Penelopa
oddychała nierówno i ciężko — w przeciwieństwie do dziecka, które niosła na
swoich plecach. Czuła na karku zanikający oddech małej i powiększający się jej
ciężar. Penelopa traciła siły; nie tylko z powodu zmęczenia biegiem, ale
również przez zranioną nogę. Każdy krok kończył się dla niej bolesnym impulsem,
który promieniował z rannej kończyny. Powtarzała sobie, że już niedaleko, choć
w głębi serca była świadoma, że nie ucieknie tajemniczemu mężczyźnie.
Odwróciła
się na chwilę. Nie zauważyła ani nie usłyszała nadchodzącego Erika, ale
odniosła wrażenie, że znajduje się kilka kroków za nią.
Skrzywiła
się, a po jej policzku spłynęło kilka łez. Ból stawał się nie do zniesienia. Z
trudem, ale podjęła decyzję o pozostawieniu dziecka. Wmówiła sobie, że
dziewczynka jest już bezpieczna, że to nie jej szukają.
—
Proszę zaczekać! — krzyknęła Penelopa, dostrzegając wychodzącą z Żabki kobietę
z zakupami.
—
Jezus Maria! — Wypuściła dwie siatki, rozrzucając zakupy po chodniku. — Co się
stało?
Penelopa,
cała brudna i zakrwawiona, przystanęła nad ławką i na nią opuściła nieprzytomną
dziewczynkę. Przypadkowa kobieta podbiegła do nich, dotykając policzka dziecka.
—
Chryste, co się stało? — powtórzyła pytanie, ale Penelopa nie zareagowała. — Co
się stało?! — Kobieta niemal wrzasnęła.
Penelopa
podskoczyła w miejscu z przerażenia, łapiąc się dłonią za krwawiące ramię.
Wcześniej nie zwróciła na nie uwagi przez niesione na plecach dziecko, lecz
teraz zaczęło coraz mocniej dawać o sobie znać.
Spojrzała
na kobietę i ze łzami w oczach wyjęczała:
— W
okolicy grasuje niebezpieczny morderca, który zabił jej matkę. Ja z nią
uciekłam, ale nie mam już sił. Proszę zadzwonić po policję i karetkę.
—
Boże. — Złapała się za usta. — Już, już dzwonię. Ty… usiądź…
Kobieta
rozejrzała się za torebką, którą w całym zamieszaniu zostawiła przy zakupach.
Wzięła ją, jedynie na moment spuszczając z oczu ranne dziewczyny. Penelopa
wykorzystała tę szansę. Nie mogła tu zostać chwili dłużej; nie zniosłaby, gdyby
kolejny raz naraziła niewinne osoby.
Kuśtykając,
odeszła w miarę szybko, ignorując wołania kobiety, która zdecydowała się ostatecznie
zostać przy dziecku — i za to Penelopa była jej wdzięczna. Sama zacisnęła mocno
zęby, próbując wmówić sobie, że nic jej nie boli. Jednak z rany na ramieniu
krew zaczęła się coraz mocniej sączyć. Prowadząca do niej ścieżka z krwi stała
się widoczniejsza. On mnie znajdzie, pomyślała, zaciskając
powieki. Pozostała tylko nikła nadzieja na to, że Lamia zatrzymała go
wystarczająco długo, by dać szansę Penelopie na dotarcie na drugą stronę ulicy,
gdzie tłum ukryłby ją.
—
Stój! — rozległ się krzyk.
Odwróciła
się.
Erik
biegł ku niej z prędkością, która nie mogła należeć do człowieka. Przedzierał
się przez krzaki na skróty, aż wskoczył na dach garażu i wylądował tuż przed
przestraszoną Penelopą. Dłużej już nie uciekła. Zdała sobie sprawę, że w tej
sytuacji nie ma szans ani na ucieczkę, ani na wygraną w walce.
—
Proszę, uspokój się — powiedział ciepłym, niemal kojącym głosem.
Penelopa
niemal dała się nabrać na jego sztuczki. Znała ten czarujący uśmieszek, który
przypominał jej o napotkanym dawniej Narcyzie. Cofnęła się nieznacznie. Za nią
znajdowało się niewielkie podwyższenie. Liczyła, że jeśli na nie upadnie i
kopnie Erika, zdoła zyskać czas i ukryć się.
—
Nawet nie próbuj — odezwał się, choć tak naprawdę nie znał jej zamiarów. Erik
tylko podejrzewał, że dziewczyna może próbować uciec od niego.
Mężczyzna
zauważył ranne ramię, które należało natychmiast opatrzyć. Z daleka widział, że
kuśtyka, więc nie mógł dłużej jej na swobodne niszczenie ciała.
Gwałtownie
ruszył.
Złapał
Penelopę w nadgarstku, przyciągając ją do siebie. Wykonał zamach stopą,
podcinając ją w kostkach. Upadła na chodnik, uderzając kolanami o bruk.
