[Granica Olimpu] ROZDZIAŁ 16 Nie kochaj

Penelopa oddychała nierówno i ciężko — w przeciwieństwie do dziecka, które niosła na swoich plecach. Czuła na karku zanikający oddech małej i powiększający się jej ciężar. Penelopa traciła siły; nie tylko z powodu zmęczenia biegiem, ale również przez zranioną nogę. Każdy krok kończył się dla niej bolesnym impulsem, który promieniował z rannej kończyny. Powtarzała sobie, że już niedaleko, choć w głębi serca była świadoma, że nie ucieknie tajemniczemu mężczyźnie.
Odwróciła się na chwilę. Nie zauważyła ani nie usłyszała nadchodzącego Erika, ale odniosła wrażenie, że znajduje się kilka kroków za nią.
Skrzywiła się, a po jej policzku spłynęło kilka łez. Ból stawał się nie do zniesienia. Z trudem, ale podjęła decyzję o pozostawieniu dziecka. Wmówiła sobie, że dziewczynka jest już bezpieczna, że to nie jej szukają.
— Proszę zaczekać! — krzyknęła Penelopa, dostrzegając wychodzącą z Żabki kobietę z zakupami.
— Jezus Maria! — Wypuściła dwie siatki, rozrzucając zakupy po chodniku. — Co się stało?
Penelopa, cała brudna i zakrwawiona, przystanęła nad ławką i na nią opuściła nieprzytomną dziewczynkę. Przypadkowa kobieta podbiegła do nich, dotykając policzka dziecka.
— Chryste, co się stało? — powtórzyła pytanie, ale Penelopa nie zareagowała. — Co się stało?! — Kobieta niemal wrzasnęła.
Penelopa podskoczyła w miejscu z przerażenia, łapiąc się dłonią za krwawiące ramię. Wcześniej nie zwróciła na nie uwagi przez niesione na plecach dziecko, lecz teraz zaczęło coraz mocniej dawać o sobie znać.
Spojrzała na kobietę i ze łzami w oczach wyjęczała:
— W okolicy grasuje niebezpieczny morderca, który zabił jej matkę. Ja z nią uciekłam, ale nie mam już sił. Proszę zadzwonić po policję i karetkę.
— Boże. — Złapała się za usta. — Już, już dzwonię. Ty… usiądź…
Kobieta rozejrzała się za torebką, którą w całym zamieszaniu zostawiła przy zakupach. Wzięła ją, jedynie na moment spuszczając z oczu ranne dziewczyny. Penelopa wykorzystała tę szansę. Nie mogła tu zostać chwili dłużej; nie zniosłaby, gdyby kolejny raz naraziła niewinne osoby.
Kuśtykając, odeszła w miarę szybko, ignorując wołania kobiety, która zdecydowała się ostatecznie zostać przy dziecku — i za to Penelopa była jej wdzięczna. Sama zacisnęła mocno zęby, próbując wmówić sobie, że nic jej nie boli. Jednak z rany na ramieniu krew zaczęła się coraz mocniej sączyć. Prowadząca do niej ścieżka z krwi stała się widoczniejsza. On mnie znajdzie, pomyślała, zaciskając powieki. Pozostała tylko nikła nadzieja na to, że Lamia zatrzymała go wystarczająco długo, by dać szansę Penelopie na dotarcie na drugą stronę ulicy, gdzie tłum ukryłby ją.
— Stój! — rozległ się krzyk.
Odwróciła się.
Erik biegł ku niej z prędkością, która nie mogła należeć do człowieka. Przedzierał się przez krzaki na skróty, aż wskoczył na dach garażu i wylądował tuż przed przestraszoną Penelopą. Dłużej już nie uciekła. Zdała sobie sprawę, że w tej sytuacji nie ma szans ani na ucieczkę, ani na wygraną w walce.
— Proszę, uspokój się — powiedział ciepłym, niemal kojącym głosem.
Penelopa niemal dała się nabrać na jego sztuczki. Znała ten czarujący uśmieszek, który przypominał jej o napotkanym dawniej Narcyzie. Cofnęła się nieznacznie. Za nią znajdowało się niewielkie podwyższenie. Liczyła, że jeśli na nie upadnie i kopnie Erika, zdoła zyskać czas i ukryć się.
— Nawet nie próbuj — odezwał się, choć tak naprawdę nie znał jej zamiarów. Erik tylko podejrzewał, że dziewczyna może próbować uciec od niego.
Mężczyzna zauważył ranne ramię, które należało natychmiast opatrzyć. Z daleka widział, że kuśtyka, więc nie mógł dłużej jej na swobodne niszczenie ciała.
Gwałtownie ruszył.
