Cisza…
Szelest drzew…
I znowu cisza…
W ciągnącej się w
nieskończoność Granicy Olimpu rozbrzmiał cichy, lecz szaleńczy śmiech.
Zapomniana Bogini zebrała bordowe włosy w cienki warkocz, który sięgnął jej aż
po same biodra. Przeszła kawałek i spojrzała z nieprzeniknioną ciekawością na
taflę wody, w której odbijał się obraz ze świata ludzi; lekko zniekształcony,
ale przekazujący wiernie wydarzenia, które toczyły się w danym miejscu.
Poprawiła lnianą suknię, po czym ciężko westchnęła. Nieświadomie zacisnęła
dłonie w pięści, boleśnie wbijając paznokcie w delikatną, bladą skórę. Krew
skapnęła na trawę, by zaraz zostać pochłoniętą przez nieznany byt. Rana
zasklepiła się, nie pozostawiając na powierzchni ciała najmniejszego śladu.
Blady uśmiech
pojawił się na okrągłej twarzy kobiety i zniknął chwilę później.
Spojrzała jeszcze
raz na obraz odbijający się w wodzie, skupiając całą swą uwagę na Penelopie.
Słuchała, poszukiwała słów i czekała na moment, w którym to dziecko pozna
prawdę.
Złapała się za
pierś, nie umiejąc znieść bólu, który dotykał jej stare serce.
— Granica Olimpu,
Penelopa, Pavor, Lamia, atak — powtarzała złowieszczo w języku greckim,
równocześnie zapisując pojedyncze słowa na fragmencie pergaminu. Jej wzrok nie
opuszczał czystej tafli wody i jednego obrazu, w którym Penelopa rozmawia ze
swoim ojcem o przeznaczeniu.
Uśmiechnęła się
ponownie, przypominając sobie, że w końcu nadszedł czas. Odliczała lata,
miesiące, dni do chwili, kiedy pozostały jedynie minuty do nieuchronnego końca;
do szczęścia, które zostało jej obiecane, gdy tylko znalazła się w tej
przeklętej krainie. Rozejrzała się po stepowym pustkowiu, licząc kwiaty, które
zdążyły zakwitnąć. Przyjemna odmiana, ale dla Zapomnianej Bogini nie miała
najmniejszego znaczenia. Granica powoli stawała się niestabilna za przyczyną utraty
mocy, a zamienniczka już przygotowywała się na przejęcie służby — choć nawet
nie była tego świadoma.
Nagle usłyszała
dochodzące zza niej kroki. Zastanawiała się, kimże jest bóg, który zdecydował
się zakończyć jej los. Atena, a może Ares? Nie podejrzewała Zeusa o to, by
interesował się tak marną istotą jak ona. Może niepotrzebnie zgadywała, choć
wystarczyło się tylko odwrócić, ale w jej umyśle tkwiła tylko jedna myśl:
„Zabij mnie”.
— A więc tak
wyglądasz? — rzekł silny, męski głos, który przyprawił kobietę o gęsią skórkę.
Ares przeszedł
kawałek, aż zatrzymał się naprzeciw samej Zapomnianej Bogini. Podrapał się po
ostrym zaroście, po czym splunął do wody, w której widniała sylwetka Penelopy.
Przybliżył się jeszcze bardziej, dotykając muskularnym torsem nosa kobiety.
Skrzywiła się, gdy jej nozdrza napełnił odór niemytego ciała. Zakaszlała, po
czym zasłoniła twarz dłonią, krzywiąc się niesmacznie i odsuwając od boga.
Niespodziewanie
Ares ponownie splunął, tym razem na trawę, i usiadł na kamiennej ławie stojącej
tuż obok kadzi z wodą. Zza skórzanego pasa wyjął bukłak z mocnym winem i dwa
gliniane kubki z jego wizerunkiem.
— Siadaj — nakazał
krótko.
Zachowanie boga
zdziwiło kobietę, ale posłusznie podeszła i zrobiła to, co powiedział. Wsadził
naczynie w dłonie Zapomnianej Bogini, następnie nalewając do niego do pełna
wina i rozchlapując je po ciele kobiety. Strzepnęła zamoczone ręce, dalej nie
odkrywając wzroku od przybysza. Przybliżyła usta do kubka i zaczerpnęła trochę
wina, lecz zaraz zachłysnęła się i wypluła mocny alkohol. Żar napełnił jamę
ustną, jakby żywy ogień przedostał do jej wnętrza.
