[Granica Olimpu] ROZDZIAŁ 12 Nie panujesz



— Widzisz, ojcze! Ja, ja, ja, to zrobiłem, nie ona! Nie ona, SŁYSZYSZ?! — rozbrzmiał ryk na Olimpie.
Płótno zadrżało, a biała altanka zachybotała, sprawiając, że na krótki moment Atena oderwała pędzel od płótna. Nałożyła kolejną warstwę czerwonej farby na włosie, przyglądając się równocześnie zadbanym kwiatom z olimpijskiego ogrodu. Skupiona na jednej czynności, poprawiała jedynie co jakiś czas ułożenie własnego ciała, nie chcąc, by niewygoda zniszczyła jej dzieło. Dopiero gdy skończyła odwzorowywać fragment ogrodu, zamarła i beznamiętnie oświadczyła:
— A więc nie żyje. — Powróciła do pracy. — A on jak zawsze głośny — dodała niespodziewanie.
Uśmiechnęła się niewinnie, dokładnie sprawdzając najmniejszy szczegół znajdujący się na tworzonym przez nią obrazie. Krótkie, brązowe włosy wypadały jej z niewielkiego kucyka, a ramiączko od sukni już dawno opadło na złoty napierśnik, który nie zdjęła po porannym treningu. Mimo upływu godzin nie odrywała się od przyjemności, poświęcając jej każdą cenną chwilę.
Afrodyta weszła do ogrodu w obecności Wdzięków, Uśmiechów i Igraszek, wesołych i miłych bóstewek, które radośnie kroczyły za swoją panią, śpiewając jej i chwaląc jej piękno. Bogini obsypywała Olimp najpiękniejszymi kwiatami, które wyrastały spod jej stóp. Afrodyta stanęła naprzeciw Ateny, zasłaniając jej fragment ogrodu, który właśnie malowała. Kobieta zachwyciła się pięknem ogrodu, choć widywała go niemal codziennie. Rozkoszowała się cudownym zapachem roślin, muskając je delikatnymi dłońmi.
— Ignorujesz mnie — stwierdziła Afrodyta, poprawiając opadający złoty pas. — Odejdzie, proszę, i nie przeszkadzajcie, bez względu na to, co się stanie — zwróciła się do swych bóstewek, posyłając im nieziemski, ciepły uśmiech.
Kobietom zmiękły kolana. Zaczęły szeptać między sobą, nie chcąc opuszczać swojej pani. Jednakże w końcu usłuchały rozkazu i wyszły poza ogród, wychwalając najcudowniejszy uśmiech swej pani.
— Kwiaty — odparła obojętnie Atena, gdy zostały tylko we dwie.
— Kwiaty? — spytała zaciekawiona bogini miłości.
— Tak, kwiaty, nie twoje jakże przepiękne ciało. Zostałaś uchwycona już na wystarczająco wielu dziełach sztuki, by teraz niszczyć i moje.
Afrodyta parsknęła słodkim śmiechem, lecz nie odeszła ani na krok.
— Ares zabił Zapomnianą Boginię — poinformowała Atenę.
— Podejrzewam, że nawet ludzie to usłyszeli. — Chwyciła się za podbródek, przychylając głowę na prawy bok. — Róże chyba były z tej strony… Dlatego proszę, o wielka pani — zwróciła się nagle do Afrodyty — przejść do tego, z czym do mnie przyszłaś. Może z tym samym, co do… Penelopy? Chociaż dlaczego miałabyś to zrobić, skoro los ludzi cię nie obchodzi, prawda?
Afrodyta prychnęła dziecinnie.
— Ateno…
— Nie obchodzi, prawda? — przerwała bogini. — Mimo swej mądrości, nie widzę powodu, dla którego miałabyś cokolwiek robić. Robić, a może tak nakazało ci przeznaczenie? Ale jak? A odpowiedź kryje się nie w relacji między Eleanor i tobą, a tobą i — zastanowiła się — Pavorem, tak ma teraz na imię.
Afrodyta nagle spochmurniała. Podeszła do Ateny i chwyciła za brzeg obrazu, odrzucając go daleko za altankę, między kwiaty.
— Mądra, piękna, waleczna i walcząca w imię sprawiedliwości, a jej umysł przyćmienia zazdrość — podsumowała bogini miłości. — Brak modlitw sprawił, że tak się zmieniłaś?
— Zazdrość? To ty odrzuciłaś mój obraz. — Wskazała dłonią na klomb, do którego wpadło płótno. — Dlatego uspokój się, przecież jeszcze możemy naprawić błędy, które popełniłaś.
