[Granica Olimpu] ROZDZIAŁ 11 Nie czujesz

Cisza…
Szelest drzew…
I znowu cisza…
W ciągnącej się w nieskończoność Granicy Olimpu rozbrzmiał cichy, lecz szaleńczy śmiech. Zapomniana Bogini zebrała bordowe włosy w cienki warkocz, który sięgnął jej aż po same biodra. Przeszła kawałek i spojrzała z nieprzeniknioną ciekawością na taflę wody, w której odbijał się obraz ze świata ludzi; lekko zniekształcony, ale przekazujący wiernie wydarzenia, które toczyły się w danym miejscu. Poprawiła lnianą suknię, po czym ciężko westchnęła. Nieświadomie zacisnęła dłonie w pięści, boleśnie wbijając paznokcie w delikatną, bladą skórę. Krew skapnęła na trawę, by zaraz zostać pochłoniętą przez nieznany byt. Rana zasklepiła się, nie pozostawiając na powierzchni ciała najmniejszego śladu.
Blady uśmiech pojawił się na okrągłej twarzy kobiety i zniknął chwilę później.
Spojrzała jeszcze raz na obraz odbijający się w wodzie, skupiając całą swą uwagę na Penelopie. Słuchała, poszukiwała słów i czekała na moment, w którym to dziecko pozna prawdę.
Złapała się za pierś, nie umiejąc znieść bólu, który dotykał jej stare serce.
— Granica Olimpu, Penelopa, Pavor, Lamia, atak — powtarzała złowieszczo w języku greckim, równocześnie zapisując pojedyncze słowa na fragmencie pergaminu. Jej wzrok nie opuszczał czystej tafli wody i jednego obrazu, w którym Penelopa rozmawia ze swoim ojcem o przeznaczeniu.
Uśmiechnęła się ponownie, przypominając sobie, że w końcu nadszedł czas. Odliczała lata, miesiące, dni do chwili, kiedy pozostały jedynie minuty do nieuchronnego końca; do szczęścia, które zostało jej obiecane, gdy tylko znalazła się w tej przeklętej krainie. Rozejrzała się po stepowym pustkowiu, licząc kwiaty, które zdążyły zakwitnąć. Przyjemna odmiana, ale dla Zapomnianej Bogini nie miała najmniejszego znaczenia. Granica powoli stawała się niestabilna za przyczyną utraty mocy, a zamienniczka już przygotowywała się na przejęcie służby — choć nawet nie była tego świadoma.
Nagle usłyszała dochodzące zza niej kroki. Zastanawiała się, kimże jest bóg, który zdecydował się zakończyć jej los. Atena, a może Ares? Nie podejrzewała Zeusa o to, by interesował się tak marną istotą jak ona. Może niepotrzebnie zgadywała, choć wystarczyło się tylko odwrócić, ale w jej umyśle tkwiła tylko jedna myśl: „Zabij mnie”.
— A więc tak wyglądasz? — rzekł silny, męski głos, który przyprawił kobietę o gęsią skórkę.
Ares przeszedł kawałek, aż zatrzymał się naprzeciw samej Zapomnianej Bogini. Podrapał się po ostrym zaroście, po czym splunął do wody, w której widniała sylwetka Penelopy. Przybliżył się jeszcze bardziej, dotykając muskularnym torsem nosa kobiety. Skrzywiła się, gdy jej nozdrza napełnił odór niemytego ciała. Zakaszlała, po czym zasłoniła twarz dłonią, krzywiąc się niesmacznie i odsuwając od boga.
Niespodziewanie Ares ponownie splunął, tym razem na trawę, i usiadł na kamiennej ławie stojącej tuż obok kadzi z wodą. Zza skórzanego pasa wyjął bukłak z mocnym winem i dwa gliniane kubki z jego wizerunkiem.
— Siadaj — nakazał krótko.
