[Pogromca smoków] Rozdział 45

Lucy przerzuciła ręcznik przez ramię, z piersi zdjęła niewygodny bandaż, którym ściskała klatkę piersiową odkąd wyruszyła w samotną pracę chwilę po odejściu Natsu. W tej rzeczywistości nie musiała zaciskać piersi, ale czuła się nago bez bandaża. Ratował jej kobiecość i jednocześnie ją ukrywał, budując wizerunek "Lucy", na widok której ludzie drżeli.

Tego wieczora postanowiła udać się do gorących źródeł. Dziewczyny zostały na wspólnej pogawędce o ciąży Levy, a Lucy obiecała dołączyć, jak tylko się wykąpie.

— Nic z tego — mruknęła z niezadowoleniem.

Odsunęła bambusowe drzwi i wyszła wprost na parówkę, gdzie jej ciało objęło wilgotne ciepło. Rozkosz rozpłynęła się po wszystkich naczyniach. Zadrżała — trochę z radości, trochę w reakcji na różnicę temperatur. Ale niezależnie od wszystkiego, odżyła. Chwila w tym miejscu ukoiła ją na moment. Pozwoliła zaznać czegoś nowego i sprawić wrażenie prawdziwości.

Zaśmiała się.

Nierealne.

W prawdziwym świecie nie znalazłaby chwili na taki odpoczynek? A tutaj? Zanurzyła się w ciepłej wodzie, po czym jęknęła z rozkoszy, układając głowę na jednym z kamieni. Ręcznik zsunęła pod taflą. I tak przebywała w źródłach sama, nikt nie planował się napatoczyć — większość z członków świętowała różne okazje, a tym samym miała chwilę dla siebie.

Wzięła głęboki wdech upojenia. Nie pamiętała, kiedy ostatnio życie umożliwiło jej zaznanie podobnego spokoju. Było to dla niej prawie czymś nowym, niezgłębionym i obcym. Nie czuła się wygodnie w otoczeniu przyjemności, bo za każdym razem, jak one się pojawiały, zaraz przybywało nieszczęście.

— Oj, raz sobie odpocznę — powiedziała, ale po chwili dotarły do niej zbliżające się kroki.

Napięła mięśnie w pogotowiu. Odwróciła się i rozejrzała w okolicach wejścia, nikogo tam nie zobaczyła. Początkowo odetchnęła z ulgą, ale złe przeczucia nie minęły. Już nie raz znalazła się w podobnej sytuacji.

Założyła mokry ręcznik na piersi. Podniosła się kawałek, zamierzając wyjść z wody, nim cokolwiek złego się stanie. Nagle ktoś ją chwycił za nogi. Wrzasnęła. Przewróciła się i wpadła prosto w wodę, która chlusnęła na wszystkie strony.

— Mam cię! — rozbrzmiał krzyk Natsu.

Lucy zabulgotała pod wodą.

Mogła się domyślić. Nawet powinna się domyślić, że ten debil coś dla niej przyszykuje, ale w tym wszystkim nie spodziewała się, że zaskoczy ją tak nagłym atakiem.

Podniosła się i przygładziła do tylu mokre włosy, nie odzywając się słowem do Natsu.

Zaśmiał się jeszcze kilka razy — prosto w jej twarz, aż zamilkł, gdy skrzywiła się z niesmakiem, po tym co jej zrobił. Zmarkotniał. Odchrząknął kilka razy i pobłądził wzrokiem po okolicy, a na końcu burknął:

— Przepraszam.

Usiadł w wodzie. Zdjął kamizelkę i wrzucił ją do wody, obok się zanurzył, rozkoszując oplatającymi go bąbelkami. Woda ociepliła się od jego ciała i nawet Lucy nie umiała się powstrzymać od zostania jeszcze chwili w tych gorących źródłach.

— Nienawidzisz mnie? — zapytał w pewnym momencie. Zrobił kwaśną minę.

— A czemu miałabym?

— A nie wiem... Haha. — Podrapał się po głowie. — Trochę się zmieniłaś ostatnio. Pomyślałem, że może przestałaś mnie lubić.

— Zaczynasz myśleć i patrz, co się dzieje — zażartowała złośliwie, choć po części przyznawała Natsu rację. Tylko on nie rozumiał powodu, dla którego ich relacje stały się chłodniejsze.

