[Granica Olimpu] ROZDZIAŁ 17 Nie wołasz

Coś złego się wydarzy — jedna obawa przysłoniła wszystkie myśli Kornelii Dalińskiej, która dopiero po piętnastu minut zdołała dotrzeć do mieszkania rodziny Rosińskich. I choć przeczuwała, że wygnanie z placu zabaw przez Penelopę, może oznaczać nadciągające niebezpieczeństwo, nie spieszyła się. Kornelia zagubiła się we własnych przemyśleniach i racjach. Całą noc myślała o tym, czy wyznanie Penelopy faktycznie niesie ze sobą prawdę, czy tylko jest pierwszym stadium prowadzącym do choroby. Była zmęczona. Zaczęło doskwierać jej nienaturalne gorąco, które w połączeniu z nasilającymi się drgawkami, sprawiło, że zaczęła martwić się o swoje zdrowie. Złapała się za głowę, przecierając mokrą twarz.
Miała naprawdę złe przeczucia. Poza tym pragnęła, by wszystko wróciło do normy. Ale nic zwiastowało końca problemów.
Wbiła beznamiętny wzrok w podłogę w tym samym czasie, w którym za oknem przeleciało stado wron. Kornelia zasłoniła uszy, nie mogąc dłużej znieść donośnego krakania. Wszystko ją denerwowało. Słyszała kłótnię małżeństwa spod piątki, trąbienie przejeżdżających niedaleko samochodów i szczekanie wrednego psa pani Zofii, którego zawodzenie nijak się miało do chuderlawej budowy zwierzęcia.
Oparła się plecami o ścianę, po czym zsunęła się po niej, siadając na podłodze. Przyciągnęła kolana do piersi i załkała.
— Weź się w garść! — krzyczała na siebie przez łzy.
Wyjęła portfel z torebki. Trzymała w nim jedno z najpiękniejszych zdjęć, jakie posiadała wraz z Penelopą. Uśmiechnięta wysunęła z wnęki fotografię, przedstawiającą dwie roześmiane dziewczynki, którym w trakcie robienia zdjęcia wiatr zdmuchnął włosy wraz ze słomianymi kapeluszami. Ubrane były w takie same sukienki, jasnoniebieskie z granatowymi kwiatami. Niebieska wstążka, którą kupiła jej po wielu błaganiach matka, akurat w trakcie robienia tego zdjęcia rozwiązała się i uciekła wraz z wiatrem. W ostatnim momencie uchwycił ją fotograf, gdy opuszczała kadr. Płakała wtedy przez wiele dni, obawiając się, że matka zruga ją za tę zgubę. Z Penelopą szukały jej na własną rękę, wywieszając ogłoszenie na słupach telefonicznych, ale nigdy się nie odnalazła. Za dziecka posiadała więcej determinacji niż teraz.
Kornelia przetarła oczy, po czym zmusiła się do wstania. Dość czasu zmarnowała, gdy Penelopa faktycznie potrzebowała pomocy; bez względu na to, czy winni temu byli bogowie, czy psychika dziewczyna.
Wzięła leżące w łazience lusterko i jeszcze spojrzała na własne odbicie w większym lustrze, w którym rzekomo pojawiło się pęknięcie. Nie widziała na nim nawet najmniej rysy, aczkolwiek dostrzegła niewielką, czerwoną plamkę, prawie przy ramie. Zainteresowała ją. Dotknęła opuszkiem palca gładkiej powierzchni, przyglądając się drodze, którą rysowała kropelką świeżej krwi.
Gwałtownie odsunęła rękę. Potrząsnęła dłonią, czując bolesne pieczenie w przeciętym palcu. Syknęła ze złości. Z rany spłynęła mała strużka krwi, skapując prosto do zlewu. Kornelia szybko włożyła palec do ust i zaczęła sączyć krew ze skaleczenia.
— Do jasnej Anielki!
Wyszła z łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
— Jak się skaleczyłaś? — odezwał się głos zza dziewczyny.
