Penelopa ponownie
przetarła zaczerwienione oczy, siedząc przed włączonym komputerem we własnym
pokoju. Kiedy tylko obudziła się u Pavora, zauważyła, że niemal wszystkie
obrażenia zniknęły w niewytłumaczalny sposób — już nie pierwszy raz. Nie
odczuwała bólu czy zmęczenia. Pozostał jej tylko tajemniczy ślad na nodze, a
wątpiła, że to zwykły siniak. Pavora również niepokoił, lecz mimo to odesłał
dziewczynę do domu, twierdząc, że tam będzie bezpieczniejsza. Nie uwierzyła mu.
Była pewna, że mężczyzna znowu próbuje coś ukryć. Aczkolwiek tym razem wyszła
posłusznie, bez jakiegokolwiek krzyku czy kłótni.
Owinęła się
ulubionym kocem, tworząc coś na wzór kokonu i wbiła wzrok w ekran monitora.
Oglądając po kolei odcinki „Luka Cage’a”, próbowała odegnać wspomnienia sprzed
południa; skupić się na jednym z ulubionych seriali. Bezskutecznie. Nawet
najmniejsze nawiązanie do samej walki przypominało jej o dziecku Lamii. Jej
ciało reagowało natychmiast. Drżała, błądząc wzrokiem po porośniętym kwiatami
pomieszczeniu. Było jej tak zimno, choć w pokoju temperatura sięgała niemal
dwudziestu pięciu stopni. W końcu wyłączyła ekran i rozpłakała się.
Z przedpokoju
dobiegł dźwięk trzaskanych drzwi.
Penelopa zamarła.
Ojciec był jeszcze
w pracy, Pavor nie opuściłby własnego mieszkania, Kornelia najprawdopodobniej
została na uczelni, a nie znała nikogo więcej, kto miałby dostęp do domu.
Zamknęła drzwi na klucz — sprawdziła to kilkukrotnie, a gdy tylko dotarła do
pokoju, jeszcze raz wróciła do przedpokoju i upewniła się. Tylko czy bogowie
wchodzili przez drzwi?
Zeszła ostrożnie z
fotela, błagając, by nie zaskrzypiał. Schowała się za drzwiami. Serce łomotało
w nierównym rytmie, a na powierzchni skóry pojawiły się kropelki potu. Napięła
mięśnie w gotowości na walkę, by tym razem odegnać zagrożenie, zanim dojdzie do
tragedii. W dłoń pochwyciła znajdujący się najbliżej przedmiot, lampkę nocną,
którą już wcześniej próbowała wykorzystać przeciw Afrodycie i schowała się tuż
za wejściem.
Kroki dochodziły z
okolic kuchni, potem przeniosły się na łazienkę, aż znalazły się tuż przed
pokojem Penelopy. Jedno uderzenie serca, drugie, trzecie, czwarte… Dziewczyna
uniosła przedmiot, gotowa do zadania nieznajomemu ostatecznego ciosu, gdy tylko
nadusi za klamkę. Ale nagle rozległ się znany Penelopie głos:
— Ej, jesteś tu?
Widziałam twoje buty, więc nie udawaj… I co to za rośliny?
To była Kornelia.
Ogromny ciężar
spadł z serca studentki, gdy wszystkie jej niepokoje okazały się nieprawdziwe.
Osunęła się na podłogę, czując, że łzy napływają do oczu.
— Kornelio… —
wypowiedziała imię przyjaciółki głosem pełnym cierpienia.
Drzwi gwałtownie
otworzyły się sekundę później. Przerażona Kornelia niemal rzuciła się na
Penelopę, chwytając ją za ramiona. Obejrzała dziewczynę ze wszystkich stron i
niepokojącym głosem spytała:
— Co się stało?
Rękawem Penelopa
przetarła mokry od łez policzek.
— Nic —
odpowiedziała.
— No jak to nic? —
Kornelia rozejrzała się wokoło, po czym chwyciła za koc, który wcześniej
Penelopa z siebie zrzuciła i przykryła nim przyjaciółkę. — Jak to nic, kobieto?
Ktoś się skrzywdził? Był tu jakiś złodziej czy co? Powiedz cokolwiek! Mam
zadzwonić po karetkę? Policję? — mówiła nieustannie, nie dając choćby na moment
Penelopie dojść do słowa.
— Nie — szepnęła.