— Ja? — Zdumiona rozejrzała się niewinnie wokół ogrodu.
— Oczywiście — odpowiedziała bez cienia wątpliwości. — Nie musisz się zamartwiać. Twoja ingerencja na pewno niczego nie zmieniła i nadal będziemy mieli okazję, by odzyskać to, co nam zabrała Eleanor.
— To?
— Oczywiście, przecież ona nie jest boginią mądrości. To tylko… — zamilkła na moment. — Człowiek… — dokończyła wątpliwie. — Tak, to tylko człowiek. Myli się, popełnia błędy i wierzy w siebie. — Na jej ustach zagościł niewielki uśmiech. — Właśnie odkryłam, że naprawdę jesteście do siebie podobne. Po prostu nie w pełni boskie, bez krwi ojca.
— Oj, uwierz mi, że wiele boskości pozostawił na mnie Zeus. Więcej tej boskości jest we mnie niż w tobie. — Zachichotała, nie szczędząc Atenie czystej złośliwości skrytej za sztuczną niewinnością. — I wystarczy, że rozłożę nogi, a zaraz Zeus znajdzie dla mnie więcej czasu niż dla ciebie i wybaczy mi wszystko. Może ty też chcesz spróbować? Tyle lat dziewictwa mogło wpłynąć na ten zepsuty charakter.
Mimo obojętności wypisanej na twarzy Ateny, w jej oczach czaił się tajemniczy i nieposkromiony gniew. Ukrywała najskrytsze emocje głęboko w sercu, ale nie umiała całkowicie zasłonić się przed nieprzeniknionym wzrokiem bogini miłości.
— Wyjdź — poprosiła grzecznie Atena.
— Nie, ja tu zostaję — zaśpiewała. — Ateno — zaczęła poważniejszym tonem — powiedziałam ci już, co mogę sprawić. I sprawię, że ojciec posłucha cię, że w końcu dotrą do niego złe zamiary Eleanor i jej siła. Porozmawiasz z nim, a Ares nawet nie będzie się liczył, jak zawsze. A ty, tylko ty sprawisz i obiecasz, że F… — zamilkła — Pavorowi nie stanie się krzywda, że sztylet go nie dosięgnie.
Sięgnęła dłonią do gładkiego policzka Ateny. Przejechała po nim długimi palcami, dokładnie oglądając podłużną twarz bogini mądrości. Posyłała słodkie i powabne uśmieszki, bawiąc się i kusząc kobietę. Muskała opuszkami po szyi, aż przeszła do napierśnika, pod który włożyła rękę. Dotknęła małych piersi Ateny, gdy nagle ta odepchnęła rękę Afrodyty, deklarując:
— Obiecuję, że oszczędzimy Pavora, ale czy możesz mi zagwarantować, że nie stanie po stronie Aresa?
Afrodyta pochyliła się nad Ateną i szepnęła się kusząco do ucha:
— Jesteś boginią mądrości, więc na pewno masz już plan, by tego nie zrobił.
— Nie mam czasu na naprawianie twoich błędów.
— Pavor nigdy nie był i nie będzie błędem — syknęła groźnie Afrodyta, uderzając pięścią o poręcz altanki. Przeszła kawałek i zatrzymała się nad kwitnącymi daliami. Zahaczyła o płatki kwiatów, kontynuując: — Gdyby był błędem, jego istnienie nie zostałoby postawione na drodze Penelopy — rzekła powabnym głosem, jakby zapomniała o wcześniejszej złości.
— Tylko ty tak uważasz…
Mimo nieśmiertelności, słowa Ateny raniły Afrodytę, która widziała w Pavorze kogoś więcej niż tylko pomyłkę z przeszłości. Może i jego istnienie kosztowało ją wiele upokorzenia, ale nigdy jeszcze nie żałowała tego, co uczyniła.
— Błędem jest gra między tobą a Aresem. — zaczęła spokojnym tonem Afrodyta. — Dawniej ludzie czcili cię jako boginię sprawiedliwej wojny, wznosili ku twojej czci świątynie, składali ci ofiary, a modlitwy wojowników niosły się śpiewem przed każdym bojem. Gdy twa czara przestała być pełna, zaczęłaś naprawdę widzieć w Aresie przeciwnika. Może i nie jest bogiem dla tych, którzy czerpią satysfakcję z brutalnej wojny, ale on umie wykorzystywać to. Ty natomiast odchodzisz w zapomnienie. Po to jest ta mała „wojenka” między tobą a bratem. A ta wojenka ma również doprowadzić do innego zwycięstwa, którego tak pragniesz. Ale Pavor nic ci nie da… Nie pokonasz dzięki niemu Eleanor.
