Penelopa opuściła plac zabaw w biegu,
równocześnie rozglądając się za otwartą przestrzenią, gdyby ewentualnie
nawiązała się walka wkrótce walka. Wolała jej uniknąć i dotrzeć do bezpiecznego
azylu, jakim był dom Pavora, lecz nie liczyła, że zdąży. Włosy stanęły jej na
karku. Niemal czuła za sobą czyjś oddech, który doprowadzał ją do szaleństwa.
Przez umysł przemykały pomysły o zatrzymaniu się i zaatakowaniu, o szukaniu
pomocy u policjantów, ale ostatecznie skarciła się i przyspieszyła. Nie wygrała
wcześniej, teraz również nie miała najmniejszych szans.
Sięgnęła do kieszeni, ściskając w dłoni
paralizator. Nigdy wcześniej nie korzystała z takiego sprzętu. Pavor pozostawał
duszą w starożytności i akceptował tylko tradycyjne (według niego) bitewne
bronie. Nie zgadzała się z jego sposobem myślenia, ale nigdy się jemu nie
sprzeciwiła. Może właśnie przyszedł na to czas?
— Przepraszam — szepnęła, bojąc się, że popełnia
błąd.
Zadrżała. Spojrzała na biegnącego obok niej psa,
wyobrażając sobie, że podąża za nią zwyczajny, domowy pupil, który akurat
wywąchał coś ciekawego… Wątpiła nawet w to. Żadne ze stworzeń nie siedziałoby
tak długo w ukryciu; ich obecność nie doprowadzałaby Penelopy do szaleństwa,
choć nie ukrywała, że ze strachu faktycznie mogła tracić rozum.
Nagle skręciła, kierując się w stronę
osiedlowych skwerków, w których dostrzegła możliwość skrycia się przez
zagrożeniem. To miejsce dawało również szansę na dostanie się do Pavora jak najszybciej.
Przeskoczyła nad starym, niskim murkiem,
wyskakując przed starszą panią z laseczką. Przeprosiła ją grzecznie, kiedy ją
szturchnęła i ruszyła dalej.
Zaszeleściło.
Nie zatrzymała się, nie odwróciła.
Coś trzasnęło.
Biegła dalej.
Pot spłynął po jej bladym czole, oddech stał się
nierówny i dynamiczny, sprawiając, że dostała zadyszki.
Pulsujący, nasilający się ból objął całą jej
głowę. Ledwo widziała na oczy. Pojawiła się gorączka i dreszcze. Nie mogła już
dłużej ustać na nogach, pragnęła usiąść i odpocząć. Odruchowo dotknęła dłonią
skroni, gdy zadaszenie niemal wybuchło przed jej oczyma.
Pojedyncze fragmenty bloku przeleciały obok
Penelopy. Chmara kurzu wzleciała na wysokość trzeciego piętra, atakując
zasłaniającą się Penelopę. Pył przedostał się do jej oczu i ust. Zakaszlała,
próbując oczyścić się z brudu.
Usłyszała syczenie.
Wężowy ogon zaszurał po zniszczonym podłożu, aż
owinął się wokół talii Penelopy, unosząc ją na wysokość jednego metra.
Dziewczyna złapała się za usta, próbując powstrzymać odruchy wymiotne. Nagły
ucisk przyprawił ją o mdłości.
— Dotąd idziesz, kochanie? Ostatnim razem nie
poznałyśmy się — rzekła wysokim głosem — ale dziś w końcu mamy okazję. Pavor o
mnie wspominał, tak, kochanie? Dziś. Teraz. I na koniec — mówiła wolno, śmiejąc
się między kolejnymi wdechami.
Serce Penelopy na moment stanęło. Strach
zawładnął jej ciałem; nie pozwalał poruszyć się, zdrowo myśleć…
— Lamia — szepnęła Penelopa, gdy pokryta łuskami
twarz kobiety—potwora przybliżyła się do niej.
— Słodka, kochana, dziewczynka. — Zachichotała.
— Tak soczysta…
Przybliżyła język do szyi dziewczyny. Przejechała
nim po delikatnej skórze Penelopy, pozostawiając na niej krwawe ślady —
pozostałość po świeżo zjedzonej ofierze.
Lamia chwyciła szorstkimi dłońmi twarz Penelopy,
szepcząc:
— Jesteś taka słodka, taka pyszna.
