Wyłonił się z lodu — był nadal niski, z garbem, kulał i ten głupi uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Chodził o lasce wyrzeźbionej w ciemnym drewnie, która odbijała się od lodu głuchym, nieprzerwanym dźwiękiem. Wgłębiała się w krystaliczną powierzchnię, utrzymując mężczyznę w pozycji stojącej, choć jego ciało drżało z wysiłku.
Lucy zauważyła w tym jego jedyną słabość. Nie
bacząc na wiek czy stan mężczyzny oraz honor, którym niby powinna się kierować,
chwyciła za bicz i trzepnęła nim w kierunku mężczyzny.
Westchnął ciężko ze znużenia.
Z sufitu zleciał lodowy szpikulec, który
przygwoździł bicz Lucy do podłoża. Pociągnęło dziewczyną. Zachwiała się,
poślizgnęła na lodzie i upadła.
— Zawsze sobie poradzę, jeśli tylko mam ochotę —
dał do zrozumienia mężczyzna. — Lucy, Lucy, Lucy... Twoje imię. Oj, te imiona.
Mylą mi się od tej starości, ale chyba Lucy. Takiej gęby się nie zapomina,
szczególnie że odebrałaś mi jedyną szansę na uświadomienie światu całej prawdy.
Szpikulec wyrwał bicz z rąk Lucy i odrzucił go
na drugą stronę pomieszczenia, gdzie przymarzł do ściany. Mężczyzna w tym
czasie tylko mrugnął.
— Uprzedzając pytania — kontynuował swoją
przemowę. — Nie chcę cię zabić. Nie zamierzałem krzywdzić Fairy Tail. Nawet nie
mam najmniejszej ochoty zajmować się takimi... nic nie znaczącymi osobami. Ale
mnie wkurzyłaś. Musiałem. Musiałem coś zrobić. I ten zapach...
Wciągnął głęboko powietrze przez nos.
Lucy przyklęknęła, przez moment nie zwracał na
nią uwagi, bo przymknął oczy. Wstała i pobiegła w jego stronę.
Lód pod jej stopami pokryła kolejna warstwa
zamarzniętej wody. Nie zdążyła zmienić pozycji, kiedy zbliżyła się do kapłana.
Machnął ręką, skręciła, uderzając czołem prosto w ścianę. Lód objął ją w pasie.
Okręcił i przydusił do ściany od drugiej strony, tak by wzrok miała zwrócony ku
mężczyźnie.
Szarpnęła rękoma, głową, całym ciałem. Nie dała
rady zostawić nawet najmniejszego uszczerbku na lodzie. A mężczyznę zaczęło to
bawić. Zaśmiał się głęboko. Jednak jego ciało nie wytrzymywało zbyt gwałtownego
ruchu, więc zachłysnął się powietrzem. Zakasłał kilka razy krwią.
— Znowu — burknął.
Wytrzepał rękę, pozostawiając na lodzie pod sobą
czerwone ślady.
— Tak kończą bohaterowie. Starzy. Zmęczeni.
Samotni. A młode pokolenie nie jest świadome zagrożenia...
— Jakie zagrożenie?! — wykrzyczała Lucy, nie mogąc
wytrzymać dłużej gadaniny mężczyzny.
Lód okrążył jej czoło, przytwierdzając mocniej
do ściany. Lucy pisnęła z bólu. Jej plecy wygięły się pod bolesnym kątem, ale
mężczyzna nic siebie z tego nie zrobił. Stworzył przed lodowym więzieniem
pniaczek, na którym usiadł. Laskę oparł o kraty.
— Smoki — odpowiedział jej krótko.
— Smoki? — wydusiła z lekkim zaskoczeniem w
głosie. Zastanowiła się. Przecież istniał na tym świecie jeden smok, który
pokonał nawet samego Gildartsa. Moc bestii była niezmierzona, nikt, kto stanął
z nią do walki, nie przeżył, a i legendy o smoku zanikały. Ludzie zapominali.