Atena nie odezwała się choćby słowem przez cały monolog Afrodyty. Słuchała z pełnym skupieniem, przyjmując do siebie każde wypowiedziane słowo. Jednak kiedy nastało milczenie, Atena westchnęła cicho i oświadczyła:
— Nie potrzebuję walczyć z moim bratem, by udowodnić, że jestem od niego lepsza. Dzięki konfliktowi między nami mogę chociaż trochę odwieść Eleanor od działań, zniszczyć ją, nie łamiąc przyrzeczenia, które dałam Wielkiemu Ojcu. A Ares? To tylko głupia kupa mięśni, która walczy w moje imię, myśląc, że działa przeciwko mnie. Ma sztylet potrafiący nas zabić? Nadal żyję. — Wskazała na siebie. — Ma serce Zapomnianej Bogini? I co z tego? On nie potrafi myśleć, nie umie wykorzystać okazji.
Wyszła na zewnątrz, zabierając ze sobą ukochaną włócznię, która do tej pory stała oparta o altankę. Obróciła ją w dłoni i gwałtownie wymierzyła trzon w krtań Afrodyty. Zimne ostrze dotknęło nieskazitelnej skóry bogini miłości, sprawiając, że nieprzyjemne dreszcze przeszły przez jej ciało. Afrodyta opuściła głowę ku podłożu, zamykając oczy, by moment zastanowić się nad tym, co dalej ma począć. Nie zaprzeczała — przerażał ją chłód wydobywający się z oczu Ateny. Jej obojętność zatrważała i, choć nawet najbardziej ostre ostrze nie było zdolne przebić ciała boga, to nadal obawiała się o własne życie. W myślach Ateny unosiły się kuszenia, które zachęcały ją do pozbycia się problemu, do zabicia Afrodyty. Bogini miłości wsłuchiwała się w każde słowo, czując, z jak wielkimi pragnieniami walczy córka Zeusa.
Niespodziewanie obie kobiety zwróciły się w jednym kierunku, równocześnie wyczuwając przybycie człowieka do świata bogów.
— Wszystko wiem i wszystko, co wiem, musi zostać spełnione — powiedziała niemal szeptem Atena. — Wejdź! — zwróciła się do mężczyzny stojącego przy wejściu.
Afrodyta niemal natychmiast przybliżyła palec do broni i odsunęła ją od siebie. Przysunęła się do znanego jej mężczyzny, do Strażnika Miecza i jednego z wiernych sług Ateny, Erika. Położyła dłoń na jego policzku, muskając znajdujące się pod krótkimi włoskami blizny z dawnych wojen. Pamiętała go jeszcze jako niedojrzałego chłopca, biegającego wraz z przyjaciółmi po pałacu bogów, by po raz pierwszy zostać przedstawionym Zeusowi. Teraz jednak Erik przewyższał boginię o głowę, a jego mięśnie napinały się jak u prawdziwego wojownika, choć nie przypominał w niczym Aresa.
— Witaj, Strażniku — przywitała się, gładząc opuszkami palców po zarośniętych policzkach.
— Witaj, Afrodyto — odparł sucho. — Pozdrawiam cię, wielka Ateno. Zrobiłem, co nakazałaś.
Afrodyta raptownie odwróciła się i zajadle spojrzała na Atenę, szukając w jej postawie jakichkolwiek odpowiedzi. Jednak kiedy wyraz twarzy kobiety nie zmienił się, bogini miłości spytała:
— Coś ty narobiła, głupia?
— Głupia? — odpowiedziała pytaniem. — Ares zabił dla mnie Zapomnianą Boginię, zdobył jej serce i musi teraz nauczyć się je kontrolować. Zanim tego dokona, Erik pójdzie do Penelopy i zabierze ją do naszego świata. Eleanor tym razem nic nie może zrobić, więc… — Rozłożyła ręce. — Jestem przygotowana.
Wskazała dłonią na Erika, który trzymał nieustannie rękę w kieszeni. Stał wyprostowany, kierując swe spojrzenie gdzieś w nieznanym kierunku, aby tylko nie patrzeć na boginię.
