Lan Wangji
Zawahał się nad przyjściem do pracy, ale to tylko potwierdziłoby przypuszczenia tego całego Wei Wuxiana.
Westchnął. Kogo niby oszukiwał? Wei Wuxian od początku miał rację. Ujął prawdę we wkurzające słowa, których nikt nigdy nie odważył się wypowiedzieć w jego obecności. A jednak napotkał na kogoś, kto nie bał się osoby Lan Wangji. To było inne od tego, co znał. Nawet by powiedział, że lubił swojego przełożonego, gdyby nie fakt, że ten utrudniał mu prywatne śledztwo.
Wziął głębszy wdech.
Powinien się z tym pogodzić. Akceptując posadę w komisariacie prowincjonalnym, przewidywał, że nie wszystko pójdzie gładko. Problem jednak polegał na tym, że póki co wszystko to nic mu się nie udawało.
Lan Wangji wszedł do pokoju przynależącego do jego wydziału. Współpracownicy nic nie robili w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dwóch mężczyzn, których imion do tej pory nie pamiętał, siedzieli w kącie, grając w coś na telefonie. A—Qing zajadała się chrupkami, udając, że pracuje. Zerknął z boku na jej monitor — przeglądała stronę z najnowszymi trendami w modzie.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie znalazł w nim Jiang Chenga i Wei Wuxiana.
Zdziwił się.
Założył, że po zakończonej sprawie, przypiszą im kolejną i już z rana wyjaśnią im szczegóły śledztwa.
Usiadł przy swoim biurku i zebrał ostatnie dokumenty w sprawie Wen Chao. Umieścił je we wspólnym pudle, które mieli przesłać do prokuratury w tym tygodniu. Sprawa zakończona, spoczęli na laurach, jednak w mniemaniu. Lan Wangji nic się nie wyjaśniło.
Zacisnął mocniej palce na teczce.
Znowu to samo.
Gryzło go sumienie. Wiedział, że to niewłaściwe wysyłać akta do prokuratury i wpisać kolejne osiągnięcie do statystyk wydziału, ale na ten moment nie on o tym decydował.
Zamknął pudełko i oddalił się do swojego pustego, czystego biurka i… czekał. Najpierw pięć minut, potem dziesięć, oddał się medytacjom, uspokajając zszargane nerwy. Po piętnastu minutach trzasnęły drzwi od gabinetu Wei Wuxiana. Do środka wparował Jiang Cheng. Całą twarz miał czerwoną ze złości.
Zawisł nad A—Qing i wydał rozkaz:
— Włącz wiadomości!
Wei Wuxian wszedł chwilę później. Położył dłoń na ramieniu Jiang Chenga. Ten go odepchnął i szepnął do niego coś niewyraźnie, Lan Wangji nie usłyszał słów.
A—Qing włączyła wiadomości na pierwszej stacji rządowej. Podłączyła do komputera swoje małe, kolorowe głośniki. Wszyscy zobaczyli, dlaczego Jiang Cheng wybiegł z gabinetu wściekły.
Oczy Lan Wangji otworzyły się szeroko. Wstał. Podszedł do ekranu, zaciskając gniewnie pięść.
Wen Ruohan wygłosił przemówienie przed siedzibą swojej firmy. Syn dawnego mafiozo, ojciec głupiego Wen Chao i jeden z najbardziej wpływowych ludzi w Chinach. Był mężczyzną o silnej posturze, wysoki i przystojny. Miał już swoje lata. Potwierdzała to data urodzin i zmarszczki na twarzy. Kończył w tym roku czterdzieści pięć lat. Mimo to biła od niego władcza aura, aura przywódcy, za którym podążały tłumy.
— Do mediów dotarła wiadomość o aresztowaniu mojego syna, Wen Chao w związku z handlem narkotykami. Wyszły na jaw i inne przewinienia mojego syna, za które nie poniósł żadnych konsekwencji. W związku z tym chciałbym złożyć oficjalne oświadczenie.
Nastała chwila ciszy. Lan Wangji zacisnął pięść jeszcze mocniej, paznokcie przebiły się przez skórę. Czuł, że krew zaczyna spływać między jego palcami, ale jak inaczej miał trzymać emocje na wodzy?
— Lan Zhan — usłyszał zdrobnienie, którego używała tylko jego mama. Rozluźnił dłoń.
Obok niego stanął Wei Wuxian.
— Proszę, nie nazywaj mnie tak — powiedział, zachowując kamienne oblicze.
— Na „Lan Wangji“ nie zareagowałeś, więc od teraz jesteś „Lan Zhan“. — Wei Wuxian puścił w jego stronę oczko. — Poza tym, uważaj na dłoń.