Złapał Penelopę w nadgarstku, przyciągając ją do siebie. Wykonał zamach stopą, podcinając ją w kostkach. Upadła na chodnik, uderzając kolanami o bruk. Poczuła, jak ciepła krew przesiąka przez jej spodnie. Erik przycisnął dziewczynę do ziemi i złapał w nadgarstku, zaciskając na nim za mocno dłoń. Penelopa krzyknęła z bólu, mimo to nie poluzował uścisku. Wyjął z kieszeni mały splot kilku żywych nici, ukształtowanych w pierścień. Niczym węże wiły się wokół siebie, a kiedy założył je na palec Penelopy, dopasowały się do kształtu kończyny.
— Czego chcesz?! — wrzasnęła.
Podniósł się, puszczając ją.
— Przepraszam, ale musiałem to zrobić — wydyszał. — Naprawdę musisz mi wybaczyć.
Penelopa odsunęła się, aczkolwiek znowu została przyciągnęła do Erika. Pierścień na palcu zacisnął się jeszcze bardziej, obcierając skórę dziewczynę aż do krwi.
Erik złapał ją, po czym pokręcił niewinnie głową i poprawił pierścień. Musnął opuszkami palców jej szorstką dłoń.
— Musisz uważać, bo coś takiego naprawdę może urwać palca — ostrzegł ją.
Wyrwała rękę i siadła na podwyższeniu, niemal płacząc. Przeszła tak niewielki kawałek, a już zaczęła mieć wrażenie, że nieznana siła przyciąga ją z powrotem do Erika. Walczyła z nią, lecz bezskutecznie. Pociągnęła za splot nici, ale nie dała rady zdjąć jej z siebie.
Spojrzała na Erika ostrym, przeszywającym wzrokiem, który nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Mężczyzna rozejrzał się, upewniając, że w najbliższym otoczeniu nikogo nie ma. Kolejni świadkowie mogliby wzbudzić tylko niepotrzebne zainteresowanie. Następnie przykucnął przed Penelopą, ocierając dużą dłonią nieogolony zarost.
— Proszę, pomóż mi — oświadczył ku zaskoczeniu dziewczyny.
Skrzywiła się, nie rozumiejąc, czego od niej oczekuje. Odsunęła się jeszcze kawałek, lecz zaraz splot nici przypomniał jej, by nie wykonywała tak bezsensownych ruchów.
Erik westchnął ciężko. Przyklęknął przed Penelopą, złapał za jej dłoń i złożył na niej subtelny pocałunek. Dziewczyn gwałtownie odsunęła od siebie rękę jak poparzona. Musiała minąć chwila, by pojęła, co tak naprawdę zrobił mężczyzna.
— Zapomniałem o manierach, panienko — odpowiedział, jakby czytał Penelopie w myślach. Schylił przed nią głowę. — Wybaczysz mi?
Panienko? Penelopa raptownie zasłoniła rękoma usta, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Zachowanie Erika bawiło ją i, zarazem, niepokoiło. Gra aktorska Erika była nienaganna, aczkolwiek Penelopa od razu ją przejrzała. Mężczyzna zachowywał się za idealnie, jak znużony swoją rolą aktor, który jednak pragnie zachować pozory swojej doskonałości. Piękny, tajemniczy, troskliwy i, przede wszystkim, starający się oddziaływać na emocje Erik przypominał sztuczną lalkę, robota, którego wyuczono kilku stałych kwestii.
— W czym mam ci pomóc? — zapytała w końcu Penelopa, przerywając ciszę.
Erik odetchnął z ulgą, chyląc głowę ku podłożu. Na ustach zagościł jakby wymalowany uśmiech, perfekcyjny i niezwykle kuszący.
W sercu Penelopy zagościło ciepło. Zacisnęła pięść na piersi, powtarzając sobie, że nie może poddać się sztuczkom tego człowieka. Od początku podejrzewała, z kim ma do czynienia, a mimo to dawała sobą manipulować. Z wyglądu nie był przystojniejszy od Pavora, ale z zachowania przypominał księcia, który w pewnym etapie życia był wymarzonym mężem każdej dziewczynki.
— I co mi zrobiłeś? — dopytała, wskazując na pierścień ze sznurów.
— Przepraszam, ale nie chciałem byś znowu uciekła przede mną, dlatego musiałem ci go nałożyć. Można powiedzieć, że jest to wynalazek naszych czasów, choć bazuje na przedmiotach z mitologii. Jego nazwa to „Węzeł Gordyjski” — wyjaśnił w końcu.
Penelopa wzdrygnęła się. Nazwa nie wskazywała niczego dobrego.
Poprawiła się, przybliżając równocześnie do Erika. Odebrał to jako dobry znak i nieznacznie uśmiechnął się, inaczej niż do tej pory; chytrzej i bardziej podejrzanie.
— Do czego służy? — Jej głos zabrzmiał nienaturalnie. Odkaszlnęła w obawie, że Erik odkryje jej prawdziwe zamiary, stworzenie pozorów zaufania. — Przepraszam, chyba za bardzo się zmachałam — skłamała.
