Ostatnia grupa osób, które pozostały w Magnolii składała się głównie z członków Fairy Tail i ich rodzin, oraz osób, które do tej pory nie zdążyły udać się z pozostałymi bądź czekali na decyzję w sprawie obrony miasta. Postanowiono poświęcić miasto. Nikt nie zamierzał tracić swojego życia dla paru ulic czy domu, którego i tak czekało zniszczenie w trakcie walki. Tę decyzję zaaprobowała Rada Magiczna wraz z królem Fiore, który po wielu zebraniach uciekł wraz z całym pałacem w kierunku morza.
Państwo upadło, zanim Acnologia je doszczętnie zniszczył.
Smok nie pozostawił choćby jednego domu w całości na swojej drodze. Zniszczenia sięgały niewyobrażalnej skali, porównywalnej do tej z czasów Wielkiej Smoczej Wojny. A i wtedy udało się odbudować cały kraj.
Historia zataczała koło i wszyscy uciekający błagali, by i tym razem dano im szansę na drugie życie.
Levy wtuliła do siebie płaczące bliźniaki. Maluchy za nic nie chciały zostawić ojca za sobą, błagały, by z nimi ruszył, ale po kilku godzinach płaczu w końcu usnęły ze zmęczenia. Gajeel ostatni raz pocałował je w czoło.
— Masz przeżyć — rozkazała mężowi. — Zabiję cię, jeśli nie wrócisz.
— Wiem. — Pogładził policzek kobiety kciukiem. — Jesteś straszniejsza od jakiegoś smoka.
— Tak, to prawda. — Załkała. — Po prostu… Po prostu wróć, dobrze.
— Ghehe, jestem z żelaza, nic nie jest w stanie mnie zniszczyć.
Pochylił się i pocałował żonę w usta głęboko, jakby miał to być faktycznie ich ostatni pocałunek. Oboje zdawali sobie sprawę, że mogą nigdy więcej się nie spotkać.
Pozostali również się pożegnali. Lucy stała przy branie z Nashi, trzymając ją za drżącą rękę. Rozglądała się nerwowo za Natsu, lecz ten nie pojawił się przed nimi, a zbliżała się pora podróży. Nie mogli dłużej czekać. Pogoda się psuła, zapowiadał się ciężki deszcz, który utrudniał poruszanie się powozami po drodze, szczególnie że szlaki handlowe zostały zniszczone przez uciekinierów.
— Tata mnie dłużej nie kocha? — spytała Nashi.
— Kocha i właśnie dlatego tak bardzo boi się z tobą pożegnać. Możliwe, że nie potrafiłby cię zostawić — wyjaśniła Lucy, choć sama nie wierzyła w swoje wytłumaczenie. Prędzej wstydził się pokazać po tym, jak spoliczkował swoją żonę.
Ku jej zaskoczeniu, pojawił się. Stanął w oddali, z siniakiem na głowie i ramieniu, z raną przy nosie, poparzonym torsie i przypalonymi włosami. Zbliżył się do swojej rodziny i złapał obie dziewczyny w silnym objęciu na pożegnanie.
— Kocham was — wyszeptał. — Obronię was. Nigdy więcej was nie skrzywdzę — zostawił Lucy i Nashi z trzema obietnicami wraz z drogim uśmiechem, który Lucy pragnęła zapamiętać do końca swoich dni.
Jeśli uda jej się uniknąć przeznaczenia, jeśli ktoś pozwoli jej jeszcze raz wrócić do męża, córki, ich wspólnego domu, odejdzie z wolnej gildii i odda się rodzinie w pełni. Zbyt długo odwlekała tę decyzję, teraz tylko błagała, aby nie okazało się, że jest już za późno.
— Spotkamy się jeszcze — zaczęła Lucy. Ujęła policzek męża. — Zbudujemy dom, zamieszkamy w nim, spróbuję nauczyć cię gotować, może niczego tym razem nie przypalisz i tym razem porozmawiamy właściwie. Pasuje?
Natsu puścił ją ze zdziwienia, najpewniej nie tych słów się spodziewał po tym, jak po raz pierwszy w życiu podniósł na nią rękę. To sprawiło, że w jego oczach pojawiły się łzy. Złapał Lucy w swoje objęcia. Gdyby tylko ktoś dał mu szansę, nigdy więcej by jej nie puścił. Ściskał ją mocno, nigdy więcej nie chciał widzieć jej zapłakanej twarzy, doświadczyć zapłakanej twarzy, do której doprowadził on sam. Wystarczy.
