[Forgetting Envies] Rozdział specjalny 33.1

                                 

Granica między światem zmarłych, a światem żywych pękła. Nadeszła niespokojna noc, w której dusze nuciły smętne pieśni pożegnalne, obwieszczające żywym, że jeszcze nie opuścili tego świata. Pragnęli uwagi, chcieli wrócić do swych domów, życzyli sobie drugiej szansy, by tym razem nie zmarnować tego, co otrzymali za życia. Jednak na wszystkich kiedyś czekał koniec, a duchy nadal nie zaakceptowały stałego cyklu życia i śmierci.

W tę noc na przełomie lata i jesieni, otoczeni pierwszymi pomarańczowymi liśćmi kasztanowca, ustawili się wzdłuż drogi, wypatrując przejeżdżających tą drogą samochodów. Leśne zwierzęta ukryły się na widok duchów, zlęknione ich obecnością.

Demoniczna energia wydobyła się z niestabilnych dusz, tworząc wokół drogi duszącą mgłę, niebezpieczną dla istot śmiertelnych. Przynajmniej ustał wiatr, zapewniając kojącą ciszę i wyczekiwanie na pierwszy dźwięk z drogi.

I ten nastąpił. Nie był to jednak odgłos poruszającego się samochodu, a miękkie, subtelne kroki, podkreślane brzęczeniem srebrnych ozdób przywiązanych do butów. Nawet lepiej, nie czekało ich    polowanie a gotowa uczta. Duchy zaśmiały się głęboko w oczekiwaniu na swój pierwszy posiłek, na jedyną szansę powrotu do żywych, póki noc jeszcze trwała, a ich dusze nie rozmyły się w porannym słońcu.

Kroczyła ku nim dwójka mężczyzn — jeden skąpany w czerwieni, drugi okryty w bieli. Szli, trzymając się za ręce, w równym, spokojnym tempie, który przywodził na myśl przygotowanie do wspólnego tańca. Jednak to nie to zaniepokoiło już niespokojne dusze.

Duchy zadrżały na ich widok. Śmiertelnicy nie wędrowali w środku nocy, nie ze spokojem towarzyszącym za dnia, wśród tłumów, w wierze, że nikt nie może ich skrzywdzić. Pomimo swoich przeczuć, duchy pozostały na miejscu.

— Nie ważcie się odejść — odezwał się wyższy z mężczyzn, o bladej twarzy, kolorem przypominającym kość słoniową bądź pierwszy, zimowy śnieg. Prawe oko krył za czarną opaską, ale nawet ona nie dała rady zniszczyć jego subtelnego, przystojnego oblicza, na widok którego i mężczyźni, i kobiety nie potrafili oderwać wzroku.

Niestety, to nie zachwyt nad urodą mężczyzny sprawił, że nie uciekli w porę. Jedno jego słowo było rozkazem, skuwającym duchy w niewidzialne więzy, z których nikt nie potrafił ich wyrwać, tylko sam mężczyzna.

—San Lang, to nieszkodliwe duchy, nie warto zmuszać ich do trwania w tym świecie do samego rana — w obronie duchów stanął drugi z mężczyzn. Ubrany był w biały kombinezon, z zaciśniętym w talii klonowo czerwonym pasem, ze srebrną ozdobą w postaci drobnych łańcuchów. Głupie włosy miał zebrane z tyłu w gruby, piękny kok. Widzieli jego twarz, nieskazitelne oblicze podkreślone czerwoną szminką na ustach.

Duchy przez moment zastanawiały się, czy nie pomylili kobietę z mężczyzną, lecz im bliżej się znaleźli, tym zmarli nabrali większej pewności, że mają do czynienia z dwójką mężczyzn.

— Gege, jesteś zbyt łaskawy dla tych śmieci — odparł człowiek nazwany San Langiem. — Czekają tu od zachodu słońca, zapewnie spodziewali się przypadkowych podróżników, którymi się posilą, a potem przywłaszczą sobie ich ciała.

— W takim razie zasługują na spokojne odejście. Ich dusze zaznały wystarczająco dużo cierpienia — nadal bronił duchów. — Poza tym nie chcemy, żeby faktycznie napotkali na „przypadkowych podróżnych”.

San Lang wyszedł naprzeciw drugiego mężczyzny. Schylił się przed nim, subtelnie ujmując jego dłoń. Złożył na niej pocałunek.

— San Lang, zawstydzasz mnie przy duchach. — Policzki mężczyzny pokryły się rumieńcem.  — Wystarczy.

— Udaj gege, że tych robaków tu nie ma. — Odwrócił się w kierunku duchów. W jego lewym oku mignął krwawy blask. — Poza tym wkrótce ich tu nie będzie. Uznajcie to za łaskę z mojej strony. Jestem w dobrym humorze, więc dla gege wyprawię was do zaświatów łaskawie.