— Acnologia?
— To jeden smok, a reszta? — zapytał opryskliwie
mężczyzna. Przewrócił oczami i jeszcze dodał: — Nie umiecie liczyć. Nie umiecie
myśleć. Nie umiecie brać pod uwagę zagrożenia, które jest pod waszym nosem. A
dlaczego? Bo urodziliście się, dorastaliście i żyliście w dobrych czasach. Nie
tak jak ja.
— A niby kiedy żyłeś? — fuknęła kpiąco prosto w
twarz starca.
— Czterysta lat temu — wywyższył swój ton.
Uderzył się dumnie w pierś na wspomnienie o swoich czasach, choć Lucy wzięła
jego słowa za żart.
To tylko żart, prawda?
— Masz ponad czterysta lat? — wysapała.
— Oczywiście, że tak? Ten garb. Ten wygląd...
Żadna mnie nie chciała. Starość mnie nie oszczędziła, ale pozwoliła żyć
wystarczająco długo, żebym mógł przynieść światu zbawienie. Pokazać, gdzie
kryją się wrogowie.
— Wrogowie?
— Wrogowie — zgodził się. — Wrogowie to smoki,
których nie wybiliśmy czterysta lat temu. Ja! Ja wielkie pogromca smoków lodu!
JA przyniosłem temu światu, ludziom i przyszłym pokoleniom pokój, o który nie
musieliście walczyć. Ale nie daliście rady o niego zadbać — mówiąc to,
popatrzył się na leżącego w klatce Laxusa. — Współcześni pogromcy smoków są
żałośni — rzekł z pogardą.
— Nie są — zaprzeczyła mu prędko. — Ty jesteś za
słaby, by stanąć twarzą w twarz z nimi. Widziałam cię, płakałeś, byłeś...
— Oczywiście, że tak. Jestem samotny — wyznał.
Osłonił zdeformowanymi dłońmi twarz. Bruzdy na jego policzkach uwydatniły się w
cieniu, ukazując zniszczenie jego ciała. — Żadna z nich mnie nie chciała! A
broniłem je! Broniłem wszystkich przed smokami! Patrzyłem jak płonął na stosie.
Uwalniałem dzieci z klątwy smoków. I co? CO DOSTAŁEM W ZAMIAN? To... ciało?
Czterysta lat samotności? Kilka kresek w podziemiu Ruksha Town i...
— Kresek? — przerwała mu Lucy.
Przełknęła głośno ślinę.
Kreski
Ruksha Town.
Uwalnianie.
Dzieci.
Nashi?
Wspomniała ducha przeszłości, który atakował
ludzi na trakcie, o poderżniętym gardle dziecka, jej zalanych łzami oczami,
niewolniczym stroju i uśmiechu, który zgasł, choć należał do córki Natsu
Dragneela.
— Coś ty jej zrobił? — wysyczała Lucy przez
zęby.
— Komu? O kim mówisz? — udał zdziwienie.
Zacisnął dłoń na lasce i wybuchnął gromkim,
niepohamowanym śmiechem, przez który po raz kolejny pluł krwią. Ale nie
przestawał, śmiał się nadal, szydząc z kobiet, które spalił, z dzieci, które
zarżnął, ze smoków, które pokonał.
Lucy miała przed sobą obraz Nashi, Shiny i ducha
— wszystkie trzy były, są i będą jej córką. Przerażenie zebrało się w niej, w
narastających konwulsjach.
Chciała krzyczeć. Nie dała rady.
Chciała go zabić. Nie dała rady.
Chciała wymazać go z historii. On zrobiła to za
nią.
— Ty... — zaczęła cicho, ale wybuchnęła od razu,
nie żałując swoich sił: — Jesteś nikim! Nikt o tobie nie pamięta! A mogę ci
obiecać, że niezależnie od tego, co zrobisz, nikt nie uzna cię na bohatera!