— Nic się nie stało. — Ponownie posłał jej ten ciepły uśmiech. — To moja wina. Sądziłem, że ratując ciebie, uda mi się zyskać twe zaufanie, ale chyba przybyłem w złym momencie. Wystraszyłem cię, nieprawdaż?
Penelopa kiwnęła nieznacznie.
— Walczyć umiem, ale znacznie trudniej przychodzą mi kontakty międzyludzkie — zwierzył się. — „Węzeł Gordyjski” to prawie nierozerwalny węzeł, który wiąże dwie osoby: tę, która nałoży pierścień i tę, która go nosi. Tylko ja mogę go zerwać, więc…
—… prosiłabym o to — dokończyła Penelopa.
Erik zmarkotniał. Nie to miał na myśli, lecz dziewczyna podejrzewała, że tak łatwo nie pozbędzie się problemu.
— Najpierw muszę cię poprosić o coś — wrócił do poprzedniego tematu.
Zza skórzanej kurtki wyjął mapę, którą rozłożył przed Penelopą. W całości została nakreślona na słabym, postrzępionym się na bokach płótnie, które już dawno zżółkło. Na jej samym środku widniała plama po winie, rozmywająca znajdujący się tam napis w języku greckim. Penelopa położyła palec na samym środku mapy, przesuwając go delikatnie po materiale i śledząc poszczególnie miejsca, których z wyglądu nie rozpoznawała. Z pozoru były to zwykłe góry, pola, rzeki, lasy, lecz po dłuższym przyglądaniu się dostrzegła symbole wymalowane czerwonym barwnikiem przy każdym z tych punktów.
— Co to jest? — spytała, przyciągając nagle rękę do piersi.
Zatrzymała palec na górze zwanej „Kuźnią Hefajstosa”.
— Jest to mapa świata bogów. — Erik odebrał jej materiał, zwinął w rulon i z powrotem włożył za kurtkę. Nie chciał, by Penelopa niepotrzebnie zapamiętała zbyt duży urywek mapy. — Potrzebuję dostać się do jednego miejsca, aby móc uratować wszystkich bogów. A ty mi w tym pomożesz.
Penelopie zrobiło się słabo. Żółć podpłynęła do jej gardła, pozostawiając w ustach nieprzyjemny smak. Wydawało jej się absurdem, by była zdolna zrobić cokolwiek w świecie bogów, a jednak zachowanie Erika świadczyło o czymś zupełnie innym. Mężczyzna w ciągu jednej chwili spoważniał, szczerze spoważniał, a Penelopa nie dostrzegła w nim nawet cienia zakłamania.
Złapała się za ramiona, pocierając o nie, gdy nagły chłód objął jej ciało. Zimno sprzed prawie godziny ponownie powróciło. Tak bardzo potrzebowała ciepła, że nie dostrzegła ciągle babrzącej się rany na ręce. Zaaferowana innymi sprawami, spostrzegła dopiero w momencie, kiedy Erik podszedł do niej i rozciął rękaw bluzy.
— Co robisz? — Nie wyrwała się, tylko dała mu swobodnie oparzyć ranę.
— W tym stanie daleko nie zajdziesz — powiedział, smarując beżową maścią ramię. — Nie martw się, to tylko zioła. Przyspieszą gojenie i zapobiegną zakażeniu — dokończył, wbijając pusty wzrok w maść.
Mężczyzna zawahał się.
Starał się ze wszystkich sił zaimponować nowopoznanej dziewczynie i szybko wykonać zadanie, bez zbędnych komplikacji, a jednak jego urok nie działał. Penelopa była ostrożna, zachowywała dystans, choć nie mogła zbyt daleko uciec, rozważała nad możliwościami ucieczki i nawet przez chwilę nie spojrzała na niego jak inne kobiety, które do tej pory poznał. Zawsze wodził za nos bezbronne dziewczęta, wierzące w jego szczere intencje i dobre chęci. Penelopa nie ufała mu.
Nagle potrząsnął głową. Na moment stracił kontakt z rzeczywistością i pozostał w bezruchu. Schował maść do kieszeni, znowu uśmiechając się szeroko. Usiadł po turecku naprzeciw Penelopy, oparł się łokciem o własne udo i położył swobodnie głowę na otwartej dłoni.
— Jak się czujesz? — Po dłuższej chwili ciszy zdecydował się kontynuować konwersację.
— Średnio — odpowiedziała lakonicznie.
— Rozumiem.
Ponownie nastało milczenie.
