Kocioł z zupą
przewrócił się, wylewając całą swoją zawartość przed Penelopą. Dziewczyna
przykleiła się do ściany, po czym odskoczyła, w ostatniej chwili unikając
poparzenia. Kobiety podążyły za nią wzrokiem do momentu, w którym znalazła się
przy sinych niciach.
Silny podmuch
przebiegł przez pomieszczenie, gasząc wszystkie pochodnie w jednej chwili.
Zapanował całkowity mrok.
Penelopa złapała
się za zziębnięte ramiona, gdy cichy odgłos kapania rozniósł się echem między
korytarzami jaskini Mojr. Podniosła się i podążyła za tym dźwiękiem, pozwalając
mu być swoim przewodnikiem.
Skręciła w prawy
korytarz. Uderzyła w nią fala zimnego, wilgotnego powietrza. Zatrzymała się i
wzięła kilka głębokich wdechów. Brakowało jej sił. Chłodny pot spływał po jej
plecach bez ustanku, a gorączka zdawała się drażnić z każdą minutą coraz
bardziej. Dziewczyna odwróciła się na moment. Jasne światło z groty bogiń
zaczęło zbliżać się ku niej.
— Nie uciekaj —
rozniósł się echem głos Mojr — to jeszcze nie koniec.
Ruszyła przed
siebie. Bez wytchnienia przemierzyła wyższe partie jaskini, schodząc coraz
niżej i niżej.
Krzyknęła
Noga zsunęła jej
się ze skał, uformowanych na wzór schodów. Upadła na pośladki, w ostatniej
chwili łapiąc się za wystającą płytę i nie uderzając głową o twarde podłoże.
Przetarła mokrą od łez i potu twarz.
W jaskini
zaszumiało.
Ujrzała w oddali
znajdujące się małe światełko, z którego wydobywał się spokojny, cichy dźwięk.
Poczuła na sobie muśnięcie delikatnego wiatru. Nadzieja powróciła do Penelopy.
Bez chwili zawahania, zaczęła zsuwać się w pozycji siedzącej, aż do samego
końca schodów. Dopiero gdy natrafiła na płaską powierzchnię, postanowiła dalej
poruszać się na stojąco.
Blask stawał się
intensywniejszy. Penelopa usłyszała ciche śpiewy kobiet. Rozejrzała się wokoło.
Widziała już zarys jaskini. Odważniej podeszła do wnęki, którą otaczało jasne
światło. Przysłoniła oczy i wyszła na zewnątrz, dając się otulić ciepłym
promieniom słonecznym. Trawa załaskotała ją po odsłoniętych kostkach, z których
zsunęły się skarpetki.
Zaśmiała się i
rozłożyła szeroko ręce.
Opadła na pole
trawy, zdejmując z siebie przemoczone buty i bluzę. Orzeźwienie spłynęło na
dziewczynę, dając jej pozornie spokojną chwilę odpoczynku. Nasilający się śpiew
uspokoił Penelopę na tyle, że przymrużyła oczy z myślą o przespaniu kilku
godzin.
Szarpnęła ciało,
zmuszając je do wstania. Przeklęła głośno, czując, jak zdrętwiałe ciało
przeszkadza jej w wykonywaniu nawet najmniejszych ruchów.
Nie znajdowała się
we własnym domu ani tym bardziej w bezpiecznym miejscu. Zapomniała się na
moment, dając się pochłonąć tej pięknej pogodzie. Podziękowała w duchu, że nikt
nie wykorzystał tej chwili słabości.
— Cholera —
syknęła, kiedy tylko dotarł do niej pulsujący ból niemal całego ciała.
Śpiew kobiet
umilkł. Nastała chwilowa cisza. A potem świat bogów ożywił się na nowo, gdy
Penelopa ogarnęła wzrokiem cały jego majestat.
Zefir uniósł się
wysoko, pod same niebiosa, zagradzając drogę przejeżdżającemu rydwanowi
Heliosa. Ogniste konie zarżały, wypluwając czerwono krwisty płomień w stronę
uciekającego wiatru zachodniego. Zefir rozłożył białe skrzydła, dmuchając
ciepłym, wiosennym wiatrem, który popieścił policzek Penelopy. Dźwięk obijanego
o siebie metalu zabrzmiał rykiem z góry Hefajstosa, na której bóg kawali
wykuwał kolejną broń dla Aresa. Iskry strzeliły z groty, opadając na las.
Wrzask Artemidy i jej niezadowolenie rozniosło się echem między drzewami,
płosząc mieszkańców gajów. Zwierzęta uciekły między drzewa, choć ogień nie
skrzywdził roślinności.