Afrodyta cofnęła się nieznacznie, potajemnie szukając drogi ucieczki. Powoli rozglądała się za najlepszymi możliwościami, choć miała nadzieję, że wystarczy jej mocy na oczarowanie Erika i przedostanie się obok niego.
Niedaleko samego ogrodu rozległy się hałasy. Niezwykłe poruszenie zapanowało wśród bogów, a powód takiego wydarzenia nie był kobiecie znany. Obejrzała się w stronę Ateny, złudnie i niepotrzebnie szukając wyjaśnień, lecz ta tylko wyprostowała się dumnie. Delikatny uśmiech objął jej twarz.
— Ateno, czy ty naprawdę nie widzisz, do czego tak naprawdę dążysz? — spytała Afrodyta, starając się jak najdłużej podtrzymać rozmowę.
— Dążę do całkowitego zwycięstwa. A to zwycięstwo nie może zostać mi odebrane przez któregokolwiek z bogów. Erik — zwróciła się do mężczyzny — pokaż jej.
Erik rozpiął ciemną, skórzaną kurtkę ze współczesnych czasów, po czym wyjął zza niej wielkie sztylet o długości trzydziestu centymetrów, zakończony posrebrzaną rączką. Afrodyta nigdy wcześniej nie widziała broni zdolnej zabić bogów, lecz jedno spojrzenie wystarczyło jej, by zrozumiała, z czym ma do czynienia. Ostrze potrafiące przeszyć serce boga i sprawić, że zniknie na zawsze, znajdowało się w zasięgu dłoni, choć powinno spoczywać w rękach Aresa.
Szaleńcze dreszcze przeszły przez ciało bogini miłości. Złapała się za ramiona, po czym przesunęła je w okolice złotego pasa.
— Czy to nie jest… — zaczęła.
— Tak, to jest bliźniaczy sztylet — dokończyła Atena, podnosząc obraz, który wcześniej Afrodyta odrzuciła. Otrzepała go z brudu i ponownie położyła w altance. — Kiedy tylko zostały stworzone, ukryłam oba w różnych miejscach na taką okazję. Ares myśli, że ma jedyną bron, ale myli się. A wiesz, co to oznacza?
— Że… — Gwałtownie zasłoniła ręką usta i pognała przed siebie. Nie czekała już dłużej, gdyż uzyskała pewność co do zamiarów Ateny.
— Każdy bóg, który będzie próbował zdradzić Zeusa i samemu zdobyć Zapomnianą Boginię, spotka jedyna i słuszna kara — dokończyła Atena.
Afrodyta raptownie rzuciła się do biegu, posyłając uśmiech pełen pożądania w stronę Erika, lecz na próżno. Mężczyzna wymierzył ostrze w stronę Afrodyty, wykonując zamach, gdy kobieta znalazła się wystarczająco blisko niego. Uchyliła się, uderzając głową o posadzkę.
Nie zamierzała się poddać. Pragnęła walczyć z całych sił. Złapała Erika w kostce, po czym przyciągnęła go do siebie, rzucając nim o kolumnę; za słabo. Na marmurze nie pozostał najmniejszy ślad po uderzeniu, a mężczyzna natychmiastowo wstał i rzucił się na boginię.
Afrodyta korzystając z ostatnich sekund, podniosła się i pobiegła w stronę wyjścia, gdy nagle Atena wykręciła jej nadgarstek i silnie przydusiła do kolumny. Wyrywała się, szarpała, ale posiadała zbyt mało siły w stosunku do bogini wojny.
— Przepraszam — szepnął Erik, otrzepując się z kurzu. — Następnym razem…
— Nie przepraszaj — przerwała mu spokojna Atena. — Podziwiam cię za to, że stawiłeś jej opór. A jeśli chodzi o ciebie, Afrodyto — zwróciła się bezpośrednio do przetrzymywanej — sprawiasz mi kłopoty od zarania dziejów. Jednak zawsze i tak korzystam na twoich działaniach. Powiedziałaś Penelopie, by uważała na mężczyznę za dwa dni, dlatego Erik uratuje ją jutro... A dzisiaj twój najdroższy mąż przygotował dla ciebie klatkę za to, że zdradziłaś Zeusa i przeszłaś na stronę Eleanor.
— Na Zeusa, nie obchodzi mnie wasza przeklęta walka, ale klnę się na moje dzieci, że zabiję cię, Ateno! — wysyczała.
— Jawny bunt przeciwko Olimpowi.
— Jesteś żałosna. Myślisz, że mądrość ci wystarczy. Pamiętaj, że miłość zawsze oślepia. Nieważny rozum czy zdrowy rozsądek, miłość wszystko przyćmi.
