Kap, kap…
Zebrana na stropie woda spadła na znajdującą się
poniżej kałużę, niszcząc chwilowo panującą ciszę. Powtarzająca się sekwencja
dźwięków, powoli zaczęła przeradzać się w delikatną, naturalną melodię,
roznoszącą się echem między poszczególnymi korytarzami jaskini.
Leżąca na płycie skalnej Penelopa zadrżała.
Część kropelek opadła jednocześnie na jej twarz. Zerwała się, biorąc głęboki
wdech, po czym znowu opadła na podłoże, nie znajdując w sobie sił na dalsze
siedzenie; jakby została wyduszona z całej energii. Do tego dźwięk kapania
sprawiał, że czuła się jeszcze gorzej. Było jej zimno, a panująca wewnątrz
wilgoć przeszkadzała jej w oddychaniu.
Penelopa rozejrzała się, wykonując ostrożne
ruchy obolałą głową. Wokół zastawała jedynie panującą ciemność. Nie dojrzała
nawet najmniejszego zarysu wyjścia czy leżącego Erika. Również nie słyszała nic
innego, oprócz ciągłego kapania. Uznała, że w najbliższym otoczeniu nie ma
tajemniczego mężczyzny.
Prychnęła, nie wiedząc, czy ma się cieszyć, czy
też nie z tego faktu.
Otarła mokre od wody czoło — było za ciepłe.
Zakaszlała i mocniej okryła się kurtką. Oddałaby wszystko za ciepły koc i kubek
gorącej kawy, który wypiłaby wspólnie z Pavorem, oglądając kolejną z jego
kaset. Pragnęła zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że obecna sytuacja to tylko sen
i naprawdę znajduje się teraz w domu mistrza…
— Siostro, uważaj, nicie są delikatne i kruche!
— odbił się echem głos staruszki.
Penelopa obudziła się i powoli zsunęła na śliską
od wody skałę, pozostając w pozycji klęczącej. Oparła się rękoma o podłoże,
powoli przesuwając się do przodu. Dokładnie badała najmniejszy skrawek
powierzchni, znajdujący się przed nią. Jeszcze miała całe życie przed sobą, nie
potrzebowała bezsensowniej śmierci przez poślizgnięcie się.
— Pójdę — usłyszała kolejny głos. — Droga
siostro, pamięć mam jeszcze dobrą, więc nie musisz mi przypominać co sto lat o
tym, jak łatwo zniszczyć nicie.
Penelopa dostrzegła zbliżające się do niej złote
światło. Turlało się ku niej, aż w pewnym momencie zatrzymało w połowie drogi
do dziewczyny. Zebrała się w sobie i przyspieszyła, choć nadal uważała na każdy
ruch.
Po chwili znalazła się tuż przy źródle
tajemniczego światełka, przy złotej nici nawiniętej na szpulę. Podniosła
przedmiot, przyglądając się mu z każdej strony.
Nagły blask oślepił Penelopę. Przymrużyła oczy,
gdy świat wokół niej zaczął wirować. Usiadła, biorąc głęboki, porządny wdech.
— Ach, dziękuję — odezwała się stojąca nad nią
kobieta. — Możesz wstać. Jest tu całkiem ślisko, ale mieszkam w tej jaskini od
— zawahała się — od początku świata — powiedziała niepewnie, łapiąc się za zmarszczony
podbródek — i ani razu jeszcze się nie poślizgnęłam.
Impuls wstrząsnął całym ciałem Penelopy.
Pozostała w pozycji klęczącej jak porażona, czując, jak niegroźne, ale
wyczuwalne porażenia przechodzą przez całe jej ciało. Zimny pot spłynął po jej
plecach. Pochyliła czoło, po czym dotknęła nim chłodniej powierzchni jaskini. W
dłoni jeszcze mocniej ścisnęła trzymaną przez siebie szpulę.
— Kochanie, wstań — rzekła czułym, matczynym
głosem kobieta. — Ciężko jest mi się pochylać, więc cię nie podniosę. Musisz
sama zdobyć się na wstanie.
Penelopa próbowała spojrzeć na staruszkę, lecz
jej oczy nadal nie były przyzwyczajone do tajemniczego blasku. Jedyne, co
zdołała dojrzeć, to zarys pomarszczonej ręki, która wskazywała na źródło
światła. Niechętnie, ale zmusiła się, by spełnić życzenie kobiety.
Podniosła się i zaraz zachwiała, w ostatniej
chwili przytrzymując wystającej ze ściany skały. Odetchnęła z ulgą, choć
podejrzane impulsy w jej ciele zaczęły przybierać na sile.
Nagły ból chwycił ją w palcu. Zgięła się, tracąc
oddech.