— Tak, na pewno tak się stanie — zadeklarował i ją puścił
Lucy odeszła z pozostałymi, trzymając Nashi za rączkę. Dziewczynka zarumieniła się ze szczęścia, widząc rodziców żegnających się w zgodzie.
Włożyły zabrane ze sobą rzeczy na powóz, który ciągnęły magiczne stworzenia. Planowali postój za pół dnia, w jednej dziesiątej trasy do granicy. Magowie otoczyli powozy w obawie przed atakiem magicznych stworzeń. Nikt nie zapomniał, że zamordowano strażnika lasu i do tej pory żadna istota nie zajęła jego miejsca, by wprowadzić porządek w tych lasach.
Lucy znalazła się na tyłach wyprawy wraz z Maurym i kilkoma rodzinami, które niekoniecznie w czasie drogi miały ochotę prowadzić rozmowę. Dlatego Lucy przysunęła się do Maurego i zaczęła:
— Jak się czujesz?
— Kazali mi odejść, więc źle — burknął. — Wiesz dobrze, że nic nie uległo zmianie, prawda?
— Dalej mam… umrzeć? — zdziwiła się. — Nie, to niemożliwe. Odeszłam. Zniszczyłam księgę E.N.D. Zdradziłam Zerefa. Teraz powinno być wszystko w porządku — wymieniła powody, choć sama w nie nie uwierzyła.
— Tylko ty tak myślisz — zauważył. — Taka jest prawda, niestety. Przeznaczenia nie da się zmienić.
— Może do tej pory nikomu się nie udało, więc będę pierwsza. Świetny pomysł, prawda?
Szturchnęła chłopaka w ramię.
— Lucy… Ja dalej przeczuwam twoją śmierć. W każdej rzeczywistości, jaką stworzę, twoja śmierć jest przodująca. To się stanie. Przykro mi — uświadomił boleśnie kobietę.
Nadal w to nie wierzyła. Musiałaby zostać w Magnolii, pozwolić na atak Acnologii, przemianę Natsu, a później zatrzymanie go. A przecież wszystko zostawiła za sobą, Natsu nigdy nie stanie się E.N.D. — taką drogę wybrała i jej zamierzała się trzymać, nawet jeśli los ponownie zechce z niej zakpić.
Niestety…. Po dniu drogi naprawdę z niej zakpił.
***
Nashi wmieszała się tłum starszych, przypatrując się wolno idącej parze, której zabrakło sił na dalszą wędrówkę. Poprosili o przerwę, nikt nie wyraził zgody, więc Nashi zabrała jeden z powozów, usadziła na nim starszą parę i wspomogła magiczne stworzenia w ciągnięcie wszystkich pakunków.
Pozostałe dzieci patrzyły na nią lękliwie. W tym wieku nikt z nich, nawet dzieci magów, nie posiadały umiejętności i siły, którymi mogła pochwalić się dziewczynka. Znajomość magii ognia wykraczała poza podstawowe kategorie, niektórzy szeptali, że była silniejsza od swojego ojca za czasów pierwszego turnieju w Crocus.
— Dziękujemy, dziękujemy, kochana — odezwał się staruszek. — Jesteś cudowna, nie przejmuj się tymi komentarzami.
Wzięła je jeszcze mocniej do serca. W oczach dziewczynki zebrały się łzy. Nikt jej nie rozumiał, wszyscy wytykali palcami, jak jakieś dziwadło. Nie miała przyjaciół, tylko boga, który zostawił ją, gdy najmocniej go potrzebowała.
— Wszystko… dobrze… — wyszeptała i ruszyła dalej.
Nie minęli nawet pierwszego posterunku, podróż odbywała się wolniej niż przewidywali. Niektórzy zaczęli się obawiać, że nie zdążą przekroczyć granicy przed atakiem Acnologii. Nashi zdawała sobie sprawę, że to od początku było wiadome. Smok miał zaatakować wkrótce, Fairy Tail pokładało nadzieję w tych, co pozostali, że zdążą zatrzymać Acnologię wystarczająco długo, by uciekający znaleźli schronienie za granicą.
— To twoja wina — rozległ się głos pod stopami Nashi.
Zajrzała pod siebie. Jej cień poruszył się nienaturalnie, bezkształtnie. Nie wszczęła alarmu, nie była im potrzebna panika, szczególnie że ludzie prędzej rzuciliby się do ucieczki, a nie do pomocy.
— Kim jesteś? — mruknęła w kierunku cienia.
— Przyjacielem — zapewnił cień. — Spokojnie, tylko ty mnie słyszysz — zapewnił ją. — Uciekasz, prawda?