Zachowanie boga zdziwiło kobietę, ale posłusznie podeszła i zrobiła to, co powiedział. Wsadził naczynie w dłonie Zapomnianej Bogini, następnie nalewając do niego do pełna wina i rozchlapując je po ciele kobiety. Strzepnęła zamoczone ręce, dalej nie odkrywając wzroku od przybysza. Przybliżyła usta do kubka i zaczerpnęła trochę wina, lecz zaraz zachłysnęła się i wypluła mocny alkohol. Żar napełnił jamę ustną, jakby żywy ogień przedostał do jej wnętrza.
Ares ryknął bestialskim śmiechem i sam za jednym haustem pozbył się wina, by zaraz sobie dolać.
— Mocne wino to napój mężczyzn, nie kobiet. — Przetarł ochlapaną twarz. — Wiesz, po co przybyłem?
— Wiem — potwierdziła. — Ale nadal nie jestem pewna, dlaczego od razu nie wbiłeś mi sztyletu w serce?
Zaśmiał się. Rozłożył się na ławeczce, choć ta z trudem wytrzymywała ciężar jego ciała. Jeden z rzemieni u złotego sandała oderwał się, lecz bóg nie pochylił się, by go naprawić. Spojrzał na Zapomnianą Boginię kilkukrotnie i czekał. Zmieszana kobieta nie miała pewności, czy w tym momencie Ares życzy sobie, by naprawiła mu obuwie czy z jakiegoś innego powodu. Jednak zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, bóg wstał i obszedł dookoła polanę. Odrzucił kubek i zaczął pić prosto z bukłaka. Co jakiś czas drapał się po swojej męskości, która była zasłonięta jedynie skórą lwa. Przy boku wisiał przepasany miecz, a na plecach zarzuconą miał tarczę. Złote włosy lepiły się od potu, przylegając do mokrego ciała. Zgarniał je szerokiego czoła, lecz te co chwilę powracały swoje na miejsce.
— Sztylet. — Kiwnął głową. — Hańba dla prawdziwych wojowników. — Wyjął zza tarczy wyjął proste, myśliwskie ostrze zakończone metalową rączką. Przyjrzał się jej z bliska, powąchał i oświadczył: — Nie pachnie krwią. Tym można kroić warzywa a nie zabijać! — poniósł głos, przygotowując się do ciśnięcia bronią w najbliżej stojące drzewo.
Zapomniana Bogini również powstała, odkładając niemal pełny kubek z winem.
Krew zawrzała w ciele boga. Jego twarz zrobiła się czerwona, a muskuły napięły się, jak gdyby zaraz miał nastąpić atak. Jednak wziął kilka głębokich wdechów i ponownie zwrócił się do kobiety:
— Zostałaś stworzona do rozkładania przed mężczyznami nóg. Powinien wbijać się w siebie, a używać tego, tego — pokazał jej ostrze — nożyka. W jego stworzeniu musiała maczać palce jakaś kobieta. Pewnie moja „najmądrzejsza” siostrzyczka. — Splunął. — To żałosne coś ma zabić boga? Ma zabić MNIE?! Czy naprawdę spadliśmy do poziomu człowieka?
— Ale… — odezwała się, lecz zaraz zamilkła, nie umiejąc znaleźć właściwych słów. — Zabijesz mnie ponownie?
— I ciebie, i tę całą dziewuchę, choć najchętniej rozerwałbym moją najdroższą siostrzyczkę — oświadczył z drwiną w głosie. — I Eleanor — dodał nagle. — Na przeklętą piętę Achillesa, czemu zawsze kobiety — splunął — muszą się mieszać w sprawy i jeszcze je komplikować. Rzuć dwa miecze, niech jeden rozszarpie drugiego i koniec. Nie… — Pokręcił głową. — Nie dam im tym razem wygrać. Twe serce — zwrócił się do Zapomnianej Bogini — należy do mnie. Nauczę się z niego korzystać i zejdę na Ziemię, by zabrać i zabić nad granicą tego bachora.
— Dobrze. Mnie to już nie dotyczy. Zniszcz je wszystkie jeśli chcesz — mówiła szybko, robiąc krótkie wdechy między zdaniami. — Eleanor i Atena zniszczyły moje życie. To one mnie tu sprowadziły i to Eleanor zabiła mnie. Skazała mnie na tysiąc lat gnicia na tym pustkowiu w samotności. W swojej łaskawości dała mi jedynie tę kadź, bym mogła obserwować ludzi, ale to nic dla mnie znaczy…
