[One-shot Miraculous Adrienette] Zbiór opowiadań Adrien x Marinette na zły dzień

 

Miraculous, opowiadania, Marichat, Adrienette, zabawne, one-shot, zbiów

[Marichat] Nothing's Gonna Stop Me Now

Nothing gonna stop me now!

Czarny Kot złapał się ogonem za latarnię i zawisnął nad pustą ulica Paryża. Muzyka grała w jego myślach. Cały dzień bez Marinette, cały dzień bez Biedronki… Nie sądził, że kiedyś tak mocno zatęskni za ukochaną. Szczegół że widzieli się jeszcze kilka godzin temu w szkole. Teraz jednak świat wydawał się zupełnie inny po poznaniu prawdy. Wiele rzeczy stało się łatwiejszych, inne zaczęły sprawiać mu trudności.

Tu i teraz. Musiał ją zobaczyć. Wziąć w swoje ramiona i nie puścić aż do samego poranka, trzymając jej głowę na swojej piersi. Marzył, by czule pieścić włosy Marinette. Może nawet zobaczyć ją w limitowanej wersji piżamy Czarny Kot. Ach, cóż to byłby za wspaniały widok.

— Nothing gonna stop me now! — zaśpiewał. Opuścił się w dół ulicy, aż stanął przed kałużą. Jego odbicie było zamazane, ale nadal przystojne. Marinette nie oprze się tej twarzy za żadne skarby.

Przygładził blond włosy i puścił w kierunku swojego odbicia oczko. Skoczył, okręcił się w powietrzu i wylądował na kolanach, wykrzykując:

— If I wanna dance, I will dance.

Podniósł się. Prawy bok, potem lewy, założył rękę za głową i okręcił się, poruszając bioderkami w rytm muzyki, do której próbował śpiewać.

— If you don't like my song I'm gonna sing it anyhow!

Muzyka płynęła wraz z krwią. Brzęczała w uszach. Napełniała go myśl, że za moment spotka się z ukochaną. Nie powinni być tak daleko od siebie. Wcześniej godzina, dwie mijały w nic nieznaczących chwilach, lecz teraz? Wszystko się zmieniło. Brakowało mu drogiej Biedronki. Nie zdążyli porozmawiać szczerze o swoich uczuciach. Przeszkodziło im proste wyznanie: “Kocham cię”. Od tego zaczęło i na tym się skończyło.

Zamierzał to zmienić. Wraz z tą piosenką naprawić wcześniejszy błąd i wyruszyć z najdroższą Marinette w niezapomnianą przygodę.

Rozłożył swój koci kij i ruszył ku górze, w stronę budynku, z którego zeskoczy na balkon Marinette. Przedostał się na dach. Podparł prawą nogą, żeby nie zsunąć się po śliskiej powierzchni.

Zanucił pod nosem ostatni fragment piosenki. Był coraz bliżej celu, a wraz z nim miłosna nuta wypełniała jego serce.

Marinette wyszła na balkon. Oparła się o balustradę i spojrzała w stronę księżyca. Była dziś pełnia. W srebrnym blasku wyglądała zabójczo pięknie. Do tego rozpuściła tej nocy włosy. Sięgały jej do ramion okrytych ciepłym szalem.

— Moja pani — wyszeptał i ruszył na spotkanie z drogą Biedronką. — Najdroższa — rzekł, zeskakując na barierkę.

— Kot?! — krzyknęła odruchowo. Cofnęła się i mocniej okryła szalem. — Co tu… Co tu robisz? — spytała ciszej.

Chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie. Zamruczał pod nosem — słodko, jak mały kotek.

— Musiałem się z tobą zobaczyć…

— Naprawdę? — Marinette przewróciła oczami. Odsunęła się od Czarnego Kota. — Nie musisz się martwić. Ze mną naprawdę wszystko w porządku. Więc możesz iść… Tak, tak…

Próbowała uciec, więc złapał ją mocniej. Pisnęła z zaskoczenia. O co chodziło? Dlaczego tak niechętnie reagowała na jego zaloty. W oczach miała raczej dziwny strach. Nie rozumiał. Myślał, że między nimi się coś zmieniło, więc skąd to obce zachowanie?

— Czy coś się stało? — zapytał zaniepokojony.

— Nie… — przeciągnęła odpowiedź. Zerknęła na moment za siebie. — Jak mówiłam, noc jest cudowna, więc możesz…

— Jest cudowna, więc pomyślałem, że spędzimy ją razem — próbował dalej.

Marinette przełknęła głośno ślinę.

— Nie wydaje mi się, że to dobry pomysł. — Kilka razy wskazała za siebie palcem. — Może już pójdziesz?

— Z tobą? — Musnął kciukiem jej policzek. — Nic mnie dzisiaj nie zatrzyma.

— Naprawdę? — zza Marinette zabrzmiał dziwnie znajomy głos.

Czarny Kot zadrżał. Powoli puścił Marinette i wyjrzał za dziewczynę. Alya pomachała w jego stronę, do tego uśmiechała się szeroko, w lewej dłoni trzymając włączony telefon.

Odpowiedział równie szerokich uśmiechem. Zrobił krok w tył. Wyprostował się i rzekł najbardziej poważnym tonem, jaki dał radę z siebie wykrzesać:

— Panno Dupain—Cheng, widzę, że wszystko w porządku. Na mnie pora, więc wracam patrolować Paryż.

Skinął głową na pożegnanie i skończył z budynku, uciekając szybko. Jakby goniła go sama śmierć.

