Erik obrzucił wściekłym spojrzeniem tańczące
wokół niego driady, nie mogąc dłużej znieść ich ciągłych radosnych śpiewów.
Kobiety zaśmiały się pod nosem. Jedna z nich podeszła delikatnie, bosymi
stopami muskając o zieloną trawę. Szturchnęła mężczyznę za jego umięśnione
ramię. Niczym spłoszona łania, uciekła między drzewa, zanim Erik zdążył ją
zauważyć. Niewinnie wychyliła się, posyłając mu ciepły uśmiech.
Prychnął pod nosem, ignorując starania młodej
driady. Miał inne zmartwienia na głowie — Penelopę. Wziął ją na ręce, niosąc w
kierunku świata bogów, lecz znalazł się w gaju nimf sam. Mimo ciągłych
poszukiwań, nie znalazł Penelopy, a jakiekolwiek próby nawiązania konwersacji z
istotami boskimi zawiodły już na samym początku. Driady były chętne do
wygłupów, nie do dzielenia się informacjami.
Usłyszał za sobą chichoty.
— Dość! — ryknął.
Kobiety odsunęły się, chowając się jedna za
drugą, gdzieś między drzewami, których strzegły.
Wystraszył je — nie tego pragnął. Zamyślił się
na moment, po czym spojrzał na driady. Były niezwykle urodziwymi kobietami,
które potrafiły skraść serce niejednego mężczyzny, nawet boga. Jeśli obraził
nieodpowiednią, gniew boży mógłby zostać skierowany na niego. Zadrżał na samą
myśl o tym.
— Przepraszam — odparł natychmiast.
Odwrócił się i poszedł w stronę góry Mojr — do
miejsca, do którego nigdy nie zapuściłyby się opiekunki natury. Z dala od
hałasu i kłopotów mógł w końcu rozważyć, co zrobić dalej. Wyjął z kieszeni mapę
świata bogów. Przejrzał najważniejsze punkty, odnajdując znajdującą się
niedaleko górę Hefajstosa. Odwrócił się. Wystawił palce, określając położenie
przejeżdżającego powozu Heliosa, po czym położył go na mapie.
— Tak, to niedaleko — szepnął do siebie,
zwijając przedmiot i chowając go z powrotem do kieszeni.
Zatrzymał się, natrafiając na drzewo. Oparł się
i spojrzał ku niebu. Pałac Zeusa nadal go zachwycał. Z zewnątrz wydawał się
dużo piękniejszy, bardziej majestatyczny niż wewnątrz. Z daleka dostrzegał
prawdziwą potęgę boga bogów. Żadne pałace świata, stworzone przez ludzkie ręce,
nie mogły mierzyć się z dziełem Hefajstosa. Zbudowane z diamentów i złota
kusiło, choć złudnie. Blask odbijającego się od ścian Słońca oślepiał. Ogrom
budowli nie był czymś, co mógł określić jednym słowem.
Erik wiedział, że powinien teraz poszukiwać
Penelopy, ale tylko podczas misji miał okazję ujrzeć pałac z tej perspektywy.
Objąć go swoimi oczyma, nie dając nikomu i niczemu przerwać tej wspaniałej
chwili. Dawniej marzył, by zamieszczać wśród bogów. Wierzył, że jego starania
przyniosą zamierzony skutek, że Zeus dostrzeże jego starania. Jednak po dwóch
tysiącach latach życia stracił wszelkie nadzieje. Był, jest i będzie tylko
zwyczajnym Strażnikiem Sztyletu, który w pewnym momencie zostanie zastąpiony
przez swojego następcę.
Opuścił wzrok, wpatrując się w rozkopany kawałek
ziemi. Przyklęknął. Podniósł przykrytego glebą umierającego kreta. Zwierzątko
ledwo oddychało, wijąc się w dłoniach Erika. Czy powinien współczuć istocie?
Pomóc jej?
Odłożył kreta na miejsce i odszedł, dając
naturze działać samej.
Po kilku krokach poczuł, że powietrze robi się
ciężkie i wilgotne. Ciężej mu było oddychać, a mgła powoli przykrywała
otaczającą go przestrzeń. Nie widział, dokąd zmierza, choć wciąż próbował
kierować się w tę samą stronę, co wcześniej. Złudnie wierzył, że zmysły
zaprowadzą go do jaskini Mojr. Niewiele się pomylił…
— Powtórz, co masz zrobić — odezwał się głos we
mgle.