We swoich
wspomnieniach Penelopa zawsze widziała Kornelię — przyjaciółkę, którą
traktowała jak własną siostrę. Ojciec wielokrotnie opowiadał jej, że historia
ich paczki kumpli zaczęła się jeszcze na pierwszym roku studiów w 1993 roku,
kiedy to poznali się na pierwszych zajęciach na wydziale ekonomicznym. Od tego
momentu rozpoczęły się wspólne popijawki, wyjazdy do Warszawy, Krakowa czy nad
morze, dorywcze prace na wakacjach przy zbieraniu owoców i nauka. Aż w przerwie
majowej pojechali w góry i powrócili z nich z dwoma dziewczynkami w łonach
matek. Rodzice matki Penelopy wyparli się jej. Ciąża była ciężka, pojawiały się
komplikacje, w przeciwieństwie do Agnieszki Dalińskiej. A po dziewięciu
miesiącach przyszła radość w postaci Kornelii i Penelopy oraz smutek po śmierci
matki Penelopy. Dariusz Rosiński przyjął całą odpowiedzialność za córkę,
obiecując jeszcze wtedy maleństwu, że będzie dla niego i matką, i ojcem.
Agnieszka Dalińska wspierała go ze wszystkich sił, choć po części pragnąc dać
dziecku matczyną miłość, która została mu odebrana przez przedwczesną śmierć
rodzicielki.
Na zdjęciach
uwiecznili kąpiele dwóch dziewczynek, wycieczki po mieście, pierwsze kroki,
zabawy, topienie Marzanny… Penelopa nie potrafiła zliczyć, na jak wielu
fotografiach znajdowała się ona i Kornelia. Zawsze razem, niezależnie od pory
roku czy wydarzenia. A jednak Kornelia nie znała prawdy…
— Słuchasz mnie? —
odezwała się Kornelia.
Penelopa wyrwała
się z zamyślenia. Otworzyła nieznacznie usta, chcąc coś powiedzieć. Jednak
wystraszyła się i zacisnęła usta w wąską linijkę. Wahała się. Tak wiele rzeczy
przemawiało za tym, by zadusić w sobie wyznania i udawać, że nic się nie stało.
— Proszę —
powiedziała błagalnym głosem Kornelia, wbijając wzrok w podłogę. — Kocham cię.
Chcę ci pomóc, ale nie wiem jak, skoro ty wciąż coś przede mną ukrywasz. Proszę
— szepnęła.
Penelopa odwróciła
się, zaciskając zęby jak najmocniej tylko potrafiła. Patrzenie na przejętą
Kornelię sprawiało jej większy ból niż jakiekolwiek rany. Kłamstwo wciąż
kiełkowało, choć nie takiego rozwiązania sobie życzyła. Gdyby tylko zdobyła się
na odwagę wcześniej, może mniej miałaby teraz na sumieniu. Jednak żałowanie
błędów przeszłości nic nie dawało. Jeśli chciała przekroczyć wyznaczoną przez
siebie granicę, musiała uczynić to o własnych siłach.
— Świat bogów
greckich istnieje — rzekła z trudem. Nabrała głębokiego wdechu, po chwili
kontynuując: — Piętnaście lat temu znaleźliście mnie nieprzytomną na placu
zabaw. Od tego dnia zaczęłam widzieć mitologiczne stworzenia. Wiem, wiem, wiem,
jak to dziwnie brzmi, ale… — Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła mówić przez
łzy. — Przepraszam, ja naprawdę przepraszam, ale to prawda. Ja nie zmyślam. Tę
ścieżkę z kwiatów zostawiła mi Afrodyta. Była tu dzisiaj… To szalone. Ja…
Nie. Nie odwróciła
się.
Wyobrażała sobie
reakcję Kornelii. Rozgoryczenie, zagubienie, może trochę zniesmaczenie
szaleństwem Penelopy... Kiedy oświadczyła dzieciom z klasy informację, że jej
nową przyjaciółką jest driada z pobliskiego parku, nazwali ją kłamczuchą. Każda
prawda rodziła tylko niechęć wobec niej samej. Liczba przyjaciół drastycznie
zmniejszała się, Penelopa zyskała przydomek „marzycielki—kłamczuchy” i, ostatecznie,
tylko Kornelia przy niej pozostała. Dlatego wciąż wierzyła, że i tym razem nic
się nie zmieni.
W tym czasie
Kornelia głęboko westchnęła. Zamyśliła się na moment, błądząc wzrokiem po
pokoju bez najmniejszego sensu. Aż w końcu wyszła z pokoju, nie zamykając go za
sobą.