Odwróciła się raptownie. Serce zadudniło w piersi jak szalone, a potem zwolniło do równego, spokojnego tempa. Kornelia jeszcze raz objęła wzrokiem korytarz — nikogo nie ujrzała. Przymknęła oczy, próbując się uspokoić. Wmawiała sobie, że usłyszała własne myśli. Stres, zmęczenie, zbyt duża dawka informacji na raz, szok — wszystkie te rzeczy mogły do tego doprowadzić, a przynajmniej w to wierzyła.
Kornelia otworzyła szeroko oczy, zatrzymując się w całkowitym bezruchu na środku korytarza. Wzrok wlepiła w stronę okna kuchennego, na którym zostały zapisane trzy słowa: „Idź do Pavora”. Wstrząsnął nią impuls. Straciła panowanie nad własnym ciałem i umysłem.
Stworzone z cienia dłonie zacisnęły się na szyi. Szepty przebiły się przez myśli Kornelii. Słuchając rozkazów, zwróciła się ku drzwiom, po czym wyszła z mieszkania. Wzięła ze sobą tylko telefon i kartkę z adresem od Penelopy.
Niczym pusta marionetka przeszła między kolejnymi uliczkami. Pod oczami Kornelii wyszły sine wory. Naturalna bladość dziewczyny przerodziła się w martwą biel. Wolna wola zniknęła.
Burzowe chmury ponownie zakryły słońce, a gołębica i wrona przysiadły na najbliższym drzewie. Spojrzały na Kornelię, po czym odleciały w stronę Zamku Królewskiego.
— Spóźniłaś się — ostrzegł ją głos.
Złapała się za głowę, czując nagły i bardzo bolesny ucisk. Zmrużyła oczy, gdy mroczki stały się nie do zniesienia. Zachwiała się i w ostatniej chwili odzyskała równowagę, opierając o czyjąś furtkę.
— Jesteś — powiedział głos.
— Jestem?
Zakaszlała, nie mogąc w pełni złapać oddechu. Uklęknęła i kilkukrotnie zacharczała. Dłonią chwyciła siną szyję, próbując zdjąć coś, co ją w nią uwierało. Odnalazła jednak tylko pustkę; żadnej pętli czy ciasnego kołnierza.
W końcu wzięła głęboki wdech. Szalejące wcześniej serce uspokoiło się. Kornelia wstała i rozejrzała się po okolicy, w której się znalazła w niezrozumiałych okolicznościach. Z widoku rozpoznawała rzędy charakterystycznych domów, ale nic poza tym. Nie kojarzyła nawet nazwy ulicy.
Rozkojarzona zaczęła przeszukiwać kieszenie, w których znalazła telefon i zdjętą kartkę papieru. Wyciągnęła przed siebie dłoń i krzyknęła na widok białej, trupiej skóry.
— Nie, nie, nie… — powtórzyła, przecierając niemal do krwi powierzchnię ręki. — Ja muszę żyć — szepnęła, obawiając się najgorszego.
Przyłożyła palce do szyi — odnalazła puls. Wciąż żyła. Przecież jej serce biło; słyszała charakterystyczny rytm, który powoli przeradzał się w dzikie kołatanie. Złapała się za głowę, po czym wzięła kilka głębokich wdechów, stopniowo uspokajając się.
Zadął silny wiatr, porywając ze sobą kartkę papieru.
— Zaraz.
Wyciągnęła ramię, ale było już za późno. Notatka opadła na czyjąś posesję, tuż przy schodach.
Na samą myśl o wejściu na obcy teren bez pozwolenia dostała gorączki. Znała kilku sąsiadów, którzy chętnie poszczuliby ją psem, gdyby tylko ujrzeli jej palucha przeciskającego się przez bramę. Jednakże wiatr nasilał się, w każdej chwili mogąc porwać ze sobą niewielką kartkę.
Otworzyła furtkę. Stare, nienaoliwione zawiasy zaskrzypiały. Kornelia skrzywiła się od ostrego hałasu, który potrafiłby obudzić nawet zmarłych.
Kra!