Chmury rozsunęły
się, odsłaniając pałace bogów, które znajdowały się od siebie równych
odległościach; choć jeden zawsze wyżej od drugiego. A na najwyższych
niebiosach, na samym szczycie Olimpu zabłyszczał mieniący się w słońcu złoty
pałac Zeusa. Siedzący na złotym tronie, obleczonym diamentami, pan niebios i
wszystkich bogów spojrzał na świat ludzki złowrogimi oczami. Cisnął piorun
między chmury, posyłając do ludzi swój gniew i niezadowolenie.
— Słodka panienka
leży na ziemi, ubrana w życie i śmierć między żywymi — uniósł się radosny śpiew.
Penelopa podeszła
bliżej drzew. Rozsunęła oblepione liśćmi gałęzie, wchodząc do barwnego gaju
nimf leśnych. Satyr zagrał na flecie prostą, lecz miłą dla ucha melodię, za
którą podążyły kobiety. Stanęły w kole, łącząc ze sobą ręce i tańcząc w jednym
rytmie.
Schowała się za
drzewem, nie chcąc, by ktokolwiek ją dojrzał. Wystawiła przed siebie nogę,
gotowa, by uciec, lecz zawahała się... Ta chwila zawahania sprawiła, że mimo
całego zdrowego rozsądku i chęci odnalezienia drogi do domu, została. Melodia
fascynowała ją. Ciepło na sercu pulsowało w łagodnym rytmie, roznosząc uczucie
po wszystkich nerwach. Uśmiech przykrył twarz Penelopy, zanim zdążyła zdać
sobie z tego sprawę.
Wychyliła się.
Nikt jej nie
zauważył, więc odważniej przyjrzała się tańcu nimf. Kobiety wyglądały inaczej
niż Etylia. Gdyby spotkała je na ulicy, nie rozpoznałaby w nich istot boskich.
Może dlatego ją tak bardzo przerażały? Przypominały człowieka bardziej niż
jakiekolwiek dotychczas napotkane stworzenie mitologiczne. Nosiły lekkie,
przewiewne suknie o jasnych barwach. Ich włosy zlewały się z kolorem kor drzew,
słońca i cienia. Jedne zaplatały je w warkocz, drugie w kok, a jeszcze inne
trzymały je rozpuszczone.
Słodka panienka
leży na ziemi, ubrana w życie i śmierć między żywymi,
Płacze nad tymi,
których spotyka, choć jej dusza powoli utyka,
Tańczy wśród
Śmierci, wchodząc do domu Niewierności,
I kończy swą
wędrówkę, nowy dzień rozpoczynając.
Satyr zastukał
kozimi kopytami o podłoże. Oparł się o drzewo, dając sobie chwilę na
odpoczynek. Muzyka i śpiewy nagle ustały. Nimfy rozsunęły się, przysiadając na
nagrzanym przez słońce podłożu.
— Nadal się nie
obudziła — powiedziała hamadriada, wkładając kwiat między kosmyki.
Penelopa cofnęła
się o krok. Nie mówiły przecież o niej? Już dawno się obudziła, więc kogo mogły
mieć na myśli nimfy? Erik nie był kobietą, a nikt, poza nimi, nie wszedł do
świata bogów.
Zdrowy rozsądek
podpowiadał jej, by zniknęła z tego miejsca czym prędzej. Uniknięcie
konfrontacji ze stworzeniami mitologicznymi wydawało się kuszące, ale
pragnienie, by wejść do gaju, powoli okazywało się silniejsze.
Przytuliła się do
drzewa i wyjrzała za nie. Nimfy rozeszły się. Ujrzała podejrzany kształt,
przypominający człowieka, leżący w miejscu, wokół którego wcześniej tańczyły
kobiety.
Nikt nie zwrócił
uwagi na chowającą się Penelopę. Korzystając z tej okazji, wyszła trochę,
przylepiając się do kolejnej kory. Czarne, długie włosy zafalowały wśród traw.
— Kornelia? — szepnęła
z niedowierzaniem. Jednak te kosmyki tak bardzo przypominały jej o najlepszej
przyjaciółce, że wyszła bezmyślnie do nimf.
Strażniczki natury
obejrzały się za nią. Podbiegły do gościa, miło witając go w swym gaju.
Penelopa zignorowała je. Gwałtownie rzuciła się na ziemię, biorąc w ramiona
nieprzytomną dziewczynę. Dotknęła jej policzek, odgarniając włosy i wydukała
przez łzy:
— Kornelia...
Nie...
0 Comments:
Prześlij komentarz