Poczuła, jak ciepła krew przesiąka przez jej spodnie. Erik przycisnął
dziewczynę do ziemi i złapał w nadgarstku, zaciskając na nim za mocno dłoń.
Penelopa krzyknęła z bólu, mimo to nie poluzował uścisku. Wyjął z kieszeni mały
splot kilku żywych nici, ukształtowanych w pierścień. Niczym węże wiły się
wokół siebie, a kiedy założył je na palec Penelopy, dopasowały się do kształtu
kończyny.
—
Czego chcesz?! — wrzasnęła.
Podniósł
się, puszczając ją.
—
Przepraszam, ale musiałem to zrobić — wydyszał. — Naprawdę musisz mi wybaczyć.
Penelopa
odsunęła się, aczkolwiek znowu została przyciągnęła do Erika. Pierścień na palcu
zacisnął się jeszcze bardziej, obcierając skórę dziewczynę aż do krwi.
Erik
złapał ją, po czym pokręcił niewinnie głową i poprawił pierścień. Musnął
opuszkami palców jej szorstką dłoń.
—
Musisz uważać, bo coś takiego naprawdę może urwać palca — ostrzegł ją.
Wyrwała
rękę i siadła na podwyższeniu, niemal płacząc. Przeszła tak niewielki kawałek,
a już zaczęła mieć wrażenie, że nieznana siła przyciąga ją z powrotem do Erika.
Walczyła z nią, lecz bezskutecznie. Pociągnęła za splot nici, ale nie dała rady
zdjąć jej z siebie.
Spojrzała
na Erika ostrym, przeszywającym wzrokiem, który nie zrobił na nim żadnego
wrażenia. Mężczyzna rozejrzał się, upewniając, że w najbliższym otoczeniu
nikogo nie ma. Kolejni świadkowie mogliby wzbudzić tylko niepotrzebne
zainteresowanie. Następnie przykucnął przed Penelopą, ocierając dużą dłonią
nieogolony zarost.
—
Proszę, pomóż mi — oświadczył ku zaskoczeniu dziewczyny.
Skrzywiła
się, nie rozumiejąc, czego od niej oczekuje. Odsunęła się jeszcze kawałek, lecz
zaraz splot nici przypomniał jej, by nie wykonywała tak bezsensownych ruchów.
Erik
westchnął ciężko. Przyklęknął przed Penelopą, złapał za jej dłoń i złożył na
niej subtelny pocałunek. Dziewczyn gwałtownie odsunęła od siebie rękę jak
poparzona. Musiała minąć chwila, by pojęła, co tak naprawdę zrobił mężczyzna.
—
Zapomniałem o manierach, panienko — odpowiedział, jakby czytał Penelopie w
myślach. Schylił przed nią głowę. — Wybaczysz mi?
Panienko? Penelopa raptownie zasłoniła rękoma usta,
z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Zachowanie Erika bawiło ją
i, zarazem, niepokoiło. Gra aktorska Erika była nienaganna, aczkolwiek Penelopa
od razu ją przejrzała. Mężczyzna zachowywał się za idealnie, jak znużony swoją
rolą aktor, który jednak pragnie zachować pozory swojej doskonałości. Piękny,
tajemniczy, troskliwy i, przede wszystkim, starający się oddziaływać na emocje
Erik przypominał sztuczną lalkę, robota, którego wyuczono kilku stałych
kwestii.
— W
czym mam ci pomóc? — zapytała w końcu Penelopa, przerywając ciszę.
Erik
odetchnął z ulgą, chyląc głowę ku podłożu. Na ustach zagościł jakby wymalowany
uśmiech, perfekcyjny i niezwykle kuszący.
W
sercu Penelopy zagościło ciepło. Zacisnęła pięść na piersi, powtarzając sobie,
że nie może poddać się sztuczkom tego człowieka. Od początku podejrzewała, z
kim ma do czynienia, a mimo to dawała sobą manipulować. Z wyglądu nie był
przystojniejszy od Pavora, ale z zachowania przypominał księcia, który w pewnym
etapie życia był wymarzonym mężem każdej dziewczynki.
— I
co mi zrobiłeś? — dopytała, wskazując na pierścień ze sznurów.
—
Przepraszam, ale nie chciałem byś znowu uciekła przede mną, dlatego musiałem ci
go nałożyć. Można powiedzieć, że jest to wynalazek naszych czasów, choć bazuje
na przedmiotach z mitologii. Jego nazwa to „Węzeł Gordyjski” — wyjaśnił w
końcu.
Penelopa
wzdrygnęła się. Nazwa nie wskazywała niczego dobrego.
Poprawiła
się, przybliżając równocześnie do Erika. Odebrał to jako dobry znak i
nieznacznie uśmiechnął się, inaczej niż do tej pory; chytrzej i bardziej
podejrzanie.
— Do
czego służy? — Jej głos zabrzmiał nienaturalnie. Odkaszlnęła w obawie, że Erik
odkryje jej prawdziwe zamiary, stworzenie pozorów zaufania. — Przepraszam,
chyba za bardzo się zmachałam — skłamała.
