdzie jesteście, o wielkie Mojry? — krzyknął. Jego głos odbił się echem między poszczególnymi korytarzami jaskini.
Zastało go jedynie milczenie.       
Ruszył, nie widząc sensu w tkwieniu w jednym miejscu. Wierzył, że prędzej czy później odnajdzie właściwe pomieszczenie. Wystarczyło ujrzeć drobne skupisko światła, by wiedzieć, gdzie należy się kierować. W całym swoim życiu odwiedził Mojry trzy razy. I właśnie wtedy zorientował się w zamiłowaniu kobiet do robienia swoim gościom wrednych żartów. One nazywały je „trudnościami”, przez które każdy człowiek musi przejść, Erik z kolei wyczuwał od nich tylko sarkazm i czystą złośliwość. Jednak pomimo tych niedogodności, zawsze pozwalały człowiekowi dotrzeć do siebie.
Tym razem było nie inaczej.
Gdy Erik skręcił w piąty korytarz z kolei, zauważył palącą się przy ścianie pochodnię. Wyjął ją z uchwytu. Przemierzył wzrokiem przez wejścia do kolejnych grot, odnajdując w końcu siedzibę Mojr.
— Znalazł nas, siostry — obwieściła Kloto. Zaśmiała się niemal skrzeczącym głosem i zamilkła.
Westchnął ciężko. Obejrzał się przez ramię. Kusiło go, by zawrócić i na własną rękę poszukać jakiegoś wyjścia. Gdyby tak uczynił, Mojry nigdy nie wypuściłyby go ze swej pieczary.
Poszedł do kobiet, odkładając wcześniej zabraną pochodnię. Światło zaczęło przybierać na sile, przebijając się przez wcześniej zewsząd panujący mrok. Uśmiechnął się delikatnie. W zasadzie była to jedna z nielicznych zalet przybycia w odwiedziny do Mojr.
— Witaj. — Powitały go trzy zmarszczone twarze. — Nie spieszyłeś się — rzekły równocześnie.
Przyklęknął, chyląc głowę nisko i pokornie.
— Witajcie wielkie panie losu ludzkiego. Dziękuję, że zechciałyście mnie przyjąć w…
— Eriku, przestań — przerwała mu Lachezis. — Jak jeszcze leżałeś w kołysce wyprzędłyśmy twój los. Znamy cię, więc nie musisz się tak zachowywać wobec nas.
— Nienawidzimy fałszu. W losie jest nawleczona cała prawda, więc i ty żyj z nią w zgodzie — wyjaśniła Kloto.
Zaśmiały się. Posmutniały. Powróciły do cięcia nici, nie odrywając wzroku od stojącego przy wejściu Erica. Wyciągnęły przez siebie ręce. Machnęły, zapraszając młodzieńca do środka.
Niechętnie, ale wszedł. Odwrócił się i, jak przewidział, wejście zamknęło się za nim. Nie dostrzegł nawet najmniejszych zarysów wcześniej znajdującego się otworu. Stało się wszystko, czego się spodziewał — został skazany na łaskę Mojr.
Westchnął.
— Przyszedłem tutaj, żeby pomyśleć — przyznał od razu. Przed boginiami nie warto ukrywać prawdę. — Poszukuję pewnej dziewczyny. Ma na imię…
—… Penelopa — odpowiedziały za niego równocześnie.
Zaśmiał się cicho. Kobiety posłały mu ostre, rozczarowujące spojrzenie. Szybko zasłonił dłonią usta, kaszlnął i udał, że zdarzenie nie miało miejsca.
— W takim razie możecie mi powiedzieć, gdzie ją znajdę?
Pokręciły głowami, nadal obrażone za wcześniejsze zachowanie.
— Więc mogę wyjść? — kontynuował.
— Nie — odparły stanowczo.
Erik oparł się o ścianę, rozglądając za potencjalnym wyjściem; na spokojnie i bez żadnego pośpiechu. Nie czuł się zawiedziony reakcją kobiet — od początku był świadomy, że nie zostanie wypuszczony bez żadnych przeszkód. Mojry wraz z wiekiem robiły się coraz bardziej irytujące i złośliwe, choć w praktyce nie mogły się starzeć.
— To może inaczej zapytam — zaczął. W jednej z pochodni coś zaskwierczało.
— Słuchamy.
— Penelopa tu była? — Pokręcił głową na boki. Przeczuwał, jak skończy się ta nędzna próba uzyskania informacji.
— A jak sądzisz? — odparła sama Atropos, ku wyraźnym niezadowoleniu sióstr.
Lachezis i Kioto odchrząknęły. Zmarszczki na twarzy pogłębiły się. Zatrzymały pracę na moment, nie przecinając kolejnej nici. W końcu ich bunt znikł i powróciły do dalszego tkania losu ludzkiego.
Ogień z paleniska prawie zgasł. Erik podszedł do niego, rozgrzebując spalone drzewo. Dorzucił kilka patyków, które leżały daleko stosu nici. Podniósł się, omyłkowo stając na rozlanej cieczy. Noga wykręciła się. W ostatniej chwili złapał za gorącą krawędź kotła. Cała konstrukcja zachybotała się i upadła wraz mężczyzną na litą skałę. Rozległ się głośny chlupot. Potem trzask. A na końcu uderzenie. Zupa rozlała się po całym podłożu pomieszczenia.
