[Forgetting Envies] Rozdział 7

     

Gładka powierzchnia Chenqinga wydawała się inna w dotyku. Pamiętał szorstkie drewno, poplamione krwią, które dotykało chłodem usta niesławnego Demonicznego Kultywatora. Gra na instrumencie zapowiadała zbliżającą się masakrę. Skropione w śmierci ubrania tańczyły na wietrze, a kruki oczekiwały na świeżą padlinę, którą mogły się pożywić.

Obce wspomnienia otaczały jego myśli. Umysł bronił się przed wdarciem, przywołując dobrze znane chwile z życia Wei Wuxiana, współczesnego nastolatka. Każda sroga lekcja dziadka wyrywała się na jego plecach. Nieposłuszeństwo było karane godzinnym staniem w miejscu z wiadrem zimnej wody na głowie. Uwielbiał uciekać z lekcji, iść nad wodę i tam puszczać kaczki albo czasem zagryzać trawę, zanurzając się w otchłań snu.

Tym Wei Wuxianem był, nie Demonicznym Kultywatorem, za którego wszyscy go uważali. Bo jeśli nie mylili się, to... najprawdziwszy potwór się odrodził.

— Nie — wyszeptał, ponownie ignorując zbierającą się w kuchni demoniczną energię.

Wystawił przed siebie ręce. Mignęło przed nim jakieś wspomnienie. Te dłonie były umoczone w krwi, a obok spoczywały zwłoki jego siostry. Powtarzał jej imię — cicho, z żalem, z błaganiem, by wstała. Jednak dzikie duchy szarżowały ku zjednoczonym sektom, siejąc pogrom i zniszczenie, które potęgował swoimi życzeniami, aby wszystko zniszczyć.

Zacisnął mocno powieki i jęknął.

Aż nagle mała Yanli wrzasnęła. Obudził się z zamroczenia. Zacisnął Chenqinga mocno. Obiecał sobie, że go nie wypuści, nie teraz, gdy znalazł się w jego posiadaniu kolejny raz.

Otworzył wejście do pomieszczenia. Buchnęła w niego niezmierzona, demoniczna energia, która uniosła jego włosy i szatę. Wei Wuxian nie wzdrygnął się, nie cofnął, nie poddał tej sile. Okręcił flet i odparł kolejny atak, rozpraszając dziką moc. Zamachnął się Chenqingiem, odpychając krwawą siłę i ruszył przed siebie, napierając ze wszystkich sił, jakie mu zostały.

Mała Yanli leżała przy kuchence. Jej powieki delikatnie się poruszały. Próbowała zachować przytomność, ale brakowało jej energii do walki. Z lewego ramienia leciała krew, fragment rękawa był przedarty.

— Yanli! — krzyknął w jej kierunku Wei Wuxian.

— Braciszku... — wyszeptała, po czym osunęła się po kuchence, tracąc przytomność. W ostatniej chwili uśmiechnęła się ze szczęścia, że drogi brat po nią przyszedł.

— Obudź się. — Potrząsnął nią. —Yanli, wytrzymaj jeszcze...

Zadusił w sobie krzyk z bólu. Nagle szarpnął całym jego ciałem, poczuł coś ciepłego na swoich plecach. A moment później pojawiło się pieczenie. Ścisnął mocniej małą Yanli i wstał, ignorując dezorientujące go cierpienie. Kulejąc, wyszedł z kuchni i na korytarzu zostawił siostrę, a potem wrócił. Nie znalazł jeszcze babci. Uwielbiała siedzieć przy stole i rozważać rozwiązania w Go*. Była w tym świetna. Za młodu grała reprezentowała region w zawodach krajowych, zajmując zasłużone drugie miejsce. Jednak karierę zakończyła krótko po urodzeniu dziecka, oddając się całkowicie rodzinie.

Wei Wuxian nie mógł pozwolić sobie na utratę tego ciepłego uśmiechu, który witał go każdego dnia o poranku z przypomnieniem, że należy wstać do szkoły.

Serce kołatało młodzieńcowi w piersi. Zaciskał mocniej drewnianą powierzchnię Chenqinga, rozglądając się wokół kuchni.