— Bezmyślny Erik — fuknęła staruszka. — Myślał,
że nigdy się nie rozdzielicie? Chodź, słodkie przeznaczenie, mamy nożyce, które
przetknął ten węzeł. Atropos porządnie je naostrzyła. Poza tym już czeka, by
przeciąć tę nić.
— Atropos? — powtórzyła Penelopa, z wyczuwalnym
niepokojem w głosie. — Czy pani nie jest przypadkiem La… — Zadrżała. —
Lachezis? — dokończyła, spoglądając za siebie.
Cofnęła się o kilka kroków. Napotkała tylko litą
skałę. Odwróciła się i pięścią uderzyła o kamień, macając go i sprawdzając, czy
nie ma w nim jakiejś wnęki. Nie istniała inna droga, choć wcześniej Penelopa ją
przebyła.
— Nie uciekaj, kochany losie, zapraszamy.
Lachezis położyła dłoń na ramieniu Penelopy i
zawróciła ją we właściwą stronę. Poprowadziła zdenerwowaną dziewczynę, wciąż
bacznie przyglądając się trzymanej przez nią nici. Jej blask wciąż nie gasł.
Bogini uśmiechnęła się, wierząc, że to dobry znak.
Ścisnęła dziewczynę jeszcze mocniej za bark i
obie weszły do pomieszczenia, z którego wydobywało się ostre światło. Dwie pary
złotych, jak same nicie, oczu wbiły się w Penelopę. Kloto odłożyła drewnianą
łyżkę, którą mieszała gotującą się w kotle zupę o podejrzanym, czerwonym
kolorze. Zakleszczały nożyce. Atropos kilkukrotnie przecięła powietrze
narzędziem, po czym założyła je za czarny pas, który zlewał się z suknią o tej
samej barwie.
— Witaj, Penelopo — przywitały Penelopę
równocześnie.
— Witam. — Skłoniła się. — Panie to Atropos i
Kloto? — Zachłysnęła się własną śliną. Obecność bogów przytaczała ją. Czuła się
tak, jakby jej serce przyduszał ciężki głaz, nieustannie zwiększający swój
ciężar. Umysł wypełniała pustka, sprawiając, że umiała wydusić z siebie tylko
kilka słów.
— Zgadza się — odpowiedziały równocześnie.
— Siostry, drogie przeznaczenie zostało
uwięzione przez Erika — odezwała się nagle Lachezis, podchodząc do sióstr.
Gdy trzy Mojry zebrały się w tym samym miejscu,
ich twarze zlały się ze sobą, niczym się od siebie nie różniąc. Zdezorientowana
Penelopa próbowała podążać za kobietą, którą uznawała za Lachezis, lecz w końcu
sama straciła ją z oczu i pomyliła z siostrą. Mojry zaczęły rozmawiać ze sobą
po cichu, po czym jedna z nich zwróciła się do Penelopy:
— Oddasz mi tę nić? — Wskazała na trzymaną
szpulę.
Penelopa energicznie kiwnęła głową i natychmiast
zwróciła Mojrom ich własność.
— Dziękuję, moja droga. — Atropos posłała czuła
spojrzenie. — Siostry, chyba już czas.
Wszystkie stanęły na wyznaczonych im miejscach,
zaczynając powoli rozwijać nić życia. Lachizis strzegła jej, nie pozwalając, by
wypadła z jej rąk jeszcze raz. Równocześnie doglądała pozostałych szpul, które
były ustawione przy jednej ze ścian w kilku rzędach. Dłonie Kloto, stare i
poranione, pieściły delikatne nitki. Żadna z nich się nie plątała. Każdy
fragment krótkiej, a mocnej nici przechodził w stronę Atropos, która trzymała
gotowe do cięcia nożyce.
— Jeśli boisz się oglądać śmierć, kochanie, to
odwróć się i zasłoń uszy — ostrzegła ją kobieta. — To boli…
Penelopa usłuchały rady Mojry i uczyniła tak,
jak jej nakazała. Ciekawość brała powoli górę nad rozsądkiem, ale słowa Atropos
zatrzymywały ją przy niewsłuchiwaniu się i niepatrzeniu na nić.
Życie dobiegało końca. Na szpuli zaczęło
brakować nici. Kobiety zgodnie kiwnęły głowami. Kloto zatrzymała się. Atropos
przybliżyła dwa ostrza do życia i przecięła je. Krzyk uniósł się echem między
korytarzami jaskini. Penelopa podskoczyła ze strachu. Łzy ścisnęły jej serce,
gdy mimo zamkniętych uszu musiała się wsłuchać w ostatni jęk umierającego
człowieka. Krew, widziała wszędzie ociekającą krew, w której odbijała się
martwa twarz. Puste oczy, przecięta szyja i blada jak śmierć skóra…
Penelopa upadła na podłoże i sama wrzasnęła,
dzieląc ból ze zmarłą osobą; jej lęk, pragnienie życia, tęsknotę, wściekłość,
osaczenie…
— Błagam, wystarczy — wyjęczała, z trudem łapiąc
powietrze.