Skinęła głową. To było oczywiste, przecież wszyscy znaleźli się tu tylko w jednym celu.
— Czego chcesz? — zapytała ostrym tonem. — Bo powiem mamie.
— Możesz jej mówić, moja droga. Możesz wyznać prawdę, zdradzić tajemnicę swoich spotkań z zapomnianym bogiem i oświadczyć, że to twoja wina.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
— Co… zrobiłam? Ja nic nie zrobiłam…
Cień uciekł spod dziewczynki i przybrał kształt miniaturowego człowieka. Zaczął iść obok niej, choć nić cienia dalej wiązała go do cienia Nashi. Wyglądał na dorosłego mężczyznę, o długich włosach i szczupłej sylwetce.
— Kłamczucha. Na szczęście nie jesteś głupia — pochwalił ją. — Kiedy Acnologia zaczął atakować? Dlaczego akurat po twoim spotkaniu z bogiem zaczął niszczyć miasta? W jakim kierunku zmierza? Kogo szuka? Pomyśl. Pomyśl. Pomyśl…
Nashi przystanęła. Puściła powóz, ten nagle stanął w błocie wraz z magicznymi bestiami, które nie zdołały go pociągnąć z dodatkowym bagażem. Nashi odwróciła się w kierunku, z którego zmierzali. Dotarł do niej zapach spalenizny, wcześniej nie zwróciła uwagi na to, co obecnie działo się w Magnolii. Zignorowała ostrzeżenia, jakie wysyłały jej zmysły.
Dotarł do niej przerażający ryk smoka.
Serca podróżnych zamarły ze strachu. Wszyscy w tej samej chwili zwrócili swoje spojrzenia w stronę Magnolii. Usłyszeli tylko jeden ryk, do Nashi dotarł kolejny, potem krzyk, dalej wrzask rozpaczy, budynki rozpadały się pod ciężarem smoka, płonęły domy…
— To moja wina? — powoli zdała sobie sprawę, o czym mówił jej cień.
Rzuciła wszystkie przedmioty, które trzymała przy sobie, po czym rzuciła się do biegu z powrotem do miasta.
— Nashi? — zdziwiła się mama. — NASHI?! — wrzasnęła za nią i ruszyła biegiem za Nashi.
Niestety córka pogromcy smoków była szybsza…
***
Cana nie szczędziła alkoholu. Siedziała między trzema beczkami piwa — już opróżnionymi — a czwarta stała w kącie nienaruszona i przygotowana tylko dla niej. Nie miała ochoty się ruszyć z ławy. Bolała ją głowa, mięśnie, po raz pierwszy w życiu zakręciło jej się w oczach, miała wrażenie, że świat wirował dookoła niej. Nic nie trzymało się kupy, a tym bardziej cała jej osoba. Stała się wrakiem człowieka. Miała ochotę zakopać się w ogródku ze wstydu i przeczekać tam najbliższe godziny, pozdrawiając Acnologię, jako nowa sadzonka. Ciekawe czy wtedy by ją spalił? Kto wie… Może w tym leżał klucz do sukcesu?
— Kogo ty oszukujesz? — zapytała własnego odbicia w lustrze. Cisnęła w nie leżącą obok butelkę.
Lustro roztrzaskało się wraz z butelką, rozsypując po podłodze kawałki szkła. Cana stanęła w nich w cienkich butach i przeszła kawałek chwiejnym krokiem. Złapała się kolumny podtrzymującą budynek — poklepała ją dumnie. Więcej razy odbudowali tę kolumnę niż ona miała lat. I pewnie poradzą sobie z nią następnym razem, kiedy już pokonają Acnologię. Nic nowego, także nie martwiła się o konsekwencje wykorzystania Lumen Etoile. Prędzej niepokoił ją fakt, że najpewniej tego nie dożyje.
Kurwa…
Laxus wpakował ją w większe gówno niż kiedykolwiek wcześniej. Miała ochotę go zdzielić w tę zadufaną twarz i wypomnieć mu wszystkie czyny, jakie dokonał wobec gildii. Ale… tu dłużej nikogo nie było. Pozostali magowie przyjęli pozycje, plan obejmował cały obszar miasta, dlatego w Fairy Tail, w budynku została sama.