Krakanie wrony rozniosło się donośnym echem między rzędami domów. Samotny ptak usiadł na jednej z gałęzi jabłoni, wykręcając łeb w stronę Kornelii. Jeszcze raz wydał zatrważający dźwięk.
Kornelia zatrzęsła się. Za każdym razem odgłos wrony tego dnia doprowadzał do tajemniczych i niewytłumaczalnych wydarzeń. Zwierzę podążało za nią, jakby jego misją było śledzenie każdego jej kroku.
Podrapała się odruchowo po zasinionej szyi.
Zawsze zachowywała zimną krew. Robiła swoje, wspomagała innych i jeszcze ciężkiej pracowała na sukces. Teraz jednak spotkała się z czymś, czego nie rozumiała. Stanęła naprzeciw wyzwania, które niszczyło wszystko, w co do tej pory wierzyła. Podwaliny jej postrzegania świata runęły, a patrząca na nią wrona wydawała się wszystko potwierdzać — i nie tylko jej obawy, ale również słowa Penelopy.
Otrząsnęła się. Notatka od Penelopy przemknęła tuż obok, zatrzymując się dopiero wśród gałęzi jabłoni. Wrona przybliżyła się do kartki. Kornelia natychmiast wystrzeliła, zabierając wiadomość, zanim znowu zostałaby porwana przez wiatr. Wrona pozostała niewzruszona bliską obecnością człowieka.
— No sio! — krzyknęła, próbując ją wygonić.
 To tylko zwierzę, pomyślała, kręcąc głową. Zmarnowała już za dużo czasu.
Kra! Kra! Kra!
Wrona odleciała.
Kornelia odetchnęła z ulgą.
Rozłożyła kartkę, przeczytała zapisany na niej adres i zamarła. Rozejrzała się, odczytując z tabliczki nazwę ulicy i numer domu. Wszystko się zgadzało…
Ręce opadły jej bezwładnie.
— Cholera jasna, co to ma być?
Przetarła oczy, w których pojawiły się łzy. Kornelia zrozumiała, że płacz nie zmieniłby już niczego. Jednak poczuła się taka bezsilna wobec rzeczy, które działy się wokół niej. Wszystko wydawało się prowadzić dziewczynę ku prawdzie, aby ta w końcu przyznała Penelopie rację i uwierzyła w świat bogów. Kornelia nadal zaprzeczała, ale brakowało już jej argumentów. Jeśli nie magia, to sama zaczynała tracić zmysły.
Nagle rozbrzmiał dzwonek w jej telefonie.
Wystraszona niemal opuściła komórkę na chodnik. W ostatniej chwili złapała ją, kiedy dźwięk ustal. Odetchnęła z ulgą.
Odblokowała urządzenia i spojrzała na wiadomość, którą otrzymała od nieznanego numeru. Otworzyła ją, po czym przeczytała:
— „Przepraszam, że piszę z innego telefonu, ale swój gdzieś zgubiłam. Zniknę na jakiś czas. Wiem, że to nieoczekiwane, lecz postanowiłam pojechać na koncert (chyba z piętnaście lat marzyłam, by go zobaczyć) z facetem, o którym wczoraj gadałyśmy. Nie martw się, to nawet odpowiedzialny gość, nic mi się nie stanie. Przekaż wszystko całej rodzinie, żeby tylko przez przypadek nie wezwali policji. A! I pójść do mojego nauczyciela i powiedz mu, że nie będę mogła oddać projektu na czas. Z pozdrowieniami, Penelopa.”
W jednej sekundzie wszystko dotarło do Kornelii.
Bez chwili zawahania ruszyła w stronę wejścia do domu. Zapukała, potem zadzwoniła i jeszcze raz uderzyła o drzwi. Widziała palące się w pokoju światło, więc nauczyciel Penelopy wciąż musiał być w domu.
Usłyszała jakieś szepty.
Odsunęła się. Ogarnął ją strach. Nigdy wcześniej nie spotkała rzekomego Pavora. Mógł być miły dla Penelopy, ale co z nią? Czy da jej szanse na wyjaśnienia? I czy w ogóle będzie chciał ratować Penelopę?