—
Nic się nie stało. — Ponownie posłał jej ten ciepły uśmiech. — To moja wina.
Sądziłem, że ratując ciebie, uda mi się zyskać twe zaufanie, ale chyba
przybyłem w złym momencie. Wystraszyłem cię, nieprawdaż?
Penelopa
kiwnęła nieznacznie.
—
Walczyć umiem, ale znacznie trudniej przychodzą mi kontakty międzyludzkie —
zwierzył się. — „Węzeł Gordyjski” to prawie nierozerwalny węzeł, który wiąże
dwie osoby: tę, która nałoży pierścień i tę, która go nosi. Tylko ja mogę go
zerwać, więc…
—…
prosiłabym o to — dokończyła Penelopa.
Erik
zmarkotniał. Nie to miał na myśli, lecz dziewczyna podejrzewała, że tak łatwo
nie pozbędzie się problemu.
—
Najpierw muszę cię poprosić o coś — wrócił do poprzedniego tematu.
Zza
skórzanej kurtki wyjął mapę, którą rozłożył przed Penelopą. W całości została
nakreślona na słabym, postrzępionym się na bokach płótnie, które już dawno
zżółkło. Na jej samym środku widniała plama po winie, rozmywająca znajdujący
się tam napis w języku greckim. Penelopa położyła palec na samym środku mapy,
przesuwając go delikatnie po materiale i śledząc poszczególnie miejsca, których
z wyglądu nie rozpoznawała. Z pozoru były to zwykłe góry, pola, rzeki, lasy,
lecz po dłuższym przyglądaniu się dostrzegła symbole wymalowane czerwonym
barwnikiem przy każdym z tych punktów.
—
Co to jest? — spytała, przyciągając nagle rękę do piersi.
Zatrzymała
palec na górze zwanej „Kuźnią Hefajstosa”.
—
Jest to mapa świata bogów. — Erik odebrał jej materiał, zwinął w rulon i z
powrotem włożył za kurtkę. Nie chciał, by Penelopa niepotrzebnie zapamiętała
zbyt duży urywek mapy. — Potrzebuję dostać się do jednego miejsca, aby móc
uratować wszystkich bogów. A ty mi w tym pomożesz.
Penelopie
zrobiło się słabo. Żółć podpłynęła do jej gardła, pozostawiając w ustach
nieprzyjemny smak. Wydawało jej się absurdem, by była zdolna zrobić cokolwiek w
świecie bogów, a jednak zachowanie Erika świadczyło o czymś zupełnie innym.
Mężczyzna w ciągu jednej chwili spoważniał, szczerze spoważniał, a Penelopa nie
dostrzegła w nim nawet cienia zakłamania.
Złapała
się za ramiona, pocierając o nie, gdy nagły chłód objął jej ciało. Zimno sprzed
prawie godziny ponownie powróciło. Tak bardzo potrzebowała ciepła, że nie
dostrzegła ciągle babrzącej się rany na ręce. Zaaferowana innymi sprawami,
spostrzegła dopiero w momencie, kiedy Erik podszedł do niej i rozciął rękaw
bluzy.
—
Co robisz? — Nie wyrwała się, tylko dała mu swobodnie oparzyć ranę.
— W
tym stanie daleko nie zajdziesz — powiedział, smarując beżową maścią ramię. —
Nie martw się, to tylko zioła. Przyspieszą gojenie i zapobiegną zakażeniu —
dokończył, wbijając pusty wzrok w maść.
Mężczyzna
zawahał się.
Starał
się ze wszystkich sił zaimponować nowopoznanej dziewczynie i szybko wykonać
zadanie, bez zbędnych komplikacji, a jednak jego urok nie działał. Penelopa
była ostrożna, zachowywała dystans, choć nie mogła zbyt daleko uciec, rozważała
nad możliwościami ucieczki i nawet przez chwilę nie spojrzała na niego jak inne
kobiety, które do tej pory poznał. Zawsze wodził za nos bezbronne dziewczęta,
wierzące w jego szczere intencje i dobre chęci. Penelopa nie ufała mu.
Nagle
potrząsnął głową. Na moment stracił kontakt z rzeczywistością i pozostał w
bezruchu. Schował maść do kieszeni, znowu uśmiechając się szeroko. Usiadł po
turecku naprzeciw Penelopy, oparł się łokciem o własne udo i położył swobodnie
głowę na otwartej dłoni.
—
Jak się czujesz? — Po dłuższej chwili ciszy zdecydował się kontynuować
konwersację.
—
Średnio — odpowiedziała lakonicznie.
—
Rozumiem.
Ponownie
nastało milczenie.
Erik
otworzył nieznacznie usta, lecz zaraz zrezygnował z dalszej próby podtrzymania
rozmowy. Penelopa nie była na nią gotowa. Czuła się niekomfortowo w jego
obecności. Kręciła wciąż głową, rozglądając się. Nerwowo uderzała palcem o
podłoże. Nienawidził tego rodzaju sytuacji. Tylko komplikowały niepotrzebnie
misje. Jednak czasami po prostu nie mógł im zapobiec.
