Penelopa odchyliła głowę do tyłu, wciągając
głęboki haust ciepłego powietrza, aż kichnęła donośnie, strasząc przechodzącego
obok niej psa. Zapięła aż pod samą szyję bluzę, po czym rozejrzała się wokół
placu zabaw w poszukiwaniu Etylii. Driada zazwyczaj nie wychodziła zaraz po
przybyciu Penelopy, ale nigdy nie czekała aż tak długo.
— Gdzie jesteś? — spytała, spoglądając na
godzinę na telefonie; minęło niemal piętnaście minut od jej przyjścia.
Zaniepokojona wstała, podchodząc do dębu, którym
opiekowała się driada. Przybliżyła twarz do kory i szepnęła czule:
— Przepraszam za to, co ostatnio powiedziałam.
Tak naprawdę czuję się zagubiona, a moc sprawiła mi wiele problemów. Ale nie
żałuję, że cię poznałam, wręcz przeciwnie, więc… — Przełknęła ślinę. — Proszę,
wyjdź, Etylio.
Kornelia wyszła zza bloku i gwałtownie
zatrzymała się. Przymknęła powieki, zrobiła z dłoni daszek i skierowała wzrok
prosto na Penelopę, zastanawiając się, co tak naprawdę dziewczyna wyrabia.
Stała oparta twarzą o drzewo i gadała do niego, co poważnie zmartwiło Kornelię.
Rozejrzała się, sprawdzając, czy nikt z natrętnych sąsiadów nie przechodzi
obok, po czym podeszła do Penelopu, zagadując do niej:
— Wiem, że chciałabyś w końcu przeżyć swój
pierwszy pocałunek, ale całowanie się z drzewem nie jest dobrym pomysłem.
Penelopa wzdrygnęła się. Złapała się za pierś i
wzięła głęboki wdech. Jej źrenice rozszerzyły się, a na ciele pojawiła się
gęsia skórka.
— Kurde, wystraszyłaś mnie! — krzyknęła
Penelopa. — I skąd to nagle wredne poczucie humoru?
Wzruszyła ramionami.
— Nauczyłam się od ciebie — wyjaśniła krótko. —
Ale przechodząc do sedna sprawy: dlaczego wypisałaś się ze szpitala?
Kornelia założyła ręce na piersi i posłała
Penelopie przenikliwe spojrzenie, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że
zamierza czekać, aż dostanie odpowiedź. Penelopa tylko westchnęła. Oparła się
plecami o drzewo, w dalszym oczekiwaniu na przybycie Etylii.
— Nie wiem. — Opuściła w bezradności ręce. —
Zachowuję się pewnie jak jakaś gówniara z bajeczek dla nastolatek, ale przez
cały czas… — Zamilkła. Przetarła dłońmi twarz. Była bliska płaczu. Błądziła
wzrokiem po okolicy bez najmniejszego sensu. Czuła się taka zagubiona.
Pomimo milczenia, Kornelia nadal cierpliwie
czekała, aż Penelopa zbierze się na odwagę i w końcu będzie zdolna kontynuować.
— Czy kiedykolwiek miałaś wrażenie, że cokolwiek
byś nie zrobiła, jakiekolwiek decyzji byś nie podjęła, twoje życie, działania,
plany są z góry ustalone? — spytała, kierując wzrok w stronę Kornelii.
Dziewczyna podeszła i również oparła się o dąb.
— Nie lubię planować, bo życie jest
nieprzewidywalne — powiedziała powoli Kornelia.
Penelopa zmarszczyła czoło.
— Ty nie lubisz planować? — dopytała, po czym
ryknęła śmiechem. — A ja myślałam, że to Pavor umie opowiadać najlepsze
bajeczki!
— Haha, bardzo śmieszne. To, że tego nie lubię,
nie oznacza jeszcze, że tego nie robię. Muszę planować, by w końcu wspomóc
rodziców. A tak przy okazji — odezwała się głośniej — wiesz, że w te wakacje
idę na praktyki do banku, w którym pracuje tata? Szef powiedział, że jeśli
sprawdzę się, to może po licencjacie zatrudnią mnie w dziale księgowości!