Kornelia złapała się za ramiona, wbijając boleśnie paznokcie w białą skórę. Zagryzła zęby i zamknęła oczy, zmuszając siebie, aby nie uciec. Nagle złapała ręką za barierkę. Zachwiała się, gdy tylko dotarła pod krawędź schodka.
W tym czasie drzwi otworzyły się. Ze środka wyjrzał Pavor, trzymający przy twarzy zakrwawioną szmatkę.
— Penelopa została porwana do świata bogów! — wrzasnęła do mężczyzny, zanim ten zdołał cokolwiek powiedzieć.
Mistrz Penelopy zastygnął w bezruchu. Przyjrzał się Kornelii, lecz nie rozpoznał w jej twarzy nikogo znajomego. Zawahał się. Trudno było mu w pełni uwierzyć w jej słowa. Z drugiej strony wykazałby się skrajną głupotą, całkowicie je ignorując.
— Penelopa przysłała mi wiadomość — dodała Kornelia, widząc niedowierzanie w oczach Pavora. — Napisała mi, że pojechała na koncert, na który czekała piętnaście lat z mężczyzną, o którym wczoraj rozmawiałyśmy. To oznacza…
— Zaczekaj — przerwał jej.
Wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
— Co ja robię? — zapytał niespodziewanie, zaciskając dłoń na klamce.
Kornelia cofnęła się zdezorientowana bezsensownym pytaniem mężczyzny.
Pavor odsunął od twarzy zakrwawioną szmatkę i przyjrzał się jej. Jego wargi zaczęły drżeć.
Dziewczyna zasłoniła usta z przerażenia, aby tylko nie krzyknąć. Twarz Pavora była cała rozorana, jakby ktoś żywcem oderwał od niego kawałek skóry, co wcale nie mijało się z prawdą. Rana wyglądała obrzydliwe. Żółć podeszła do gardła dziewczyny. Odwróciła się i skuliła, powstrzymując od wymiotów.
Z rany krew zaczęła sączyć się coraz mocniej, spływając po już ubrudzonej szyi i koszuli. Wydawał się całkowicie niewzruszony bólem. Stał wpatrzony w obudzoną szmatkę, powoli puszczając klamkę.
Pavor niczego już nie rozumiał.
Naznaczenia zostało z niego wydarte, więc nie powinien już być pod wpływem mocy Eleonory, a jednak po raz kolejny wybrał Penelopę. Zamknął drzwi, by jego ojciec nie mógł usłyszeć treści wiadomości, którą przesłała do przyjaciółki Penelopa. Wciąż pragnął ratować uczennicę, choć stanęła przed nim jedyna szansa na powrót do domu, na Olimp, i ponowne stanie się Fobosem, bogiem strachu.
— Proszę, kontynuuj — wydukał z siebie.
— Piętnaście lat posiada tę moc — powiedziała, patrząc w przeciwną stronę. — Mężczyzna, o którym wczoraj rozmawiałyśmy to najprawdopodobniej ta sama osoba, o której wspomniała Afrodyta w tych ostrzeżeniach. Ale te ostrzeżenia są inne niż to, co naprawdę się sprawdziło. Mówi, że jest odpowiedzialny, czyli na razie nie zrobił jej żadnej krzywdy. Dodała także, by przekazać nauczycielowi, że nie odda projektu na czas. Ale jedynym nauczycielem jesteś ty, na studiach tak nie nazywamy prowadzących. Chciała byś dostał tę wiadomość i tyle… Zastanawia mnie tylko ten koncert. Penelopa odkryła dzisiaj, że nie widzi już świata mitologicznego. Może chodzi jej o jakiś prawdziwy… wymiar bogów, jakiś Olimp? — zaproponowała.
— Dobrze, już wszystko rozumiem — odpowiedział Pavor. — Zajmę się tym.
Otworzył drzwi, ale w tym samym momencie Kornelia bez żadnego zastanowienia pochwyciła go za rękę. Puściła ją, gdy spojrzenia tej dwójki się spotkały.