Kolejna fala energii przemknęła przez całą rezydencję. Wei Wuxian schylił się w ostatniej chwili, pozwalając demonicznej sile ominąć go. Zachował się jak tchórz, ale w tych okolicznościach nie wstydził się niczego. Przyklęknął i w tej pozycji zaczął przemierzać pomieszczenie. Natrafił na stłuczony gliniany dzbanek. Zahaczył o jego kraniec i zranił się w dłoń. Na przecięciu zebrała się krew.

Wei Wuxian jęknął. Uniósł dłoń i oblizał zranienie, a potem uznał, że nie ma, o co się martwić, i ruszył dalej — obok samotnie leżącego bucika, który nieumyślnie ominął. Patrzył w zupełnie przeciwną stronę, sugerując się tym, że babcia lubiła przesiadywać bliżej wyjścia na taras. Zastał odsunięte siedzisko, miskę wypełnioną nasionami i otworzoną książkę.

Zadrżał wraz z demoniczną siłą, która potężniała, a on zdawał się tego nie zauważać. Dusze otoczyły go w zwartym kręgu, płacząc z rozpaczy i błagając o ratunek. Wszystkie należały do młodych, dawniej pięknych kobiet, które zniszczyła śmierć. Wszystkie wychudzone zjawy nosiły głębokie blizny na podłużnych twarzach wykrzywionych z bólu.

— Uratuj mnie — jęknęła najbliżej stojąca dusza, wyciągając ku Wei Wuxianowi dłoń. Położyła ją na ramieniu młodzieńca, a za nią podążyła reszta.

Nałożyły na jego barki ciężar, którego nie umiał zdzierżyć. Kolana zaczęły mu się uginać pod naciskiem zjaw, a on wciąż nie rozumiał, gdzie jest babcia. Nie zwracał uwagi na przebrzydłe dusze kobiet, nawet jeśli z Chenqinga biło ostrzegawcze gorąco, parzące dłoń Wei Wuxiana.

Kobiety popatrzyły na siebie zawodząco. Jedna ujęła policzek chłopca, czule go gładząc, jakby dotykała własnego syna. Uśmiechnęła się czule. Jej uśmiech odbił się w rozlanej herbacie na podłodze.

Wei Wuxian powoli obejrzał się przez ramię, napotykając prosto na patrzącą na niego zjawę. Jej uśmiech był dziki, wykrzywiony na dawno zniszczonej twarzy, ale wyglądał pięknie. Uśmiechnął się odruchowo w odpowiedzi.

Kobiety nagle go puściły. Skłoniły się w ramach przeprosin i w tym samym momencie wskazały w jednym kierunku.

Wei Wuxian podniósł się, nie zważając na czyhające na niego zło. Pobiegł tam, gdzie prowadziły go kobiety, za blat, za którym w końcu dostrzegł mały bucik. Babcia tam leżała, oczy miała szeroko otwarte, patrzące w pustą, nic nieznaczącą przestrzeń. Nie oddychała.

Pochylił się nad nią. Ręka mu zadrżała, gdy sięgnął ku jej twarzy. Zacisnął pięść, zamknął oczy i wstrzymał oddech.

Jęknął żałośnie, wypuszczając gwałtownie powietrze. Zachłysnął się nim. Z oczu popłynęły łzy, których dłużej nie umiał wstrzymywać.

— Babciu... Ładny dziś dzień, prawda? — zapytał ją.

Nie potrafiła dać mu odpowiedzi.

Zamknął jej powieki. Ujął drobne ciało babci i podniósł, by móc ostatni raz je utulić. Mocno. Tak że nawet w zaświatach poczuje jego czuły dotyk.

— Przepraszam — wyszeptał w końcu słowo zalegające w jego gardle. — Znowu nabroiłem, prawda?

Zaśmiał się smutno, a potem odłożył ciało babci z powrotem na miejsce. Znalazła się w zaświatach, zasłużyła na odpoczynek i szacunek.

Wei Wuxian zanucił pod nosem melodię, wcześniej próbował jej zaprzeczyć. Dłużej nie wzbraniał się przed obcymi wspomnieniami. To one pozwalały mu poznać źródło drzemiącej w nim siły. A ona jako jedyna mogła mu zapewnić zemstę.