— To dobrze, że się mylę — nie zabrzmiał przekonywająco. — Wiesz, Lucy, Jestem geniuszem. Nie radzę sobie z wieloma sprawami, ale chcę się dla ciebie postarać. To może głupie. W sumie nawet strasznie głupie. Po prostu obiecałem sobie, że nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić.

Przymknęła na moment powieki. Usta zacisnęła w wąską linijkę, aby tylko nie powiedzieć Natsu, co leżało jej na sercu.

"To ty mnie skrzywdziłeś".

"Przez ciebie cierpiałam".

Szeptały jej do ucha myśli. Nie dała się im, patrząc na uśmiech Natsu i na ciepłe uczucia, jakie żywiła wobec tego durnia.

— Spokojnie. Nawet jeśli ktoś mnie skrzywdzi, nie potrafię odejść — napomknęła, czego Natsu nie zrozumiał.

Popatrzył się na nią lekko zdziwiony, a potem odparł gromkim śmiechem, który przedarł się przez ciszę tego wieczoru.

— Kocham cię, Lucy, mocno cię kocham! — wyznał jej kilka razy.

Przysunął się bliżej dziewczyny i objął ją ramieniem. Ręcznik zsunął się jej od tego z piersi. Zarumieniła się, a Natsu, ku zdumieniu Lucy, odwrócił się i zamknął oczy. Poprawiła materiał.

— Zmieniłeś się — zauważyła dziewczyna.

— Na lepsze? — zapytał niepewnie.

Otarła brud z jego policzka.

— Ty zawsze byłeś lepszy — odpowiedziała mu dziwnie, żeby jeszcze mocniej zamotać jego emocjami. — Po prostu popełniłeś parę głupich błędów.

— W tym moja specjalność! — Uniósł dumnie kciuk. — Przecież mnie znasz! Przewidywalny czy nie, ale jedno jest pewne, na sto procent zrobię coś głupiego. Za to mnie kochasz! — Wstrzymał na moment oddech. Obniżył głowę, a w obu dłoniach ujął policzki Lucy. — Bo kochasz mnie, prawda?

Lucy zmarszczyła czoło. Uciekła gdzieś wzrokiem, aby tylko nie patrzeć w oczy temu Natsu — wyobrażeniu, które stworzył Maury wraz z całym światem. To nie był prawdziwy Natsu, to nie był przede wszystkim jej Natsu, a część planu Maury'ego, który chciał, żeby tu została.

I prawie tego dokonał.

Serce biło jej piersi w nierównych podskokach. Głos Natsu mącił w głowie, czarował, jakby wcale nie należał do tego Natsu Dragneela, a do kogoś zupełnie innego.

— Natsu... — zaczęła, kierując się zdrowym rozsądkiem. — To nie tak, że cię nie kocham, ale już ci tłumaczyłam. To nie jest nasza rzeczywistość.

Z bólem w oczach się odsunął. Uszanował jej decyzję — złapał kamizelkę, wyszedł z wody, a potem odszedł daleko, poza zasięg Lucy, pozostawiając ją znowu w tej samotności, którą nagle przestała faworyzować.

 

***

 

Zimowa noc w Magnolii tętniła niezmierzonym życiem, które koncentrowało się w okolicach katedry, targu i głównych ulic, gdzie trwała parada strojów zimowych. Lucy dołączyła się w samotności do tłumu, który porwał ją w sam środek zbiegowiska. Podążyła za wszystkimi, okrzykując wraz z nimi hasła na cześć zbliżającego się końca roku i świąt.

Nagle rozległy się oklaski. Na scenę weszły tancerki, muzyka rozbrzmiała po całej Magnolii, a po kilku minutach tłum zaczął tańczyć. Lucy nie mogła się powstrzymać. Zakręciła się wokół własnej osi kilka razy, lustrując ten śnieg, rozkoszując się nim. Wcale nie było chłodno, na dodatek panował w Magnologii dziwny spokój — mimo hałasu, mimo stukotu i śpiewów.

To było życzenie Maury'ego.

Stworzył świat pełen ciepła, dobroci i miłości, którego zawsze pragnął. Jednak Lucy zdawała sobie sprawę, jak nierealny był. Na chwilę otumanił ją, pozwolił dobrze się bawić i zapomnieć o problemach.

Tylko na moment.