— Uważaj! — krzyknęły zawodząco Mojry, podciągając suknie pod same kolana. Wskoczyły na siedzenia, wypuszczając jedną z nici do zupy.
— Nie! — Atropos zbladła. Przegryzła wargę do krwi. Przykucnęła, ręką próbując złapać za szpulę, lecz ta nie chciała do niej wrócić.
— Cholera, to zejść po nią — syknął Erik, w jednej chwili całkowicie zapominając, z kim ma do czynienia.
Chwycił się gwałtownie za nogę. Impuls przeszedł od samego kolana aż po pas. Stuknął delikatnie w udo — ból uderzył w niego ze zdwojoną siłą. Zacisnął zęby, dusząc w sobie krzyk. Wziął kilka głębszych wdechów, po czym podjął próbę wstania. Jeden ruch — podparł się ręką o skałę, drugi — stabilnie postawił zdrową nogę. Ból walnął z potrójną mocą. Erik wrzasnął, ponownie upadając w rozlaną zupę.
— I coś narobił, głupi! — rzekła z wyrzutami Lachezis.
— Ludzkie kobiety powiedziałyby, że tak to się kończy, gdy faceta dopuszczasz do garów — zażartowała Kloto.
— Zamilczcie! — uciszyła wszystkich Atropos. — Nie widzicie siostry, że nić wpadła do zupy. — Wskazała na szpulę. — Ta nić nie może zostać już przecięta. Nie interesuje cię to, Lachezis?
— Nić została przekazana tobie, siostro. — Zmarszczyła czoło. — Wiń Erika, nie mnie!
Erik nie miał ani czasu, ani sił, by słuchać kobiet. Dlaczego akurat teraz musiał się zdarzyć taki wypadek? Przez jakąś cholerną zupę? Nie, nie mógł uwierzyć w tak żałosny przypadek. Musiał za wszelką cenę znowu ruszyć w drogę.
Jeszcze raz spróbował stanąć na różne nogi. Jednak gdy przyłożył rękę do podłogi, poczuł coś pod nią. Złapał za miękki w dotyku przedmiot — był to Węzeł Gordyjski.
— Spotkałyście Penelopę — oświadczył nagle, spoglądając na zaskoczone Mojry. — I wy ją uwolniłyście…
— Takie było jej przeznaczenie — wyjaśniła wątpliwie Kloto, nie wierząc we własne słowa.
— Nie… — szepnął, rozglądając się wokoło. — Wy tak zadecydowałyście, o boginie. Wy — szukał właściwego słowa — sprzeciwiłyście się nawet Zeusowi — zauważył.
Zmarszczył czoło. Raptownie spojrzał na Mojry z niedowierzaniem w oczach. Prychnął. I jak na życzenie, wyjście z pomieszczenia otworzyło się.
— Jesteśmy przeznaczeniem — oświadczyły jednocześnie. — To my pleciemy żywot ludzki, nie sprzeciwiamy się. Wszystko jest przeznaczeniem.
— Prawda — fuknął.
Podniósł się. Ból zelżał, poza tym nie miał ochotę spędzić kolejnej minuty w tym przeklętym miejscu. Wyszedł. Światło zanikło, ustępując całkowitej ciemności. Podłoże stało się śliskie, a tym samym niebezpieczne. Erik zaśmiał się tylko, myśląc o tym, jak się nie zabić po drodze. Chodził teraz niegramotnie, kulejąc na kontuzjowaną nogę. Wykonał w życiu setki misji, ale nigdy jeszcze nie zdarzyła mu się tak problematyczna i irytująca jednocześnie, która początkowo wydawała się całkowicie banalna. Od teraz musiał uważać. Atena nie zdzierżyłaby porażki; nie pierwszej w walce z Aresem.
— Kornelio! — usłyszał donośny krzyk.
Zamarł na moment, a potem ruszył, jak gdyby sam Cerber gonił go. Zapomniał o obolałej nodze — liczyła się już tylko Penelopa i jej bezpieczeństwo. Ścisnął mocniej sztylet. Zrobił krok do przodu. Pojawił się na zewnątrz jaskini, stając na miękkiej jak puch trawie. Zachwiał się. Mroczki pojawiły mu się przed oczami. Zrobił sobie daszek z dłoni, tworząc nikłą ochronę przed słońcem, i rozejrzał się — znalazł się tuż przy gaju nimf.
Zabrakło mu słów.
— Błagam, obudź się — rozległ się kolejny krzyk Penelopy.
Erik rozciągnął nogę, błagając ją, by wytrzymała jeszcze te najbliższe kilka godzin; tylko do momentu, w którym bezpiecznie zabije tę dziewczynę. Jak się spodziewał, kończyna nie odpowiedziała mu. Nadal pobolewała, ale udał, że nic się nie stało, i podszedł w stronę dziewczyny, która właśnie obudziła swoją przyjaciółkę — a jego największego wroga.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!