Penelopa złożyła ręce w geście modlitwy i
krzyknęła:
— Gratulacje! Bogowie bogami, ale życie toczy
się dalej. Ja nawet nie myślałam jeszcze o praktykach, a ty…
— Przestań! — przerwała Kornelia. — Ja nie mam
problemów takiej natury jak ty. Nie porównuj mnie do siebie. Na początku musisz
się uspokoić i wydobrzeć! Dlatego powinnaś wrócić do szpitala i tam wypocząć.
Dziewczyna miała zamiar od razu sprzeciwić się
pomysłowi Kornelii, ale powstrzymała się. Wydarzenia z poprzedniego dnia
sprawiły, że nie chciała przebywać w obcych miejscach lub w tych, w których
narażała na niebezpieczeństwo bliskie osoby. Ojciec i Kornelia byli zwykłymi
ludźmi, a Pavor wciąż się ukrywał. Liczyła już tylko na ochronę ze strony
Etylii, ale gdy przyszła do ukochanego miejsca, dotarło do niej, że liście usychają.
Rozejrzała się po raz ostatni w nadziei, że to
tylko jej wyobraźnia, ale na próżno.
Nagle zamarła.
Wbiła wzrok w podłoże, mrugnęła kilkukrotnie.
Raptownie wstała. Błądziła między kolejny drzewami, patrzyła na przechodniów i
w końcu wróciła do zaskoczonej Kornelii.
— Coś się… stało? — spytała wątpliwie Kornelia.
— Nic. — Zadrżała. — Nic. Nic. Nic. — Złapała
się za głowię. — Zawsze w drodze do domu spotykam tyle mitologicznych istot, a
dzisiaj NIC. Tutaj mieszka Etylia, więc powinnam ją spotkać, ale nie spotkałam.
Bałam się pozostać w szpitalu, bo czułam, że musze tu być… Muszę… Nie ma
mitologicznych stworzeń, wszystko zniknęło.
Penelopa złapała się za głowę, zaczynając krążyć
między rzędami dębów, jakby na nowo stała się tym małym dzieckiem, bawiącym się
z jamnikiem pani Dobrońskiej. Tym razem się nie śmiała i nie była już
dzieckiem. Wydarzenia zeszły na niewłaściwy tor. Rozważała o tym z Kornelią
poprzedniego dnia, więc powinna przygotować się na zniknięcie mitologii z jej
życia, ale… znalezienie się w takiej sytuacji przerosło ją.
Świat stał się taki suchy, pozbawiony tego
piękna mitologicznego, który towarzyszył jej od piętnastu lat. Magia
wyparowała, choć martwiła się, czy tylko z jej życia czy całkowicie.
— To… dobrze? — zapytała wątpliwie Kornelia.
— Nie, nie, nie. — Pokręciła głową. — „A
drugiego dnia spełni się twoje marzenie” — Afrodyta powiedziała mi to, a moim
marzeniem było coś takiego? — Nie. Na pewno nie… — Ja chciałam, żeby po prostu
nikt mnie nie atakował i żebym czuła się bezpieczna.
— „Uważaj, czego sobie życzysz” — wtrąciła
Kornelia, która z nienaturalnym spokojem wsłuchiwała się w słowa Penelopy. —
Kochanie — podniosła się i złapała Penelopę za barki — uspokój się. Może poszli
na jakieś… — szukała właściwego słowa. — Spotkanie? — zaproponowała, lecz tylko
po to, by uspokoić Penelopę. — Teraz najważniejsza jesteś TY.
Podstawiła pod sam nos dużą torbę, którą ze sobą
przyniosła. Posłała ciepły, ale i niepokojący uśmieszek, który zniknął, dopiero
kiedy tylko wyjęła z pakunku mieszczący się w dłoni paralizator. Włożyła go
Penelopie do ręki, pokazując włącznik.
— Naprawdę chcesz tym bronić się przed Zeusem? —
Penelopa otworzyła szeroko oczy, niedowierzając. — On jest bogiem piorunów.
Piorun, elektryczność… Coś ci to mówi?
— Dlatego — pogrzebała w torbie — mam to. —
Wyjęła z jej wnętrza gaz pieprzowy. — Nie wiem, czy pomoże, ale nie zaszkodzi
spróbować. Masz tu sporo kieszeni. — Wskazała na bluzę Penelopy.
