[Granica Olimpu] ROZDZIAŁ 18 Nie niszczysz


Kap, kap…
Zebrana na stropie woda spadła na znajdującą się poniżej kałużę, niszcząc chwilowo panującą ciszę. Powtarzająca się sekwencja dźwięków, powoli zaczęła przeradzać się w delikatną, naturalną melodię, roznoszącą się echem między poszczególnymi korytarzami jaskini.
Leżąca na płycie skalnej Penelopa zadrżała. Część kropelek opadła jednocześnie na jej twarz. Zerwała się, biorąc głęboki wdech, po czym znowu opadła na podłoże, nie znajdując w sobie sił na dalsze siedzenie; jakby została wyduszona z całej energii. Do tego dźwięk kapania sprawiał, że czuła się jeszcze gorzej. Było jej zimno, a panująca wewnątrz wilgoć przeszkadzała jej w oddychaniu.
Penelopa rozejrzała się, wykonując ostrożne ruchy obolałą głową. Wokół zastawała jedynie panującą ciemność. Nie dojrzała nawet najmniejszego zarysu wyjścia czy leżącego Erika. Również nie słyszała nic innego, oprócz ciągłego kapania. Uznała, że w najbliższym otoczeniu nie ma tajemniczego mężczyzny.
Prychnęła, nie wiedząc, czy ma się cieszyć, czy też nie z tego faktu.
Otarła mokre od wody czoło — było za ciepłe. Zakaszlała i mocniej okryła się kurtką. Oddałaby wszystko za ciepły koc i kubek gorącej kawy, który wypiłaby wspólnie z Pavorem, oglądając kolejną z jego kaset. Pragnęła zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że obecna sytuacja to tylko sen i naprawdę znajduje się teraz w domu mistrza…
— Siostro, uważaj, nicie są delikatne i kruche! — odbił się echem głos staruszki.
Penelopa obudziła się i powoli zsunęła na śliską od wody skałę, pozostając w pozycji klęczącej. Oparła się rękoma o podłoże, powoli przesuwając się do przodu. Dokładnie badała najmniejszy skrawek powierzchni, znajdujący się przed nią. Jeszcze miała całe życie przed sobą, nie potrzebowała bezsensowniej śmierci przez poślizgnięcie się.
— Pójdę — usłyszała kolejny głos. — Droga siostro, pamięć mam jeszcze dobrą, więc nie musisz mi przypominać co sto lat o tym, jak łatwo zniszczyć nicie.
Penelopa dostrzegła zbliżające się do niej złote światło. Turlało się ku niej, aż w pewnym momencie zatrzymało w połowie drogi do dziewczyny. Zebrała się w sobie i przyspieszyła, choć nadal uważała na każdy ruch.
Po chwili znalazła się tuż przy źródle tajemniczego światełka, przy złotej nici nawiniętej na szpulę. Podniosła przedmiot, przyglądając się mu z każdej strony.
Nagły blask oślepił Penelopę. Przymrużyła oczy, gdy świat wokół niej zaczął wirować. Usiadła, biorąc głęboki, porządny wdech.
— Ach, dziękuję — odezwała się stojąca nad nią kobieta. — Możesz wstać. Jest tu całkiem ślisko, ale mieszkam w tej jaskini od — zawahała się — od początku świata — powiedziała niepewnie, łapiąc się za zmarszczony podbródek — i ani razu jeszcze się nie poślizgnęłam.
Impuls wstrząsnął całym ciałem Penelopy. Pozostała w pozycji klęczącej jak porażona, czując, jak niegroźne, ale wyczuwalne porażenia przechodzą przez całe jej ciało. Zimny pot spłynął po jej plecach. Pochyliła czoło, po czym dotknęła nim chłodniej powierzchni jaskini. W dłoni jeszcze mocniej ścisnęła trzymaną przez siebie szpulę.
— Kochanie, wstań — rzekła czułym, matczynym głosem kobieta. — Ciężko jest mi się pochylać, więc cię nie podniosę. Musisz sama zdobyć się na wstanie.
Penelopa próbowała spojrzeć na staruszkę, lecz jej oczy nadal nie były przyzwyczajone do tajemniczego blasku. Jedyne, co zdołała dojrzeć, to zarys pomarszczonej ręki, która wskazywała na źródło światła. Niechętnie, ale zmusiła się, by spełnić życzenie kobiety.
Podniosła się i zaraz zachwiała, w ostatniej chwili przytrzymując wystającej ze ściany skały. Odetchnęła z ulgą, choć podejrzane impulsy w jej ciele zaczęły przybierać na sile.