Wstał, otrzepując swoją szatę. Kobiety ustawiły się w jednym rzędzie, gotowe na rozkazy.

Wei Wuxian uniósł flet i przyłożył go do ust, mówiąc:

— Nie wybaczę.

Rozległa się melodia — szaleńcze połączenie dźwięków, które poruszyło wszystkimi duszami uwięzionymi na ziemi jego rodziny. Szaty uniosły się wraz z krótkimi włosami, zwiastując więcej niż był gotowy na to świat.

Martwe kobiety otworzyły szeroko usta i rozdarły się w krzyku, zapowiadając nadejście prawdziwego potwora. Wszystkie za raz rzuciły się na źródło demonicznej siły, które wydobywało się z przejścia między korytarzem a kuchnią.

Kobiety rozwaliły wejście. Wei Wuxian ruszył za nimi, choć zachował bezpieczną odległość. Nie lekceważył ostrożności, szczególnie że nieopodal zostawił nieprzytomną Yanli. Obiecał sobie, że przynajmniej ją obroni. Nawet jeśli przyjdzie mu dokonać rzeczy, z których nie będzie dumny.

Odsunął flet od ust. Melodia na moment ucichła. Wziął głęboki wdech, uspokajając serce, łagodząc złość, która powoli przejmowała nad nim kontrolę, gdy przed oczami pojawił się obraz jego ukochanej babci. Dla niej nie przegra z gniewem. Dla Yanli zachowa spokój. Dziadkowi przyniesie powód do dumy.

— Pokaż się! — wrzasnął w rozkazie, który sprawił, że ziemia się zatrzęsła.

Na środku przejścia stała urna. Jej wieko spoczywało obok, z rozdartymi papierowymi talizmanami ochronnymi. Miały utrzymywać zło w przedmiotach, a tak silne, jak na tej na urnie, zapewniały na tysiąc lat, że demoniczna siła nie wydostanie się ze środka. Jednak ktoś przedarł znaki, uwalniając potwora, którego więziono wewnątrz.

Wei Wuxian podniósł jeden z najlepiej zachowanych talizmanów, a potem przyjrzał się urnie. Pochodziła z czasów Demonicznego Patriarchy, nosząc na sobie charakterystyczne symbole, których zaprzestano używać krótko po śmierci prawdziwego Wei Wuxiana.

Nie uwierzył w przypadek.

Zgniótł papier w dłoni i rzucił za siebie.

— Idziemy! — rozkazał kobietom. Usłuchały się i podążyły za nim.

Ponownie przyłożył flet do ust i zagrał melodię przywołującą. Niech przyjdzie do niego, rozprawi się z demonem, który odebrał mu babcię i zagroził całej rodzinie. Był łaskawy, ale nie wybaczał tym, którzy próbowali skrzywdzić jego bliskich. Krew za krew. Śmierć za śmierć.

Kobiety szarpnęły rękoma, wbijając się pazurami w ścianę. Posłały groźne spojrzenia za melodią prowadzącą w głąb rezydencji.

Dało się słyszeć ciche sapanie, choć początkowo zagłuszyła je gra Wei Wuxiana. Kobiety wyczuły istotę i rzuciły się nią we wspólnym ataku. Jednak uderzyły w podłogę, roztrzaskując drewno, skąd wyczuły demoniczną moc. Nic tam nie zastały.

Obejrzały się przez ramię w stronę Wei Wuxiana.

Chłopak zagrał ponownie przywołującą melodię, poszukując demona, który wydostał się z urny. Zamknął oczy. Wsłuchał się w otaczające go dźwięki. Podłoga skrzypiała wraz z każdym krokiem przemieszczającego się ciała. Zostawiał za sobą ślady demonicznej siły, którą Wei Wuxian wyczuwał. Demoniczna sztuka należała do niego i nie miała prawa się sprzeciwić jego sile.

— Pokaż się — rozkazał, a jego głos przemknął między korytarzami rezydencji ciężkim, głębokim echem.

Nastała cisza.