Słowa ugrzęzły w ustach dziewczyny, której
nieuwaga sprawiła, że iskry poleciały z paralizatora. Instynktownie odsunęła
się, kładąc ostrożnie urządzenie na drewnianej ławce. Penelopa zdała sobie
sprawę, że po raz pierwszy miała styczność z przedmiotami przeznaczonymi do
samoobrony. Nigdy nawet przez myśl nie przeszło jej, by spróbować ich użyć przeciw
mitologicznym stworzeniom. Tylko czy teraz naprawdę mogły się przydać?
Nagły dreszcz przeszedł po ciele Penelopy.
Rozejrzała się po okolicy, lecz nie dostrzegła
niczego niepokojącego. Potarła dłońmi o ramiona, myśląc, że mógł to być tylko
powiew zimnego powietrza.
Kornelia natychmiast zareagowała na zachowanie
Penelopy i wepchnęła jej siłą paralizator oraz gaz pieprzowy do kieszeni.
— Spróbować nie zaszkodzi — powiedziała na sam
koniec, siadając na ławce. Rozłożyła się, spoglądając na błękitne niebo. Słońce
ogrzewało jej suchą skórę, a delikatny wiaterek przynosił przyjemny chłód.
Jednak Penelopa inaczej odbierała obecną pogodę.
Z każdą chwilą czuła jak drażniące zimno przenika nawet do kości. Zakrywała się
bluzą, ale bezskutecznie. Przeklinała siebie, że tak wcześnie wyszła ze
szpitalnego łóżka. Wypisała się na własne życzenie, nie chcąc przebywać w
ciasnym budynku ani chwili dłużej. Na sali przebywało pięć innych kobiet, choć
pomieszczenie zmieściłoby jedynie cztery. Czuła się osaczana ze wszystkich
stron, nie widząc najmniejszej szansy na ucieczkę w chwili zagrożenia. Teraz
zauważała, że jej obawy najpewniej były zbędne, skoro świat mitologii zniknął z
jej życia.
— Kornelio, ja… — zaczęła, gdy niespodziewanie
przerwała.
Odwróciła się.
Nagłe, nieprzyjemne dreszcze przeszły przez jej
ciało. Może nic nie znaczyły, ale Penelopa wątpiła w to. Ktoś znajdował się
niedaleko niej…
Przeszła kawałek i wróciła na dawne miejsce.
Wężowe ślepia wpatrywały się w nią zza wysokich
krzaków, śledząc każdy ruch dziewczyny. Czekały cierpliwie, nie zdradzając
swojej obecności i tożsamości. Przecież musiały wyskoczyć w odpowiednim
momencie i zemścić się za wszystkie krzywdy, które im wyrządzono…
Poruszyły się.
Gałęzie zaszeleściły.
Penelopa podjęła decyzję. Zamierzała ochronić
Kornelię za wszelką cenę.
Mimowolnie sięgnęła do czoła, ale dawny blask i
ciepło znikły. Naznaczenie odeszło, a ona wcześniej tego nie zauważyła. Wyrzuty
sumienia ogarnęły jej serce. Od piętnastu lat posiadała tę moc, ale nie
dostrzegła jej utraty. Nie umiała widzieć przez Granicę Olimpu, dostrzegać
świata bogów i wyczuwać niebezpieczeństwa kryjącego się w nim.
Złapała Kornelię za ramiona, która wcześniej
rozkoszowała się odpoczynkiem, równocześnie myśląc o wydarzeniach z minionych
dni. Kornelia wzdrygnęła się i zaniepokoiła. W oczach Penelopy dostrzegła blask
— tajemniczy i nieposkromiony — który w całym życiu ujrzała tylko kilka razy —
był to najprawdziwszy strach połączony z determinacją.
— Masz lusterko? — spytała w końcu Penelopa.
Kornelia nie ukrywała zaskoczenia. Nie
spodziewała się, że wypowiedź przyjaciółki pójdzie w tym kierunku. Uznała
jednak, że nie będzie drążyć tematu, tylko posłusznie sprawdzi swoje rzeczy.
Rozejrzała się po torebce, lecz w końcu
zawodząco odparła:
— Zostawiłam w domu.