Erik otworzył nieznacznie usta, lecz zaraz zrezygnował z dalszej próby podtrzymania rozmowy. Penelopa nie była na nią gotowa. Czuła się niekomfortowo w jego obecności. Kręciła wciąż głową, rozglądając się. Nerwowo uderzała palcem o podłoże. Nienawidził tego rodzaju sytuacji. Tylko komplikowały niepotrzebnie misje. Jednak czasami po prostu nie mógł im zapobiec.
Gdzieś w oddali trzasnął piorun.
Oboje wzdrygnęli się, poszukując ogromnej ręki Zeusa. Obecność boga bogów tak blisko nie oznaczała niczego dobrego.
— Zapomniana Bogini nie żyje. — Słowa przeszły przez usta Erika bez najmniejszych trudności. Wcześniej obawiał się i odkładał poruszenie najważniejszego tematu, ale teraz uznał, że nie może tego dłużej przeciągać.
Penelopa zaprzestała stukania o podłoże. Podniosła dłoń na wysokość piersi, czując, jak serce wali jej jak szalone. Żal i niepokój zalały ją od wewnątrz, pojawiając się z nieznacznym poczuciem winy. Nie wiedziała, gdzie leży ich przyczyna, dlaczego właśnie w ten sposób zareagowała na wieść o śmierci Zapomnianej Bogini. Nigdy wcześniej jej nie poznała, słyszała o niej jedynie nieznaczne mity, o których wspomniał Pavor. Opowieści o Granicy Olimpu niosły za sobą nikłe historie o samej ich strażniczce, ale na tym się kończyło.
Potrząsnęła głową, pragnąc wyrzucić z siebie niepotrzebne myśli i uczucia. Zrobiło jej się jeszcze zimniej. Przetarła mokre od potu czoło i zakaszlała. Od przebudzenia czuła się źle. Aczkolwiek teraz nie umiała określić, jak w złym stanie się znajduje.
— Czy wszystko w porządku? — zagadnął szczerze zaniepokojony Erik.
Zmrużyła oczy.
— Nie.
— Zawieść cię do szpitala? A może poprosić któregoś z bogów o pomoc? — zalał ją falą pytań, sprawdzając, czy nie ma gorączki.
— Dlaczego w ogóle cię interesuję? — Zły stan dodał jej odwagi. Nie myślała już o konsekwencjach pytania. — Przecież mnie nie znasz…
— To prawda — przerwał dziewczynie. — Postaram się być szczery. Potrzebuję twojej pomocy.
Zaśmiała się.
— To raczej było oczywiste. — Prychnęła.
— Zapomniana Bogini umarła, a to doprowadziło do zachwiania samą Granicą Olimpu. Zapewne domyślasz się, co niedługo może temu towarzyszyć. Póki co bogowie dadzą sobie radę z jej utrzymaniem, ale tylko na krótko.
— Niech zgadnę, jest mi przeznaczone od urodzenia, że w dniu, w którym umrze Zapomniana Bogini, ja w jakiś sposób uratuje cały świat?
— Prawie. — Westchnął. — Nie wiem do końca, jak działa sama Granica, ale jestem świadomy, że tylko twoja krew może ją ustabilizować.
Podskoczyła z przerażenia.
— Czyli chcesz… — niemal krzyknęła.
— Nie chcę cię zabić — zaprzeczył. — Wystarczy tylko kilka kropel. Zapomniana Bogini wciąż żyje, choć nie w takiej formie, jak wszyscy sądzimy. Świat bogów jest niepojęty i pełen tajemnic. Mimo że służę bogom, nie jestem godzien, by znać ich wszystkie tajemnice.
Kłamie, pomyślała Penelopa, wpatrując się w jego oczy. Zacisnęła pięść, przebijając się paznokciami przez skórę dłoni. Nie dostrzegła żadnych oznak bólu. Silniejsza okazała się próba zaduszenia w sobie uczuć i zachowania obojętności na wszystko, co robił i mówił Erik.
— Nie mogę chodzić — przypomniała mu.
— To nic. — Pokręcił głową. — Zaniosę cię. Poza tym przeniesiemy się niedaleko miejsca docelowego.
— Czyli?
— Granicy Olimpu.
Penelopa zdała sobie w tym momencie sprawę z tego, że jakiekolwiek wymówki nie pozwolą jej wyperswadować Erikowi pomysłu zabrania jej do świata bogów. Mężczyzna był na wszystko gotowy, na jakiekolwiek „ale” z jej strony. W tej sytuacji pozostała jej tylko jedna opcja.
— Czy mogę przynajmniej napisać do kogoś, by się o mnie nie zamartwiali? — poprosiła najgrzeczniej jak tylko potrafiła.
— Do kogo? — dopytał podejrzliwie.
— Do przyjaciółki.
— A będę mógł wejrzeć w jej treść? — Podrapał się po zaroście. — To jedyny warunek.