Atena zacisnęła uścisk na nadgarstku Afrodyty, jeszcze mocniej przyciskając ją do kolumny. Oderwała ją gwałtownie od niej i podepchnęła w stronę altanki, która roztrzaskała się na kilka fragmentów. Szybko podeszła do pokonanej, łapiąc ją za włosy i szarpiąc za nie. Atena pociągnęła za sobą boginię miłości, której opór stawał się nieznaczny, aż w końcu całkowicie zanikł.
— Ateno, może wystarczy… — odezwał się wstydliwie Erik w chwili słabości. Chciał podejść, przerwać niepotrzebny ciąg cierpienia i upokorzenia, ale w ostateczności zatrzymał się, pochylając ku podłożu głowę.
— Zdradziła nas, więc to nie wystarczy — wyjaśniła. — Powinnaś być tą, którą pożądają, a nie taką, która pożąda. Tak łatwo dałaś się zmanipulować Eleanor — słowa skierowała do bogini.
Afrodyta wykręciła głowę, jak najdalej tylko mogła, by móc popatrzeć Atenie prosto w oczy i rzec:
— To nie ja dałam się ponieść zazdrości.
— Nie jest znana mi zazdrość.
— Kłamca — odparła lakonicznie. — Nie rozumiem tylko, dlaczego ten kłamca tak długo czekał, by mnie upokorzyć?
Atena zatrzymała się.
— Chciałam cię posłuchać, zrozumieć, jakimi emocjami darzysz Pavora czy Eleanor. Potwierdziłam swoje rację, a teraz tylko mogę dać Aresowi i Erikowi działać.
Atena skinęła na Erika.
Mężczyźnie wystarczył tylko ten gest. Skłonił się. Wyszedł z ogrodu, kierując się ku głównej bramie, przez którą mógł przejść do świata ludzi. Zostawił za sobą dwie kobiety, ale lękał się tego, do czego będzie zdolna jego bogini, jak daleko się posunie? Teraz jednak zostało powierzone mu zadanie, które musiał wypełnić za wszelką cenę. Nie miał prawa rozważać nad decyzjami Ateny, choć nie zawsze wydawały mu się słuszne.
— Nie odwracaj się, nie odwracaj się — pomrukiwał nieustannie pod nosem.
Nie powinien interesować go los Afrodyty ani innego boga, który zadrze z Ateną i dopuści się zdrady Olimpu. Jednak dochodząc do bramy, mimowolnie i nieświadomie zwolnił, aż zatrzymał się. Do jego uszu nagle doszły krzyki Afrodyty. Podskoczył z przerażenia, a w dłoni mocno ścisnął sztylet, którego był strażnikiem.
To nie w tę ziemską dziewczynę winien być wymierzony, pomyślał, choć zaraz skarcił się za to. Świadomość cierpienia, jakie zadałaby mu Atena, gdyby usłyszała te słowa, sprawiła, że ruszył przed siebie. Wmawiał sobie, że Afrodyta nie jest w stanie zginąć od ciosów drugiego boga. Tłumaczenia nie dawały mu satysfakcji, ale przynajmniej na moment koiły poczucie winy.
Wrzaski stawały się nie do zniesienia, mimo to żaden z bogów nie wyszedł i nie ruszył na ratunek ukochanej bogini. Panowała całkowita pustka. Pustka, która nigdy wcześniej nie dosięgła Olimpu. Ogród przechodził w nicość, ściany zlewały się z przejściami do pozostałych pomieszczeń, blednąc i łącząc się w jedno.
Bezlitosna cisza zapanowała na Górze Bogów.

2 komentarze:

  1. Erik popełnił podstawowy błąd - nie dobił wroga, tylko odszedł, pozostawiając go na śmierć. Mam wrażenie, że Lamia wróci i sprawi, że tego pożałuje ;)
    Ale tak poza tym, to nawet go lubię ;) Czemu Penelopa tak przed nim uciekała?

    Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popełnił, popełnił :)
      Dlaczego? Jeszcze to wyjaśnię, ale:
      1) znajdowała się w niebezpiecznym miejscu. W każdej chwili Erik mógł przegrać, a ona mogła zginąć.
      2) Pavor zawsze jej wpajał ucieczkę. Nie miała podstaw, żadnych podstaw, by zaufać Erikowi.
      To takie dwa najważniejsze powody.
      Dziękuję ogromnie za komentarz :)

      Usuń

Obserwuj!