Erik zatrzymał się.
Wstrzymał oddech, zamknął oczy i skupił się na
odszukaniu źródła głosu. Dochodził z niedaleka. Może nawet zza jego pleców. Nie
był niczego pewien. Ręka przechodziła przez mgłę jak przez gęstą zupę. Każdy
ruch sprawiał największe trudności, a nadal istniało realne zagrożenie.
Sięgnął do pasa po sztylet, przybliżając go do
swojej piersi. Był gotów w każdej chwili zadać cios.
— Mam pójść do gaju nimf, położyć się na ziemi i
czekać na przybycie Penelopy — odezwał się drugi głos, bezsprzecznie należący
do kobiety. — Za wszelką cenę mam ją prowadzić ku Granicy Olimpu, cały czas
nastawiając przeciwko Erikowi. Kiedy w końcu dotrzemy na miejsce, nawiążemy
walkę z Aresem i Fobosem. Musimy dać Penelopie uciec.
— Bardzo dobrze. — Klasnęła w dłonie. — I
pamiętaj, Kornelio, Penelopa ufa tylko tobie w tym świecie. Nie zawiedź jej.
Cały zadrżał. Ten głos przypomniał mu o
Eleonorze. Echo zniekształcało, ale wciąż dało się poznać głęboki, cichy ton,
jakim się zawsze posługiwała.
— Tak jest — odpowiedziała obojętnie Kornelia.
Erik zastanowił się. Skądś kojarzył to imię…
Nagle przypomniał sobie o przyjaciółce Penelopy. Nie pojmował tylko, co miała
robić w świecie bogów. Nie widział nawet zarysu postaci. Gdyby mógł tylko odczytać
emocje z wyrazu twarzy, może podjąłby właściwą decyzję. Teraz czuł się tylko
zagubiony. Ta konspiracja nie miała najmniejszego sensu. Z informacji, które
posiadał, Kornelia nigdy nie zdradziłaby Penelopy.
Zamarł.
Penelopa nigdy mu nie uwierzy. Nawet gdyby
wyjawiłby wszystkie okoliczności, w których poznał prawdę o Kornelii,
powiedziałby o wszystkich szczegółach, ta zaufałaby swojej najlepszej
przyjaciółce. Nie jemu.
Jednak miał przewagę nad Eleonorą — ta nie
zauważyła jego obecności. Poza tym wciąż istniała więź między nim a Penelopą,
dzięki Węzłowi Gordyjskiemu. Kornelia nic nie
zmieni, pomyślał. Będę musiał tylko
mieć ją na oku. Przysiadł na ziemi, nasłuchując, czy obie kobiety
odeszły. Od kilku minut nie rozchodziły się po okolicy żadne głosy, ale to nie
oznaczało, że mógł bezpiecznie wyjść z kryjówki. Odkąd tylko pamiętał, Eleanor
zawsze była przezorna. Wyprzedzała każdego o pięć kroków, przewidując przyszłe
wydarzenia, jakby faktycznie były jej znane. Wcześniej udawało jej się go
oszukać, tym razem nie pozwoli na to.
Jeszcze raz spojrzał na mapę, palcem śledząc
ścieżkę, którą powinni przebyć z Penelopą. Do Granicy Olimpu prowadziła tylko
jedna droga — wszyscy o tym wiedzieli. Jeśli chciał minąć Aresa i Fobosa,
musiał wdać się z nimi w walkę. A analizując szanse na zwycięstwo, zawsze w
jego myślach pojawiało się okrągłe zero. Bogowie posiadali kategoryczny zakaz
krzywdzenia Strażników. Obecnie niewiele to znaczyło. Nawet między samymi
bogami narastał konflikt, który od dawna niszczył podwaliny pierwotnych praw.
Ostatnim razem skończyło się to zrzuceniem Kronosa z tronu niebios, więc i tym
razem mogło dojść do niedającego się przewidzieć zakończenia.
Erik nie był bezpieczny.