Uniósł obie dłonie na wysokość swojej twarzy i zaklaskał. Dźwięk odbił się potężnym echem w uszach duchów, jakby stali obok bijącego dzwonu na środku wieży, otoczeni ze wszystkich stron przez ściany — bez możliwości uciekli, bez szansy na wezwanie pomocy. A nie śmieli zasłonić uszy. Krwawe łzy spłynęły po ich martwych policzkach, dopiero teraz przypomnieli sobie, że nadal potrafią płakać, nikt nie spodziewał się, że krwią. Krzyk stanowił marzenie. Mężczyzna zamknął ich usta, zakazując wydobycia z nich jakiegokolwiek pisku. Prawie słyszeli w myślach ostrzeżenie: „krzyk mógłby zepsuć noc mojemu drogiemu gege”.

Błagali o odejście, nic więcej nie pozostało duchom, jak tylko udać się na druga stronę i odpokutować za swoje grzechy. Pragnęli uczynić coś złego, teraz uświadomili sobie ten błąd i byli gotowi ponieść za to karę, ale niech tylko przestanie dzwonić im w uszach.

— Odejdźcie — pojawił się krótki, konkretny rozkaz.

I zniknęli.

Droga zamilkła, pozostawiając pośrodku lasu tylko dwójkę mężczyzn. San Lang powrócił do swojego ukochanego. Ucałował go w czoło i ponownie ruszyli drogą, zmierzając do wcześniej ustalonego celu, do skromnej kaplicy postanowionej na dawniej znienawidzonej ziemi, nieopodal niesławnych Kopców Pogrzebowych, znanych jako cmentarz Demonicznego Patriarchy. Czasy jednak się zmieniły, ziemie stały cenne, a błogosławieństwo boga przyniosła wiele dobra, przemieniając ostrzeżenie w zaproszenie do przybycia do tej części Chin.

—San Lang, mówiłeś, że tym razem dostaliśmy pokaźny datek. Nie okłamujesz mnie? — upewnił się, zanim jeszcze dotarli na miejsca. Xie Lian, Nieśmiertelny Zbieracz Skrawków i mąż Króla Demonów rozpoczął luźna rozmowę, widząc wspaniałą okazję w tym nocnym spacerze do poruszenia tematu ostatnich wydarzeń w świecie śmiertelników, o którym sam Hua Cheng niewiele wspominał.

— Nie śmiałbym, gege — zapewnił.

— Hm… A jednak nie mówisz mi wszystkiego — zauważył Xie Lian. — Czy to sprawa Miasta Duchów i nie powinienem się wtrącać? — spytał złośliwie.

— Gege, Miasto Duchów należy do ciebie. Każdą jego sprawę masz prawo znać.

Xie Lian westchnął. Złapał męża pod ramię i przysunął bliżej siebie.

 — San Lang, jesteśmy razem od tysięcy lat. Wiem, kiedy próbujesz mnie odwieść od prawdy.

— Nic nie ukryje się przed moim cudownym gege. — Zaśmiał się smutnie. —  Wybaczysz mi?

— Jeszcze nie mam, czego ci wybaczać, ale skoro tego pragniesz, to tak, wybaczam ci.

— Gege, jesteś najlepszy. — Jego uśmiech zgasł. Zdał sobie sprawę, że dłużej nie uniknie tematu. — Pozwoliłem odrodzić się Wei Wuxianowi ze wspomnieniami.

— Wei Wuxian? — zdziwił się Xie Lian. — Faktycznie ostatnimi laty było cicho w Mieście Duchów, ale byłem przekonany, że Wei Wuxian podjął decyzję o odejściu. Odrodził się?

— Jego rodzina błagała mnie na kolanach o drugą szansę, a pewien Nieśmiertelny Mistrz każdego dnia grał tak piękną melodię, że moje serce dłużej nie pozwoliło mi się wahać.

— Skradł twoje serce tą melodią? — w jego głosie zabrzmiała nutka wymuszonej zazdrości.

— Przypomniał mi o ośmiuset latach czekania na miłość mojego życia.

Twarz Xie Liana zalała się czerwienią ze wstydu. Minęły tysiące lat, a dalej nie zdołał się przyzwyczaić do miłosnych wyznań ukochanego. Miał ochotę zapaść się pod ziemię i tylko dziękował wszystkim bogom, że w takich chwilach nie próbują podsłuchiwać małżeństwa — wcześniej nie wahali się śledzić każdego poczynania Króla Demonów.

— Gege, powiedziałem coś nie tak? — udał zaniepokojenie.