Zajrzała do kieszeni, ale znalazła w niej jedynie paralizator i gaz pieprzowy. O przedmioty otrzymane od Kornelii dbała cały czas, ale w tym całym zamieszeniu wypuściła po drodze telefon. Zmartwiona rzuciła Erikowi niepewne spojrzenie, po czym zapytała:
— Czy możesz pożyczyć mi swój telefon? Swój chyba gdzieś zgubiłam.
Wyjął z kieszeni stary model telefonu, którego nazwa starła się z powierzchni. Był zniszczony, ale nadal świetnie pracował, a Erik uważał, że potrzebny mu funkcjonalny sprzęt, który sprawdzi się nawet w najgorszych warunkach. Poza tym miał to niego jakiś sentyment.
Penelopa podziękowała cicho. Spojrzała na ekran, wahając się. Co miała napisać, żeby ktokolwiek zrozumiał jej błagania o pomoc? Do Pavora nic by nie dotarło, ojciec w pracy nie odebrałby wiadomości od razu, więc pozostała jej tylko Kornelia. Wierzyła, że zrozumie i natychmiast napisała wiadomość, lecz zanim nawet zdążyła ją wysłać, mężczyzna zabrał jej komórkę. Na głos przeczytał treść SMS—a:
— „Przepraszam, że piszę z innego telefonu, ale swój gdzieś zgubiłam. Zniknę na jakiś czas. Wiem, że to nieoczekiwane, lecz postanowiłam pojechać na koncert (chyba z piętnaście lat marzyłam, by go zobaczyć) z facetem, o którym wczoraj gadałyśmy. Nie martw się, to nawet odpowiedzialny gość, nic mi się nie stanie. Przekaż wszystko całej rodzinie, żeby tylko przez przypadek nie wezwali policji. A! I pójść do mojego nauczyciela i powiedz mu, że nie będę mogła oddać projektu na czas. Z pozdrowieniami, Penelopa.” — Erik odchrząknął. — I to wszystko?
— Tak.
Wątpliwie jeszcze raz przejrzał wiadomość, szukając w niej ukrytych treści. Aczkolwiek poddał się, gdy dotarło do niego, że nie mają one najmniejszego znaczenia. Nawet gdyby dziewczyna chciała przekazać coś drugie osobie, sama nie wiedziała, gdzie się wybierają ani po co. Dlatego odetchnął ze spokojem i wysłał SMS—a.
— Mam nadzieję, że teraz już nic nie stoi na przeszkodzie byśmy udali się do świata bogów? — Schował urządzenie z powrotem do kieszeni. — Czas nas nagli. Bogowie nie wykazują skłonności do bycia cierpliwymi.
Penelopa złapała się za obolałą nogę. Zamyśliła się. Nie miała już żadnych argumentów przeciw pomysłowi Erika. Odwlekała w czasie wyprawę, szukała to kolejnych wymówek, aż zabrakło wszystkiego.
Mężczyzna podszedł do niej, złapał w talii i zaczął nieść w swoich ramionach w stronę przestrzeni między dwoma drzewami. Wytężyła wzrok, podejrzewając, że kryje się tam coś, czego w pierwszej chwili nie dostrzegła. Widziała przez Granicę Olimpu, ale w tej chwili zdała sobie sprawę, że istnieje jeszcze wiele rzeczy, o których po prostu nie wie.
Zmrużyła oczy, gdy Erik złożył na jej czole delikatny pocałunek. Nieprzyjemne dreszcze przeszły przez nią. Zastanawiała się, co miał znaczyć ten gest; czy w ten sposób chciał przedostać się do jej serca i zająć je w całości. Traktował ją jak łatwą do zdobycia dziewczynę, choć na pierwszy rzut oka wydawało się, iż się o nią troszczy. Nie chciała być traktowana w ten sposób.
Odwróciła wzrok zdegustowana.
Erikowi nie podobało się jej zachowanie. Zawsze jego strategia działała; mniej czy bardziej, ale udawało mu się poskromić serca kobiet. Penelopa stanowiła dla niego prawdziwe wyzwanie. Sprawiła, że po raz pierwszy od wielu, wielu lat jego serce zabiło z ekscytacji; z dreszczyku podniecenia, które oznaczało zabawę podczas trwania misji.
— Nie bój się — szepnął, kiedy zamierzał przedostać się do świata bogów.
Temu wydarzeniu nie towarzyszyło nic. W jednej chwili szedł wraz z Penelopą w swoich ramionach, a w drugiej zniknął tak samo jak zasłonięte przez burzowe chmury Zeusa Słońce. Rozmył się wraz z ostatnimi promieniami słonecznymi, stawiając następny krok na ścieżce, po której kroczyli od początku stworzenia świata sami bogowie.