Zapomniany! Nikt! Zero! Twoje imię nie zapisało się w historii! A wiesz
dlaczego? HE?! — drażniła go. — Bo byłeś zwykłym mordercą. Nie wartym
zapamiętania! Ludzie uznali cię za...
Coś chwyciło ją za szyję. Dusiła się. Kaszlnęła,
ale wtedy ucisk się zacieśnił.
Kapłan wstał. uderzył laską o lodowe podłoże. To
wysłuchało go i zaczęło pochłaniać Lucy.
— Nie... wiem... — wzięła głęboki wdech — jak
masz na imię — uświadomiła go.
Zamarł.
— Jak ja mam na imię? — zapytał sam siebie.
Miała ochotę zaśmiać się mu prosto w twarz i
wyrwać z niej skórę, mięśnie, dotrzeć do kości i spalić jego szczątki. Tak, aby
nic nie zostało z tego przeklętego człowieka.
Nagle sklepienie pękło.
Fragmenty lodu obsypały się na kapłana. Ze
zdziwienia odchylił głowę do tyłu, ale ta zatrzymała się w pozycji, po której
nie zdołał nic więcej zrobić.
Rozległ się trzask. Przez sufit wparowała Erza,
trzymając pod pachą zdziwionego Graya. Happy niósł wpółprzytomnego Natsu i
Maurego. Wszyscy wylądowali między kapłanem a Lucy. Erza rzuciła Graya i wyjęła
pierwszy z mieczy, którego ostrze skierowała na kapłana.
Zamroził jej bronią krótkim, niemal niewidocznym
ruchem dłoni. Kobieta zacisnęła szczękę z wściekłości. Ruszyła przez siebie,
nie wymieniając z nikim ani jednego słowa. Przecięła przestrzeń między kapłanem
a sobą, ale w ostatniej chwili, przed szyją mężczyzny, zatrzymał ją lód.
Przeklęła pod nosem, a potem obróciła się i spróbowała ponownie, tym razem z
drugiego boku.
Nic.
Gray pobiegł, aby jej asystować. Wytworzył
lodowy miecz, który upadł ku podłożu, nim zadał jakikolwiek cios.
— Lód to żywioł, który ćwiczyłem przez ponad
czterysta lat — odezwał się kapłan. — Myślisz, że kilka lat doświadczenia
sprawi, że mnie nim pokonasz? Hm, chłopcze? A ty piękna pani, może... mnie
poślubisz?
— Nie ma mowy! — nie zgodził się Gray. Spróbował
jeszcze raz, formułując coś w rodzaju śnieżnej armaty. Opadła, zamieniając się
w czysty lód.
— To nie ma sensu! — ostrzegła go Erza.
Zmieniła strój na ognistą zbroję. Miecz zajął
się krwistoczerwonymi płomieniami, które szalały po całym pomieszczeniu.
Załaskotały nawet Lucy, lecz nie stopiły lodu.
Wyciągnęła dłoń. Zamierzała ostrzec Erzę, nim
zaatakuje mężczyznę. Nie dała rady. Lód naciskał za mocno na jej szyję. Dusiła
się. Nie dawała rady wyrwać się temu mężczyźnie.
— Lucy. — Happy zawisnął obok niej. — Czy
wszystko dobrze?
Nie, głupi kocie! Aż miała ochotę wyrwać mu parę
wąsów w ramach nauczki.
— Oj, niedobrze — odparł.
Przekręciła odrobinę głowę, na ile tylko dała
radę w kierunku klatki, gdzie została uwięziona reszta członków Fairy Tail.
Happy spojrzał w tamtą stronę nieświadomy tego,
że obok umierają ich przyjaciele. Ale jak tylko zdał sobie z tego sprawę,
krzyknął zrozpaczony:
— WSZYSCY! Nie...
