[Granica Olimpu] ROZDZIAŁ 19 Nie krwawisz


Kocioł z zupą przewrócił się, wylewając całą swoją zawartość przed Penelopą. Dziewczyna przykleiła się do ściany, po czym odskoczyła, w ostatniej chwili unikając poparzenia. Kobiety podążyły za nią wzrokiem do momentu, w którym znalazła się przy sinych niciach.
Silny podmuch przebiegł przez pomieszczenie, gasząc wszystkie pochodnie w jednej chwili. Zapanował całkowity mrok.
Penelopa złapała się za zziębnięte ramiona, gdy cichy odgłos kapania rozniósł się echem między korytarzami jaskini Mojr. Podniosła się i podążyła za tym dźwiękiem, pozwalając mu być swoim przewodnikiem.
Skręciła w prawy korytarz. Uderzyła w nią fala zimnego, wilgotnego powietrza. Zatrzymała się i wzięła kilka głębokich wdechów. Brakowało jej sił. Chłodny pot spływał po jej plecach bez ustanku, a gorączka zdawała się drażnić z każdą minutą coraz bardziej. Dziewczyna odwróciła się na moment. Jasne światło z groty bogiń zaczęło zbliżać się ku niej.
— Nie uciekaj — rozniósł się echem głos Mojr — to jeszcze nie koniec.
Ruszyła przed siebie. Bez wytchnienia przemierzyła wyższe partie jaskini, schodząc coraz niżej i niżej.
Krzyknęła
Noga zsunęła jej się ze skał, uformowanych na wzór schodów. Upadła na pośladki, w ostatniej chwili łapiąc się za wystającą płytę i nie uderzając głową o twarde podłoże. Przetarła mokrą od łez i potu twarz.
W jaskini zaszumiało.
Ujrzała w oddali znajdujące się małe światełko, z którego wydobywał się spokojny, cichy dźwięk. Poczuła na sobie muśnięcie delikatnego wiatru. Nadzieja powróciła do Penelopy. Bez chwili zawahania, zaczęła zsuwać się w pozycji siedzącej, aż do samego końca schodów. Dopiero gdy natrafiła na płaską powierzchnię, postanowiła dalej poruszać się na stojąco.
Blask stawał się intensywniejszy. Penelopa usłyszała ciche śpiewy kobiet. Rozejrzała się wokoło. Widziała już zarys jaskini. Odważniej podeszła do wnęki, którą otaczało jasne światło. Przysłoniła oczy i wyszła na zewnątrz, dając się otulić ciepłym promieniom słonecznym. Trawa załaskotała ją po odsłoniętych kostkach, z których zsunęły się skarpetki.
Zaśmiała się i rozłożyła szeroko ręce.
Opadła na pole trawy, zdejmując z siebie przemoczone buty i bluzę. Orzeźwienie spłynęło na dziewczynę, dając jej pozornie spokojną chwilę odpoczynku. Nasilający się śpiew uspokoił Penelopę na tyle, że przymrużyła oczy z myślą o przespaniu kilku godzin.
Szarpnęła ciało, zmuszając je do wstania. Przeklęła głośno, czując, jak zdrętwiałe ciało przeszkadza jej w wykonywaniu nawet najmniejszych ruchów.
Nie znajdowała się we własnym domu ani tym bardziej w bezpiecznym miejscu. Zapomniała się na moment, dając się pochłonąć tej pięknej pogodzie. Podziękowała w duchu, że nikt nie wykorzystał tej chwili słabości.
— Cholera — syknęła, kiedy tylko dotarł do niej pulsujący ból niemal całego ciała.
Śpiew kobiet umilkł. Nastała chwilowa cisza. A potem świat bogów ożywił się na nowo, gdy Penelopa ogarnęła wzrokiem cały jego majestat.
Zefir uniósł się wysoko, pod same niebiosa, zagradzając drogę przejeżdżającemu rydwanowi Heliosa. Ogniste konie zarżały, wypluwając czerwono krwisty płomień w stronę uciekającego wiatru zachodniego. Zefir rozłożył białe skrzydła, dmuchając ciepłym, wiosennym wiatrem, który popieścił policzek Penelopy. Dźwięk obijanego o siebie metalu zabrzmiał rykiem z góry Hefajstosa, na której bóg kawali wykuwał kolejną broń dla Aresa. Iskry strzeliły z groty, opadając na las. Wrzask Artemidy i jej niezadowolenie rozniosło się echem między drzewami, płosząc mieszkańców gajów. Zwierzęta uciekły między drzewa, choć ogień nie skrzywdził roślinności.