— Wypadek przy pracy — burknął.
Zawinął dłoń w chustę. Na szczęście nikt oprócz Wei Wuxian nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy oczekiwali oświadczenia Wen Ruohana.
— Oświadczam, że wesprę policję prowincjonalną i prokuraturę w każdy możliwy sposób. Mój syn to obywatel Republiki Chińskiej, którego obowiązuje takie samo prawo, jak każdego innego obywatela naszego kraju. Za popełnione zbrodnie należy ponieść karę. Mój syn nie tylko naraził na niebezpieczeństwo mieszkańców naszego miasta, ale również sprowadził na złą drogę wielu niewinnych, których życie zmusiło do trudnych decyzji. Nie naprawię krzywd, których dokonało moje dziecko, ale spróbuję zapobiec przyszłym nieszczęściom. Dziś deklaruję, że Korporacja Wen wesprze finansowo wszystkie placówki związane z walką i leczeniem uzależnień. Przepraszam za czyny swojego syna i błagam obywateli Republiki Chińskiej o wybaczenie.
Pokłonił się przed dziennikarzami. Zalała go fala pytań. Podziękował za nie machnięciem ręki. Trzech ochroniarzy otoczyło jego osobę i zaprowadzili Wen Ruohana do budynku. Jego reprezentant został na zewnątrz, odpowiadając tylko na te pytania, które nie zagrażały wizerunkowi firmy i samego dyrektora.
Jiang Cheng wyłączył przeglądarkę. Uderzył w stół, a potem rzucił przekleństwami, od których Lan Wangji dostał dreszczy.
— Sam chciałeś to obejrzeć — oburzyła się A—Qing. — A teraz same pretensje, jak zawsze — mruknęła pod nosem.
— Nie. Denerwuj. Mnie — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Ratuje swoją dupę, poświęcając synalka.
— To cię dziwi? — rzucił luźno Wei Wuxian. — Spodziewaliśmy się tego od samego początku. Wen Ruohan zbudował swoje imperium jako „syn przestępcy“. Szedł po trupach do celu, nie licząc się z nikim i niczym. Nie potrzebuje syna, która niszczy jego wizerunek.
— Cudownie. — Jiang Cheng zaśmiał się żałośnie. — Po tym oświadczeniu to jeszcze zyskał w oczach całych Chin. Cudowny człowiek, który walczy o sprawiedliwość i nie pozwoli, żeby prawo nie dotyczyło jego syna. No jakie to wspaniałe!
Kopnął w pusty kosz na śmieci, posyłając go na przeciwległą ścianę.
— Nie niszcz własności policji — zwrócił mu uwagę Wei Wuxian.
— Wolisz, żebym w ciebie kopał? — zagroził mu Jiang Cheng.
— To też jest karalne. — Przewrócił oczami i odszedł dalej, mimo wszystko obawiając się, że podwładny go kopnie.
— Prawieszefie Jiang, spokojnie — wtrąciła się znowu A—Qing. — Wiem, że to trudne. Każdy z nas jest wściekły. Pracujemy w policji. Wen Ruohan to legenda. Akta się piętrzą każdego roku, inne wydziały zbierają na niego dowody od lat, ale póki co nikt nie dał rady postawić go w stan oskarżenia. Aresztowali go tylko raz…
—… i wyszedł po dwóch godzinach — dokończył za nią Jiang Cheng. Tym razem spokojniejszym głosem. — Nienawidzę, gdy tacy jak on chodzą sobie na wolności i korzystają z życia, a ofiary każdego dnia czekają na sprawiedliwość.
— To prawda, ale to nie nasza rola. Nie ty go aresztujesz i nie ja. Nawet jeśli znajdziemy jakieś dowody, przekażemy je odpowiednim jednostkom — Wei Wuxian mówił zgodnie z regulaminem i zasadami obowiązującymi w policji.
Dlaczego Lan Wangji czuł, że to niewłaściwe? Całe dzieciństwo, nastoletni czas, a potem studia poświęcił, bo przyświecał mu jeden cel. Nawet jeśli zgromadzi wystarczające dowody, przyniesienie odpowiedzi, to nie on stanie za aresztowaniem mordercy?
Popatrzył się po twarzach pozostałych członków zespołu. I im nie było lekko z prawdą, jaką przedstawił im Wei Wuxian — człowiek, którego najprędzej podejrzewaliby o działanie na własną rękę. Jak na przekleństwo, to właśnie on im przypomniał, że nie wymierzą sprawiedliwości tym, którzy skrzywdzili w ich życiu.