Zostawił Lucy i podleciał do klatki, ale tak jak
wcześniej z Lucy, kraty go poparzyły. Cofnął łapki i wrócił do Natsu. Trzasnął
go w policzek.
— Natsu, obudź się, ogień, roztop! — mówił
zdawkowo, płacząc i drżąc.
Erza i Gray popatrzyli się przez ramię, aby
zobaczyć, co się dzieje. Oni również dopiero w tym momencie zwrócili uwagę na
klatkę.
Zacisnęli wściekle szczękę, a potem ruszyli na
kapłana w pełni swoich sił. Erza cisnęła w mężczyznę płomień, a Gray podążał
tuż za nią, aby zadać mu cios w chwili, gdy roztopi jego lodową tarczę.
Nic takiego się nie wydarzyło.
Mężczyzna stuknął laską o podłoże. To poruszyło
się przed nim, tworząc lodową tarczę, przez którą nie przeszedł ani jeden cios.
— Słabeusze — wysyczał.
Pierwszy kolec przedarł się przez nogę Erzy.
Przyklęknęła odruchowo. Wzięła miecz i przecięła początek kolca, ale drugi wbił
się w jej ramię. Nie poddała się. Rozrzuciła dookoła ogień, aby zablokować
ciosy, lecz wtedy kaszlnęła krwią. Lód przebił się przez jej brzuch. Stopniał
od razu przez ognistą zbroję, która moment później roztrzaskała się.
Gray ryknął przerażająco i pobiegł w kierunku
Erzy, płacząc i błagając, aby się nie poddała. Nie zauważył, że jeden z kolców
wbił się w jego ramię, przeszedł przez tors i wyszedł przez nogę. Nie upadł.
Zawisł bezwładnie na kolcu, po którym ściekła krew.
Maury wziął głęboki wdech. Przewrócił się na bok
i sięgnął ku swoim rodzicom, dusząc w swoje łzy. Otworzył i zamknął dłoń,
otworzył i zamknął, ale nic się nie wydarzyło.
— Mamo... Tato... — wydusił z siebie.
Erza podniosła głowę. Przetarła drżącą ręką
twarz, a potem uśmiechnęła się słabo do syna. Poruszyła ustami, jakby chciała
powiedzieć: "wszystko będzie dobrze". Niestety, nic nie wydobyło się
z jej gardła. Upadła o chłodne podłoże.
— Er...za...— zwrócił się do niej jeszcze Gray.
Jednak on sam stracił przytomność moment później.
— Nie... — zapłakał Maury.
Przegrali.
Wielkie Fairy Tail przegrało.
Lucy patrzyła, z szeroko otwartymi oczami, w
których zamarło niedowierzanie. Nie ufała widokowi, który miała przed sobą. Nie
ufała niczemu, co próbowała wmówić jej ta wizja. To tylko zły sen. Koszmar.
Bujda. Nieprawda.
Obudziła się szybko, kiedy kapłan westchnął.
Jego westchnięcie odbiło się echem wśród pustki i ciszy tego miejsca.
— Okazali się słabi. I tak nie zdołaliby pokonać
ani jednego smoka. Nikt. Słabeusze. Zera. Nikt.
Kolec uformował się nad Lucy. Zawisnął w
tymczasowym zawahaniu, aby kapłan zwrócił się do niej po raz ostatni:
— Żałuj.
Puścił kolec.
Lucy zamknęła oczy.
Gorące powietrze nagle buchnęło jej twarz.
Zelżał ucisk na gardle, lód na czole stopniał, a czyjeś ciepłe ręce objęły ją w
pasie i przyciągnęły do siebie. Lucy otworzyła oczy.
Natsu trzymał ją w silnym objęciu. Płomienie
szalały wokół jego ciała, topiąc wszystko, co spotkały na swojej drodze. Ale
najgorsze były jego oczy — rozszalałe, oblane krwistą czerwienią i pozbawione
jakiejkolwiek kontroli.