Biały gołąb Afrodyty wzniósł się w niebiosa, wracając do swej pani, by zanieść jej nowe wieści. Czarna wrona odwróciła się i poszybowała wraz z wysłannikiem bogini miłości. Leciały obok siebie, gdy ręka Zeusa wbiła piorun złości w ziemię. Ptaki opadły martwe na ziemię, a zza chmur znów wyłoniło się słońce…

***

Pavor wypił duszkiem ostatnie krople z puszki piwa, po czym zgiął ją i rzucił gdzieś w kąt, przy którym zebrały się inne śmieci z ostatniej nocy. Przetarł oczy ze zmęczenia. Prawie dwanaście godzin spędził na ciągłym piciu. Pragnął zapomnieć o wszystkim, co spotkało Penelopę i nie dać się wciągnąć w jej przeznaczenie; zarówno myślami, jak i czynami. Jednak pierwiastek boskości, który krążył w jego żyłach, przeszkadzał w spełnieniu marzenia. Alkohol śmiertelników nie mógł się równać z mocnym i przewidywalnym w skutkach trunkiem od Dionizosa. Za każdym gdy choćby go spróbował padał trupem, a teraz? Umysł był trzeźwy jak nigdy dotąd.
— Na przeklętą piętę Achillesa — syknął, podnosząc się.
Bolesne impulsy przeszły przez krzyż. Nie wierzył, że on, dawny bóg, ścierpnął od leżenia w jednej pozycji. Zaśmiał się, rozmasowując obolałe plecy, które dawniej wytrzymywały spanie na twarde ziemi w namiocie, jazdę na rozjuszonym wierzchowcu i niezliczone potyczki z przeciwnikami.
— Ani człowiek, ani bóg — szepnął — żałosne.
Wyłączył telewizor, nie mogąc już dłużej wpatrywać się w ekran. Poza tym obiecał sobie, że z rana pójdzie odwiedzić Penelopę. Może właśnie zamierzał popełnić największy błąd w swoim życiu, ale miał dosyć oszukiwania i wmawiania sobie, że dziewczyna jest mu obojętna. Wcześniej nawet nie dzwonił, gdy zdarzył się jakiś „mitologiczny wypadek”, lecz teraz uznał, że okoliczności zmieniły się. Czas się zgadzał. Penelopa dostała ataku dokładnie w momencie, kiedy miała zginąć Zapomniana Bogini. Tylko to tłumaczyłoby nagłe duszności i omdlenia. A jeśli miał rację, nic już nie było w stanie uratować dziewczyny. Przynajmniej chciał ją zobaczyć ten ostatni raz.
Rozległ się hałas w okolicy okna. Obrócił się.
Czarnoskrzydła wrona szaleńczo uderzyła o szybę, próbując ją zbić i przedostać się na drugą stronę. Zrobiła to samo i drugi, i trzeci raz, aż w końcu wściekły Pavor otworzył okno i przegonił wredne ptaszysko. Od akcji z Apollem nie miał zaufania do tych zwierząt, zawsze przynosiły tylko złe wieści. Poza tym zmartwił się tym, co próbowała mu przekazać posłanka.
Jak na życzenie, usłyszał kroki dobiegające z okolic kuchni. Złapał leżący obok sofy miecz. Schował się za ścianą, czając na nieproszonego gościa, by zabić, zanim tamten zdąży zaatakować.
— Skradanie się? Naprawdę tylko tego nauczyłeś się, żyjąc wśród śmiertelników? — zagrzmiał głos Aresa, który stanął w wejściu bez broni i tarczy.
Miecz wysunął się z dłoni Pavora. Mężczyzna odsunął się, zasłaniając ręką usta. W oczach zebrały mu się łzy, ale nie śmiał choćby cicho załkać. Przyklęknął, uderzając kolanami o drewniane panele. Pokornie pochylił głowę przed bogiem wojny, błagalnym głosem prosząc:
— Wybacz mi.
Ares zaśmiał się.
— Wstań, synu. Zaznałeś wystarczająco dużo upokorzeń przez te piętnaście lat, Fobosie. Dość klęczenia.
Zadrżał na wspomnienie o swoim dawnym imieniu. Od momentu, w którym opuścił Olimp, nikt nie śmiał nazwać go „Fobosem”.
Usłuchał życzenia ojca i powstał dumnie, czując, jak imię napełniło go znowu zapomnianą siłą i potęgą.
— Jesteś Fobos! — powtórzył Ares, by jeszcze raz przypomnieć synowi, kim tak naprawdę jest. — Nie wierzyłem, że Tyche może mi tak sprzyjać, kiedy po raz pierwszy usłyszałem imię „Pavor”. Może i „mądra” Atena zna wszystkie języki światów i uważa mnie za głupca, ale przerażenie, strach mogę odczytać nawet w najmniej znanym dialekcie.
Ares poklepał syna po ramionach.
Pavor czy Fobos nie czuł, by zasłużył na taki zaszczyt. Zbuntował się nie tylko przeciw Zeusowi, ale przede wszystkim zdradził własnego ojca. Jakże śmiał przyjmować teraz wybaczenie Aresa bez odpokutowania?