Wzięła głęboki wdech i poklepała się kilkukrotnie po policzkach, jakby budziła się z długiego snu. Jednak należało wstać i wrócić do rzeczywistości, która ją faktycznie otaczała.

Przepchnęła się przez tłum, wychodząc w boczną uliczkę. Była pusta, bez życia i wydawała się bardziej odrealniona od świata, z którego właśnie uciekła. Kolory tu wyblakły, została czerń — ciemność nocy napawająca lękiem i niepewnością. Jednak nie została tu sama. Czyjaś sylwetka przemknęła przed jej oczami.

Zmrużyła je początkowo z myślą, że coś jej się przywidziało. Jednak ktoś przeszedł obok niej drugi raz — nosił długą, szarawą szatę, składającą się z kilku warstw, a na nią nałożona była ciemniejsza toga, przepasana grubym, materiałowym pasem.

— No, Lucy, chyba za nim nie podążysz — szepnęła do siebie, a potem zgodnie z pomysłem, podążyła za człowiekiem.

Zatrzymał się, gdy tylko zrozumiał, że Lucy za nim idzie. Z początku się nie odwrócił. Stał w miejscu, podrygując lewą nogą. Podłożył dłoń pod długie rękawy szaty i podniósł rękę, wskazując palcem na niego.

— Głupota nie chroni życia. Prowadzi do zgubnego, a ty wybrałaś najgorszą z możliwych dróg, kiedy mogłaś pójść bezpieczną, znaną i sprawdzoną przez innych — rzekł, a wraz z jego głosem cykady rozbrzmiały dookoła w słodkim śpiewie. Jego głos poruszył wiatrem. Jego głos przysłonił księżyc.

Lucy upadła na kolana. Pochyliła się nad ziemią, a potem złożyła trzy pokłony.

— Unieś głowę, dziecko — wyraził zgodę, aby na niego spojrzała.

Nadal stał do niej tyłem.

Śnieg zamarł w powietrzu. Pojedyncze płatki zawisły w powietrzu i nawet wiatr nie zdołał nimi poruszyć. A z nieba opadały kolejne w stronę miasta, ale żadne nie dotarł do Lucy i tajemniczego mężczyzny.

— Nie jesteś częścią tej rzeczywistości? — spytała wprost, zastanawiając się, kim w ogóle był i co tu robił. Skoro nie należał do świata Maurego, to mu zaprzeczał? Był wrogiem, który jakoś się przedarł? Przyjacielem, który dokładnie wiedział, co robi? Czy jedną z uwięzionych osób, której udało się wyrwać ze złudnego snu?

Mimo że padały z jej strony kolejne pytania, mężczyzna milczał.

Wykonał krok na przód, jakby z dawno wykształtowanego nawyku, który w sobie wyrobił. Nagle się odwrócił. Jego długie włosy zatańczyły na wietrze. Zebrane były u samego końca, przeplatające je kawałek materiału zsuwał się z nich. Twarz miał gładką, nieskazitelną i czystą, a uśmiech niewinny, choć jakby skrywały się za nim złe intencje i niebezpieczna gra. Nie uśmiechał się z radości, nie cieszył ze spotkania, coś knuł, a Lucy wstrzymała z wrażenia oddech.

Zadrżała ze strachu i żałowała, że w ogóle za nim podążyła. Brakowało jej sił na ucieczkę, odruchowo cofnęła się w kierunku wyjścia, ale wtedy natrafiła na ścianę. odbiła się od niej. Spojrzała na siebie, a w jej szeroko otwartych oczach zebrały się łzy.

Mężczyzna zawiązał na czole rozdarty kawałek materiału tak ciasno, że aż skóra poniżej zrobiła się czerwona.

— Kim jesteś? — zapytała o imię mężczyzny.

— Bogiem — odparł swobodnie. — Mówią, że bogowie wolą swój świat. Krainę, która znajduje się za zachodzącym słońcem, ale wiedza ludzi jest uboga. Czym mają bogowie się tam zajmować? Jakie tajniki zgłębiać? Czym się cieszyć? Jak się smucić? Nudno. Tam jest nudno. I oto jestem. — Rozłożył szeroko ręce. — Nie ma lepszego, nie ma gorsze. Jestem kim jestem, a ty stoisz naprzeciw mnie. Kim jesteś?

— Llucy — wydukała nieśmiało.