— Natsu? — odezwała się do chłopaka.
Sięgnęła ku jego twarzy. Nie zdążyła jej
dotknąć.
Natsu puścił ją gwałtownie. Upadła, a on sam
ruszył ze swoim rozszalałym ogniem w stronę kapłana.
Mężczyzna machnął od niechcenia ręką, tworząc
kolejną tarczę z lodu.
Natsu przetopił się przez nią. Kapłan po raz
pierwszy odkąd rozpoczął walkę z Fairy Tail, zadrżał. Laska wypadła mu z rąk i
przetoczyła się do tyłu. Zazgrzytał z niepokoju zębami, ale jeszcze wtedy nie
bał się o swoje życie.
Lód otoczył go, kilka warstw rozrosło się przed
mężczyzną.
— Nikt — zaczął mówić Natsu. — Nigdy. Nie.
Będzie. Krzywdził. MOJEJ. LUCY!
Zacisnął pięść i cisnął nią o lód, który
rozłupał się i stopniał pod wpływem temperatury. Dotarł do karła, do tego
przeklętego kapłana i walnął go ognistą pięścią prosto w twarz. Złamał mu
szczękę. Zawisła bezwładnie na mięśniu, krew trysnęła z przegryzionego języka.
— Nikt nie będzie krzywdził mojej LUCY!
Uderzył kapłana jeszcze raz, a potem kolejny, i
jeszcze raz. Walił go. Walił. Walił. Walił. A Lucy patrzyła na dziwnie
rozradowaną twarz kapłana. Nie. To nie było w porządku. To nie Natsu.
Z rozłupanego sklepienia spadła przed nią księga
— księga E.N.D. Karty przewróciły się samoistnie na środkową stronę. Tekst
pisany krwią zaczął pojawiać się na kolejnych linijkach kartki. Przewróciła
się, a potem dopisała kolejne słowa, których nie dało się zatrzymać.
"Potwór się narodził — z krwi eksperymentu
i prawdziwego brata. Raz jeden bóg pozwolił na przywrócenie nieodwracalnego".
Znowu kartka się przewróciła, nim Lucy doczytała resztę.
"E.N.D. żyje. E.N.D. zabija. E.N.D..."
Lucy zamknęła księgę i pobiegła w kierunku
Natsu. Zignorowała ból, zmęczenie, całą bezsilność i strach przed tym, że może
zaraz zginie. Ale to jeszcze nie był jej czas. Nashi jeszcze się nie narodziła.
Nie zginie. Nie teraz. W przyszłości. Spalona przez Natsu. Nawet kości znikną.
Nic z niej nie zostanie. Jeśli tak się stanie, zaakceptuje to. Była nikim, jej
życie niewiele znaczyło, ale Natsu? To on był obrońcą, bohaterem i pogromcą
smoków.
— Natsu nie jesteś potworem!
Rzuciła się w jego stronę. Podniósł się i złapał
ją w ciepłym objęciu. Poczuła na swojej talii jego dłonie. Podniósł dziewczynę,
a potem wziął na ręce, niosąc w kierunku pozostałych członków Fairy Tail.
Podziemia zaczęły topnieć, lecz nim lód
całkowicie zanikł Natsu pstryknął palcami. Ogień zajął nieprzytomnego albo już
martwego mężczyznę i spalił jego ciało na popiół, którym winien się stać lata
temu.
— Natsu... — Owinęła ręce wokół jego szyi i zapłakała
głęboko. — Natsu...
— Już dobrze — pocieszył ją.
Nic nie było dobrze. Zasłużył na śmierć, ale nie
z rąk Natsu. Nie z rąk wyłaniającego się E.N.D.
— Lucy, ja chyba jednak jestem potworem — dodał
i sam upadł, jak zdał sobie sprawę z tego, co uczynił.
0 Comments:
Prześlij komentarz