A—Qing podbiegła do brata i złapała go w swoje ramiona, zapominając, że jest tylko drobną dziewczyną, niezdolną do utrzymania ciężaru dorosłego mężczyzny. Opadła wraz z Xue Yangiem na ziemię. Cały jej tułów obryzgała krew. Wstrząsnęły nią konwulsje. Nigdy wcześniej nie widziała tyle krwi. Zdołała jednak zignorować obrzydzenie i spojrzała na blade oblicze brata. Odgarnęła mu włosy z twarzy, odnajdując otwarte oczy. Wydawał się ciągle na nią patrzyć.
— Braciszku? — zapytała.
Jego spojrzenie było nieobecne.
Położyła głowę na piersi brata i
wzięła głęboki wdech, wtulając się w martwe ciało. To nie tak miało się
skończyć, ale tylko na takie zakończenie zasługiwał mężczyzna.
— Nie zabierajcie go ode mnie —
błagała, przysuwając Xue Yanga bliżej siebie. Oparła się wraz z ciałem o drzewo
i zerknęła na stojącego nad nią Wei Wuxiana.
Kultywator wytarł zakrwawione ręce o
własną bluzkę. Nie robiło mu to większej różnicy, był cały splamiony krwią, a
pod jego stopami leżało zgniecione serce wraz z roztrzaskanym amuletem Tygrysa
Stygijskiego. Wei Wuxian przyklęknął i wygrzebał jedną z części. Nadal czuł
wydobywające się z przedmiotu ciepło. Bliskie mu ciepło, które odrzucił po
dwóch tysiącach lat.
— To koniec, A—Qing — dał do zrozumienia dziewczynie.
Nie odpowiedziała.
Wei Wuxian nie wymusił na niej
niczego. Odwrócił się, zostawiając na chwilę samą, a on zwrócił się w kierunku
utrzymującego barierę Lan Wangji. Moc amuletu zelżała, ale nie zniknęła
całkowicie. Pozostałości demonicznej siły próbowały wydostać się na zewnątrz, uderzając
w tarczę z mniejszym niż wcześniej naciskiem, wymagającym od kultywatorów dalszej
uwagi.
Westchnął cicho.
Usiadł na gołej ziemi, kładąc przed sobą
resztki amuletu — resztki przeszłości i teraźniejszości. Przyszłości, w której
ten przedmiot nadal istnieje, nie akceptował. Wydusił z siebie ostatki
demonicznej energii, przelewając ją w amulet. Zaczął drgać. Energia stawała się
niestabilna, w każdej chwili mogła doprowadzić do kolejnych nieszczęść. Wei
Wuxian tym razem ją kontrolował.
— Dziękuję. Przepraszam — wyszeptał.
Nagle zacisnął pięść. — Proszę — wraz z wypowiedzianym słowem amulet Tygrysa
Stygilskiego zamienił się w proch.
Demoniczna energia opadła gwałtownie.
Lan Wangji opuścił tarczę. Krew
pociekła mu po brodzie. Wytarł ją rękawem, ale chwilę później kaszlnął nią.
Opadł ze zmęczenia. Wei Wuxian pognał do ukochanego i złapał go, nim ten
uderzył głową o kamień. Czule pogładził policzek Lan Zhana. Opaska sekty Lan
zsunęła mu się z czoła. Wei Wuxian odwiązał ją całkowicie i schował do
kieszeni, mając nadzieję, że nie zapomni o niej przy kolejnym praniu. Wtedy też
rzucił mu się na oczy jasny kosmyk włosów, wyraźnie odstający na tle czarnych
włosów Nieśmiertelnego Mistrza. Odruchowo pociągnąl za włosy.
Lan Wangji syknął z bólu, gwałtownie
się budząc.
Podniósł się do pozycji siedzącej i
rozejrzał po okolicy nieobecnym wzrokiem.
— Siwiejesz — doszedł do wniosku Wei
Wuxian.
— Niemożliwe — zarzekł się słabym
głosem.
Wei Wuxian wysunął mu kosmyk siwych
włosów przed twarz. Lan Wangji pociągnął gwałtownie włosy, upewniając się, że
na należą do niego. Dotarło do niego, że faktycznie to jego włosy.
— Zużyłem zbyt dużo energii —
zrozumiał.
Wei Wuxian przyjrzał się przyjrzał się
bliżej skórze ukochanego. Na czole zauważył pierwsze zmarszczki.
— Postarzałeś się — podsumował Wei
Wuxian. — Od teraz nazywam cię „dziadkiem Lan”.
Lan Wangji posłał chłopakowi groźne
spojrzenie. „Tylko spróbuj” — mówiło, co jeszcze bardziej zachęciło Wei Wuxiana
do takiego działania. Przesunął się i szepnął kusząco na ucho Lan Zhana:
— Dziadku Lan, poświntuszymy później.
Nie miał więcej energii, ale znalazł
jej odrobinę i cisnął nią w pierś Wei Wuxiana. Odrzuciło go kawałek dalej, nie
robiąc żadnej krzywdy. Dla Lan Wangji było najważniejsze, że pozbył się tego
zboczeńca, który nie umiał się powstrzymać w tak smutnych okolicznościach.
— Bezwstydnik — syknął Lan Wangji i
sięgał w kierunku opaski, której nie znalazł przywiązanej do głowy.
Uznał, że stracił ją w czasie walki i
nawet nie rozejrzał się. Zamiast tego wstał i otrzepał drogocenną szatę z
brudu.
— Tato… — usłyszał za sobą
pojękiwanie.
Jednocześnie z Wei Wuxianem zwrócili
się w kierunku, z którego dobiegał głos. Spodziewali się Lan Shizhuia, zamiast
tego przywitała ich twarz starca u końca swoich dni. Wolno sięgnął drżącą
dłonią w kierunku mężczyzn. Wei Wuxian podbiegł, ujmując rękę staruszka.
— Shizhui? — zapytał niepewnie.
— Hej, tato… — Uśmiechnął się krzywo.
— Przepraszam. Byłem… głupi.
Zakaszlał. Wei Wuxian przytulił do
siebie syna i odsunął się na bok, robiąc miejsca dla Lan Zhana, który do nich
dołączył. Nieśmiertelny Mistrz ujął siwe włosy syna i zebrał w kuc, który
zazwyczaj nosił. Niestety nadal miał na sobie szatę rodu Wen, dlatego Lan Wangji
zdjął wierzchni ubiór i przykrył nim głupiego chłopaka.
— Jestem z sekty Lan — zapewnił, ku
zaskoczeniu Wei Wuxiana. — I jestem Wei.
— Głupi dzieciaku, jakie to ma teraz
znaczenie? — skarcił syna.
— Ma — sapnął. — Nie wyprę się. Nie…
teraz.
— Dzisiaj. Jutro. Popojutrze… Wtedy
zdecydujemy. Na razie odpoczywaj.
Przesunął swojego chłopca na kolana,
pozwalając mu się położyć i odpocząć, zanim ruszą w dalszą drogę.
— Nie dam rady, tato — uświadomił
rodziców, że umiera.
Myśleli, że chodziło tylko o tarczę,
którą otoczyli las, żeby zablokować demoniczną energię, ale oboje zapomnieli o
wcześniejszym rytuale odroczenia duszy Xiao Xingchena. Już wtedy Lan Shizhui
poświęcił swoją bazę kultywacyjną, dalsze działania pogorszyły jego stan, nie
przerwał w odpowiednim momencie. Wsparcie, które zaoferował Lan Wangji,
doprowadziło do największego nieszczęścia.
— Może zaczekaj parę dni — poprosił
Wei Wuxian. — Porozmawiajmy. Albo…
— Nie — przerwał Lan Wangji.
Wyrwał pęk siwych włosów prosto ze
swojej głowy i podał je Wei Wuxianowi, zakrwawione na końcówkach.
— Użyj ich — rozkazał.
Wei Wuxian pokręcił nerwowo głową, a
potem dotarło do niego, ze to jedyny sposób, żeby uratować Lan Shizhuia, nawet
po to, żeby dać mu tych kilka dodatkowych lat życia.
— Poświęcisz się? — upewnił się Wei
Wuxian.
— Chcę żyć i umrzeć razez z tobą —
zadeklarował i nic poza tym Wei Wuxian więcej nie potrzebował.
Zebrał krew ze swojego kciuka i
zmieszął ją razem z włosami Lan Wangji. Rzucił siwe kosmyki do góry, łącząc je
ze sobą pasmem demonicznej energii. Wszystkie wyprostowały się w tym samym
momencie, jak szpilki, gotowe przebić w każdej chwili.
— To zaboli — ostrzegł syna i opuścił
ku niemu włosy, wbijając we wszystkie punkty energii płynące przez ciało.
Lan Shizhui napiął mięśnie z bólu.
Przytrzymali go w miejscu, kiedy z energia z włosów zaczęła przenikać do żył
starca. Włosy wiotczały, robiły się słabe i opadały pod własnym ciężarem, aż
zatrzymały się przy samej skórze.
— Tato… — powiedział do Wei Wuxiana.
— Tato — zwrócił się i do Lan Wangji, a potem opadł zemdlony.
Wei Wuxian zaczął wyciągać włosy ze
skóry chłopaka. Nie przywrócił mu młodości, ale poświęcenie Lan Wangji pozwoli
mu przeżyć kilka dodatkowych lat.
— Będzie dobrze — zapewnił Lan Zhan.
Nie dawał po sobie poznać zmęczenia,
nie wiedział tylko, że zbladł, bardzo mocno zbladł. Przypominał jedną z dusz,
które przywoływał Wei Wuxian, nie jak żywy człowiek.
Sięgnął w stronę swojego ukochanego i
założył mu włosy za ucho. Lan Wangji jeszcze nie zauważył, że teraz zamiast
jednego kosmyka siwych włosów, miał na głowie samą biel. W końcu przypominał
prawdziwego mnicha, Nieśmiertelnego Mistrza, nawet jeśli oddał swoją
nieśmiertelność dla swojego chłopca…
— Co się dzieje?! — usłyszeli krzy
A—Qing.
Odwrócili się gwałtownie w obawie
przed kolejnym atakiem. Zadziało się coś zupełnie innego. Ciało Xue Yanga
powoli się rozpadało, zamieniając w podobny pył, w który przemienił się amulet
Tygrysa Stygilskiego. A—Qing nie mogła dłużej trzymać ciała brata. Stawało się
przezroczyste, niematerialne.
— Zróbcie coś! — krzyknęła do Wei
Wuxiana i Lan Wangji. — To mój brat. Tylko on… tylko on mi został…
Wskazała na pustą przestrzeń, w
której sądziła, że znajdzie swojego brata. Zostały tylko prochy. Nie miała przy
sobie żadnego pojemnika, więc wyjęla z kieszeni portfel, wyrzuciła z niego
wszystkie drobniaki i zebrała część prochodów, żeby zabrać je ze sobą i
należycie pochować brata.
— Teraz naprawdę nastąpił koniec —
doszła do smutnego wniosku.
— Niekoniecznie.
Wei Wuxian nie zapomniał o Xiao
Xingchenie w ciele Lan Qirena, jedynej osobie, z którą A—Qing w poprzednim
życiu nie miała okazji się pożegnać. Demoniczny Kultywator zostawił Lan Zhana
przy Lan Shizhuiu i podniósł A—Qing, prowadzając ją do miejsca, w którym ukrył
się Xiao Xingchenie, za tarczą, bliżej miasta, choć nadal nie wychylił się poza
las. Medytował, siedząc w pół cieniu, w pół słońcu, którego blask nadal był
krwawoczerwony.
— Dlaczego mnie prowadzisz do tego
durnia? — zapytała zdezorientowana dziewczyna.
— To nie dureń, a…
Xiao Xingchen wstał gwałtownie. Podbiegł
do dziewczyny i dotknął jej nos. Zamknął oczy, po czym zaczął ją dotykać po
całej twarzy, przypominając sobie znajome rysy. Przysunął twarz A—Qing do
swojej, tak że ich czoła się zetknęły.
— A—Qing, nigdy nie sądziłem, że
spojrzę ci prosto w oczy. Jesteś taka piękna...
— Kim ty jesteś? — zapytała, niepewna
tożsamości osoby, z którą rozmawia.
— Może gdybym przyniósł ci cukierka,
to poznałabyś mnie od razu?
Odsuneła się gwałtownie.
Przyjrzała się dokładnie Lan Qirenowi
w zdezorientowaniu. Pociągnęła nosem jeden raz, potem drugi, aż w końcu
chwyciła Xiao Xingchena w silnym objęciu, mówiąc:
— Udało mu się… Przywrócił cię do
życia.
— Nie — zaprzeczył spokojnym tonem.
Ujął podbródek dziewczyny i uniósł odrobinę, tak by patrzyła prosto na niego. —
To ciało należy do kogoś innego. Myślisz, że byłbym szczęśliwy, wiedząc, że
zmarnowałem życie tego dziecka?
— Nigdy. — Westchnęła. — A więc
zostanę sama?
— Nie, kochanie. — Odwrócił ją w
stronę Wei Wuxiana. — Zaopiekujesz się nią?
— Jasne. — Wei Wuxian wzruszył ramionami.
— Na szczęście mam bogatego kochanka.
— Oj, zamknij się, kto by chciał mieć
takiego opiekuna jak ty? — oburzyła się A—Qing. — Ale z Nieśmiertelnym Mistrzem
chętnie zostanę. Przynajmniej jest przystojny.
— Ej, a ja to co? Nie widzisz tych
męskich, cudownych rysów i tego niesamowitego ciała? — Pokazał się ze
wszystkich stron na dowód.
A—Qing złośliwie machnęła ręką od
niechcenia.
— Ja dam sobie radę, a co z tobą? —
Wbiła palec w pierś Xiao Xingchena. — Myślisz, że jak znikniesz, to wszystko
się ułoży?
— Tak — potwierdział, ku zaskoczeniu
dziewczyny. — Uczyniłem wiele złego. Nigdy nie uda mi się uzyskać wybaczenia.
— Nie potrafisz wybaczyć sobie —
wtrącił się Wei Wuxian. — Też to przechodziłem i powiem ci jedno. Jeśli
naprawdę wierzysz w ciężar spoczywający na twoich barkach, zrób wszystko, żeby
zdjąć go, pomagając innym. Ucieczka nie sprawi, że poczujesz ulgę. Cierpienie
nie przyniesie ukojenia. Poza tym w przeciwieństwie do moich złych wyborów,
twoje grzechy wynikają z nienawiści innych ludzi. Nie przenoś ich win na
siebie.
Xiao Xingchen sięgnał w kierunku
swoich oczu, dwa tysiące lat temu przysłoniętych materiałem, by ukryć blizny
przed ludźmi. To miał być sposób na odpokutowanie swoich win, a ta ślepota
sprawiła, że przyniósł jeszcze więcej śmierci. Nie zasługiwał na wybaczenie…,
szczególnie że wszystkie bliskie mu osoby zginęły z jego winy.
— Nawet Song Lan stracił życie z
mojej ręki.
— W tej sprawie w sumie możesz go
osobiście zapytać. — Wei Wuxian rzucił kamykiem za Xiao Xingchena.
Kultywator podążył śladem kamienia,
który nie uderzył o ziemię. Zamiast tego znalazł się w sinej ręce dzikiego
trupa. Xiao Xingchen odruchowo sięgnął po miecz. Zatrzymał się przy pasie.
Dziki trup nie atakował, zamiast tego patrzył głęboko na mężczyznę odrodzonego
w ciele Lan Qirena.
Xiao Xingchen nie rozpoznał
zmarnowanej twarzy.
Obcy był dla niego ubiór.
Sylwetka i postura przypominały
demona.
Mimo to nie zaatakował. Ta istota
przypominała mu dawnego przyjaciela, dla którego poświęcił własne oczy. Demon
ruszył niespodziewanie. Złapał Xiao Xingchena w swoje ramiona i zabrał kawałek
dalej, silnie wtulając się w ciało, które nie należało do kultywatora.
Oboje wyczuli swoją obecność.
— Przyjacielu... — zaczął się
zastanawiać, co powiedzieć dalej. Liczył, że Song Lan wyręczy go w tym.
Zapomniał, że w trakcie walki Xue Yang obciął mu język. — Miło cię widzieć.
Song Lan zgodził się kiwnięciem.
— Proszę, wybacz mi za wszystko, co
ci uczyniłem — kontynuował, wyduszając z siebie przeprosiny w stosunku do osoby,
którą skrzywdził najmocniej.
Song Lan ujął dłoń Xiao Xingchena,
podniósł ją na wysokość swoich ust i ucałował. Mimo zniszczonej twarzy
uśmiechnął się ciepło i żywo.
Błysk pojawił się w oczach Xiao
Xingchena. Poczucie winy, które doprowadziło do roztrzaskania jego duszy na
tysiące kawałków, nagle zniknęło. Niespotykane światło otoczyło ciało Lan
Qirena. Xiao Xingchen poczuł się lekko, jakby jakaś siła oddzielała go od ciała.
Tylko tym razem nie towarzył mu żaden ból, jego dusza nie byał rozrywana na tysiące
fragmentów, a zamiast tego ktoś ją zabierał do siebie, do miejsca, do którego powinien
trafić już dwa tysiące lat temu.
— Czy… ponownie się spotkamy
w drugim życiu? — próbował się upewnić w ostatnich chwilach.
Zanim poznał odpowiedź, jego dusza
zniknęła. Song Lan zerknął na Wei Wuxiana i potwierdził, że nadszedł ten czas.
— Na pewno spotkacie się ponownie —
zapewnił.
Wziął od Song Lana nieprzytomnego Lan
Qirena i położył go przy drzewie. A—Qing podeszła, ocierając twarz chłopaka zniszczoną
chusteczka, a potem obiecała się nim zaopiekować w międzyczasie. Wei Wuxian
przystąpił do ostatniego aktu.
— Zaznaj spokoju. Tak samo jak Wen
Ning — powiedział, świadomy, że i jego przyjaciel zdecydował w końcu odejść.
Chwycił demoniczną energię między
palcami. Wystarczyło jej niewiele, skoro dziki trup był gotowy z własnej woli zniknąć.
Pstryknął nią Song Lana w czoło. Jego ciało rozsypało się w kilka sekund,
pozostawiając po sobie proch, który zebrał świeży wiatr ze wschodu, niosący
ukojenie i początek nowego dnia. Chmury rozsunęły się, ukazując pierwszy raz
od dłuższego czasu czyste niebo z jasnym słońcem.
— To… koniec — podsumował Wei Wuxian.
— I nowy początek.
0 Comments:
Prześlij komentarz