— Oj, imię znam. Znam twoją historię — przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Twoje wędrówki, powroty, łzy i uśmiechy. Znam... Nashi, Natsu i pokolenia, które przyjdą za sto i tysiąc lat. To takie ludzkie... Pytać.... — Posmutniał. — A jako bóg dawno pytałem. Nie... Jako człowiek pytałem, jako bóg zamilkłem, więc się uczę. Na nowo, inaczej. Lucy, zagubiłaś się?

— Nie. — Pokręciła energicznie głową. — Wszystko... dobrze.

— Oj, jeśli wszystko dobrze, to muszę cię doprowadzić do rozpaczy. — Uśmiechnął się szerzej. — Rozpacz uczy, przywołuje dobre chwile, złe złagadza. A jak wiele rozpaczy może znieść zwykły, przeciętny człowiek?

Zamilknął, jakby oczekiwał od Lucy odpowiedzi. Ta opadła na ziemię, oparła się plecami o ścianę i ścisnęła dłonią własne ramię.

— Niewiele — odpowiedział za nią. — Bardzo niewiele. A jeśli zniesie jej wiele? To nagle staje się bogiem. Lucy, Lucy, dlaczego tak walczysz o Nashi?

Pomachał rękawami. Śnieg opadł gwałtownie z nieba, prosto na ich głowy. Bóg zaśmiał się, strzepując z długich włosów puch. Tańczył wraz z płatkami śniegu.

— Za zachodem słońca nie ma śniegu — wyznał jej. — Jest słońce, jest ciepło, żadnej wilgoci czy suszy, deszczu bądź śniegu. Idealnie. A ideał znaczy niewiele. To życzenie jednego boga, któremu usługiwać musi reszta. Nie ja — wyszeptał. — Nie me ciało i duch. Ja się śmieję, ja płaczę, ja przychodzę i sprowadzam rozpacz, a ty Lucy? Czym dla ciebie będzie rozpacz?

Nagle przyklęknął dokładnie przed nią. Zmrużyła oczy, tylko tyle wystarczyło, aby pojawił się przed twarzą Lucy. Zdusiła w sobie krzyk, ale nawet gdyby chciała, nie krzyknęłaby. Bóg złapał jej twarz i gwałtownie nią szarpnął, jakby pragnął wydusić z niej wszystkie odpowiedzi.

— Nie wiem... — wyjęczała przez wpółprzymknięte usta.

— Niewiedza to pierwszy krok do poznania. Siłą bądź i z siły czerp! A ty niczego... — Odetchnął spokojnie. — Nie. Ty wszystko. Lucy, nie rozczaruj mnie. Jesteś samotna. Jesteś wypełniona goryczą. Żal. Opuszczenie. Niewiedza. Duszenie. Smutek.

Puścił dziewczynę, ale nie odszedł. Kciukiem musnął jej czoło, potem powiekę, a na końcu trącił złośliwie nos.

— Szukać i znaleźć najpierwszy kwiat w ogrodzie to sztuka i niewielu dokonuje tego rzemiosła. Kwiaty, takie jak ty, usychają z boku. Wyjątkowe. Niezauważone. A jakoś ja cię dostrzegłem i ty zobaczyłaś mnie. Urośnij. Dojrzej. A kiedyś cię zerwę. W przyszłości, nie w teraźniejszości.

Zniknął.

Lucy wciąż łomotało serce. Łzy nie przestawały spływać z jej oczu. Kilkukrotnie przetarła twarz, zaczynając pod oczami, potem policzki, ale nadal płakała. Nie potrafiła się powstrzymać. Ból był gorszy od wszystkiego, co do tej pory zaznała. Fizyczny popadł w zapomnienie, nawet odrzucenie przez Natsu dwa lata temu okazało się błahe. Bóg zaszczepił w niej lęk, którego dotąd nie poznała. I przez to krwawiło jej serce, burzyła się jakakolwiek budująca ją harmonia.

— Natsu — wypowiedziała po raz pierwszy imię chłopaka, którego pragnęła widzieć. — Uratuj mnie — dodała, choć za cicho.

Nikt nie przybył. Rozejrzała się słabo, wciąż w złudnych błaganiach, że to tylko pomyłka, ale Natsu się nie pojawił.

— Natsu — zawołała go głośniej, nadal za słabo. Zacisnęła mocno powieki, zbierając w sobie siły tylko na ten jeden krzyk: — Natsu!

Możesz mnie wesprzeć tutaj:

Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!