Nagły ból chwycił ją w palcu. Zgięła się, tracąc oddech.
— Bezmyślny Erik — fuknęła staruszka. — Myślał, że nigdy się nie rozdzielicie? Chodź, słodkie przeznaczenie, mamy nożyce, które przetknął ten węzeł. Atropos porządnie je naostrzyła. Poza tym już czeka, by przeciąć tę nić.
— Atropos? — powtórzyła Penelopa, z wyczuwalnym niepokojem w głosie. — Czy pani nie jest przypadkiem La… — Zadrżała. — Lachezis? — dokończyła, spoglądając za siebie.
Cofnęła się o kilka kroków. Napotkała tylko litą skałę. Odwróciła się i pięścią uderzyła o kamień, macając go i sprawdzając, czy nie ma w nim jakiejś wnęki. Nie istniała inna droga, choć wcześniej Penelopa ją przebyła.
— Nie uciekaj, kochany losie, zapraszamy.
Lachezis położyła dłoń na ramieniu Penelopy i zawróciła ją we właściwą stronę. Poprowadziła zdenerwowaną dziewczynę, wciąż bacznie przyglądając się trzymanej przez nią nici. Jej blask wciąż nie gasł. Bogini uśmiechnęła się, wierząc, że to dobry znak.
Ścisnęła dziewczynę jeszcze mocniej za bark i obie weszły do pomieszczenia, z którego wydobywało się ostre światło. Dwie pary złotych, jak same nicie, oczu wbiły się w Penelopę. Kloto odłożyła drewnianą łyżkę, którą mieszała gotującą się w kotle zupę o podejrzanym, czerwonym kolorze. Zakleszczały nożyce. Atropos kilkukrotnie przecięła powietrze narzędziem, po czym założyła je za czarny pas, który zlewał się z suknią o tej samej barwie.
— Witaj, Penelopo — przywitały Penelopę równocześnie.
— Witam. — Skłoniła się. — Panie to Atropos i Kloto? — Zachłysnęła się własną śliną. Obecność bogów przytaczała ją. Czuła się tak, jakby jej serce przyduszał ciężki głaz, nieustannie zwiększający swój ciężar. Umysł wypełniała pustka, sprawiając, że umiała wydusić z siebie tylko kilka słów.
— Zgadza się — odpowiedziały równocześnie.
— Siostry, drogie przeznaczenie zostało uwięzione przez Erika — odezwała się nagle Lachezis, podchodząc do sióstr.
Gdy trzy Mojry zebrały się w tym samym miejscu, ich twarze zlały się ze sobą, niczym się od siebie nie różniąc. Zdezorientowana Penelopa próbowała podążać za kobietą, którą uznawała za Lachezis, lecz w końcu sama straciła ją z oczu i pomyliła z siostrą. Mojry zaczęły rozmawiać ze sobą po cichu, po czym jedna z nich zwróciła się do Penelopy:
— Oddasz mi tę nić? — Wskazała na trzymaną szpulę.
Penelopa energicznie kiwnęła głową i natychmiast zwróciła Mojrom ich własność.
— Dziękuję, moja droga. — Atropos posłała czuła spojrzenie. — Siostry, chyba już czas.
Wszystkie stanęły na wyznaczonych im miejscach, zaczynając powoli rozwijać nić życia. Lachizis strzegła jej, nie pozwalając, by wypadła z jej rąk jeszcze raz. Równocześnie doglądała pozostałych szpul, które były ustawione przy jednej ze ścian w kilku rzędach. Dłonie Kloto, stare i poranione, pieściły delikatne nitki. Żadna z nich się nie plątała. Każdy fragment krótkiej, a mocnej nici przechodził w stronę Atropos, która trzymała gotowe do cięcia nożyce.
— Jeśli boisz się oglądać śmierć, kochanie, to odwróć się i zasłoń uszy — ostrzegła ją kobieta. — To boli…
Penelopa usłuchały rady Mojry i uczyniła tak, jak jej nakazała. Ciekawość brała powoli górę nad rozsądkiem, ale słowa Atropos zatrzymywały ją przy niewsłuchiwaniu się i niepatrzeniu na nić.
Życie dobiegało końca. Na szpuli zaczęło brakować nici. Kobiety zgodnie kiwnęły głowami. Kloto zatrzymała się. Atropos przybliżyła dwa ostrza do życia i przecięła je. Krzyk uniósł się echem między korytarzami jaskini. Penelopa podskoczyła ze strachu. Łzy ścisnęły jej serce, gdy mimo zamkniętych uszu musiała się wsłuchać w ostatni jęk umierającego człowieka. Krew, widziała wszędzie ociekającą krew, w której odbijała się martwa twarz. Puste oczy, przecięta szyja i blada jak śmierć skóra…
Penelopa upadła na podłoże i sama wrzasnęła, dzieląc ból ze zmarłą osobą; jej lęk, pragnienie życia, tęsknotę, wściekłość, osaczenie…
— Błagam, wystarczy — wyjęczała, z trudem łapiąc powietrze.