Chmury rozsunęły się, odsłaniając pałace bogów, które znajdowały się od siebie równych odległościach; choć jeden zawsze wyżej od drugiego. A na najwyższych niebiosach, na samym szczycie Olimpu zabłyszczał mieniący się w słońcu złoty pałac Zeusa. Siedzący na złotym tronie, obleczonym diamentami, pan niebios i wszystkich bogów spojrzał na świat ludzki złowrogimi oczami. Cisnął piorun między chmury, posyłając do ludzi swój gniew i niezadowolenie.
— Słodka panienka leży na ziemi, ubrana w życie i śmierć między żywymi — uniósł się radosny śpiew.
Penelopa podeszła bliżej drzew. Rozsunęła oblepione liśćmi gałęzie, wchodząc do barwnego gaju nimf leśnych. Satyr zagrał na flecie prostą, lecz miłą dla ucha melodię, za którą podążyły kobiety. Stanęły w kole, łącząc ze sobą ręce i tańcząc w jednym rytmie.
Schowała się za drzewem, nie chcąc, by ktokolwiek ją dojrzał. Wystawiła przed siebie nogę, gotowa, by uciec, lecz zawahała się... Ta chwila zawahania sprawiła, że mimo całego zdrowego rozsądku i chęci odnalezienia drogi do domu, została. Melodia fascynowała ją. Ciepło na sercu pulsowało w łagodnym rytmie, roznosząc uczucie po wszystkich nerwach. Uśmiech przykrył twarz Penelopy, zanim zdążyła zdać sobie z tego sprawę.
Wychyliła się.
Nikt jej nie zauważył, więc odważniej przyjrzała się tańcu nimf. Kobiety wyglądały inaczej niż Etylia. Gdyby spotkała je na ulicy, nie rozpoznałaby w nich istot boskich. Może dlatego ją tak bardzo przerażały? Przypominały człowieka bardziej niż jakiekolwiek dotychczas napotkane stworzenie mitologiczne. Nosiły lekkie, przewiewne suknie o jasnych barwach. Ich włosy zlewały się z kolorem kor drzew, słońca i cienia. Jedne zaplatały je w warkocz, drugie w kok, a jeszcze inne trzymały je rozpuszczone.
Słodka panienka leży na ziemi, ubrana w życie i śmierć między żywymi,
Płacze nad tymi, których spotyka, choć jej dusza powoli utyka,
Tańczy wśród Śmierci, wchodząc do domu Niewierności,
I kończy swą wędrówkę, nowy dzień rozpoczynając.
Satyr zastukał kozimi kopytami o podłoże. Oparł się o drzewo, dając sobie chwilę na odpoczynek. Muzyka i śpiewy nagle ustały. Nimfy rozsunęły się, przysiadając na nagrzanym przez słońce podłożu.
— Nadal się nie obudziła — powiedziała hamadriada, wkładając kwiat między kosmyki.
Penelopa cofnęła się o krok. Nie mówiły przecież o niej? Już dawno się obudziła, więc kogo mogły mieć na myśli nimfy? Erik nie był kobietą, a nikt, poza nimi, nie wszedł do świata bogów.
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, by zniknęła z tego miejsca czym prędzej. Uniknięcie konfrontacji ze stworzeniami mitologicznymi wydawało się kuszące, ale pragnienie, by wejść do gaju, powoli okazywało się silniejsze.
Przytuliła się do drzewa i wyjrzała za nie. Nimfy rozeszły się. Ujrzała podejrzany kształt, przypominający człowieka, leżący w miejscu, wokół którego wcześniej tańczyły kobiety.
Nikt nie zwrócił uwagi na chowającą się Penelopę. Korzystając z tej okazji, wyszła trochę, przylepiając się do kolejnej kory. Czarne, długie włosy zafalowały wśród traw.
— Kornelia? — szepnęła z niedowierzaniem. Jednak te kosmyki tak bardzo przypominały jej o najlepszej przyjaciółce, że wyszła bezmyślnie do nimf.
Strażniczki natury obejrzały się za nią. Podbiegły do gościa, miło witając go w swym gaju. Penelopa zignorowała je. Gwałtownie rzuciła się na ziemię, biorąc w ramiona nieprzytomną dziewczynę. Dotknęła jej policzek, odgarniając włosy i wydukała przez łzy:
— Kornelia... Nie...

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!