— Obiecaj mi, że sprowadzisz Penelopę — rzekła błagalnym głosem.
— Przykro mi, ale zapomnij o niej. — Ogarnął go smutek. — Penelopa już nigdy nie wróci.
Wszedł tylko do środka i zasunął za sobą zamek.
Kornelia uderzyła jeszcze kilka razy o drzwi; nikt jej nie odpowiedział. Zalana łzami zsunęła się po ścianie i krzyknęła donośnie. Telefon wypadł z jej rąk i przeturlał się po schodach, aż na sam dół. Pobiegła, aczkolwiek sama potknęła się i uderzyła twarzą o bruk. Z nosa spłynęła jej krew; Kornelia nie zauważyła tego. Wzięła telefon i zadzwoniła. Nikt jej nie odpowiedział. Napisała wiadomość pod numer, z którego pisała Penelopa, ale nie zdążyła jej wysłać.
— A więc tak Ares postanowił zagrać? — rozległ się głos z okolic kanciapy na sprzęty ogrodnicze.
Kornelia wstała.
Ujrzała stojącą naprzeciwko niej kobietę, bardzo urodziwą, o czarnych jak smoła włosach, które zlewały się z przepiękną suknią odsłaniającą jej blade ramiona. Mimo chłodu panującego na zewnątrz, wydawała się nie przejmować swoim lekkim, przewiewnym strojem. Kornelia nawet w filmach nie widziała kobiety o tak niezwykłej urodzie. Była równie piękna, onieśmielająca, co tajemnicza; pełna otaczającego ją mroku.
— Eleanor — przedstawiła się.
Zbliżyła się do dziewczyny i pogładziła jej policzek. W dotyku dłonie kobiety przypominały jedwab. Ich delikatność zadziwiła Kornelię.
— Potrzebuję twojej pomocy — oświadczyła Eleanor.
Kornelia gwałtownie odskoczyła, odtrącając rękę nieznajomej. Zachwiała się i ponownie upadła na ziemię.
— Czego chcesz?! — zapytała, uzmysławiając sobie, że kobieta stanowi prawdziwe zagrożenie. Pojawiała się z nikąd, wspomniała o Aresie i nie zachowywała się jak normalny człowiek.
Kornelia wbiła ostre spojrzenie w Eleonorę. Przetarła twarz z krwi, która zdążyła ścieknąć z jej nosa. Bolało ją, potrzebowała pomocy lekarza, ale w tej chwili liczyło się tylko to, by uciec od niebezpieczeństwa.
— Nie bój się — szepnęła ciepłym i kojącym głosem Eleanor. — Posłuchaj, wiem, że to jest dla ciebie nowe, jak współcześni ludzie to nazywają, nadnaturalne, ale musisz się przestać bać. Chcę pomóc Penelopie.
Nie uwierzyła jej. A Eleanor wcale nie potrzebowała, by tak się stało.
W jednej chwili stała w znacznej odległości od Kornelii, a drugiej pojawiła się nagle przed twarzą dziewczyny. Chwyciła ją gwałtownie za nadgarstek, przyciągając go do siebie. Ze zranionego wcześniej o lustro palca spłynęła kropelka krwi. Eleanor rozmazała ją między swoimi palcami i podejrzanie się uśmiechnęła.
— A więc dotknęłaś… — stwierdziła w końcu. — Trochę komplikująca życie moc, ale czasem bardzo przydatna. Naznaczam kogoś własną krwią i władam nim. Domyślasz się, kiedy zaczęłaś być przeze mnie kontrolowana?
Wszystko stało się jasne.
Kornelia dopiero teraz zdała sobie sprawę, co tak naprawdę wydarzyło się w domu Penelopy. Dotknęła lustra, na którym nie znajdowała się krew Penelopy, tylko Eleonory. Naznaczyła ją i skierowała do tego domu. Kazała powiedzieć Pavorowi o porwaniu. Jednakże Kornelii czegoś brakowało. Przekazałaby wiadomość tak, czy inaczej, więc po co była ta cała zabawa z pozostawianiem krwi? Skąd mogła wiedzieć, że dotknie właśnie tego lustra?