— Przepraszamy, ale umieranie nie jest przyjemne — zwróciła się w imieniu wszystkich sióstr Kloto.
— I wy zawsze słuchacie tego bólu?
— Zawsze — odparły równocześnie.
Kloto odłożyła siną, pozbawioną życia nić na bok, gdzie oczekiwały na spalenie w ogniu słońca pozostałe szpule. Kobieta oddaliła się od sióstr, omijając wijącą się z bólu Penelopę. Podeszła do wrzącej zupy, ostrożnie nalewając do glinianej miski kilka łyżek cieczy. Położyła naczynie przed Penelopą. Dziewczyna gwałtownie rzuciła się, pochłaniając zupę w całości bez chwili zastanowienia. Gorzkosłodki smak wypełnił jej usta i nasycił żołądek, jak nigdy wcześniej. I choć ciecz wyglądała obrzydliwie, to smakowała Penelopie lepiej niż mogłaby to sobie wyobrazić.
Penelopa odłożyła miskę i podziękowała za posiłek.
 A teraz pokaż palec  nakazała Atropos.  Nie będziesz wiecznie chodziła z węzłem gordyjskim.
Penelopa nie ufała ani Mojrom, ani Erikowi, ale szansa na pozbycie się tego przekleństwa okazała się wyjątkowo kusząca. Niepewnie wystawiła przez kobietą drżącą rękę. Ta szarpnęła za nią, przybliżając palec pod naostrzone nożyce. Serce Penelopy zakołatało ze strachu. Zakleszczające się ostrza nieprzyjemnie zabrzmiały w jej uszach. Odruchowo zamknęła oczy.
Palec przestał ją boleć.
Zaskoczona przybliżyła dłoń, doglądając ją ze wszystkich stron, lecz, ku zaskoczeniu, palcu nic się nie stało. Zniknął jedynie cienki sznur, którym Erik związał ją i siebie w Lublinie.
 Dziękuję  powiedziała z niedowierzaniem.
 Kochany losie, czyżbyś myślała, że utniemy ci palca?  zażartowała Lachezis, ku uciesze reszty sióstr, które radośnie się zaśmiały.
Penelopie stała zawstydzona i zdezorientowana, po czym dołączyła do Mojr w sztucznym śmiechu.
 W takim razie…  zaczęła wątpliwie, rozglądając po pomieszczeniu, z którego zniknęło już nawet wyjście. Penelopę otaczała tylko lita ściana, a droga, którą wcześniej przybyła, zatrzasnęła się za nią.  Jak mogę wrócić do domu?
 Nie możesz  odpowiedziały równocześnie trzy Mojry, które przecięły kolejną nić.
Po spożyciu tajemniczej zupy Penelopa nie czuła już takiego nacisku ze strony krzyku zmarłych, ale nadal słyszała te niekończące się jęki i błagania. Przyprawiały ją o dreszcze. Szybka reakcja kobiet na jej pytanie nie poprawiła sytuacji. Odczuwalny wcześniej dyskomfort, teraz zaczął przemieniać się w strach. Zrobiło się wyraźnie ciemniej. Twarze kobiet nie były już tak samo widoczne. Cienie podkreśliły ich zmarszczki. Płomień, palący się w pochodni, zatańczył szaleńczym ogniem. Zupa zabulgotała, wylewając się na podłoże tuż przy stopach Penelopy. Odskoczyła, nadal nie mogąc znieść obrzydliwego wyglądu cieczy.
 A jak mogę stąd wyjść?  Nadal nie pojawiło się żadne przejście i nie wierzyła, by nagle się jej ukazało.
 Zawsze jest jakieś wyjście  wyszeptały razem.  Choć czasami nie ma wyjścia.
 Słucham?
— Możesz coś zmienić, lecz nic nie zmienisz — zaśpiewały wspólną pieśń.
Penelopa cofnęła się, napotykając tylko na litą skałę. Dłonią potajemnie zaczęła badać ścianę, szukając wyjścia. Nic. Nie wystawał nawet najmniejszy fragment, drążek, przedmiot, który otworzyłby ukryte przejście. Rozejrzała się, ale nadal nic nie dostrzegła.
— Mówiłyśmy — odezwały się znowu kobiety — tu nie ma wyjścia.
