[Pogromca smoków] Rozdział 49

 

Lucy założyła ręce za plecami, powoli przeszła kawałek, aż doszła na skraj skarpy, przy której usiadł Maury. Odchrząknęła kilka razy, informując chłopca o swojej obecności.

Nie zareagował. Zdawał się nie zwracać na nią uwagi. Wpatrywał się w wyłaniające zza horyzontu słońce, do tego w samotności, mimo że Erza i Gray czekali na niego w Bard Town.

— Mogę się przysiąść?

Milczenie uznała za "tak" i przysiadła się obok chłopca. Poklepała go dwa razy po ramieniu, próbując uzyskać od niego jakąkolwiek reakcję. Po tym wszystkim, co przez niego przeszli, chyba zasługiwała na jakieś wyjaśnienia?

Przynajmniej tak z początku sądziła. Potem przypomniała sobie, że Maury ma jedenaście lat, to jeszcze dziecko, do tego nie nauczone świata i ludzi. Czego od niego oczekiwała? Szczerości? Szczególnie po tym, jak straciła jego zaufanie?

Niepotrzebnie za nim poszła, ale przynajmniej miała przed sobą piękny widok. Słońce tego dnia przybrało czerwony odcień. Według dawnych wierzeń to właśnie w takie dni bogowie otulali słońce krwawymi łzami, na znak zjednoczenia ze światem i łączenia się z jego bólem.

Dla Lucy był to początek kolejnego dnia. Przeżyła poprzedni dzień i noc, obudziła się w nowy poranek, jakby od początku ktoś zaplanował sobie jej przebudzenie.

— To prawda — wyznał niespodziewanie Maury.

Obróciła głowę w stronę chłopca.

— A co konkretnie? — dopytała się.

— Stworzyłem tę rzeczywistość — zaczął, a jego głos łamał się z każdym wypowiedzianym słowem. — To jest alternatywny świat, w którym poznałem Erzę i Graya, a oni mnie chcieli.

To nieprawda. To tylko...

Przepaska na jego ręce pękła. Porwał ją gwałtowny wiatr — kojący i chłodny, jak na tę porę roku. Lucy otuliła ramieniem Maurego, żeby zbytnio nie zmarł w ten wietrzny dzień.

Podziękował niepewnym skinięciem.

— Nie wiem, skąd mam tę moc. Podobno się z nią narodziłem. Podobno bogowie mnie wybrali na kolejnego boga, ale... ale... — Przytulił się do Lucy. — Ja tego nigdy nie chciałem — wyjęczał.

Lucy odwzajemniła uścisk. Dłużej nie chciała naciskać na Maurego. Co jej powiedział, zdecydowanie wystarczyło. Reszty dowie się z czasem, kiedy chłopiec uzna, że jest gotowy. A na razie tuliła go mocno, aby nigdy więcej nie poczuł się odrzucony i niechciany.

Jednak ku jej zaskoczeniu, odsunął ją. Otarł twarz z łez i wyprostował się, jakby gotowy do podjęcia ważnej decyzji w życiu.

— Powiem ci! — obiecał kobiecie.

— Co?

— Wszystko. O tym, jak się to wszystko zaczęło. Wiem, że tylko ty zrozumiesz, bo poznałaś Nashi, prawda?

— Skąd ty o niej wiesz?

Odsunęła się od chłopca. Był to drobny odruch na wspomnienie imienia, którego wolała nie używać przy innych. Jednak Maury znał jego znaczenie, co więcej wiedział, kim jest sama Nashi.

— To twoja córka — potwierdził jej przypuszczenia, a potem usiadł i zaczął swoją opowieść.

Urodził się siódmego dnia siódmego miesiąca o roku o godzinie siódmej, kiedy szalała burza, a plony niszczały. Wielka Wiara była przy jego narodzinach, błogosławiąc jego matce i ojcu. Miał narodzić się zwiastun zniszczenia bądź zwiastun nadziei. Jednak na świat przyszedł Maury i nikt nie był w stanie potwierdzić dobra i zaprzeczyć zła. Więc trzymali go w zamknięciu przez lata.

Historia szła wraz z biegiem przeznaczenia i tego, co bogowie uznali za słuszne, a Maury cierpiał. Do pewnego dnia wszystko miało miejsce tak, jak ktoś to zaplanował. Jednak wieczoru, który Lucy zobaczyła w tej innej rzeczywistości, pojawił się w życiu Maurego bóg.