Gdzieś
w oddali trzasnął piorun.
Oboje
wzdrygnęli się, poszukując ogromnej ręki Zeusa. Obecność boga bogów tak blisko
nie oznaczała niczego dobrego.
—
Zapomniana Bogini nie żyje. — Słowa przeszły przez usta Erika bez najmniejszych
trudności. Wcześniej obawiał się i odkładał poruszenie najważniejszego tematu,
ale teraz uznał, że nie może tego dłużej przeciągać.
Penelopa
zaprzestała stukania o podłoże. Podniosła dłoń na wysokość piersi, czując, jak
serce wali jej jak szalone. Żal i niepokój zalały ją od wewnątrz, pojawiając
się z nieznacznym poczuciem winy. Nie wiedziała, gdzie leży ich przyczyna,
dlaczego właśnie w ten sposób zareagowała na wieść o śmierci Zapomnianej
Bogini. Nigdy wcześniej jej nie poznała, słyszała o niej jedynie nieznaczne
mity, o których wspomniał Pavor. Opowieści o Granicy Olimpu niosły za sobą
nikłe historie o samej ich strażniczce, ale na tym się kończyło.
Potrząsnęła
głową, pragnąc wyrzucić z siebie niepotrzebne myśli i uczucia. Zrobiło jej się
jeszcze zimniej. Przetarła mokre od potu czoło i zakaszlała. Od przebudzenia
czuła się źle. Aczkolwiek teraz nie umiała określić, jak w złym stanie się
znajduje.
—
Czy wszystko w porządku? — zagadnął szczerze zaniepokojony Erik.
Zmrużyła
oczy.
—
Nie.
—
Zawieść cię do szpitala? A może poprosić któregoś z bogów o pomoc? — zalał ją
falą pytań, sprawdzając, czy nie ma gorączki.
—
Dlaczego w ogóle cię interesuję? — Zły stan dodał jej odwagi. Nie myślała już o
konsekwencjach pytania. — Przecież mnie nie znasz…
—
To prawda — przerwał dziewczynie. — Postaram się być szczery. Potrzebuję twojej
pomocy.
Zaśmiała
się.
—
To raczej było oczywiste. — Prychnęła.
—
Zapomniana Bogini umarła, a to doprowadziło do zachwiania samą Granicą Olimpu.
Zapewne domyślasz się, co niedługo może temu towarzyszyć. Póki co bogowie dadzą
sobie radę z jej utrzymaniem, ale tylko na krótko.
—
Niech zgadnę, jest mi przeznaczone od urodzenia, że w dniu, w którym umrze
Zapomniana Bogini, ja w jakiś sposób uratuje cały świat?
—
Prawie. — Westchnął. — Nie wiem do końca, jak działa sama Granica, ale jestem
świadomy, że tylko twoja krew może ją ustabilizować.
Podskoczyła
z przerażenia.
—
Czyli chcesz… — niemal krzyknęła.
—
Nie chcę cię zabić — zaprzeczył. — Wystarczy tylko kilka kropel. Zapomniana Bogini
wciąż żyje, choć nie w takiej formie, jak wszyscy sądzimy. Świat bogów jest
niepojęty i pełen tajemnic. Mimo że służę bogom, nie jestem godzien, by znać
ich wszystkie tajemnice.
Kłamie, pomyślała Penelopa, wpatrując się w jego
oczy. Zacisnęła pięść, przebijając się paznokciami przez skórę dłoni. Nie
dostrzegła żadnych oznak bólu. Silniejsza okazała się próba zaduszenia w sobie
uczuć i zachowania obojętności na wszystko, co robił i mówił Erik.
—
Nie mogę chodzić — przypomniała mu.
—
To nic. — Pokręcił głową. — Zaniosę cię. Poza tym przeniesiemy się niedaleko
miejsca docelowego.
—
Czyli?
—
Granicy Olimpu.
Penelopa
zdała sobie w tym momencie sprawę z tego, że jakiekolwiek wymówki nie pozwolą
jej wyperswadować Erikowi pomysłu zabrania jej do świata bogów. Mężczyzna był
na wszystko gotowy, na jakiekolwiek „ale” z jej strony. W tej sytuacji
pozostała jej tylko jedna opcja.
—
Czy mogę przynajmniej napisać do kogoś, by się o mnie nie zamartwiali? —
poprosiła najgrzeczniej jak tylko potrafiła.
—
Do kogo? — dopytał podejrzliwie.
—
Do przyjaciółki.
— A
będę mógł wejrzeć w jej treść? — Podrapał się po zaroście. — To jedyny warunek.
