[Faux pas] Rozdział 44

  

Adrien rozciągnął się na fotelu. Ziewnął szeroko, a potem rozprostował zmęczone kości, rozglądając się za zegarkiem. W pomieszczeniu było ciemno przez zasunięte zasłony. Widział niewiele, ale w końcu wypatrzył zegar cyfrowy przy telewizorze, który wskazywał, że jest krótko przed piątą. Zastanowiło tylko, czy nad ranem czy wieczorem.

Wsłuchał się w otaczające go dźwięki. Na zewnątrz panował hałas. Samochody przejeżdżały bez ustanku, trąbiły co chwilę, z góry leciała cicha muzyka przyrywana mechanicznym dźwiękiem, jakby maszyną do szycia.

Adrien odrzucił na bok przykrywający go koc i pobiegł w kierunku schodów. Wszedł na górę. Stanął przed pokojem Marinette i zapukał niepewnie.

Proszę — odpowiedziała mu.

Odetchnął ciężko, a następnie wszedł do środka, do mocno rozświetlonego pokoju, na środku którego stała Marinette. Wyłączyła maszynę do szycia, zabezpieczyła skończony szef sukienki i odłożyła ją obok wyciętego kroju.

Dobrze spałeś? — spytała.

Tak, dziękuję.

Usiadł na łóżku.

Na tablicy korkowej znalazł kilka projektów sukienek, wprawnie naszkicowanych przez Marinette. Brakowało im szału, dzięki któremu mogłaby zabłysnąć w świecie mody, ale na początek były to dobre pomysły. Zasługiwały na czyjąś uwagę i aprobatę.

Pracowałam nad nimi kilka dni — odparła w końcu. Przysiadła się do Adriena i zdjęła jeden z projektów. — Myślałam, że bycie projektantką oznacza wydobywanie ze swojej wyobraźni pomysłów i przelewanie ich na papier, a potem na materiał. Okazało się, że potrzebna jest mi jeszcze wiedza o kolorach, aktualnych trendach, motywie przewodnim, sezonowości, ekonomii, historii mody i inspiracji, która pozwoli mi tworzyć. Mój pierwszy projekt, który przedłożyłam mojej szefowej, wylądował w koszu. Tak samo drugi, trzeci, czwarty i tak aż do setnego, kiedy Rene mi oświadczyła, że to nie musi trafić do kosza.

Popłakałaś się ze szczęścia? — spytał Adrien.

Nie — rzuciła krótko. — Sama wyrzuciłam to do kosza i zaczęłam od nowa.

Pokiwał głową ze zrozumieniem, choć w rzeczywistości nie rozumiał, dlaczego tak postąpiła.

Ja bym popracował nad tym, żeby poprawić projekt — przyznał się.

Możliwie. — Posłała mu słodki uśmiech. — Ale wtedy mógłbyś poprawiać w nieskończoność. A nie chodzi o poprawianie, chodzi o tworzenie, a tworzenie to proces, który nieustannie trzeba powtarzać. Zdecydowanie wolę zaczynać od nowa, bo widzę wzór, widzę postęp. Nawet dostałam od Rene informację, że jeśli narysuję tysiąc projektów, to uszyje i wystawi coś mojego w sklepie.

To... Kiedy to zrobiłaś?

Z rok temu — próbowała sobie przypomnieć. — Chyba rok temu. Pamiętam, że byłam wtedy spóźniona, bo uciekł mi autobus, padało, miałam zniszczoną całą sukienkę, ale wparowałam do salonu i wykrzyczałam, że to tysięczny projekt i podałam go Rene. Zrobiła, co obiecała, ale kazała mi uszyć ten właśnie tysięczny projekt, który zresztą zrobiłam całkowicie na odwal, jadąc w autobusie. Zakazała mi robienia jakichkolwiek poprawek, więc... Zrobiłam. Sprzedała się po obniżce osiemdziesięcioprocentowej.