Usłyszała ryk — długi, pełny cierpienia, żądzy zemsty i potęgi. Do tej pory nie potrafi sobie wyobrazić mocy, z jaką będą się zmagać. Ten jeden ryk sprawił, że wyobraziła sobie potęgę Acnologii. Na sam jego ryk wytrzeźwiała. Oczy zapełniły się łzami. Przetarła szybko twarz i zgodnie z planem pobiegła w stronę piwnic — do Lumen Etoile, do ostatniego źródła mocy Mavis Vermilion, miejsca jej pochówku i najpotężniejszej broni, jaką dysponowała gildia. Jak Lucy wspomniała, kryształ tracił na swojej mocy. Pozostawiał złudne wrażenie kawałka minerału, do tego kruchego, dającego się rozłupać na setki fragmentów. Bała się go dotknąć, sądząc, że jeden jej dotyk doprowadzi do zniszczenia.
— No, dawaj Cana, dasz radę! — próbowała siebie zmotywować.
Uśmiechnęła się krzywo, ten uśmiech skrywał wiele bólu. Odbicie w krysztale wydawało się sztuczne, pozbawione szczerości. Nie była gotowa na śmierć, kogo oszukiwała? Była gotowa poświęcić się dla przyjaciół, ale nikt nie zapytał, czy zdoła samotnie znieść swoje ostatnie chwile życia.
Znak na jej prawej ręce stał się gorący. Zdawał się ją parzyć, choć podejrzewała, że to tylko złudne wrażenie, które ma odwieść ją od realizacji planu. Nie da się. Już podjęła decyzję. Położyła dłoń na krysztale Lumen Etoile. Ciepło zaczęło przepływać przez jej skórę, gromadziła pozostałą magię wróżek, przemieniając ją w swoją moc.
— A więc zaczynamy zabawę — powiedziała, czując nad sobą czyjąś obecność.
Smocza magia rozproszyła się po okolicy. Szukał źródła niespotykanej dotąd mocy, którą pochłaniała Cana. Jeszcze chwilę. Potrzebowała kilku minut, by pochłonąć magię i wyzwolić ją w odpowiednim momencie. Wszystko pójdzie na marne, jeśli za wcześnie ją wykorzysta.
Skupiła się na gromadzeniu energii. Zapomniała o obecności Acnologii i zamknęła oczy. Coś w niej pękło. Nie, to kryształ pękał. Pierwsza zadra pojawiła się pośrodku, w miejscu, gdzie spała wiecznym snem Mavis. Cana pożegnała założycielkę gildii skinięciem, przepraszając ją za wszystko, po czym zabrała z kryształu jeszcze więcej mocy. Potrzebowała jej całej, wszystkich okruchów, nawet tych ukrytych w najgłębszych zakątkach kryształu.
— Wyjdź! — rozkaz rozgrzmiał przez całe miasto.
Cana padła na kolana. Zrobiło jej słabo, zabrało tchu w piersi, ale nie zabrała dłoni z kryształu. Jej palce twardo trzymały chłodnej powierzchni. Kryształ rozpadał się, zamieniając w drobny pył, opadający na podłoże jak pierwszy śnieg. Aż nic nie zostało .
Cana gwałtownie uniosła rękę. Moc rozsadzała ją od wewnątrz, miała wrażenie, że jeśli za moment jej nie wyzwoli, ta ją zniszczy. Zagryzła wargi. Ból ocucił ją na chwilę.
— Blask wróżek!
Złota wiązka światła wystrzeliła nad Canę, pędząc z nieziemską prędkością i siłą, niszcząc wszystko, co napotkała na swojej drodze. Zostawiała pustkę. Przeszła przez parter, pierwsze piętro, drugie, dach, aż otworzyła przejście ku Acnologii. Uderzyła go prosto w brzuch. Wiązka przeszła wskroś przez smoka, wyniszczając jego wnętrze. Zawył z głębokiego bólu, niezrozumiałego i nagłego. Nie zdążył uciec, ale zdążył zareagować.
Mroczki pojawiły się oczami Cany. Jeden atak pozbawił ją wszystkich sił. Duszona wcześniej energia wyłoniła się w postaci jednej wiązki światła, która zabrała całą energię.
Przyklęknęła i kaszlnęła krwią. Z kącika jej ust spłynęła kropla, którą roztarła dłonią. Wiedziała dokąd już zmierza, nie było nie dla niej dłużej ratunku. Odchyliła głowę do tyłu, spoglądając ku ciemnemu niebu. W swoich ostatnich chwilach nikt nie pozwolił jej cieszyć się słońcem.
Ciemne?
Niebo zaczęło się poruszać, nie powinno, szczególnie że znajdowało się coraz bliżej niej.
Uśmiechnęła się delikatnie — nikogo nie uratowała, ale może pomoże rodzinie. Nadal tkwiły w niej złudne życzenia.
— Kocham was — rzekła.
Nastała ciemność.
0 Comments:
Prześlij komentarz