— Przepraszamy, ale umieranie nie jest przyjemne
— zwróciła się w imieniu wszystkich sióstr Kloto.
— I wy zawsze słuchacie tego bólu?
— Zawsze — odparły równocześnie.
Kloto odłożyła siną, pozbawioną życia nić na
bok, gdzie oczekiwały na spalenie w ogniu słońca pozostałe szpule. Kobieta
oddaliła się od sióstr, omijając wijącą się z bólu Penelopę. Podeszła do
wrzącej zupy, ostrożnie nalewając do glinianej miski kilka łyżek cieczy.
Położyła naczynie przed Penelopą. Dziewczyna gwałtownie rzuciła się,
pochłaniając zupę w całości bez chwili zastanowienia. Gorzko—słodki smak
wypełnił jej usta i nasycił żołądek, jak nigdy wcześniej. I choć ciecz
wyglądała obrzydliwie, to smakowała Penelopie lepiej niż mogłaby to sobie
wyobrazić.
Penelopa odłożyła miskę i podziękowała za
posiłek.
— A teraz pokaż palec — nakazała
Atropos. — Nie
będziesz wiecznie chodziła z węzłem gordyjskim.
Penelopa nie ufała ani Mojrom, ani Erikowi, ale
szansa na pozbycie się tego przekleństwa okazała się wyjątkowo kusząca.
Niepewnie wystawiła przez kobietą drżącą rękę. Ta szarpnęła za nią,
przybliżając palec pod naostrzone nożyce. Serce Penelopy zakołatało ze strachu.
Zakleszczające się ostrza nieprzyjemnie zabrzmiały w jej uszach. Odruchowo
zamknęła oczy.
Palec przestał ją boleć.
Zaskoczona przybliżyła dłoń, doglądając ją ze
wszystkich stron, lecz, ku zaskoczeniu, palcu nic się nie stało. Zniknął
jedynie cienki sznur, którym Erik związał ją i siebie w Lublinie.
— Dziękuję — powiedziała
z niedowierzaniem.
— Kochany losie, czyżbyś
myślała, że utniemy ci palca? — zażartowała
Lachezis, ku uciesze reszty sióstr, które radośnie się zaśmiały.
Penelopie stała zawstydzona i zdezorientowana,
po czym dołączyła do Mojr w sztucznym śmiechu.
— W takim razie… — zaczęła
wątpliwie, rozglądając po pomieszczeniu, z którego zniknęło już nawet wyjście.
Penelopę otaczała tylko lita ściana, a droga, którą wcześniej przybyła,
zatrzasnęła się za nią. — Jak mogę
wrócić do domu?
— Nie możesz — odpowiedziały
równocześnie trzy Mojry, które przecięły kolejną nić.
Po spożyciu tajemniczej zupy Penelopa nie czuła
już takiego nacisku ze strony krzyku zmarłych, ale nadal słyszała te
niekończące się jęki i błagania. Przyprawiały ją o dreszcze. Szybka reakcja
kobiet na jej pytanie nie poprawiła sytuacji. Odczuwalny wcześniej dyskomfort,
teraz zaczął przemieniać się w strach. Zrobiło się wyraźnie ciemniej. Twarze
kobiet nie były już tak samo widoczne. Cienie podkreśliły ich zmarszczki.
Płomień, palący się w pochodni, zatańczył szaleńczym ogniem. Zupa zabulgotała,
wylewając się na podłoże tuż przy stopach Penelopy. Odskoczyła, nadal nie mogąc
znieść obrzydliwego wyglądu cieczy.
— A jak mogę stąd wyjść? — Nadal nie
pojawiło się żadne przejście i nie wierzyła, by nagle się jej ukazało.
— Zawsze jest jakieś wyjście — wyszeptały
razem. — Choć
czasami nie ma wyjścia.
— Słucham?
— Możesz coś zmienić, lecz nic nie zmienisz —
zaśpiewały wspólną pieśń.
Penelopa cofnęła się, napotykając tylko na litą
skałę. Dłonią potajemnie zaczęła badać ścianę, szukając wyjścia. Nic. Nie
wystawał nawet najmniejszy fragment, drążek, przedmiot, który otworzyłby ukryte
przejście. Rozejrzała się, ale nadal nic nie dostrzegła.
— Mówiłyśmy — odezwały się znowu kobiety — tu
nie ma wyjścia.