— Myślisz, że potrzebuję tej zgody? — spytał z uśmiechem na twarzy, po czym pochylił się i spojrzał kobiecie prosto w oczy. — Żądza krwi i zniszczenia… Muszę przyznać, że siostra i Eleanor umieją robić sobie wrogów z ludzi… Niezwykły to dar. — Ryknął śmiechem.
Radość boga jednak nie trwała długo. Po kilku sekundach ucichł i zacisnął rękojeść sztyletu w ogromnej dłoni. Bez najmniejszego wahania, niemal od razu, wbił ostrze w drobne ciało kobiety.
Zapomniana Bogini zakasłała. Czuła, że wiotczeją jej nogi. Chwiała się i gdyby nie silne ramię Aresa, już dawno upadłaby na ziemię. Pulsujący ból przenikał jej ciało, mieszając się ze słodką ekstazą. Spływała ona na nią, gdy niewielkie ostrze przecinało jej ciało wokół serca; nierówno, ale szybko i skutecznie. Wiedziała, że w końcu po raz pierwszy spotka Tanatosa, którzy przybędzie po jej pukiel włosów, odwracając pochodnię nad jej martwym ciałem, by potem zaprowadzić duszę pod same bramy Hadesu i zostawić ją tam na wieki. Pragnęła powiedzieć „dziękuję”, lecz Ares wyjął gwałtownie zakrwawiony sztylet z ciała kobiety. Założył go zza pas i przybliżył rękę do piersi Zapomnianej Bogini. Ostatnie bicia serca rozbrzmiały w uszach umierającej, która odliczała sekundy. Aż w końcu bóg wbił w nią dłoń i za jednym zamachem wyrwał cicho bijające serce. Zwłoki opuścił na trawę, a sam uniósł rękę we krwi, śmiejąc się nieustannie i powtarzając:
— Widzisz, ojcze! Ja, ja, ja, to zrobiłem, nie ona! Nie ona, SŁYSZYSZ?! — ryknął, gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi. — Jakbyś miał odpowiedzieć…
Podszedł do kadzi z wodą i jednym silnym kopnięciem rozwalił ją na kilka fragmentów. Woda spłynęła po jego stopach, ukazując ostatnie odbicia, w których dostrzegł tracącą przytomność Penelopę i krzyk wydobywający się z ust z jej ojca „to wszystko wina Pavora”.
— Pavor — powtórzył z zaciekawieniem Ares. — Pavor, Pavor, Pavor…
Szukał w pamięci znaczenia imienia, błądząc po wszystkich wspomnieniach, jakie były dla niego ważne. Imię wydawało mu się istotne, potrzebne dla jego egzystencji, a jednak niepasujące.
— Aa, Pavor! — wrzasnął donośnie, odnajdując w końcu sens tego imienia. — Na krew trzystu Spartan, zabiję cię za to, co zrobiłaś!
Uderzył pięścią w kamienną ławkę, równocześnie wiedząc, na kogo ponownie zechce skierować tę pięść. Rzucił okiem na trzymane przez siebie serce i trochę uspokoił się, napawając się dumą pierwszej wygranej bitwy w wojnie z własną siostrą.

2 komentarze:

  1. "— Będę miała aftę. — Splunęła, po czym wytarła się rękawem od bluzy." - dopisz może gdzieś, że chodzi o Penelopę, bo w kontekście poprzedniego zdania brzmi to, jakby mówiła to Lamia ;)

    Podoba mi się podejście Kornelii do tego wszystkiego. Takie praktyczne.
    Lamia jest creepy. Bardzo creepy.
    Co do końcówki... Podejrzewam, że zjawi się Pavor i ocali dzień :D

    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział ^^
    kudikot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, mam nadzieję, że Cię zaskoczę w kolejnym rozdziale!
      Dziękuję za wszystkie uwagi i fajnie, że się podoba. Dla mnie to największa nagroda!
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwuj!