Granica między światem zmarłych, a światem żywych pękła. Nadeszła niespokojna noc, w której dusze nuciły smętne pieśni pożegnalne, obwieszczające żywym, że jeszcze nie opuścili tego świata. Pragnęli uwagi, chcieli wrócić do swych domów, życzyli sobie drugiej szansy, by tym razem nie zmarnować tego, co otrzymali za życia. Jednak na wszystkich kiedyś czekał koniec, a duchy nadal nie zaakceptowały stałego cyklu życia i śmierci.
W tę noc na przełomie lata i jesieni, otoczeni pierwszymi
pomarańczowymi liśćmi kasztanowca, ustawili się wzdłuż drogi, wypatrując
przejeżdżających tą drogą samochodów. Leśne zwierzęta ukryły się na widok
duchów, zlęknione ich obecnością.
Demoniczna energia wydobyła się z niestabilnych dusz, tworząc
wokół drogi duszącą mgłę, niebezpieczną dla istot śmiertelnych. Przynajmniej
ustał wiatr, zapewniając kojącą ciszę i wyczekiwanie na pierwszy dźwięk z
drogi.
I ten nastąpił. Nie był to jednak odgłos poruszającego się
samochodu, a miękkie, subtelne kroki, podkreślane brzęczeniem srebrnych ozdób
przywiązanych do butów. Nawet lepiej, nie czekało ich polowanie a gotowa uczta. Duchy zaśmiały
się głęboko w oczekiwaniu na swój pierwszy posiłek, na jedyną szansę powrotu do
żywych, póki noc jeszcze trwała, a ich dusze nie rozmyły się w porannym słońcu.
Kroczyła ku nim dwójka mężczyzn — jeden skąpany w czerwieni, drugi
okryty w bieli. Szli, trzymając się za ręce, w równym, spokojnym tempie, który
przywodził na myśl przygotowanie do wspólnego tańca. Jednak to nie to zaniepokoiło
już niespokojne dusze.
Duchy zadrżały na ich widok. Śmiertelnicy nie wędrowali w środku
nocy, nie ze spokojem towarzyszącym za dnia, wśród tłumów, w wierze, że nikt
nie może ich skrzywdzić. Pomimo swoich przeczuć, duchy pozostały na miejscu.
— Nie ważcie się odejść — odezwał się wyższy z mężczyzn, o bladej
twarzy, kolorem przypominającym kość słoniową bądź pierwszy, zimowy śnieg.
Prawe oko krył za czarną opaską, ale nawet ona nie dała rady zniszczyć jego
subtelnego, przystojnego oblicza, na widok którego i mężczyźni, i kobiety nie
potrafili oderwać wzroku.
Niestety, to nie zachwyt nad urodą mężczyzny sprawił, że nie
uciekli w porę. Jedno jego słowo było rozkazem, skuwającym duchy w niewidzialne
więzy, z których nikt nie potrafił ich wyrwać, tylko sam mężczyzna.
—San Lang, to nieszkodliwe duchy, nie warto zmuszać ich do trwania
w tym świecie do samego rana — w obronie duchów stanął drugi z mężczyzn. Ubrany
był w biały kombinezon, z zaciśniętym w talii klonowo czerwonym pasem, ze
srebrną ozdobą w postaci drobnych łańcuchów. Głupie włosy miał zebrane z tyłu w
gruby, piękny kok. Widzieli jego twarz, nieskazitelne oblicze podkreślone
czerwoną szminką na ustach.
Duchy przez moment zastanawiały się, czy nie pomylili kobietę z mężczyzną,
lecz im bliżej się znaleźli, tym zmarli nabrali większej pewności, że mają do
czynienia z dwójką mężczyzn.
— Gege, jesteś zbyt łaskawy dla tych śmieci — odparł człowiek
nazwany San Langiem. — Czekają tu od zachodu słońca, zapewnie spodziewali się
przypadkowych podróżników, którymi się posilą, a potem przywłaszczą sobie ich
ciała.
— W takim razie zasługują na spokojne odejście. Ich dusze zaznały
wystarczająco dużo cierpienia — nadal bronił duchów. — Poza tym nie chcemy,
żeby faktycznie napotkali na „przypadkowych podróżnych”.
San Lang wyszedł naprzeciw drugiego mężczyzny. Schylił się przed
nim, subtelnie ujmując jego dłoń. Złożył na niej pocałunek.
— San Lang, zawstydzasz mnie przy duchach. — Policzki mężczyzny pokryły
się rumieńcem. — Wystarczy.
— Udaj gege, że tych robaków tu nie ma. — Odwrócił się w kierunku
duchów. W jego lewym oku mignął krwawy blask. — Poza tym wkrótce ich tu nie
będzie. Uznajcie to za łaskę z mojej strony. Jestem w dobrym humorze, więc dla
gege wyprawię was do zaświatów łaskawie.
Uniósł obie dłonie na wysokość swojej twarzy i zaklaskał. Dźwięk
odbił się potężnym echem w uszach duchów, jakby stali obok bijącego dzwonu na
środku wieży, otoczeni ze wszystkich stron przez ściany — bez możliwości uciekli,
bez szansy na wezwanie pomocy. A nie śmieli zasłonić uszy. Krwawe łzy spłynęły
po ich martwych policzkach, dopiero teraz przypomnieli sobie, że nadal potrafią
płakać, nikt nie spodziewał się, że krwią. Krzyk stanowił marzenie. Mężczyzna
zamknął ich usta, zakazując wydobycia z nich jakiegokolwiek pisku. Prawie
słyszeli w myślach ostrzeżenie: „krzyk mógłby zepsuć noc mojemu drogiemu gege”.
Błagali o odejście, nic więcej nie pozostało duchom, jak tylko
udać się na druga stronę i odpokutować za swoje grzechy. Pragnęli uczynić coś
złego, teraz uświadomili sobie ten błąd i byli gotowi ponieść za to karę, ale
niech tylko przestanie dzwonić im w uszach.
— Odejdźcie — pojawił się krótki, konkretny rozkaz.
I zniknęli.
Droga zamilkła, pozostawiając pośrodku lasu tylko dwójkę mężczyzn.
San Lang powrócił do swojego ukochanego. Ucałował go w czoło i ponownie ruszyli
drogą, zmierzając do wcześniej ustalonego celu, do skromnej kaplicy
postanowionej na dawniej znienawidzonej ziemi, nieopodal niesławnych Kopców
Pogrzebowych, znanych jako cmentarz Demonicznego Patriarchy. Czasy jednak się
zmieniły, ziemie stały cenne, a błogosławieństwo boga przyniosła wiele dobra,
przemieniając ostrzeżenie w zaproszenie do przybycia do tej części Chin.
—San Lang, mówiłeś, że tym razem dostaliśmy pokaźny datek. Nie okłamujesz
mnie? — upewnił się, zanim jeszcze dotarli na miejsca. Xie Lian, Nieśmiertelny
Zbieracz Skrawków i mąż Króla Demonów rozpoczął luźna rozmowę, widząc wspaniałą
okazję w tym nocnym spacerze do poruszenia tematu ostatnich wydarzeń w świecie
śmiertelników, o którym sam Hua Cheng niewiele wspominał.
— Nie śmiałbym, gege — zapewnił.
— Hm… A jednak nie mówisz mi wszystkiego — zauważył Xie Lian. —
Czy to sprawa Miasta Duchów i nie powinienem się wtrącać? — spytał złośliwie.
— Gege, Miasto Duchów należy do ciebie. Każdą jego sprawę masz
prawo znać.
Xie Lian westchnął. Złapał męża pod ramię i przysunął bliżej
siebie.
— San Lang, jesteśmy razem
od tysięcy lat. Wiem, kiedy próbujesz mnie odwieść od prawdy.
— Nic nie ukryje się przed moim cudownym gege. — Zaśmiał się smutnie.
— Wybaczysz mi?
— Jeszcze nie mam, czego ci wybaczać, ale skoro tego pragniesz, to
tak, wybaczam ci.
— Gege, jesteś najlepszy. — Jego uśmiech zgasł. Zdał sobie sprawę,
że dłużej nie uniknie tematu. — Pozwoliłem odrodzić się Wei Wuxianowi ze
wspomnieniami.
— Wei Wuxian? — zdziwił się Xie Lian. — Faktycznie ostatnimi laty
było cicho w Mieście Duchów, ale byłem przekonany, że Wei Wuxian podjął decyzję
o odejściu. Odrodził się?
— Jego rodzina błagała mnie na kolanach o drugą szansę, a pewien
Nieśmiertelny Mistrz każdego dnia grał tak piękną melodię, że moje serce dłużej
nie pozwoliło mi się wahać.
— Skradł twoje serce tą melodią? — w jego głosie zabrzmiała nutka
wymuszonej zazdrości.
— Przypomniał mi o ośmiuset latach czekania na miłość mojego
życia.
Twarz Xie Liana zalała się czerwienią ze wstydu. Minęły tysiące
lat, a dalej nie zdołał się przyzwyczaić do miłosnych wyznań ukochanego. Miał
ochotę zapaść się pod ziemię i tylko dziękował wszystkim bogom, że w takich chwilach
nie próbują podsłuchiwać małżeństwa — wcześniej nie wahali się śledzić każdego
poczynania Króla Demonów.
— Gege, powiedziałem coś nie tak? — udał zaniepokojenie.
— Oj, San Lang, kiedyś moje serce nie wytrzyma twoich wyznań. Nieważne!
— Pokręcił energicznie rękoma. — Czy Nieśmiertelny Mistrz odzyskał ukochanego?
Hua Cheng skinął głową.
— To cudownie, że ponownie się spotkali. — Xie Lian odetchnął z
ulgą. — Ale na tym nie kończy się
historia?
— Nie. Jedna z obślizgłych istot zapragnęła przywrócić do życia
kultywatora, którego dusza roztrzaskała się na tysiące fragmentów z
przyrzeczeniem, że nigdy nie narodzi się ponownie.
— Biedny człowiek. Jakie cierpienia musiał napotkać za życia, by
podjąć taką decyzję w trakcie śmierci?
— Serca ludzkie są słabe, pełne skaz, nietrudno je złamać —
przypomniał mu Hua Cheng.
— To nie serce, San Lang, to cały byt. „Ciało w otchłani, serce w
raju” — wspomniał o swoich największych słowach, sentencji, która ukształtowała
całe jego życie. — Ten człowiek nie
zaznał raju, poddał się tylko otchłani.
—Życie pozostawiło go z takim losem — dokończył Hua Cheng. — Nie ingeruję
dłużej w życzenia śmiertelników. Dalszą drogę muszą przebyć w samotności, ale
skoro Wei Wuxian i Nieśmiertelny Mistrz przybyli do nas z modlitwą i ofiarą, to
byłoby nieodpowiednie pozostawić ich bez naszego błogosławieństwa, gege?
Zaprowadził ukochanego do pozostawionej świątyni na wzgórzu.
Ludzie dawno ją opuścili, przybywali tu tylko okoliczni mieszkańcy i ci, którzy
z czystej ciekawości pragnęli zobaczyć odnowioną świątynią i poznać, czy
rzeczywiście opowieści o błogosławieństwach nie mijają się z prawdą. Przynajmniej
była zadbana, pomniki myto raz w miesiącu, a tacy ofiarnej nigdy nie zastawali
pustej. I tym razem brzmiały w niej monety.
Xie Lian podbiegł do tacy ofiarnej i wyjął z niej pokaźną sumę
pieniędzy, nie widzieli tak dużej ofiary od lat. Przeliczył pieniądze,
sprawdzając, czy przypadkiem to nie fałszywe banknoty, a potem zaniósł je do Hua
Chenga, uśmiechając się szeroko jak dziecko, które dopiero co dostało wymarzony
prezent od rodziców.
— San Lang, San Lang, widzisz, ile tu pieniędzy? — pochwalił się
ofiarą. — Jeśli to sprawka Wei Wuxiana, to jestem gotowy mu dać największe błogosławieństwo
od tysiąca lat! Może przewróci się w odpowiednim momencie i uniknie śmierci?
Jak sądzisz?
— Jeśli gege takie jest twoje życzenie, to i ja wspomogę Wei
Wuxiana, choć… — wahał się na moment — spodziewałbym się, że te pieniądze
należą do jego drogiego Lan Wangji.
— San Lang, liczą się intencje i pozostawiona darowizna — zwrócił
mężowi uwagę. — Poza tym… — Podbiegł do Hua Chenga i położył mu głowę na jego
ramieniu. — Poza tym czekali wystarczająco długo na siebie, prawda?
— Gege coś sugeruje? — Skierował twarz ukochanego w swoją stronę.
— Chętnie wysłucham mojego gege…
Xie Lian stanął na palcach, chwycił Hua Chenga za twarz i złożył
pocałunek na jego ustach. Odsunął się od Króla Demonów równie szybko, ten
jednak ponownie go złapał w talii i przysunął do siebie, całując głęboko, bez
tchu, bez chwili na odpoczynku. Rozumiał, czym było oczekiwanie na najdroższą
osobę w swoim życiu i z całego, martwego serca życzył tej dwójce szczęśliwego
zakończenia, które i on spotkał.
Xie Lian zaśmiał się. Odsunął usta od Hua Chenga, odruchowo biorąc
głęboki wdech. Chwila odpoczynku nikomu nie zaszkodziła, a mąż przekonał go
wystarczająco, że tej nocy nie wypuści go ze swoich objęć.
— Pobłogosławmy ich — pozostawił swoją samolubną prośbę.
Hua Cheng zgodził się kiwnięciem, wziął Xie Liana na ręce, a następnie
zabrał ukochanego do ich wspólnej komnaty w mieście duchów, w której nie zamierzał
zmarnować ani jednej dobrej chwili. A jak nastanie kolejny dzień, pobłogosławią
Wie Wuxiana i Lan Wangji, aby pewnego dnia sami doznali miłości, która spotkała
Króla Demonów i Nieśmiertelnego Zbieracza Resztek.
0 Comments:
Prześlij komentarz