Zajrzała
do kieszeni, ale znalazła w niej jedynie paralizator i gaz pieprzowy. O
przedmioty otrzymane od Kornelii dbała cały czas, ale w tym całym zamieszeniu
wypuściła po drodze telefon. Zmartwiona rzuciła Erikowi niepewne spojrzenie, po
czym zapytała:
—
Czy możesz pożyczyć mi swój telefon? Swój chyba gdzieś zgubiłam.
Wyjął
z kieszeni stary model telefonu, którego nazwa starła się z powierzchni. Był
zniszczony, ale nadal świetnie pracował, a Erik uważał, że potrzebny mu
funkcjonalny sprzęt, który sprawdzi się nawet w najgorszych warunkach. Poza tym
miał to niego jakiś sentyment.
Penelopa
podziękowała cicho. Spojrzała na ekran, wahając się. Co miała napisać, żeby
ktokolwiek zrozumiał jej błagania o pomoc? Do Pavora nic by nie dotarło, ojciec
w pracy nie odebrałby wiadomości od razu, więc pozostała jej tylko Kornelia.
Wierzyła, że zrozumie i natychmiast napisała wiadomość, lecz zanim nawet zdążyła
ją wysłać, mężczyzna zabrał jej komórkę. Na głos przeczytał treść SMS—a:
—
„Przepraszam, że piszę z innego telefonu, ale swój gdzieś zgubiłam. Zniknę na
jakiś czas. Wiem, że to nieoczekiwane, lecz postanowiłam pojechać na koncert
(chyba z piętnaście lat marzyłam, by go zobaczyć) z facetem, o którym wczoraj
gadałyśmy. Nie martw się, to nawet odpowiedzialny gość, nic mi się nie stanie.
Przekaż wszystko całej rodzinie, żeby tylko przez przypadek nie wezwali
policji. A! I pójść do mojego nauczyciela i powiedz mu, że nie będę mogła oddać
projektu na czas. Z pozdrowieniami, Penelopa.” — Erik odchrząknął. — I to
wszystko?
—
Tak.
Wątpliwie
jeszcze raz przejrzał wiadomość, szukając w niej ukrytych treści. Aczkolwiek
poddał się, gdy dotarło do niego, że nie mają one najmniejszego znaczenia.
Nawet gdyby dziewczyna chciała przekazać coś drugie osobie, sama nie wiedziała,
gdzie się wybierają ani po co. Dlatego odetchnął ze spokojem i wysłał SMS—a.
—
Mam nadzieję, że teraz już nic nie stoi na przeszkodzie byśmy udali się do
świata bogów? — Schował urządzenie z powrotem do kieszeni. — Czas nas nagli.
Bogowie nie wykazują skłonności do bycia cierpliwymi.
Penelopa
złapała się za obolałą nogę. Zamyśliła się. Nie miała już żadnych argumentów
przeciw pomysłowi Erika. Odwlekała w czasie wyprawę, szukała to kolejnych
wymówek, aż zabrakło wszystkiego.
Mężczyzna
podszedł do niej, złapał w talii i zaczął nieść w swoich ramionach w stronę
przestrzeni między dwoma drzewami. Wytężyła wzrok, podejrzewając, że kryje się
tam coś, czego w pierwszej chwili nie dostrzegła. Widziała przez Granicę
Olimpu, ale w tej chwili zdała sobie sprawę, że istnieje jeszcze wiele rzeczy,
o których po prostu nie wie.
Zmrużyła
oczy, gdy Erik złożył na jej czole delikatny pocałunek. Nieprzyjemne dreszcze
przeszły przez nią. Zastanawiała się, co miał znaczyć ten gest; czy w ten
sposób chciał przedostać się do jej serca i zająć je w całości. Traktował ją
jak łatwą do zdobycia dziewczynę, choć na pierwszy rzut oka wydawało się, iż
się o nią troszczy. Nie chciała być traktowana w ten sposób.
Odwróciła
wzrok zdegustowana.
Erikowi
nie podobało się jej zachowanie. Zawsze jego strategia działała; mniej czy
bardziej, ale udawało mu się poskromić serca kobiet. Penelopa stanowiła dla
niego prawdziwe wyzwanie. Sprawiła, że po raz pierwszy od wielu, wielu lat jego
serce zabiło z ekscytacji; z dreszczyku podniecenia, które oznaczało zabawę
podczas trwania misji.
—
Nie bój się — szepnął, kiedy zamierzał przedostać się do świata bogów.
Temu
wydarzeniu nie towarzyszyło nic. W jednej chwili szedł wraz z Penelopą w swoich
ramionach, a w drugiej zniknął tak samo jak zasłonięte przez burzowe chmury
Zeusa Słońce. Rozmył się wraz z ostatnimi promieniami słonecznymi, stawiając
następny krok na ścieżce, po której kroczyli od początku stworzenia świata sami
bogowie.