Wei Wuxian rozchylił powoli powieki i obrócił się w kierunku stojącego za nim mężczyzny. Jego ręce luźno opadały wzdłuż ciała, długie, czarne włosy sięgały do samej podłogi, przysłaniając bladą jak śnieg twarz skąpaną w głębokich bliznach, które nigdy nie mogły się zagoić. Oddychał ciężko, o ile sapanie zmarłego można było nazwać oddechem.

— Kim jesteś? — zapytał uwolnionego demona.

Ten otworzył szeroko usta, jakby chciał zadowolić Wei Wuxiana odpowiedzią, ale z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

Brakowało mu języka.

Wei Wuxian wzdrygnął się. Odruchowo cofnął pod ścianę. Złapał za otworzoną urnę i zajrzał do jej wnętrza. Włożył do niej rękę, ale nie znalazł niczego, co pomogłoby mu ustalić tożsamość mężczyzny. Ten dał mu częściową odpowiedź, gdy wydobył miecz — długi, stary, wykuty za czasów, gdy w mieczach żyły duchy broni.

— Jesteś kultywatorem — powiedział na głos.

Gwałtownie uniósł flet. Zwłoki w tym samym momencie go zaatakowały.

Zamachnął się i przeciął powietrze. Wei Wuxian zdążył uniknąć ciosu. Odsunął flet. Uciekł w kierunku zjaw i nakazał im zaatakować. Usłuchały bez chwili zawahania, jednocześnie napierając na martwego kultywatora. Ten pochwyci pierwszą z nich i cisnął nią o podłogę, rozwalając głowę. Druga zdążyła się na nim zawiesić i ugryźć w szyję. Złapał ją, przerzucił przez siebie, a potem przeciął w pół mieczem. Trzecią i czwartą pozbawił głów.

Po czole Wei Wuxianie spłynął pot. Nie przewidział podobnego rozwoju sytuacji. Nie przygotował planu, a tym bardziej nie przewidział, że Lan Wangji nie zdąży wrócić z pomocą.

Został sam.

Uśmiechnął się przerażająco i zaśmiał.

— Oj, Lan Zhan, za bardzo mi zaufałeś. A ty? — Wskazał na martwego kultywatora. — Zadarłeś z niewłaściwym człowiekiem. To dzięki mnie zaistniałeś. To dzięki mnie ponownie pojawiłeś się na tym świecie. To dzięki... — urwał. Z martwych oczu mężczyzny spłynęły łzy.

Wei Wuxian nie rozumiał, jak dziki duch jest w stanie płakać. Dusza w rzeczywistości opuszczała ciała, pozostawiając skorupę wypełnioną gniewem, który pozostawiła w ludzkim świecie. Więc dlaczego stojący przed mężczyznę zapłakał?

— Dlaczego...?

Zaczął grać. Melodia kumulowała się wokół niego wraz z demoniczną siłą, którą wysysał z tych ziem. Była mu poddana. Pochodziła z zapomnianych grobów i przybywała na rozkaz Wei Wuxiana, jakby zawsze należała do niego. Wiatr szalał. Siła zbierała się w potężnym kręgu, w środku którego stały dzikie zwłoki.

To koniec.

Wei Wuxian w jednym ataku uwolnił całą demoniczną energię. Wybuchła ku niebu, przecinając chmury, zasłaniając słońce krwawą czerwienią. A melodię grał szybciej, w potężnych brzmieniach, które przywołały obce wspomnienia. To był on. Stał na kopcu z ciał i grał, a stos rósł. Jego wrogowie przed nim padali...

Jak teraz.

Energia wessała się do wnętrza rezydencji. Rzucił urnę ku dzikim zwłokom, kierując na nieograniczoną moc. Talizmany ponownie połączyły się, zabierając do środka więzienia mężczyznę i zamykając go tam po raz drugi.

Urna upadła na podłogę i potoczyła się aż pod same stopy Wei Wuxiana. Zatrzymał ją. W końcu odetchnął, ale nie z ulgą. Nie w tym pogromie, który zniszczył jego dom. I nie przy leżących zwłokach babci, która nigdy więcej nie wstanie z rana, aby obudzić Wei Wuxiana do szkoły.

— Przepraszam — wyszeptał i opadł ze zmęczenia zemdlony.

*Go — starochińska gra planszowa

ZAGADKA NA DZIŚ: Z kim walczył Wei Wuxian? xd


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!