— To nic! — odpowiedziała raptownie. — Raczej,
to coś… Znaczy…
— Wracamy do szpitala — przerwała jej Kornelia,
pakując się i ciągnąc Penelopę w stronę szpitala. Dłużej nie umiała wytrzymać
tego napięcia. Penelopa zaczęła mówić i zachowywać się jak obłąkana.
Potrzebowała pomocy. Widzenie, czy też nie, świata mitologicznego zeszło na
dalszy plan, skoro jej zachowanie graniczyło z szaleństwem. Penelopa nie
potrafiła wystać w miejscu, rozglądała się na okrągło, przechodziła z jednego
miejsca na drugie i szeptała nieznane Kornelii słowa.
Penelopa zatrzymała się i wyszarpała rękę z
uścisku.
— Proszę, przyniesiesz mi lustro. Błagam —
rzekła. — Chyba zaraz oszaleję. Myślę, że straciłam naznaczenie, ale muszę
sprawdzić.
Kornelia zmarszczyła czoło.
— A sama nie możesz pójść? — spytała
podejrzliwie.
— Wolę być na zewnątrz. — Złapała się za ramiona.
— Stąd mam bliżej do mieszkania Pavora, a poza tym Etylia wciąż tu może być,
mimo że jej nie widzę.
Dłońmi wskazywała we wszystkie strony. Nie
wiedziała, co mówi. Potok słów wylatywał się z jej ust, za którymi może i krył
się głębszy sens, ale przede wszystkim miały one zmusić Kornelię do odejścia.
Penelopa odnosiła wrażenie, że sekundy dzielą ją od nieszczęścia; nie
wybaczyłaby sobie, gdyby to nieszczęście dosięgło również Kornelię.
— Co ty próbujesz osiągnąć? — Kornelia zmrużyła
oczy, rozglądając się. — Coś się stało?
— Tak! — krzyknęła. — Tak, tak, tak i dlaczego
proszę cię o pomoc. Potrzebuję lustra, a ono leży u mnie w domu. Ja w tym
czasie powoli pójdę do Pavora i tam poczekam na ciebie.
— Ty jesteś świadoma, że ja nie wiem, gdzie on
mieszka?
— Nie? — Zrozumiała, że faktycznie nikt, oprócz
jej ojca, nie znał miejsca zamieszkania dawnego boga.
— A poza tym, przypadkiem u niego nie ma żadnych
luster? Albo w najbliższym sklepie nie znajdziesz jakiegoś? — Kornelia
próbowała dalej przekonać Penelopę.
Penelopa raptownie wyrwała torbę z rąk Kornelii.
Wysypała niemal wszystko na ziemię, aż znalazła notatnik i długopis. Zapisała w
nim adres Pavora, spakowała wszystkie rzeczy i ponownie wcisnęła je Kornelii.
Przybliżyła się do niej, wtulając się w jej miękkie ciałko.
— Ktoś mnie obserwuje — szepnęła. — Mam złe
przeczucia, dlatego błagam, odejść. Idź w stronę mojego mieszkania, a potem
znajdź Pavora i ostrzeż go.
Odsunęła się raptownie.
Kornelia kiwnęła głową.
— Dobrze — zgodziła się.
Ruszyła we wskazane miejsce, ale nadal jej chód
był wolny. Nie umiała tak po prostu odejść, gdy usłyszała, że ktoś obserwuje
Penelopę i może jej grozić niebezpieczeństwo. Bała się, że nie zdąży, że
zastanie tylko martwe ciało najbliższej osoby, jak wróci. Jednak zdawała sobie
sprawę z tego, że sama nic nie może zdziałać i jej obecność tutaj tylko
pogorszy sytuację.
Poklepała się po policzkach i nagle
przyspieszyła, nie chcąc dłużej marnować czasu na zbędne zamartwianie się.
Penelopa prosiła, by ostrzec Pavora i to miała zamiar uczynić.
— Dziękuję. — Penelopa również odeszła, tylko w
przeciwnym kierunku.
Wyczuwam nadchodzący romans pomiędzy Penelopą a Erikiem... Mam nadzieję, że się mylę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ^^
Ludzie wszędzie widzą tylko romanse... Ja już nie rozumiem dlaczego :) A tak szczerze, to tu będzie bardziej skomplikowana sytuacja :) I co z paringiem PenelopaxPavor???
UsuńPozdrawiam i na pewno dziś do cb zajrzę, na 100000% ;)