Biały
gołąb Afrodyty wzniósł się w niebiosa, wracając do swej pani, by zanieść jej
nowe wieści. Czarna wrona odwróciła się i poszybowała wraz z wysłannikiem
bogini miłości. Leciały obok siebie, gdy ręka Zeusa wbiła piorun złości w
ziemię. Ptaki opadły martwe na ziemię, a zza chmur znów wyłoniło się słońce…
***
Pavor
wypił duszkiem ostatnie krople z puszki piwa, po czym zgiął ją i rzucił gdzieś
w kąt, przy którym zebrały się inne śmieci z ostatniej nocy. Przetarł oczy ze
zmęczenia. Prawie dwanaście godzin spędził na ciągłym piciu. Pragnął zapomnieć
o wszystkim, co spotkało Penelopę i nie dać się wciągnąć w jej przeznaczenie;
zarówno myślami, jak i czynami. Jednak pierwiastek boskości, który krążył w
jego żyłach, przeszkadzał w spełnieniu marzenia. Alkohol śmiertelników nie mógł
się równać z mocnym i przewidywalnym w skutkach trunkiem od Dionizosa. Za
każdym gdy choćby go spróbował padał trupem, a teraz? Umysł był trzeźwy jak
nigdy dotąd.
—
Na przeklętą piętę Achillesa — syknął, podnosząc się.
Bolesne
impulsy przeszły przez krzyż. Nie wierzył, że on, dawny bóg, ścierpnął od
leżenia w jednej pozycji. Zaśmiał się, rozmasowując obolałe plecy, które
dawniej wytrzymywały spanie na twarde ziemi w namiocie, jazdę na rozjuszonym
wierzchowcu i niezliczone potyczki z przeciwnikami.
—
Ani człowiek, ani bóg — szepnął — żałosne.
Wyłączył
telewizor, nie mogąc już dłużej wpatrywać się w ekran. Poza tym obiecał sobie,
że z rana pójdzie odwiedzić Penelopę. Może właśnie zamierzał popełnić
największy błąd w swoim życiu, ale miał dosyć oszukiwania i wmawiania sobie, że
dziewczyna jest mu obojętna. Wcześniej nawet nie dzwonił, gdy zdarzył się jakiś
„mitologiczny wypadek”, lecz teraz uznał, że okoliczności zmieniły się. Czas
się zgadzał. Penelopa dostała ataku dokładnie w momencie, kiedy miała zginąć
Zapomniana Bogini. Tylko to tłumaczyłoby nagłe duszności i omdlenia. A jeśli
miał rację, nic już nie było w stanie uratować dziewczyny. Przynajmniej chciał
ją zobaczyć ten ostatni raz.
Rozległ
się hałas w okolicy okna. Obrócił się.
Czarnoskrzydła
wrona szaleńczo uderzyła o szybę, próbując ją zbić i przedostać się na drugą
stronę. Zrobiła to samo i drugi, i trzeci raz, aż w końcu wściekły Pavor
otworzył okno i przegonił wredne ptaszysko. Od akcji z Apollem nie miał
zaufania do tych zwierząt, zawsze przynosiły tylko złe wieści. Poza tym
zmartwił się tym, co próbowała mu przekazać posłanka.
Jak
na życzenie, usłyszał kroki dobiegające z okolic kuchni. Złapał leżący obok
sofy miecz. Schował się za ścianą, czając na nieproszonego gościa, by zabić,
zanim tamten zdąży zaatakować.
—
Skradanie się? Naprawdę tylko tego nauczyłeś się, żyjąc wśród śmiertelników? —
zagrzmiał głos Aresa, który stanął w wejściu bez broni i tarczy.
Miecz
wysunął się z dłoni Pavora. Mężczyzna odsunął się, zasłaniając ręką usta. W
oczach zebrały mu się łzy, ale nie śmiał choćby cicho załkać. Przyklęknął,
uderzając kolanami o drewniane panele. Pokornie pochylił głowę przed bogiem
wojny, błagalnym głosem prosząc:
—
Wybacz mi.
Ares
zaśmiał się.
—
Wstań, synu. Zaznałeś wystarczająco dużo upokorzeń przez te piętnaście lat,
Fobosie. Dość klęczenia.
Zadrżał
na wspomnienie o swoim dawnym imieniu. Od momentu, w którym opuścił Olimp, nikt
nie śmiał nazwać go „Fobosem”.
Usłuchał
życzenia ojca i powstał dumnie, czując, jak imię napełniło go znowu zapomnianą
siłą i potęgą.
—
Jesteś Fobos! — powtórzył Ares, by jeszcze raz przypomnieć synowi, kim tak
naprawdę jest. — Nie wierzyłem, że Tyche może mi tak sprzyjać, kiedy po raz
pierwszy usłyszałem imię „Pavor”. Może i „mądra” Atena zna wszystkie języki
światów i uważa mnie za głupca, ale przerażenie, strach mogę odczytać nawet w
najmniej znanym dialekcie.
Ares
poklepał syna po ramionach.
Pavor
czy Fobos nie czuł, by zasłużył na taki zaszczyt. Zbuntował się nie tylko
przeciw Zeusowi, ale przede wszystkim zdradził własnego ojca. Jakże śmiał
przyjmować teraz wybaczenie Aresa bez odpokutowania?