Ostrożnie ruszył przez mgłę, ręką odsuwając
białe chmury, przysłaniające mu całą widoczność. Chłód narastał. Musiał się
zbliżać do jaskini Mojr. Wciąż podążał ku górze, przez niewielkie zniesienie,
według wskazówek, które posiadał.
Nie pomylił się.
— Zapraszamy — zabrzmiał jednolity śpiew trzech
starszych kobiet. Zmarszczone ręce wysunęły się z wnęki, do której podążył Erik.
Eleanor wyszła z kryjówki. Westchnęła ciężko,
łapiąc się za rozpalone czoło. Wszystko poszło nie po jej myśli. Od początku
Tyche jej nie sprzyjała, jakby kibicowała jedynie Penelopie. Opieka bogów
potrafiła wspomóc, ale niejednokrotnie sprowadziła na ludzi tylko nieszczęście.
Odwróciła się i odeszła.
Potrzebowała upragnionego odpoczynku, który w
końcu ukoi jej zszargane nerwy. Mit o Penelopie należał do najtrudniejszych, z
jakim przyszło jej zmierzyć. Nie umiała przewidzieć tego, co jeszcze na drodze
do Granicy Olimpu może czekać Penelopę, ani jak skończy się jej historia.
Jedyne, czego była pewna to, to że dziewczyna ostatecznie zginie i nikt ani nic
nie zmieni jej przeznaczenia.
***
Wyciągnął dłoń, próbując pochwycić za wysunięte
z jaskini ręce staruszek, lecz te wsunęły się z powrotem do środka. Podążył za
nimi, wchodząc prosto w pułapkę trzech złośliwych kobiet. Ciemność zalała go
zewsząd, zabierając gwałtownie cały dostęp do światła. Chłodne, wilgotne
powietrze podrażniło jego gardło. Zachłysnął się. Poczuł, że zaczyna się dusić.
Odwrócił się, lecz zastał przed sobą jedynie litą ścianę. Wejście zamknęło się.
Uderzył kilkukrotnie w ścianę — ta nie poruszyła się nawet o kawałek.
— Cholerne wiedźmy — syknął, podciągając koszulę
aż pod same usta, by je zasłonić. Chwilowo pomogło, ale nie na długo. — Gdzie
jesteście, o wielkie Mojry? — krzyknął. Jego głos odbił się echem między
poszczególnymi korytarzami jaskini.
Zastało go jedynie milczenie.
Ruszył, nie widząc sensu w tkwieniu w jednym
miejscu. Wierzył, że prędzej czy później odnajdzie właściwe pomieszczenie.
Wystarczyło ujrzeć drobne skupisko światła, by wiedzieć, gdzie należy się
kierować. W całym swoim życiu odwiedził Mojry trzy razy. I właśnie wtedy
zorientował się w zamiłowaniu kobiet do robienia swoim gościom wrednych żartów.
One nazywały je „trudnościami”, przez które każdy człowiek musi przejść, Erik z
kolei wyczuwał od nich tylko sarkazm i czystą złośliwość. Jednak pomimo tych
niedogodności, zawsze pozwalały człowiekowi dotrzeć do siebie.
Tym razem było nie inaczej.
Gdy Erik skręcił w piąty korytarz z kolei,
zauważył palącą się przy ścianie pochodnię. Wyjął ją z uchwytu. Przemierzył
wzrokiem przez wejścia do kolejnych grot, odnajdując w końcu siedzibę Mojr.
— Znalazł nas, siostry — obwieściła Kloto.
Zaśmiała się niemal skrzeczącym głosem i zamilkła.
Westchnął ciężko. Obejrzał się przez ramię.
Kusiło go, by zawrócić i na własną rękę poszukać jakiegoś wyjścia. Gdyby tak
uczynił, Mojry nigdy nie wypuściłyby go ze swej pieczary.
Poszedł do kobiet, odkładając wcześniej zabraną
pochodnię. Światło zaczęło przybierać na sile, przebijając się przez wcześniej
zewsząd panujący mrok. Uśmiechnął się delikatnie. W zasadzie była to jedna z nielicznych
zalet przybycia w odwiedziny do Mojr.
— Witaj. — Powitały go trzy zmarszczone twarze.
— Nie spieszyłeś się — rzekły równocześnie.
Przyklęknął, chyląc głowę nisko i pokornie.