A jak to zrobią? Co się wydarzy? Trafią do więzienia Wen Ruohanem?
Lan Wangji zamyślił się na dłuższy czas. Ciszę przerwał Jiang Cheng, uderzając otwartą dłonią o blat. Wei Wuxian podskoczył w miejscu z wrażenia.
— To było straszne — skomentował. — Może kupisz sobie coś, żeby tę złość jakoś… kontrolować?
— Zmieniłeś się — stwierdził Jiang Cheng.
Wei Wuxian zaśmiał się.
— No co ty nie powiesz? Dorosłem. Zostałem szefem wydziału. Muszę dbać o image.
Jiang Cheng zmarszczył czoło.
— Dobrze wiesz, o czym mówię — wypowiedział te słowa o wiele łagodniej. Cała złość jakby z niego uszła. — Nie wiem, do czego dążysz, ale mnie nie oszukasz. Nie uwierzę w to. Po tych wszystkich latach…
— To nie wierz. — Uśmiechnął się szeroko, a potem dodał: — Wystarczy, że nie zrobisz nic głupiego.
— I kto to mówi.
Wyszedł z pomieszczenia. A—Qing podniosła rękę, chcąc coś powiedzieć. Zrezygnowała, kiedy dotarło do niej, jak niezręcznie zrobiło się w pomieszczeniu.
Wei Wuxian odchrząknął. Zaklaskał kilka razy, a potem ogłosił:
— Mamy chwilę przerwy. Jeśli chcecie, dokończcie papierkową robotę, albo odbierzcie nadgodziny.
Lan Wangji nie miał ani nadgodzin, ani papierkowej roboty. Nie śniło mu się również branie urlopu bez potrzeby, skoro dopiero zaczął pracę w policji.
— Do domu! — krzyknęła uradowana A—Qing, wymykając się obok Lan Wangji z paczką żelek. — Do jutra, kochani!
Posłała wszystkim całuska.
Reszta została, przeglądając dokumenty i nadrabiając zaległe sprawy dotyczące dokumentów i archiwum. Wei Wuxian odszedł. Nie wydał Lan Wangji polecenia, więc mężczyzna zalogował się do archiwum policji na swoje dane. Jak podejrzewał, przyznano mu ograniczony dostęp. Wpisał imię i nazwisko swojej matki. Wyskoczył błąd z informacją o nieprawidłowej autoryzacji.
Wyprostował się na fotelu.
Wei Wuxian nie wyraził zgody na śledztwo. Lan Xichen mu je utrudniał, ale pytanie, czy widział wiadomości.
Lan Wangji oddalił się od stanowiska i poprosił o spotkanie z komendantem. Sekretarka jego brata niechętnie. Zaprowadziła go do gabinetu.
Lan Xichen wziął głęboki wdech na jego widok.
— Nie — odpowiedział, jakby czytał mu w myślach.
— A więc nie widziałeś wiadomości? — przeszedł od razu do sprawy.
— Widziałem i dlatego moja odpowiedź brzmi „nie“.
Drgnął. Brat szczerze go zaskoczył. Wei Wuxian podszedł do oświadczenia z Wen Ruohana z dystansem, kierując się rozsądkiem i regulaminem, ale… tu chodziło o ich mamę, nie o zasady i regulamin.
Wspomnienia zalały myśli Lan Wangji.
Widział krew, puste oczy matki, patrzące się na niego, jakby wina miała spaść na niego. Potem rozbrzmiały syreny policyjne, a on czekał przed rezydencją…
Opadł na fotel. Minęła minuta, zanim odzyskał spokój.
Włosy odgarnął do tyłu.
— Bracie, nie zależy ci na odnalezieniu sprawcy? — zapytał Lan Xichena.
Brak oderwał się od leżącego przed nim stosu dokumentów.
— Zależy mi — zapewnił.
— Dlaczego?
— Czy rozwiązanie sprawy przywróci mamę do życia? — odpowiedział pytaniem.
Lan Wangji nie uwierzył bratu. Te słowa nie miały prawa przejść przez jego usta. Lan Xichen tak samo kochał matkę, jak on. Raz miesiąc odwiedzali ją, przynosząc ręcznie robione prezenty wraz z wierszami, które dokładnie przepisywali z dawnych pism. Witała ich uśmiechem i ciepłem, choć sama cierpiała w samotności, zamknięta w ukrytej części rezydencji przed całym światem.
Lan Xichen kochał ją, więc dlaczego odrzucał jedyną szansę, żeby odnaleźć sprawcę?