Nieświadomie
odepchnął ręce ojca. Ares splunął na telewizor.
—
Na mroki Hadesu! — wrzasnął. — Ta przeklęta Eleanor dalej cię kontroluje. Ale
nie na długo.
Były
to tylko sekundy…
Ares
złapał za twarz Pavora, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Wolną rękę
wyciągnął za pasa sztylet, po czym podciął kawałek policzka, na którym
zaczynała się blizna. Jednym, sprawnym pociągnięciem odciął spory kawałek
skóry. Krew trysnęła jasnym strumieniem po twarzy boga, lecz ten nie zatrzymał
się. Uśmiechnął się i pociągnął za koniec płatu, rzucając go na podłogę.
Pavor
upadł na podłogę, trzymając się za ogromną ranę. Złapał leżącą obok bluzę i
przyłożył do siebie, próbując choćby troszkę zatamować krwotok.
—
Dlaczego? — spytał żałośnie, lecz odpowiedź przyszła nim Ares zdążył otworzyć
usta.
Wspomnienia,
prawdziwe wspomnienia zalały jego umysł bezlitosną falą. Wszystko, co chował w
sobie przez piętnaście lat, legło w gruzach. Prawda o jego bucie, relacjach z
Eleanor czy Penelopą były tylko fałszem…
—
Oszukała mnie... — syknął groźnie. — OSZUKAŁA MNIE! — wyrzucił z siebie
donośnym głosem.
Teraz
już pamiętał wszystko, co wydarzyło się tamtego dnia.
Nie
zdradził. Nie zbuntował się.
Ćwiczył
od samego ranka, jak to miał w zwyczaju, gdy nie ruszał na pole bitewne,
karmiąc się strachem i przerażeniem. Na Olimpie zapanował niewyobrażalny
spokój, który zaniepokoił nawet samego Zeusa. Bogowie, w obawie przez
nadejściem nieszczęścia, udali się do Mojr, by te spojrzały w ich złote nicie.
Pavor nie przejął się tym. Jeśli miała nastąpić wojna, wolał przygotowywać się
do niej siłowo, a nie próbować przepowiedzieć dzień śmierci. Jednak kiedy
bogowie ponownie zaczęli się zbierać na Olimpie, ktoś wszedł do sali
ćwiczebnej. Była to kobieta, Eleanor, której wtedy jeszcze nie znał z wyglądu.
Zapytała go: „Czy ty jesteś Fobos?”. Potwierdził. W tamtym momencie kobieta
znikła, pozostawiając po sobie jedynie czarny pył. Nie przejął tym. Odwrócił. I
w tym samym momencie nóż przeciął jego twarz przez całą jej długość.
—
Eleanor jest przepotężna — odezwał się Ares, przerywając synowi wspominanie
tamtych wydarzeń. — Nie jest w pełni bogiem, ale też nie człowiekiem, choć
przecież nawet Herakles mnie pokonał w siłowaniu na ręce. — Niechętnie podał za
przykład jedną ze swoich największych porażek, krzywiąc się i dwukrotnie
spluwając na podłogę gęstą śliną. — Wystarczy trochę krwi albo naszej mocy, by
stać się silnym.
—
Ale nawet Eleanor nie jest niepokonana — odpowiedział jakby za ojca Pavor. —
Czym jest jej słabość?
—
Musi naznaczyć osobę kontrolowaną swoją krwią. — Wskazał na ranę syna. — Poza
tym nie może kontrolować zbyt wielu osób na raz. Mimo wszystko nie jest bogiem.
— Na jego twarzy zagościł złośliwy uśmiech.
Ares
przytkał jedną dziurkę nosa, po czym dmuchnął, roznosząc smarki po dywanie.
—
Od razu lepiej — powiedział z ulgą.
—
Więc przez te piętnaście lat…
—…
Eleanor cię kontrolowała — dokończył za niego Ares. — Dałeś się podejść
kobiecie. Wstyd i hańba! — wybuchł gniewem, uderzając masywną pięścią o
telewizor i rozwalając go.
Pavor
delikatnie zadrżał. Nie powinien. Przecież wszystko, co czynił w tym domu, było
częścią manipulacji Eleonory. Ukochany telewizor, kasety wideo i zamiłowanie
filmów już nie istniało, a mimo to z żalem spoglądał na zgnieciony sprzęt. W
oczach zbierały się łzy na wspomnienie o cudownych chwilach, gdy po raz
pierwszy obejrzał z Penelopą „Herkulesa”, by potem wyjaśnić jej wszystkie
nieprawidłowości tej bajki.
Zniesmaczony
zachowaniem syna Ares jedynie zacisnął pięści i pełen wyrozumiałości rzekł:
—
Wybaczam ci. — Zadrżał z obrzydzenia. — Eleanor musiała się bardzo głęboko
zakorzenić w twoim umyśle. A i krew twojej matki wiele wyjaśnia… Ach, ta
Afrodyta… Hefajstos znowu zamknął ją w klatce i zwisa teraz z Olimpu! — Zaśmiał
się gromko. — Ciekawe, przed kim teraz rozłożyła nogi.