— Zaraz wracam —
oświadczyła.
Kornelia
bezsensownie przeszła przez całą długość korytarza, kilkukrotnie zawracając i
sprawdzając po drodze, czy zamknęła za sobą mieszkanie. W końcu stanęła na
środku kuchni i oparła się łokciami o blat. Potrzebowała kilku minut, by
ogarnąć sytuację, w której się znalazła. Docierały do niej dwa fakty: bogowie
greccy istnieją, Penelopa widzi świat mitologiczny. I w równym stopniu oba
wydawały jej się co najmniej absurdalne. Ale prawdę wyznała bliska jej osoba, a
tego nie umiała zlekceważyć.
Przekręciła głowę i
spojrzała na pasmo rosnących na środku korytarza roślin. Widziała je, mogła
dotknąć, powąchać. To nie był kawał, tam naprawdę znajdował się cały klomb.
Złapała jeden z
kwiatów i pociągnęła ku sobie. Natychmiast w jego miejsce wyrósł nowy. Brwi
Kornelii uniosły się w niedowierzaniu. Albo wariowała, albo naprawdę magia
istniała.
Mimo chęci by uciec
i zostawić za sobą niepotrzebny problem, zawróciła. Zawsze planowała, miała
wypracowany schemat, by przyjąć, jak działać w różnych sytuacjach. Jednak ta ją
przerosła.
Wróciła do pokoju
Penelopy, wprawiając ją w niemałe zakłopotanie. Ta uśmiechnęła się blado i
kiwnęła głową, dając znać, że cieszy się z powrotu przyjaciółki. Kornelia
również była wdzięczna, że nogi zaniosły ją właśnie tutaj.
— Jak wystraszone
szczenię — powiedziała przez zaciśnięte zęby Kornelia, nie szczędząc Penelopy.
Miała zamiar wycisnąć z niej wszystko, co tylko mogła. Koniec tajemnic, koniec
fałszu.
Penelopa w
odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.
— Otrząśnij się,
kobieto! — dokończyła groźnie.
— Kornelio?
— Domyślałam się,
że coś jest nie tak. Próbowałam dowiedzieć się czegoś od wujka Dariusza, ale
zbywał mnie, tłumacząc, że ty musisz mi wyznać prawdę. Więc czekałam. —
Rozłożyła ramiona zdesperowana.
— Domyślałaś się… —
Penelopa przewróciła oczami. — A teraz? Prawda cię usatysfakcjonowała? —
spytała.
Kornelia zawahała
się.
— Na razie założę,
że mówisz prawdę — oświadczyła. — Jednak bogowie greccy? Mitologiczne
stworzenia? To szaleństwo! Każdy normalny człowiek już dzwoniłby po pomoc dla
ciebie! — podniosła glos zdecydowanie za bardzo.
— Przepraszam. —
Penelopa opuściła głowę. — Nie posiadam żadnego dowodu, więc…
— Nie chodzi mi o
dowód! — przerwała nagle Kornelia. — Masz minutę, żeby się ogarnąć! Dziewczyno,
czy ty widziałaś siebie w lustrze? Nawet w najgorsze dni potrafiłaś się
szczerzyć od ucha do ucha. Jestem twoją siostrą — uderzyła się dumnie w pierś —
ale nie wiedziałam nawet, z czym się borykasz. Cholera, cholera, cholera! Ja
nic z tego nie rozumiem. Bogowie czy nie, ale skoro masz jakieś problemy od
piętnastu lat, a ja o nich nie wiem, to… — nie dokończyła.
"Wrona zakrakała.
OdpowiedzUsuńZatrzymała się.
Gwałtownie wstała i podeszła pod same drzwi." - powinnaś przy 'zatrzymała się' dopisać, że chodzi o Penelopę, bo bez tego, wygląda jakby to wrona to zrobiła ;)
Polubiłam Dariusza i jego podejście do spraw. Nieważne, co się dzieje, ważne, żeby jego córka była bezpieczna. To mi się podoba :D
Za to Kornelia trochę mnie wkurzała w tym rozdziale z tym swoim szipowaniem Penelopy z Pavorem. Priorytety dziewczyno, priorytety... :/ Mam nadzieję, że to tylko jednorazowy 'wybryk', bo tak to bardzo ją lubię.
W kolejnym rozdziale ktoś zginie? :D Pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl, był Dariusz, ale równie dobrze to może być ktokolwiek :D
Pozdrawiam ^^
kudikot
https://smak-magii.blogspot.com/