Nieświadomie odepchnął ręce ojca. Ares splunął na telewizor.
— Na mroki Hadesu! — wrzasnął. — Ta przeklęta Eleanor dalej cię kontroluje. Ale nie na długo.
Były to tylko sekundy…
Ares złapał za twarz Pavora, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Wolną rękę wyciągnął za pasa sztylet, po czym podciął kawałek policzka, na którym zaczynała się blizna. Jednym, sprawnym pociągnięciem odciął spory kawałek skóry. Krew trysnęła jasnym strumieniem po twarzy boga, lecz ten nie zatrzymał się. Uśmiechnął się i pociągnął za koniec płatu, rzucając go na podłogę.
Pavor upadł na podłogę, trzymając się za ogromną ranę. Złapał leżącą obok bluzę i przyłożył do siebie, próbując choćby troszkę zatamować krwotok.
— Dlaczego? — spytał żałośnie, lecz odpowiedź przyszła nim Ares zdążył otworzyć usta.
Wspomnienia, prawdziwe wspomnienia zalały jego umysł bezlitosną falą. Wszystko, co chował w sobie przez piętnaście lat, legło w gruzach. Prawda o jego bucie, relacjach z Eleanor czy Penelopą były tylko fałszem…
— Oszukała mnie... — syknął groźnie. — OSZUKAŁA MNIE! — wyrzucił z siebie donośnym głosem.
Teraz już pamiętał wszystko, co wydarzyło się tamtego dnia.
Nie zdradził. Nie zbuntował się.
Ćwiczył od samego ranka, jak to miał w zwyczaju, gdy nie ruszał na pole bitewne, karmiąc się strachem i przerażeniem. Na Olimpie zapanował niewyobrażalny spokój, który zaniepokoił nawet samego Zeusa. Bogowie, w obawie przez nadejściem nieszczęścia, udali się do Mojr, by te spojrzały w ich złote nicie. Pavor nie przejął się tym. Jeśli miała nastąpić wojna, wolał przygotowywać się do niej siłowo, a nie próbować przepowiedzieć dzień śmierci. Jednak kiedy bogowie ponownie zaczęli się zbierać na Olimpie, ktoś wszedł do sali ćwiczebnej. Była to kobieta, Eleanor, której wtedy jeszcze nie znał z wyglądu. Zapytała go: „Czy ty jesteś Fobos?”. Potwierdził. W tamtym momencie kobieta znikła, pozostawiając po sobie jedynie czarny pył. Nie przejął tym. Odwrócił. I w tym samym momencie nóż przeciął jego twarz przez całą jej długość.
— Eleanor jest przepotężna — odezwał się Ares, przerywając synowi wspominanie tamtych wydarzeń. — Nie jest w pełni bogiem, ale też nie człowiekiem, choć przecież nawet Herakles mnie pokonał w siłowaniu na ręce. — Niechętnie podał za przykład jedną ze swoich największych porażek, krzywiąc się i dwukrotnie spluwając na podłogę gęstą śliną. — Wystarczy trochę krwi albo naszej mocy, by stać się silnym.
— Ale nawet Eleanor nie jest niepokonana — odpowiedział jakby za ojca Pavor. — Czym jest jej słabość?
— Musi naznaczyć osobę kontrolowaną swoją krwią. — Wskazał na ranę syna. — Poza tym nie może kontrolować zbyt wielu osób na raz. Mimo wszystko nie jest bogiem. — Na jego twarzy zagościł złośliwy uśmiech.
Ares przytkał jedną dziurkę nosa, po czym dmuchnął, roznosząc smarki po dywanie.
— Od razu lepiej — powiedział z ulgą.
— Więc przez te piętnaście lat…
—… Eleanor cię kontrolowała — dokończył za niego Ares. — Dałeś się podejść kobiecie. Wstyd i hańba! — wybuchł gniewem, uderzając masywną pięścią o telewizor i rozwalając go.
Pavor delikatnie zadrżał. Nie powinien. Przecież wszystko, co czynił w tym domu, było częścią manipulacji Eleonory. Ukochany telewizor, kasety wideo i zamiłowanie filmów już nie istniało, a mimo to z żalem spoglądał na zgnieciony sprzęt. W oczach zbierały się łzy na wspomnienie o cudownych chwilach, gdy po raz pierwszy obejrzał z Penelopą „Herkulesa”, by potem wyjaśnić jej wszystkie nieprawidłowości tej bajki.
Zniesmaczony zachowaniem syna Ares jedynie zacisnął pięści i pełen wyrozumiałości rzekł:
— Wybaczam ci. — Zadrżał z obrzydzenia. — Eleanor musiała się bardzo głęboko zakorzenić w twoim umyśle. A i krew twojej matki wiele wyjaśnia… Ach, ta Afrodyta… Hefajstos znowu zamknął ją w klatce i zwisa teraz z Olimpu! — Zaśmiał się gromko. — Ciekawe, przed kim teraz rozłożyła nogi.