— Witajcie wielkie panie losu ludzkiego.
Dziękuję, że zechciałyście mnie przyjąć w…
— Eriku, przestań — przerwała mu Lachezis. — Jak
jeszcze leżałeś w kołysce wyprzędłyśmy twój los. Znamy cię, więc nie musisz się
tak zachowywać wobec nas.
— Nienawidzimy fałszu. W losie jest nawleczona
cała prawda, więc i ty żyj z nią w zgodzie — wyjaśniła Kloto.
Zaśmiały się. Posmutniały. Powróciły do cięcia
nici, nie odrywając wzroku od stojącego przy wejściu Erica. Wyciągnęły przez
siebie ręce. Machnęły, zapraszając młodzieńca do środka.
Niechętnie, ale wszedł. Odwrócił się i, jak
przewidział, wejście zamknęło się za nim. Nie dostrzegł nawet najmniejszych
zarysów wcześniej znajdującego się otworu. Stało się wszystko, czego się
spodziewał — został skazany na łaskę Mojr.
Westchnął.
— Przyszedłem tutaj, żeby pomyśleć — przyznał od
razu. Przed boginiami nie warto ukrywać prawdę. — Poszukuję pewnej dziewczyny.
Ma na imię…
—… Penelopa — odpowiedziały za niego
równocześnie.
Zaśmiał się cicho. Kobiety posłały mu ostre,
rozczarowujące spojrzenie. Szybko zasłonił dłonią usta, kaszlnął i udał, że
zdarzenie nie miało miejsca.
— W takim razie możecie mi powiedzieć, gdzie ją
znajdę?
Pokręciły głowami, nadal obrażone za
wcześniejsze zachowanie.
— Więc mogę wyjść? — kontynuował.
— Nie — odparły stanowczo.
Erik oparł się o ścianę, rozglądając za
potencjalnym wyjściem; na spokojnie i bez żadnego pośpiechu. Nie czuł się
zawiedziony reakcją kobiet — od początku był świadomy, że nie zostanie
wypuszczony bez żadnych przeszkód. Mojry wraz z wiekiem robiły się coraz
bardziej irytujące i złośliwe, choć w praktyce nie mogły się starzeć.
— To może inaczej zapytam — zaczął. W jednej z
pochodni coś zaskwierczało.
— Słuchamy.
— Penelopa tu była? — Pokręcił głową na boki.
Przeczuwał, jak skończy się ta nędzna próba uzyskania informacji.
— A jak sądzisz? — odparła sama Atropos, ku
wyraźnym niezadowoleniu sióstr.
Lachezis i Kioto odchrząknęły. Zmarszczki na
twarzy pogłębiły się. Zatrzymały pracę na moment, nie przecinając kolejnej
nici. W końcu ich bunt znikł i powróciły do dalszego tkania losu ludzkiego.
Ogień z paleniska prawie zgasł. Erik podszedł do
niego, rozgrzebując spalone drzewo. Dorzucił kilka patyków, które leżały daleko
stosu nici. Podniósł się, omyłkowo stając na rozlanej cieczy. Noga wykręciła
się. W ostatniej chwili złapał za gorącą krawędź kotła. Cała konstrukcja
zachybotała się i upadła wraz mężczyzną na litą skałę. Rozległ się głośny
chlupot. Potem trzask. A na końcu uderzenie. Zupa rozlała się po całym podłożu
pomieszczenia.
— Uważaj! — krzyknęły zawodząco Mojry,
podciągając suknie pod same kolana. Wskoczyły na siedzenia, wypuszczając jedną
z nici do zupy.
— Nie! — Atropos zbladła. Przegryzła wargę do
krwi. Przykucnęła, ręką próbując złapać za szpulę, lecz ta nie chciała do niej
wrócić.
— Cholera, to zejść po nią — syknął Erik, w
jednej chwili całkowicie zapominając, z kim ma do czynienia.
Chwycił się gwałtownie za nogę. Impuls przeszedł
od samego kolana aż po pas. Stuknął delikatnie w udo — ból uderzył w niego ze
zdwojoną siłą. Zacisnął zęby, dusząc w sobie krzyk. Wziął kilka głębszych
wdechów, po czym podjął próbę wstania. Jeden ruch — podparł się ręką o skałę,
drugi — stabilnie postawił zdrową nogę. Ból walnął z potrójną mocą. Erik wrzasnął,
ponownie upadając w rozlaną zupę.