Gratulacje, świetna robota — pochwalił Marinette, choć zabrzmiał nienaturalnie i nieszczerze.

Hm... Lepsza niż bycie mścicielem — odgryzła mu się w tej sam sposób. — Zresztą, coś osiągnęłam. Ledwo weszłam w dorosłość, a już mam stałą pracę, a to już jakiś sukces. Oczywiście czekają mnie kursy, chciałabym studiować i bawić się w superbohatera. Wiele na raz, ale... dam radę — powiedziała to bez przekonania w głosie. — A ty?

Ja? — zdziwił się.

Jakie masz plany? Jak już się to wszystko skończy? — dodała ciszej.

Wzruszył ramionami.

Ja... Nie wiem — odpowiedział szybko, uznając, że tylko w ten sposób pozbędzie się poczucia winy. To go dręczyło. Jakby został obdarty z przyszłości, którą nikt nigdy go nie obdarował.

To mamy teraz trochę czasu, żebyś się dowiedział — poinformowała go Marinette, trącając za ramię. Położyła głowę na jego ramieniu i odetchnęła z ulgą.

Adrien popatrzył na nią zdezorientowany. Próbował skomentować jej pomysł, ale słowa ugrzęzły mu w gardle i nie potrafił wydobyć z siebie odpowiedzi.

Zamiast tego ujął Marinette za rękę. Odwzajemniła uścisk.

Dobrze, że wróciłeś, Adrien — szepnęła.

W końcu wrócił do domu, którego zawsze potrzebował i pragnął. Choć w głębi serca nadal wahał się nad dalszymi krokami, trwanie w objęciach Marinette dawało mu do zrozumienia, że nie chce opuszczać tego ciepła. Nie znalazł się tu przypadkiem i pragnął zostać, choćby na chwilę, choćby jeszcze troszkę dłużej.

Nie wyrzucicie mnie? — zdobył się na odwagę i zapytał.

Marinette otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

Kto miałby cię wyrzucać?

Jego twarz przybrała wyraz pełen bólu. Zacisnął szczękę i zadrżał, co poczuła Marinette.

Adrien? — Dotknęła jego policzka. — Nikt cię nie wyrzuci. A nawet jeśli nie będziesz mógł tu zostać na zawsze, to przecież pomożemy cię. Nie zostaniesz sam — zapewniła.

Pragnął jej uwierzyć, ale za wiele razy ludzie opuszczali go, aby zaufał w pełni.

I na pewno wybierzemy się do lekarza — dodała jeszcze ku jego zaskoczeniu.

Jakiego... lekarza? — spytał.

Psychologa. Potrzebujesz konkretnej terapii, sam sobie nie dasz rady z tym wszystkim.

Nie. O nie, nie. — Odsunął się od niej gwałtownie. Podparła się o łóżku i napięła twarz w złości. — Mari, ja dam sobie radę.

Tak, i będziesz to powtarzał do końca życia, tak jak to robiłeś do tego momentu?

Co? — Zadrżał. — Oczywiście, że daję sobie radę. Przeżyłem w jakiś podziemiach przez trzy lata. Co gorszego może mnie spotkać?

Stanęła naprzeciw niego, na palcach, tak że ich nosy się stuknęły ze sobą.

Naprawdę nie chcesz tego wiedzieć — wycisnęła przez zaciśnięte zęby. — Zależy mi na tobie i przez ostatnie trzy lata codziennie myślałam o tym, jak ci pomóc. Wiedziałam, że nie wrócisz z własnej woli. Wiedziałam, że będziesz się opierał i miał problemy z zaakceptowaniem czegokolwiek. Ale nie potrafię dłużej patrzeć, jak cierpisz. Nie potrafię dłużej myśleć, że możesz leżeć przy śmietniku w jakiejś zasranej uliczce i tak zdychać jak opuszczone zwierzę.

Mari, ty... Ty mówisz...