Ekstaza sięgała granic.
Nie umiała powstrzymać się od skosztowania
młodego ciałka, wbicia się w najdelikatniejsze miejsca i spożywania jeszcze
żywej ofiary. Penelopa tak bardzo ją podniecała, kusiła, a głód potęgował
pragnienia.
Znajdowała się coraz bliżej ofiary, aż w końcu
wbiła się w nią. Zasysała jej usta, czerpiąc największe przyjemności z tego
zbliżenia. Ugryzła dziewczynę w wargę, by sącząc zdrową krew. Język wędrował po
wnętrzu, zlizując każdą kropelkę świeżego płynu.
Penelopa nie walczyła, jedynie czekała.
Obrzydzenie sprawiało, że z trudem przekonywała
samą siebie, by wytrzymać jeszcze chwilę. Aż chwila minęła…
Powoli przybliżyła paralizator do nagiego ciała
Lamii, pozbawionego łusek i ubioru. Włączyła go. Iskry poleciały, a krzyk
potwora rozniósł się po osiedlu. Lamia wypuściła Penelopę z własnych objęć,
rzucając ją na ziemię.
— Będę miała aftę. — Splunęła, po czym wytarła
się rękawem od bluzy.
Korzystając z chwili nieuwagi, złapała gaz
pieprzowy i psiknęła nim w twarz Lamii. Jeszcze raz przyłożyła paralizator,
naciskając kilkukrotnie, ale nawet to nie powaliło mitycznego stwora. Tylko go
zdezorientowało.
Penelopa energicznie pokręciła głową, po
czym przeskoczyła przez rozwaloną część budynku i szybko skierowała się w
stronę domu Pavora — teraz już nie mogła narzekać na dokuczający chłód.
Słyszała z oddali, jak wściekła Lamia podnosi
się i zaczyna ją gonić. Penelopa dziękowała w duchu za to, że jednak przyjęła
od Kornelii prezenty. Bez nich mogłaby już nie żyć.
— Stój! — rozgrzmiał ryk.
Dreszcze przeszły przez Penelopę.
Uciekała, jak nakazał jej Pavor, ale traciła
nadzieję… Czuła, że nie zdąży dotrzeć na miejsce.
Lamia wiła się między kolejnymi skwerkami.
Zaczepiała się o ściany bloków, niszcząc ogonem balkony i parapety. Wbijała
pazury w tynk, wyrywając jego fragmenty i rzucając nim w Penelopę.
Wrzasnęła.
Penelopa potknęła się o dziurę w chodniku,
przetoczyła się kawałek, dopiero zatrzymując przed przejściem dla pieszych. Z
trudem podniosła się. Kolano piekło ją niemiłosiernie, ale, kuśtykając, powoli
kierowała się ku Pavorowi.
— Słodka dziewczynka…
Wężowy ogon ponownie pochwycił dziewczynę, tym
razem owijając się wokół całego ciała. Wściekłość wylewała się z Lamii. Łuski
przybrały kolor czerwieni, a na twarzy pulsowała niebieska żyła. Wyszczerzyła
zęby, podstawiając je pod samą twarz Penelopy.
— Nie, kochana, nie. — Zasyczała. — Zabiję cię,
zabiję!
Penelopa próbowała dosięgnąć paralizatora, ale
nie dawała rady. Ścisk był za silny.
— Kochanie, nie — rzekła niemal czule Lamia. —
Uciekaj, uciekaj, ptaszynko, ale — palcem przejechała po twarzy Penelopy —
wiedz, że i tak cię znajdę. Moje najdroższe dziecię posłuchało się mamusi.
Maleńka dziecinka, którą kopnęłaś.
Złapała za nogę Penelopy i nagle za nią
szarpnęła. Ból stawał się nie do zniesienia, choć Lamia nie wyrwała kończyny ze
stawów. Bawiła się jak małe dziecko, szczerząc się nieustannie.
Penelopa zacisnęła szczękę, starając się nie
wydobyć choćby jednego dźwięku. Przeklinała siebie za to bezinteresowne dobro,
ale obecność obcej osoby nie pomogłaby, a co najwyżej zaszkodziła.