— Tak, tak — potwierdziła dziewczyna nerwowo,
nadal utrzymując względny spokój. Głos nie drżał jej, choć niewiele do tego
brakowało. — Nie spędzę tu wieczności, prawda?
— Tu nie ma wieczności — odpowiedziały.
Penelopa przykucnęła. Ogarnął ją całkowity mętlik.
Jeszcze chwilę temu wszystko wydawało się spokojniejsze, bardziej normalne, gdy
teraz mrok, przytłaczające uczucie bezradności i strach zaczęły dominować w jej
sercu.
Zupa ponownie zabulgotała, niemal kipiąc z
ogromnego kotła.
— Nie pilnujecie jej? — zapytała zaskoczona.
— To tylko zupa — wyjaśniła lakonicznie Kloto
Nie, to nie była zwyczajna zupa. Penelopie coś
skręciło się w żołądku. W jednej chwili złapały ją nudności. Podeszła do kotła,
biorąc drewnianą łyżkę. Wymieszała zupę. Odwróciła wzrok, nie mogąc dłużej
patrzeć na ciecz, którą jeszcze chwilę temu spożyła.
— Nie patrzysz — nie wiesz — szepnęła Lachezis,
wskazując zmarszczoną dłonią na kocioł.
Nie powinna była spojrzeć, a jednak tak
uczyniła. Ciekawość wygrała nad rozsądkiem w jednej chwili, a potem przyszedł
tylko żal. Na powierzchnię zupy, jak na życzenie, wypłynął palec. Penelopa
opuściła z pluskiem łyżkę, wrzucając ją do wnętrza gara. Wnętrzności dziewczyny
skręciły się. Żółć podpłynęła do gardła i, jakby się nie powstrzymywała,
wymiotowała na podłoże przed siebie.
— Siostry, przecież pomogło — powiedziała
wyraźnie zaskoczona Kloto, przyglądając się twarzom pozostałym Mojr. — Ludzie
są czasem tacy nieprzewidywalni. — Kiwnęła głową, a z jej oblicza zniknęło
zdziwienie, ustępując ponownie obojętnemu, pustemu wyrazowi.
Penelopa zapłakała. Gwałtownie wstała i rzuciła
się na skałę, próbując rękoma przebić się na drugą stronę. Szaleńczo uderzyła
pięściami w jedno miejsce, lecz bezskutecznie; nie powstała choćby jedna rysa.
Przykucnęła. Jej nogi zadrżały, nie mogąc ustać w miejscu. Penelopa skuliła się
w bolesnym uścisku, który objął całe jej ciało.
— Droga siostro, czy teraz kolej na tą? —
spytała nienaturalnie piskliwym głosem Lachezis, przynosząc Kloto jedną z nici.
Mojra obejrzała ją ze wszystkich stron i
stwierdziła:
— Jest krótka, ale mocna i silna. Nożyce Atropos
nie zdołają jej przeciąć. Jeszcze nie teraz — dodała ciszej.
— Nić ma jeszcze wiele do zrobienia — dokończyła
za siostrę władczyni losu ludzkiego. — Stanie przed dylematem. A każde jego
rozwiązanie, zaprowadzi ją do śmierci.
— Rzeczywiście, rzeczywiście. — Lachezis
kilkukrotnie kiwnęła głową. — Nić zmierzy się z przeciwnikiem po raz trzeci.
— Zabawne — wtrąciła się Kloto, ale nie zaśmiała
się. — To nie będzie jej wróg. Będzie chciał ją zniszczyć ze względu na dwóch,
bliskich jej mężczyzn, którzy zniszczyli mu życie. Zemsta. Poleje się krew i
umrze dusza.
Penelopa wbiła w beznamiętny wzrok w
obwieszczające jej los Mojry. Jej myśli całkowicie odpłynęły. Przestała się
zastanawiać, analizować; jedynie wsłuchiwała się w słowa starszych kobiet, w
mającą nieuchronnie nastąpić przyszłość.
Podłoże zatrzęsło się. Po ścianie płynęła
strumieniem woda, mocząc ledwo co wyschnięte włosy dziewczyny.
— Nić nie przegra ani nie wygra — kontynuowała
jedna z sióstr.
— Bo aby coś zyskać, trzeba coś poświęcić —
rzekła przygaszonym, cichym głosem Atropos. — A nić niczego nie poświęci.
Nastała cisza.
Mojry wstały równocześnie, ustawiając się w
jednym rzędzie. Jedna obok drugiej. Takie same, niczym nie różniące się kobiety.
Dłonie splotły przy brzuchu.
Oczy wbiły siedzącą przy ścianie Penelopie. I
jednym, przerażającym głosem wyszeptały:
— A na końcu nici, czeka tylko śmierć.
0 Comments:
Prześlij komentarz