— Czy… rozmawiam z bratem czy komendantem policji prowincjonalnej? — Próbował zrozumieć działania brata i to, z kim rozmawia w tych czterech ścianach.
Lan Xichen uśmiechnął się smutno. Odłożył pieczątkę na bok i jasno zadeklarował:
— Jestem twoim bratem. Od początku ci to mówiłem.
— Więc dlaczego? — naciskał go dalej.
— Bo znam twój tok rozumowania. Najpierw zajrzysz do akt tamtej sprawy. Zbadasz wszystkie tropy w nadziei, że może coś wtedy pominięto. Potem przesłuchasz jeszcze raz świadków. Po latach niewiele pamiętają, niektórzy już nie żyją. Nie poddasz się, zaczniesz szukać głębiej, zastanawiać się, co jeszcze pominąłeś i nagle znajdziesz się w tym samym miejscu, co ja. — Złapał oddech. Wszystko powiedział szybko, nie zatrzymując się, nie dając Lan Wangji szansy na skomentowanie choćby jednego pomysłu.
Dotarło do niego dlaczego.
— Bracie — wyszeptał.
Lan Xichen zacisnął powieki.
— Nie zezwalam na dostęp do starych akt. Nie zabronię ci działać, bracie, ale wiedz, że pozwolę, żebyś i ty wplątał się w tej nieskończony wir trudów i zawodów.
— Rozumiem — burknął.
Wrócił do swojego wydziału, zastając w nim pustkę. Pozostali zgasili nawet światło. Paliło się jedynie w gabinecie Wei Wuxiana.
Lan Wangji zapalił lampkę, nie chcąc zdradzać swojej obecności na komisariacie. Wstukał w przeglądarkę hasło związane z morderstwem w rezydencji Lan. Minęło od tej sprawy wiele lat. Z tego okresu zachowały się papierowe gazety, które zeskanowano i wrzucono na stronę Chińskiej Biblioteki Narodowej.
Ograniczył zakres dat do tych z okresu morderstwa i krótko po nim. Większość gazet wspomniała o zbrodni w sposób, jakiego nigdy by się nie spodziewał. Zdjęcie przedstawiało rezydencję Lan, znajdujące przed nią radiowozy i dziecko stojące przy śnieżnej zaspie. To był on. Stojący w zimnie, bez rękawiczek, ubrany w cienkie sukno i pozostawiony sam sobie, chwilę po tym, jak znalazł ciało mamy.
Nie pamiętał, by kiedykolwiek widział tę fotografię. Kiedy ją wykonano? Jeden z dziennikarzy musiał prześlizgnąć się przez policjantów. Nie widział innej możliwości, bo między główną bramą a wejściem do ukrytej rezydencji dzielił ich ogromny obszar.
Lan Wangji zamknął na moment oczy. Znowu zrobiło mu się zimno, jak wtedy. Ubrał się tylko w błękitne sukno, niosąc mamie prezent w postaci nowego poematu. Uśmiechał się od ucha do ucha, ciesząc ze spotkania. Ten uśmiechnął za zawsze, kiedy zobaczył ciało matki.
Otrząsnął się i powrócił do poszukiwań. Przejrzał jedną gazetę, potem drugą, trzecią i skończył na piętnastu, ale wszystkie mówiły o tym samym. Zamknął stronę i wrócił do wyszukiwarki, gdzie jego uwagę przykuła jedna strona. „Morderstwa sprzed lat“. Wszedł do środka i znalazł artykuł sprzed roku.
„Yu Ziyuan“ — zauważył nazwisko sędziego, który wtedy prowadził jedną z nielicznych rozpraw z podejrzanym, którego ostatecznie uniewinnili przez brak dowodów. Oskarżonym był wtedy Wen Hui, dziadek Wen Chao, który rzekomo miał zlecić morderstwo madame Lan.
Ale nie tylko to okazało się ważne. Sprawę na początku prowadził Qingheng-Jun, ich ojciec, ale szybko została przekazana śledczemu Jiang Fengmian.
Lan Wangji odsunął się.
To niemożliwe.
Zbyt duży zbieg okoliczności.
Te nazwiska nie powinny się ze sobą łączyć.
Zerknął na palące się światło w gabinecie Wei Wuxiana. Obawiał się bezpośredniej rozmowy z Jiang Chengiem, szczególnie że znał jego wybuchowy temperament. Może Wei Wuxian wykaże większą chęć współpracy? Nie miał ochoty na zaciąganie jakichkolwiek długów, ale skoro szukał odpowiedzi, to może były one tego warte?
0 Comments:
Prześlij komentarz