— Kopnęłaś moje maleństwo, więc kopiąca nóżka
powinna zostać wyrwana? — zaproponowała karę. — Niegrzeczne dzieci muszą
ponieść konsekwencje swoich czynów, nieprawdaż?
Umrę, umrę, myślała Penelopa,
gorączkowo rozglądając się za wyjściem z tej sytuacji. Nie mogła już nic
zrobić. Wszystko zależało teraz od Lamii i jej nieokiełznanego humoru.
— Nie myśl, nie myśl — szeptała jej do
ucha Lamia. — Patrz, czuj, przyglądaj się i KRZYCZ! Krzycz tak, by Atena cię
usłyszała. OSZUKAŁA MNIE! — wrzasnęła w szaleństwie. — Oszukała — powiedziała,
niemal łkając. — To nie było moje maleństwo…
Łzy stanęły w oczach Lamii. Wytarła je ręką,
oddychając ciężko. W moment powróciła dawna żądza i nienawiść, którą skierowała
na Penelopę.
— Atena mnie oszukała! — krzyknęła. — Zabiję,
zabiję, zabiję!!! Znalazłam ciebie, maleństwo dało ci znak i to miał być koniec,
MOJE DZIECI!!! Pavor nigdy nie był jej potrzebny, ale zranił mnie… Zranił.
Rozumiesz, kochanie?
Penelopę zmroziło.
To naprawdę ją wtedy szukała Lamia, a nie Pavora.
— Mamo, co to? — rozległ cichutki, ale słyszalny
głos dziewczynki.
— UCIEKAJ! — rozkazała Penelopa, ale było za
późno.
Matka z dzieckiem, która znalazła się na linii
wzroku Lamii, niemal zamarła w bezruchu. Złapała mocno za rączkę dziecka, z
niedowierzaniem spoglądając na mitologicznego stwora, przyglądającemu im się w
spokoju.
Lamia oblizała wargi.
Gwałtownie odrzuciła Penelopę na ławkę,
rozwalając ją na kilka kawałków. Instynkt wziął górę. Pognała do dziecka,
chwytając silnymi dłońmi głowę matki i wyrywając ją z reszty ciała. Strumień
krwi wypłynął z ciała kobiety. Upadła na podłogę w chwili, gdy rozniósł się
zatrważający krzyk dziecka. Lamia odrzuciła głowę na maskę jadącego samochodu,
uśmiechając się od ucha do ucha i ciesząc się z chaosu, który opanował ulicę.
Ludzie wysiedli z auta, lecz zaraz wrócili do środka i uciekli w popłochu, widząc
nieznaną bestię.
— Nie, nie… — powtarzała Penelopa, ale nie mogła
się ruszyć. Jeden krok był dla niej katorgą. Czuła, że jej noga została mocno
obita, a mimo to czołgała się ku dziecku, które zostało pochwycone w szpony
Lamii.
Dziewczynka wrzeszczała, wyrywała się, wołała
matkę o pomoc, ale ciało kobiety leżało nieruchomo, a Lamia rozkoszowała się
jej paniką. Język bestii przejechał po twarzy dziecka, które uderzało małą
piąstką we wszystko, co napotkało na swej drodze.
— Przestań, przestań — błagała Penelopa, nie
widząc przez łzy. — Błagam — skomlała, z trudem łapiąc łyki powietrza. Dusiła
się. Wiedziała, że nie zdąży, że braknie jej sił.
— Dzieci — rzekła sykiem Lamia — to największy
skarb rodzica, prawda? — Spojrzała w oczy dziewczynki. — I są takie słodkie. —
Zachichotała. — Tak bardzo, że można je zjeść!
— Nie! — Zacisnęła powieki. Żołądek podskoczył
jej do gardła, a ona sama pragnęła obudzić się z niekończącego się koszmaru.
Krzyki ustały…
"Nie umiem jeszcze kontrolować nad tym," - nie powinno czasem być "kontrolować tego" albo ew. "panować nad tym"?
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że Pavor okaże się synem Aresa... Niezłego ma ojczulka ;p Ciekawi mnie, jak zareaguje na porwanie Penelopy...
Pozdrawiam ^^
Pewnie chciałam użyć jednego albo drugiego i w ostateczności takie głupie połączenie wyszło! Haha, dzięki za uwagę :)
OdpowiedzUsuńNo zobaczymy, zobaczymy.
Pozdrawiam i dzięki za komentarz!