Pavor nie zareagował na obrażanie własnej matki. Przyzwyczaił się do opinii, jaką miała Afrodyta i zawsze chętnie wysłuchiwał, co mają do powiedzenia inni ludzie czy bogowie. Nagle przypomniał sobie. Poprzedniego dnia Afrodyta odwiedziła Penelopę, przynosząc jej trzy ostrzeżenia. Już wtedy zaniepokoił się tymi knowaniami bogów, ale nic więcej z nimi nie zrobił. Teraz zastanawiał się, czy powiedzieć o tym Aresowi. Zanim jednak zdążył o czymkolwiek zadecydować, usłyszał głośne bicie serca.
— Czasami tak przeszkadza — parsknął Ares. — Nie umiem jeszcze kontrolować nad tym, ale to jak z jazdą konno, pierwsza zawsze musi skończyć się upadkiem.
Podwinął przepaskę zrobioną ze skóry lwa, ukazując ruszającą się kieszeń. Krople krwi spłynęły po napiętym udzie boga. Ares wyjął z wnęki żywe serce, które zabiło w równym rytmie, kołysząc się w jego dłoni.
— Serce Zapomnianej Bogini — szepnął Pavor, podziwiając zdobycz ojca.
— To dopiero początek, mój synu! — Ares schował serce z powrotem do miejsca, w którym, według niego, było najbezpieczniejsze na świecie. — Wszyscy zapłacą. Zawsze przeklęta „sprawiedliwa wojna” — zakaszlał, po czym splunął na podłogę — brzydzą mnie te słowa. Zawsze wygrywała, a ludzie cześć wznosili ku wielkiej chwale opiekunki miast, bogini mądrości i spr… — Skrzywił się. — Wiesz, o co chodzi. Teraz koniec z tym. Mam sztylet, mam serce, więc potrzeba tylko zabrać tą Penetropę…
— Penelopę — poprawił go Pavor, choć niechętnie wypowiedział jej imię.
— Tak, tak, Penelopę. — Machnął ręką od niechcenia. — Jeśli zabiję ją, ona stanie się posłuszną mi Zapomnianą Boginią. Wygram… — Zawahał się. — Wygramy, synu! Bogowie już przestaną wypominać mi, jak to ciągle przegrywałem z siostrą. Ludziom przypomnę o naszym istnieniu i od nowa odbuduję naszą potęgę. Twoi bracia i siostry również pomogą. Zdobędziemy nie tylko Penelopę, ale również Bezimienną.
Oboje w zamyśleniu zaczęli się sobie przyglądać. Pavor na myśl o zabiciu Penelopy, zadrżał. Powtarzał sobie, że to tylko fałszywe wspomnienia, które zdobył pod wpływem mocy Eleonory. I nic więcej…
— Co mam zrobić ojcze? Dlaczego dopiero teraz? — zapytał.
— To przez jakąś idiotyczną przepowiednię i inne głupoty. Moc Granicy niknęła, a to oznaczało, że czas wymienić strażniczkę. Poprzednim razem nie interesowało mnie to, ale teraz? Gdy znam moc Granicy? — Wziął głęboki wdech, dumnie spoglądając w stronę nieba. — Naprawdę warto zdobyć tę moc.
Nie o to pytał…
— Ale jeśli chodzi o ciebie — zaczął nagle Ares. — Już powiedziałem: dałeś się podejść Eleonorze, twoja wina, ale teraz jesteś mi potrzebny. Znasz Penelopę, masz jej zaufanie, a gdy przyjdzie czas…
Ares wyciągnął dłoń, w której spoczywał sztylet, po czym dał znać synowi, by go wziął. Bóg strachu niechętnie przyjął dar, obawiając się, czego ojciec może od niego żądać.
—… to ty uzyskasz tę moc — dokończył. — My uzyskamy…
Rozbrzmiał dzwonek do domu.
— Co do piorunów Zeusa?
Ares gwałtownie chwycił za miecz, już będąc gotowym do ataku. Pavor w ostatniej chwili powstrzymał go, zagradzając drogę.
— To tylko dzwonek do drzwi — wytłumaczył na spokojnie. — Pewnie przyszedł listonosz… Nie ważne! — krzyknął, podejrzewając, że ojciec i tak nie zrozumie, o co mu chodzi.
Wyminął Aresa, gnając w stronę wejścia do domu i błagając, by nie stała przed nim Penelopa. Rozległo się pukanie, a on w tej chwili otworzył szeroko drzwi. Nie rozpoznał kobiety, która krzyknęła:

— Penelopa została porwana do świata bogów!

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!