— I wtedy zmieniło się wasze życie — potwierdził Maury, powoli przechodząc do pierwotnego planu, który nigdy się nie wydarzył. — Miałaś zostać modelką, potem dziennikarką, spotkać Natsu na kolejnych igrzyskach.

Przyjaźń pokona wszystkie przeszkody — zadrwił sobie — Wykonywalibyście misje, sprowadzili resztę przyjaciół, pokonali zło, przeżyli wojnę, Happy End, a potem dodatkowy sequel, gdzie szukacie Aquarius.

— Ale tak się nie stało?

Nie stało, odpowiedziała za Maurego z żalem, poczuciem winy i świadomością, że w tej rzeczywistości nic nie wydarzy się tak, jak w pierwotnej linii czasowej. A wszystko za sprawą jednego dziecka, które siedziało obok niej. Kolejny raz musiała wziąć odpowiedzialność za rzeczy, od których winna uciec. Dlaczego tak trudno jej było wrócić do tych normalnych dni Fairy Tail? Gdzie się podziały te uśmiechy, codzienne docinki i nieustannie popijawy wraz z wielkimi bataliami?

Słyszała w oddali głosy, które jakby odchodziły z wiatrem. W uszach jej szumiało. Zasłoniła je, ale w tym samym momencie Maury kontynuował:

— W innym świecie czekała na mnie śmierć. Nikt z Fiary Tail by mnie nie uratował, bo nikt nie wiedział o istnieniu jakiegoś Maurego z Bard Town. Pieśni bardów nie zaniosły wieści o samotnym dziecku, które ktoś zamknął w domu.

— A więc to jest jeden z tych powodów, dla których warto się było tutaj znaleźć. — Posłała chłopcu pokrzepiający uśmiech.

Brakowało mu odwagi, aby jeszcze raz zmienić rzeczywistość i powrócić do tego, co pierwotne. I nawet głęboko w sercu liczył się z tym, że Maury, prawie bezimienny chłopiec, znów znajdzie się w zamknięciu między czterema ścianami. Lecz słowa Lucy dodały mu otuchy. Oczy zalśniły blaskiem pełnym nadziei, której szukał od dawna.

Ktoś go chciał.

Ktoś go potrzebował.

Ktoś rezygnował dla niego ze swojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

— Dlaczego? — wydusił z siebie ostatnie pytanie. Po tych wszystkich sennych dniach tracił siły i pragnął usnąć, ale tym razem aby śnić zwyczajnie.

Lucy uniosła głowę i zwróciła się w kierunku słońca, wierząc, że w ten sposób wysłuchają jej i bogowie.

— Co ma się stać, niech się stanie. Jeśli miałam być inna, to trudno. Jestem sobą. Walczę. Skoro zakłócony został porządek, ja go przywrócę. Jeśli mam pewnego dnia znowu wrócić do Fairy Tail, wypić z przyjaciółmi i zobaczyć uśmiech na twarzy mojej jeszcze nienarodzonej córki, to będę oto walczyć. I o nich, i o ciebie...

Maury usnął. Upadł czołem na kolana Lucy. Pogładziła jego włosy troskliwie, jak lata temu powinna go potraktować jego własna matka, a potem wzięła chłopca na ręce. Był ciężki. Sama czuła zmęczenie po przygodzie w kolejnej rzeczywistości Maurego, ale utrzymała i jego, i siebie. Zeszła w dół skarpy, mierząc się z chłodem poranka. Drżała z zimna, drżała i ze strachu. Jednak najtrudniej jej było powstrzymać łzy, które próbowały wydobywać się spod jej powiek.

Oj, nie płacz, nie płacz, powtarzała sobie, nadal nie akceptując decyzji, którą podjęła.

Dlaczego walczyła o ludzi, którzy się jeszcze nie narodzili?

Dlaczego oddała własne szczęście, by zobaczy uśmiech na twarzy jednego chłopca?

Dlaczego nic z tego nie miała?

Wzięła głęboki wdech, a następnie wypuściła powietrze powoli, odliczając czas do momentu, w którym oddali złe myśli. Nie liczyła się tak bardzo jak inni. Inni byli ważniejsi. Przecież przez prawie trzy lata nikt o niej nie pamiętał, czy kolejne trzy coś zmienią, jeśli zniknie?

Zaśmiała się i zeszła do miasteczka.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:

Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!