Pavor
nie zareagował na obrażanie własnej matki. Przyzwyczaił się do opinii, jaką
miała Afrodyta i zawsze chętnie wysłuchiwał, co mają do powiedzenia inni ludzie
czy bogowie. Nagle przypomniał sobie. Poprzedniego dnia Afrodyta odwiedziła
Penelopę, przynosząc jej trzy ostrzeżenia. Już wtedy zaniepokoił się tymi
knowaniami bogów, ale nic więcej z nimi nie zrobił. Teraz zastanawiał się, czy
powiedzieć o tym Aresowi. Zanim jednak zdążył o czymkolwiek zadecydować,
usłyszał głośne bicie serca.
—
Czasami tak przeszkadza — parsknął Ares. — Nie umiem jeszcze kontrolować nad
tym, ale to jak z jazdą konno, pierwsza zawsze musi skończyć się upadkiem.
Podwinął
przepaskę zrobioną ze skóry lwa, ukazując ruszającą się kieszeń. Krople krwi
spłynęły po napiętym udzie boga. Ares wyjął z wnęki żywe serce, które zabiło w
równym rytmie, kołysząc się w jego dłoni.
—
Serce Zapomnianej Bogini — szepnął Pavor, podziwiając zdobycz ojca.
—
To dopiero początek, mój synu! — Ares schował serce z powrotem do miejsca, w
którym, według niego, było najbezpieczniejsze na świecie. — Wszyscy zapłacą.
Zawsze przeklęta „sprawiedliwa wojna” — zakaszlał, po czym splunął na podłogę —
brzydzą mnie te słowa. Zawsze wygrywała, a ludzie cześć wznosili ku wielkiej
chwale opiekunki miast, bogini mądrości i spr… — Skrzywił się. — Wiesz, o co
chodzi. Teraz koniec z tym. Mam sztylet, mam serce, więc potrzeba tylko zabrać
tą Penetropę…
—
Penelopę — poprawił go Pavor, choć niechętnie wypowiedział jej imię.
—
Tak, tak, Penelopę. — Machnął ręką od niechcenia. — Jeśli zabiję ją, ona stanie
się posłuszną mi Zapomnianą Boginią. Wygram… — Zawahał się. — Wygramy, synu!
Bogowie już przestaną wypominać mi, jak to ciągle przegrywałem z siostrą.
Ludziom przypomnę o naszym istnieniu i od nowa odbuduję naszą potęgę. Twoi
bracia i siostry również pomogą. Zdobędziemy nie tylko Penelopę, ale również
Bezimienną.
Oboje
w zamyśleniu zaczęli się sobie przyglądać. Pavor na myśl o zabiciu Penelopy,
zadrżał. Powtarzał sobie, że to tylko fałszywe wspomnienia, które zdobył pod
wpływem mocy Eleonory. I nic więcej…
—
Co mam zrobić ojcze? Dlaczego dopiero teraz? — zapytał.
—
To przez jakąś idiotyczną przepowiednię i inne głupoty. Moc Granicy niknęła, a
to oznaczało, że czas wymienić strażniczkę. Poprzednim razem nie interesowało
mnie to, ale teraz? Gdy znam moc Granicy? — Wziął głęboki wdech, dumnie
spoglądając w stronę nieba. — Naprawdę warto zdobyć tę moc.
Nie
o to pytał…
—
Ale jeśli chodzi o ciebie — zaczął nagle Ares. — Już powiedziałem: dałeś się
podejść Eleonorze, twoja wina, ale teraz jesteś mi potrzebny. Znasz Penelopę,
masz jej zaufanie, a gdy przyjdzie czas…
Ares
wyciągnął dłoń, w której spoczywał sztylet, po czym dał znać synowi, by go
wziął. Bóg strachu niechętnie przyjął dar, obawiając się, czego ojciec może od
niego żądać.
—…
to ty uzyskasz tę moc — dokończył. — My uzyskamy…
Rozbrzmiał
dzwonek do domu.
—
Co do piorunów Zeusa?
Ares
gwałtownie chwycił za miecz, już będąc gotowym do ataku. Pavor w ostatniej
chwili powstrzymał go, zagradzając drogę.
—
To tylko dzwonek do drzwi — wytłumaczył na spokojnie. — Pewnie przyszedł
listonosz… Nie ważne! — krzyknął, podejrzewając, że ojciec i tak nie zrozumie,
o co mu chodzi.
Wyminął
Aresa, gnając w stronę wejścia do domu i błagając, by nie stała przed nim
Penelopa. Rozległo się pukanie, a on w tej chwili otworzył szeroko drzwi. Nie
rozpoznał kobiety, która krzyknęła:
—
Penelopa została porwana do świata bogów!
0 Comments:
Prześlij komentarz