Ares ryknął
bestialskim śmiechem i sam za jednym haustem pozbył się wina, by zaraz sobie
dolać.
— Mocne wino to
napój mężczyzn, nie kobiet. — Przetarł ochlapaną twarz. — Wiesz, po co
przybyłem?
— Wiem —
potwierdziła. — Ale nadal nie jestem pewna, dlaczego od razu nie wbiłeś mi
sztyletu w serce?
Zaśmiał się.
Rozłożył się na ławeczce, choć ta z trudem wytrzymywała ciężar jego ciała.
Jeden z rzemieni u złotego sandała oderwał się, lecz bóg nie pochylił się, by
go naprawić. Spojrzał na Zapomnianą Boginię kilkukrotnie i czekał. Zmieszana
kobieta nie miała pewności, czy w tym momencie Ares życzy sobie, by naprawiła
mu obuwie czy z jakiegoś innego powodu. Jednak zanim zdążyła wykonać
jakikolwiek ruch, bóg wstał i obszedł dookoła polanę. Odrzucił kubek i zaczął
pić prosto z bukłaka. Co jakiś czas drapał się po swojej męskości, która była
zasłonięta jedynie skórą lwa. Przy boku wisiał przepasany miecz, a na plecach
zarzuconą miał tarczę. Złote włosy lepiły się od potu, przylegając do mokrego
ciała. Zgarniał je szerokiego czoła, lecz te co chwilę powracały swoje na
miejsce.
— Sztylet. — Kiwnął
głową. — Hańba dla prawdziwych wojowników. — Wyjął zza tarczy wyjął proste,
myśliwskie ostrze zakończone metalową rączką. Przyjrzał się jej z bliska,
powąchał i oświadczył: — Nie pachnie krwią. Tym można kroić warzywa a nie
zabijać! — poniósł głos, przygotowując się do ciśnięcia bronią w najbliżej
stojące drzewo.
Zapomniana Bogini
również powstała, odkładając niemal pełny kubek z winem.
Krew zawrzała w
ciele boga. Jego twarz zrobiła się czerwona, a muskuły napięły się, jak gdyby
zaraz miał nastąpić atak. Jednak wziął kilka głębokich wdechów i ponownie
zwrócił się do kobiety:
— Zostałaś
stworzona do rozkładania przed mężczyznami nóg. Powinien wbijać się w siebie, a
używać tego, tego — pokazał jej ostrze — nożyka. W jego stworzeniu musiała
maczać palce jakaś kobieta. Pewnie moja „najmądrzejsza” siostrzyczka. —
Splunął. — To żałosne coś ma zabić boga? Ma zabić MNIE?! Czy naprawdę spadliśmy
do poziomu człowieka?
— Ale… — odezwała
się, lecz zaraz zamilkła, nie umiejąc znaleźć właściwych słów. — Zabijesz mnie
ponownie?
— I ciebie, i tę
całą dziewuchę, choć najchętniej rozerwałbym moją najdroższą siostrzyczkę —
oświadczył z drwiną w głosie. — I Eleanor — dodał nagle. — Na przeklętą piętę
Achillesa, czemu zawsze kobiety — splunął — muszą się mieszać w sprawy i
jeszcze je komplikować. Rzuć dwa miecze, niech jeden rozszarpie drugiego i koniec.
Nie… — Pokręcił głową. — Nie dam im tym razem wygrać. Twe serce — zwrócił się
do Zapomnianej Bogini — należy do mnie. Nauczę się z niego korzystać i zejdę na
Ziemię, by zabrać i zabić nad granicą tego bachora.