— Oczywiście, że wiedziałam — odpowiedziała Eleanor na myśli dziewczyny. — To proste. — Wzruszyła ramionami. — Ludzie to proste istoty. Wcześniej widziałaś, że Penelopa widziała pęknięcie. Potem posłała cię po lusterko, które leżało w łazience. Nadal jej nie wierzyłaś, więc musiałaś sprawdzić, czy faktycznie jest jakaś skaza na lustrze. Zauważyłaś krew, więc dotknęłaś jej. Nie widziałaś tylko pęknięcia, a ono tam było, jest i będzie…
— Ja… Ja… Dlaczego ja?! Po co?! — wydusiła z siebie z trudem. Lęk zawładną nią. Jeszcze dwa dni wcześniej żyła swoim życie, chodząc na zajęcia, ucząc się i planując praktyki. A teraz? Nie wierzyła w ten koszmar.
Eleanor westchnęła od niechcenia.
— Wolałam Pavora. — Szarpnęła za włosy Kornelii. — Tak byłoby prościej, ale Ares musiał zedrzeć mu połowę twarzy. Nie ma naznaczenia, nie mam władzy. — Prychnęła. — Pavor musiał dostać wiadomość od Penelopy, a z twoim nastawieniem to minąłby rok, zanim byś mu ją dostarczyła. Nie przewidziałam tylko, że Atena zacznie działać tak szybko i porwie Penelopę przede mną. Nie, nie tak planowałam… Tak więc spełniłaś swoje zadanie — zwróciła się nagle do Kornelii — i możesz iść wolno. Tylko musisz obciąć, odgryźć sobie palca. Nie będę ci w tym przeszkadzać.
Kornelią zmroziła ta informacja. Gdyby tylko mogła, uciekłaby stąd jak najszybciej. Aczkolwiek słowa Eleonory połączyły fragmenty układanki i przywołały wspomnienia sprzed lat; kiedy były z Penelopą jeszcze dziećmi. Przypomniała sobie tajemnicze wydarzenia z placu zabaw i moment, w którym zemdloną przyjaciółkę zabrała karetka. Następnego dnia usłyszała przypadkowo o obrażeniach, jakich doznała Penelopa. Nikt nie potrafił wyjaśnić przyczyn ich powstania. Najważniejsze dla wszystkich było, że nie doszło do poważniejszych uszkodzeń ciała. Lekarze obandażowali czoło Penelopy i kilka dni późnej odesłali ją do domu.
„Tajemnicze skupisko światła”, „naznaczenie”, „moc” — kolejne słowa wypływały z umysłu Kornelii, kiedy odtworzyła rozmowę z poprzedniego dnia.
— Penelopa nigdy nie miała żadnej mocy, ty ją przeklęłaś — powiedziała, gdy łzy zaczęły spływać po policzkach.
Eleanor poruszyła się z niepokoju, usta zacisnęła w wąską linijkę.
— I tak, i nie. — Zakołysała głową w obie strony. — Fakt, moje naznaczenie pozwoliło Penelopie widzieć świat mitologiczny w tak młodym wieku. Jednakże Penelopa od początku miała w sobie wyjątkową moc. Przecież jej przeznaczeniem jest zostać nową Zapomnianą Boginią. Ach, dobrze, że Pavor, a raczej znowu Fobos, i Ares jeszcze tego nie pojęli. — Spojrzała w stronę domu. — Już odeszli.
— Czyli kontrolujesz mnie i Penelopę? — Przybliżyła palec do ust. Zacisnęła zęby, wyobrażając sobie, jak to by było odgryźć sobie część ciała. Zakaszlała z obrzydzenia. Nie była w stanie tego uczynić. — Więc dlaczego nie uratowałaś Penelopy?! — wrzasnęła wściekła.