— Tak, tak — potwierdziła dziewczyna nerwowo, nadal utrzymując względny spokój. Głos nie drżał jej, choć niewiele do tego brakowało. — Nie spędzę tu wieczności, prawda?
— Tu nie ma wieczności — odpowiedziały.
Penelopa przykucnęła. Ogarnął ją całkowity mętlik. Jeszcze chwilę temu wszystko wydawało się spokojniejsze, bardziej normalne, gdy teraz mrok, przytłaczające uczucie bezradności i strach zaczęły dominować w jej sercu.
Zupa ponownie zabulgotała, niemal kipiąc z ogromnego kotła.
— Nie pilnujecie jej? — zapytała zaskoczona.
— To tylko zupa — wyjaśniła lakonicznie Kloto
Nie, to nie była zwyczajna zupa. Penelopie coś skręciło się w żołądku. W jednej chwili złapały ją nudności. Podeszła do kotła, biorąc drewnianą łyżkę. Wymieszała zupę. Odwróciła wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć na ciecz, którą jeszcze chwilę temu spożyła.
— Nie patrzysz — nie wiesz — szepnęła Lachezis, wskazując zmarszczoną dłonią na kocioł.
Nie powinna była spojrzeć, a jednak tak uczyniła. Ciekawość wygrała nad rozsądkiem w jednej chwili, a potem przyszedł tylko żal. Na powierzchnię zupy, jak na życzenie, wypłynął palec. Penelopa opuściła z pluskiem łyżkę, wrzucając ją do wnętrza gara. Wnętrzności dziewczyny skręciły się. Żółć podpłynęła do gardła i, jakby się nie powstrzymywała, wymiotowała na podłoże przed siebie.
— Siostry, przecież pomogło — powiedziała wyraźnie zaskoczona Kloto, przyglądając się twarzom pozostałym Mojr. — Ludzie są czasem tacy nieprzewidywalni. — Kiwnęła głową, a z jej oblicza zniknęło zdziwienie, ustępując ponownie obojętnemu, pustemu wyrazowi.
Penelopa zapłakała. Gwałtownie wstała i rzuciła się na skałę, próbując rękoma przebić się na drugą stronę. Szaleńczo uderzyła pięściami w jedno miejsce, lecz bezskutecznie; nie powstała choćby jedna rysa. Przykucnęła. Jej nogi zadrżały, nie mogąc ustać w miejscu. Penelopa skuliła się w bolesnym uścisku, który objął całe jej ciało.
— Droga siostro, czy teraz kolej na tą? — spytała nienaturalnie piskliwym głosem Lachezis, przynosząc Kloto jedną z nici.
Mojra obejrzała ją ze wszystkich stron i stwierdziła:
— Jest krótka, ale mocna i silna. Nożyce Atropos nie zdołają jej przeciąć. Jeszcze nie teraz — dodała ciszej.
— Nić ma jeszcze wiele do zrobienia — dokończyła za siostrę władczyni losu ludzkiego. — Stanie przed dylematem. A każde jego rozwiązanie, zaprowadzi ją do śmierci.
— Rzeczywiście, rzeczywiście. — Lachezis kilkukrotnie kiwnęła głową. — Nić zmierzy się z przeciwnikiem po raz trzeci.
— Zabawne — wtrąciła się Kloto, ale nie zaśmiała się. — To nie będzie jej wróg. Będzie chciał ją zniszczyć ze względu na dwóch, bliskich jej mężczyzn, którzy zniszczyli mu życie. Zemsta. Poleje się krew i umrze dusza.
Penelopa wbiła w beznamiętny wzrok w obwieszczające jej los Mojry. Jej myśli całkowicie odpłynęły. Przestała się zastanawiać, analizować; jedynie wsłuchiwała się w słowa starszych kobiet, w mającą nieuchronnie nastąpić przyszłość.
Podłoże zatrzęsło się. Po ścianie płynęła strumieniem woda, mocząc ledwo co wyschnięte włosy dziewczyny.
— Nić nie przegra ani nie wygra — kontynuowała jedna z sióstr.
— Bo aby coś zyskać, trzeba coś poświęcić — rzekła przygaszonym, cichym głosem Atropos. — A nić niczego nie poświęci.
Nastała cisza.
Mojry wstały równocześnie, ustawiając się w jednym rzędzie. Jedna obok drugiej. Takie same, niczym nie różniące się kobiety.
Dłonie splotły przy brzuchu.
Oczy wbiły siedzącą przy ścianie Penelopie. I jednym, przerażającym głosem wyszeptały:
— A na końcu nici, czeka tylko śmierć.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!