— Dobrze. Mnie to
już nie dotyczy. Zniszcz je wszystkie jeśli chcesz — mówiła szybko, robiąc
krótkie wdechy między zdaniami. — Eleanor i Atena zniszczyły moje życie. To one
mnie tu sprowadziły i to Eleanor zabiła mnie. Skazała mnie na tysiąc lat gnicia
na tym pustkowiu w samotności. W swojej łaskawości dała mi jedynie tę kadź, bym
mogła obserwować ludzi, ale to nic dla mnie znaczy…
— Myślisz, że
potrzebuję tej zgody? — spytał z uśmiechem na twarzy, po czym pochylił się i
spojrzał kobiecie prosto w oczy. — Żądza krwi i zniszczenia… Muszę przyznać, że
siostra i Eleanor umieją robić sobie wrogów z ludzi… Niezwykły to dar. — Ryknął
śmiechem.
Radość boga jednak
nie trwała długo. Po kilku sekundach ucichł i zacisnął rękojeść sztyletu w
ogromnej dłoni. Bez najmniejszego wahania, niemal od razu, wbił ostrze w drobne
ciało kobiety.
Zapomniana Bogini
zakasłała. Czuła, że wiotczeją jej nogi. Chwiała się i gdyby nie silne ramię
Aresa, już dawno upadłaby na ziemię. Pulsujący ból przenikał jej ciało,
mieszając się ze słodką ekstazą. Spływała ona na nią, gdy niewielkie ostrze
przecinało jej ciało wokół serca; nierówno, ale szybko i skutecznie. Wiedziała,
że w końcu po raz pierwszy spotka Tanatosa, którzy przybędzie po jej pukiel
włosów, odwracając pochodnię nad jej martwym ciałem, by potem zaprowadzić duszę
pod same bramy Hadesu i zostawić ją tam na wieki. Pragnęła powiedzieć
„dziękuję”, lecz Ares wyjął gwałtownie zakrwawiony sztylet z ciała kobiety.
Założył go zza pas i przybliżył rękę do piersi Zapomnianej Bogini. Ostatnie
bicia serca rozbrzmiały w uszach umierającej, która odliczała sekundy. Aż w
końcu bóg wbił w nią dłoń i za jednym zamachem wyrwał cicho bijające serce.
Zwłoki opuścił na trawę, a sam uniósł rękę we krwi, śmiejąc się nieustannie i
powtarzając:
— Widzisz, ojcze!
Ja, ja, ja, to zrobiłem, nie ona! Nie ona, SŁYSZYSZ?! — ryknął, gdy nie
usłyszał żadnej odpowiedzi. — Jakbyś miał odpowiedzieć…
Podszedł do kadzi z
wodą i jednym silnym kopnięciem rozwalił ją na kilka fragmentów. Woda spłynęła
po jego stopach, ukazując ostatnie odbicia, w których dostrzegł tracącą
przytomność Penelopę i krzyk wydobywający się z ust z jej ojca „to wszystko
wina Pavora”.
— Pavor — powtórzył
z zaciekawieniem Ares. — Pavor, Pavor, Pavor…
Szukał w pamięci
znaczenia imienia, błądząc po wszystkich wspomnieniach, jakie były dla niego
ważne. Imię wydawało mu się istotne, potrzebne dla jego egzystencji, a jednak
niepasujące.
— Aa, Pavor! —
wrzasnął donośnie, odnajdując w końcu sens tego imienia. — Na krew trzystu
Spartan, zabiję cię za to, co zrobiłaś!
Uderzył pięścią w
kamienną ławkę, równocześnie wiedząc, na kogo ponownie zechce skierować tę
pięść. Rzucił okiem na trzymane przez siebie serce i trochę uspokoił się,
napawając się dumą pierwszej wygranej bitwy w wojnie z własną siostrą.
"— Będę miała aftę. — Splunęła, po czym wytarła się rękawem od bluzy." - dopisz może gdzieś, że chodzi o Penelopę, bo w kontekście poprzedniego zdania brzmi to, jakby mówiła to Lamia ;)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się podejście Kornelii do tego wszystkiego. Takie praktyczne.
Lamia jest creepy. Bardzo creepy.
Co do końcówki... Podejrzewam, że zjawi się Pavor i ocali dzień :D
Pozdrawiam i czekam na następny rozdział ^^
kudikot.
No, mam nadzieję, że Cię zaskoczę w kolejnym rozdziale!
UsuńDziękuję za wszystkie uwagi i fajnie, że się podoba. Dla mnie to największa nagroda!
Pozdrawiam