— Tak, jak mówiłam, Penelopa to wyjątkowe stworzenie. — Ziewnęła. — Poza tym ja sama mam ograniczenia. I tak, kontroluję w pewnym stopniu. Tylko nie zawsze kontrola oznacza sukces. Pewnie zostałaby porwana z i bez mojej pomocy. — Parsknęła śmiechem. — Mogłabym ci wyjaśniać i wyjaśniać, ale czy to ma jakikolwiek sens. A może właśnie ma? — Zastanowiła się przez moment. — Najpierw chciałam wykorzystać do tego Pavora, Fobosa, ale sprawy wymknęły się spod kontroli. I teraz przydałoby się zastępstwo. A kto byłby lepszym posłańcem niż ty, najlepsza przyjaciółko Penelopy.
Kornelia odwróciła się. Wyszła na ulicę, pozostawiając za sobą Eleonorę w milczeniu. Jakkolwiek nie brzmiałaby ta prośba, nie zgodzi się na nią. Nikomu nie mogła już ufać, a tym bardziej takiej osobie, jak ta kobieta.
— Zatrzymaj się! — rozkazała Eleanor.
Stanęła w bezruchu.
Znowu ogarnęło ją to samo uczucie. Zaciskające się dłonie na jej szyi zawróciły ją, nakazując powrócić na właściwe miejsce. Bez sprzeciwu, bez możliwości walki.
Eleanor okręciła w dłoni skalpel lekarski. Wystawiła go przed siebie, doglądając go ze wszystkich stron. Wyczyściła go tak dobrze, a mimo to wciąż czuła na nim zapach krwi. Krew jej ofiar wsiąkała głęboko, jakby Hekate osobiście nałożyła zaklęcie na przedmiot mordu. Jednak Eleanor już dawno uświadomiła sobie, że skalpel należy do niej i żaden bóg czy niebóg nie maczał swych palców w jego skażenie.
Spojrzała na trzęsącą się Kornelię. Widziała w niej młodą siebie — ambitną, pragnącą pomóc najbliższym, pracowitą, wierną i wierzącą w swoje możliwości. Naprawdę żałowała. Chciała, by wszystko inaczej mogło się potoczyć. Aczkolwiek z przeznaczeniem nie dało się konkurować. Można było tylko lekko naginać prawa, których samo nie regulowało.
— Przepraszam, Kornelio — szepnęła przez łzy. — Naprawdę przepraszam. Muszę zmienić swoje plany. Porozmawiamy po drugiej stronie.
Zamachnęła się.
Już Kornelia miała otworzyć usta, gdy nagle ciepło spłynęło po jej szyi. Dusiła się. Zakrztusiła się i splunęła krwią na Eleonorę, która w ręku trzymała zakrwawiony skalpel. Zrozumiała, co się stało.
Upadła na ziemię, w oddali słysząc krzyk jakiejś kobiety. Oczy same jej się zamykały. Nie czuła już bólu, a może nie zwracała na niego uwagi. Umoczyła palce we własnej krwi, po czym przesunęła rękę pod prawy bok. Pozostały jej resztki sił. Pragnęła wykorzystać je dobrze. Opuszkami zaczęła pisać kolejne litery, kiedy Eleanor pozostawiła ją umierającą.
E
Zapisała. Naprawdę miała tyle sił?
L…

Ostatnie, co usłyszała, to dźwięk zakleszczających się nożyc. Potem nastała już tylko ciemność. Złota nić Kornelii przerwała się i opadła bezwładnie pod stopy Mojr. Tanatos zwinął swe czarne skrzydła. Pochylił się nad martwą dziewczyną i sztyletem odciął pukiel jej włosów, zabierając go ze sobą do Hadesu…

1 komentarz:

  1. Gratuluję!
    Twój rozdział wygrał w głosowaniu na Rozdział miesiąca!
    Czekam na maila z plikiem tekstowym, dzięki czemu zostanie on opublikowany na naszej stronie głównej.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ayame (villemoria@gmail.com)
    Katalogowo

    OdpowiedzUsuń

Obserwuj!