— I coś narobił, głupi! — rzekła z wyrzutami
Lachezis.
— Ludzkie kobiety powiedziałyby, że tak to się
kończy, gdy faceta dopuszczasz do garów — zażartowała Kloto.
— Zamilczcie! — uciszyła wszystkich Atropos. —
Nie widzicie siostry, że nić wpadła do zupy. — Wskazała na szpulę. — Ta nić nie
może zostać już przecięta. Nie interesuje cię to, Lachezis?
— Nić została przekazana tobie, siostro. —
Zmarszczyła czoło. — Wiń Erika, nie mnie!
Erik nie miał ani czasu, ani sił, by słuchać
kobiet. Dlaczego akurat teraz musiał się zdarzyć taki wypadek? Przez jakąś
cholerną zupę? Nie, nie mógł uwierzyć w tak żałosny przypadek. Musiał za
wszelką cenę znowu ruszyć w drogę.
Jeszcze raz spróbował stanąć na różne nogi.
Jednak gdy przyłożył rękę do podłogi, poczuł coś pod nią. Złapał za miękki w
dotyku przedmiot — był to Węzeł Gordyjski.
— Spotkałyście Penelopę — oświadczył nagle,
spoglądając na zaskoczone Mojry. — I wy ją uwolniłyście…
— Takie było jej przeznaczenie — wyjaśniła
wątpliwie Kloto, nie wierząc we własne słowa.
— Nie… — szepnął, rozglądając się wokoło. — Wy
tak zadecydowałyście, o boginie. Wy — szukał właściwego słowa — sprzeciwiłyście
się nawet Zeusowi — zauważył.
Zmarszczył czoło. Raptownie spojrzał na Mojry z
niedowierzaniem w oczach. Prychnął. I jak na życzenie, wyjście z pomieszczenia
otworzyło się.
— Jesteśmy przeznaczeniem — oświadczyły
jednocześnie. — To my pleciemy żywot ludzki, nie sprzeciwiamy się. Wszystko
jest przeznaczeniem.
— Prawda — fuknął.
Podniósł się. Ból zelżał, poza tym nie miał
ochotę spędzić kolejnej minuty w tym przeklętym miejscu. Wyszedł. Światło
zanikło, ustępując całkowitej ciemności. Podłoże stało się śliskie, a tym samym
niebezpieczne. Erik zaśmiał się tylko, myśląc o tym, jak się nie zabić po
drodze. Chodził teraz niegramotnie, kulejąc na kontuzjowaną nogę. Wykonał w
życiu setki misji, ale nigdy jeszcze nie zdarzyła mu się tak problematyczna i
irytująca jednocześnie, która początkowo wydawała się całkowicie banalna. Od
teraz musiał uważać. Atena nie zdzierżyłaby porażki; nie pierwszej w walce z
Aresem.
— Kornelio! — usłyszał donośny krzyk.
Zamarł na moment, a potem ruszył, jak gdyby sam
Cerber gonił go. Zapomniał o obolałej nodze — liczyła się już tylko Penelopa i
jej bezpieczeństwo. Ścisnął mocniej sztylet. Zrobił krok do przodu. Pojawił się
na zewnątrz jaskini, stając na miękkiej jak puch trawie. Zachwiał się. Mroczki
pojawiły mu się przed oczami. Zrobił sobie daszek z dłoni, tworząc nikłą
ochronę przed słońcem, i rozejrzał się — znalazł się tuż przy gaju nimf.
Zabrakło mu słów.
— Błagam, obudź się — rozległ się kolejny krzyk Penelopy.
Erik rozciągnął nogę, błagając ją, by wytrzymała
jeszcze te najbliższe kilka godzin; tylko do momentu, w którym bezpiecznie
zabije tę dziewczynę. Jak się spodziewał, kończyna nie odpowiedziała mu. Nadal
pobolewała, ale udał, że nic się nie stało, i podszedł w stronę dziewczyny,
która właśnie obudziła swoją przyjaciółkę — a jego największego wroga.
0 Comments:
Prześlij komentarz