— Oj, San Lang, kiedyś moje serce nie wytrzyma twoich wyznań. Nieważne! — Pokręcił energicznie rękoma. — Czy Nieśmiertelny Mistrz odzyskał ukochanego?

Hua Cheng skinął głową.

— To cudownie, że ponownie się spotkali. — Xie Lian odetchnął z ulgą. —  Ale na tym nie kończy się historia?

— Nie. Jedna z obślizgłych istot zapragnęła przywrócić do życia kultywatora, którego dusza roztrzaskała się na tysiące fragmentów z przyrzeczeniem, że nigdy nie narodzi się ponownie.

— Biedny człowiek. Jakie cierpienia musiał napotkać za życia, by podjąć taką decyzję w trakcie śmierci?

— Serca ludzkie są słabe, pełne skaz, nietrudno je złamać — przypomniał mu Hua Cheng.

— To nie serce, San Lang, to cały byt. „Ciało w otchłani, serce w raju” — wspomniał o swoich największych słowach, sentencji, która ukształtowała całe jego życie.  — Ten człowiek nie zaznał raju, poddał się tylko otchłani.

—Życie pozostawiło go z takim losem — dokończył Hua Cheng. — Nie ingeruję dłużej w życzenia śmiertelników. Dalszą drogę muszą przebyć w samotności, ale skoro Wei Wuxian i Nieśmiertelny Mistrz przybyli do nas z modlitwą i ofiarą, to byłoby nieodpowiednie pozostawić ich bez naszego błogosławieństwa, gege?

Zaprowadził ukochanego do pozostawionej świątyni na wzgórzu. Ludzie dawno ją opuścili, przybywali tu tylko okoliczni mieszkańcy i ci, którzy z czystej ciekawości pragnęli zobaczyć odnowioną świątynią i poznać, czy rzeczywiście opowieści o błogosławieństwach nie mijają się z prawdą. Przynajmniej była zadbana, pomniki myto raz w miesiącu, a tacy ofiarnej nigdy nie zastawali pustej. I tym razem brzmiały w niej monety.

Xie Lian podbiegł do tacy ofiarnej i wyjął z niej pokaźną sumę pieniędzy, nie widzieli tak dużej ofiary od lat. Przeliczył pieniądze, sprawdzając, czy przypadkiem to nie fałszywe banknoty, a potem zaniósł je do Hua Chenga, uśmiechając się szeroko jak dziecko, które dopiero co dostało wymarzony prezent od rodziców.

— San Lang, San Lang, widzisz, ile tu pieniędzy? — pochwalił się ofiarą. — Jeśli to sprawka Wei Wuxiana, to jestem gotowy mu dać największe błogosławieństwo od tysiąca lat! Może przewróci się w odpowiednim momencie i uniknie śmierci? Jak sądzisz?

— Jeśli gege takie jest twoje życzenie, to i ja wspomogę Wei Wuxiana, choć… — wahał się na moment — spodziewałbym się, że te pieniądze należą do jego drogiego Lan Wangji.

— San Lang, liczą się intencje i pozostawiona darowizna — zwrócił mężowi uwagę. — Poza tym… — Podbiegł do Hua Chenga i położył mu głowę na jego ramieniu. — Poza tym czekali wystarczająco długo na siebie, prawda?

— Gege coś sugeruje? — Skierował twarz ukochanego w swoją stronę. — Chętnie wysłucham mojego gege…

Xie Lian stanął na palcach, chwycił Hua Chenga za twarz i złożył pocałunek na jego ustach. Odsunął się od Króla Demonów równie szybko, ten jednak ponownie go złapał w talii i przysunął do siebie, całując głęboko, bez tchu, bez chwili na odpoczynku. Rozumiał, czym było oczekiwanie na najdroższą osobę w swoim życiu i z całego, martwego serca życzył tej dwójce szczęśliwego zakończenia, które i on spotkał.

Xie Lian zaśmiał się. Odsunął usta od Hua Chenga, odruchowo biorąc głęboki wdech. Chwila odpoczynku nikomu nie zaszkodziła, a mąż przekonał go wystarczająco, że tej nocy nie wypuści go ze swoich objęć.

— Pobłogosławmy ich — pozostawił swoją samolubną prośbę.

Hua Cheng zgodził się kiwnięciem, wziął Xie Liana na ręce, a następnie zabrał ukochanego do ich wspólnej komnaty w mieście duchów, w której nie zamierzał zmarnować ani jednej dobrej chwili. A jak nastanie kolejny dzień, pobłogosławią Wie Wuxiana i Lan Wangji, aby pewnego dnia sami doznali miłości, która spotkała Króla Demonów i Nieśmiertelnego Zbieracza Resztek.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!