Zamknij się — wysyczała. — Nie tylko TY przez te trzy lata cierpiałeś. Nawet nie wiesz, ile razy płakałam w nocy, ile razy budziłam się z krzykiem, chodziłam po ulicy i szukałam cię o PIĄTEJ NAD RANEM, a potem błagałam rodziców, żeby dali mi przejść jeszcze kawełek, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie leżysz gdzieś w tej uliczce, do której nie zdążyłam ZAJRZEĆ! Więc zamknij się i mnie słuchaj!

Odetchnęła.

Dopiero w tym momencie łzy spłynęły po jej bladym policzku. Fuknęła, odwróciła się, otarła oczy, a potem wybiegła w kierunku balkonu. Zatrzasnęła za sobą wejście.

Adrien opadł ponownie na łóżko. Położył się i sam zaczął płakać. Ktoś na niego czekał... To wydawało się niewyobrażalne, poza jego zasięgiem i rozumieniem. Spodziewał się, że będą pamiętać, ale szukać?

Jestem idiotą — stwierdził.

Wstał gwałtownie i pobiegł za Marinette. Wyskoczył na balkon. Obejrzała się przez ramię. Wytarła na szybko łzy, udając, że nic się nie wydarzyło i spytała:

Co tu robisz?

Przepraszam — wysapał.

Nie wysilaj się, to nie za wiele pomoże.

Ale zmienię się — zapewnił. — Pomyliłem się, poza tym naprawdę trudno mi zaufać komuś, po tym, jak dowiedziałem się, że mój własny ojciec jest Władcą Ciem. Moja matka mnie opuściła. Od początku nikt mnie nie chciał. Przez trzy lata nie potrafiłem znaleźć powodu, żeby wrócić, ale miałem powód, żeby żyć. Pamiętałem o mojej pani, o Plaggu, o naszych przygodach i o tym, że jestem bohaterem. A bohaterowie się nie poddają. Walczą o swoje. Walczą o innych.

To nie oznacza bycie bohaterem — wtrąciła się Marinette.

To czym w takim razie to jest? Ratowanie innych? Ostateczne poświęcenie i śmierć? A może... Czy te trzy lata spędziłem na czymś, co jest bez sensu? Czy moje czyny były bez sensu? To nie miało sensu? — pytał dalej, a im głębiej o tym myślał, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że faktycznie zmarnował ostatnie trzy lata.

Nie zmarnowałeś ich — zapewniła go Marinette. — Nie zmarnowałeś.

Przytuliła Adriena.

Dziękuję — szepnął jej do ucha. — Ale to marne pocieszenie.

Trochę. — Zaśmiała się. — Ale przynajmniej jakieś.

Dobry z ciebie przyjaciel.

Najlepszy — podkreśliła. — Inaczej nie byłabym twoją panią.

A jesteś nią?

A jestem? — odpowiedziała mu pytaniem.

Odsunął się od Marinette i ujął fragment jej włosów. Założył je za ucho dziewczyny i w końcu wyznał:

Tak, jesteś.

Trąciła Adriena w nos.

To bardzo, bardzo dobrze — przyznała. — A teraz, koteczku, może wracaj pod kocyk i odeśpij te kilka lat.

Nie. — Pokręcił głową. — Może... — zawahał się. — Spędzimy trochę czasu razem? — zaproponował niepewnie.

Razem? A co chciałbyś robić "razem"? — Dźgnęła go w pierś. — Coś interesującego?

Możemy zacząć jakąś grę?

I jej nie skończyć? — dopytała złośliwie.

Z dokończeniem — przyznał. — Po to byśmy grali.

Wzięła go za dłoń i zaczęła prowadzić do swojego pokoju. Uśmiechała się złośliwie, ponętnie, jak kobieta, a nie jak dziewczyna, którą pamiętał. Nie znał jej z tej strony, ale pragnął poznać ze wszystkich. Była cudowna, jak pani, którą zawsze sobie wyobrażał.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!