[Adrienette] Kocimiętka +18

— Nie wygrasz... — Słowa padły z zimnych ust bohatera, który chwilę wcześniej zmusił Biedronkę do pocałunku.

Odepchnęła go od siebie, wymierzając prosty, niekontrolowany cios w jego policzek. Głową Czarnego Kota aż szarpnęło, a na skórze pojawiło się zaczerwienie po zdartej skórze.

Twarz Czarnego Kota okrył cień. Zmarszczył czoło i zamruczał groźnie, sięgając pazurem po laskę. Biedronka zarzuciła jojem, wytrącając przedmiot z rąk. Skoczyła, a za nią podążył i Czarny Kot.

— To ty nie wygrasz — wymruczał. Wysunął pazury, jego oczy pochłonął nieprzenikniony, zielony blask.

Zeskoczył na chodnik i wbił pazury najbliżej stojący samochód. Wyszarpnął drzwi i rzucił nimi w Biedronkę.

Odbiła się od lampy, jojo zakręciła wokół słupa. Podciągnęła i uciekła w głąb ulicy.

— Dlaczego taka jesteś? Dlaczego mnie nie kochasz? — spytał z wyrzutami Czarny Kot. Jego spojrzenie przepełnił ból.

— Powiedziałam już, że kocham... innego.

— Innego? — Walnął w śmietnik, głęboko wbijając w niego pięść. — Brakuje mi czegoś? Jestem... za słaby?

— Nie, to nie tak. — Wyciągnęła dłoń. Podeszła i ujęła policzek Czarnego Kota. — Jesteś wspaniały. Po prostu czasem się nie wybiera, to przychodzi...

— Przychodzi? Starałem się!

— Wiem!

Odepchnął Biedronkę i ruszył, spychając ją w głąb ślepej uliczki. Z nieba opadł drobny deszcz.

— Każdego dnia marzyłem, że zaakceptujesz MNIE. Mnie, tego prawdziwego. To jestem ja! Dlaczego wciąż nie chcesz mnie zaakceptować?

— Kocie...

— Nie! Nie! N... — Jego głos załamał się i ostatnie słowo wyszeptał: — Nie. — Łzy popłynęły po jego policzkach. — Nie zasłużyłem na twoją miłość, prawda? Biedronko...

Cofnął się o kilka kroków i upadł kolanami prosto w kałużę. Fioletowy motyl zatańczył wokół jego bladej twarzy.

— Czarny Kocie, proszę, ja...

Ekran zgasł.

Marinette jęknęła z irytacją, przewracając oczami. Wyłączyła telewizor bez chwili zawahania, wstała z sofy i zabrała Adrienowi pojemnik z chipsami o smaku camemberta. Plagg podążył za nią jak wierny pies wodzony zapachem ulubionego jedzenia. Wskoczył do środka michy i wyznał:

— Mogę tu spędzić całe swoje życie.

Tiki zawisła nad nim i pokręciła głową.

— Minęły tysiąclecia, a ty nic się nie zmieniłeś — zarzuciła mu.

— Przynajmniej trzymam się swoich postanowień i miłością. Miłość daje na siły, a camembert jest cenniejszy od wszystkiego, co posiadam na tym świecie.

Wziął głęboki wdech i wszedł głębiej, całkowicie ukrywając się wśród chipsów.

Marinette zaśmiała się. Pogłaskała Tiki po głowie i zabrała ze sobą do pokoju, gdzie na sofie wciąż siedział Adrien. Milczał. Wpatrywał się w wyłączony ekran i popijał popcorn słodkim napojem.

— Dlaczego wyłączyłaś? — zdziwił się.

— Dlaczego!? — Opadła obok mężczyzny. — Adrien, to nie tak wyglądało.

— To film — przypomniał jej.

— Tak, do tego kiepski. Skąd tyle deszczu?

— Fakt, wtedy nie padało. Było czyściutko! I... — cmoknął Mari w policzek — jeśli dobrze pamiętam, to troszkę… — zamruczał słodko. — inaczej potoczyła się rozmowa.

Zaśmiała się słodko i oddała mu pocałunek w czoło.

— Masz na myśli... — wyszeptała ponętnym głosem.

— Mam na myśli.

Musnął nagą skórę jej dłoni, szepcząc do ucha te same słowa, które wypowiedział prawie ponad pięć lat temu. Brzmiały dziś inaczej, pewniej i dojrzalej. "Kocham cię" przestało być nieznaczącym wyznaniem. "Już zawsze będziesz moją panią" okazało się deklaracją, dzięki której dziś Marinette nosiła złoty pierścień na palcu. "Niezależnie od tego, jaką Biedronkę zobaczę pod maską, zaakceptuję ją całą" i wziął ją całą, nie raz, nie dwa i nawet teraz przysuwał się coraz bliżej. Dłoń Adriena spoczywała na jej udzie, przenosząc sie coraz wyżej, aż dotarła do zapięcia od spodni kobiety.

Rozpiął rozporek za jednym ruchem ręki, nabrał wprawy przez te wszystkie razy, kiedy nieudolnie męczył się z guzikami i zapięciami.

— Może zajdziemy do pokoju? Na mały trening?

— Oj, głupi Kocie, a co właśnie robisz? — Wplotła dłonie w jego miękkie włosy. Kochała się nimi babić, owijać wokół palców i drażnić ukochanego, który czekał na więcej.

— Na razie próbuję cię przygotować do snu.

— Tak, do snu.

— A żeby się przebrać, najpierw trzeba się rozebrać.

— Tak, tak, oczywiście — zgodziła się sztucznie poważnym tonem. — Zawsze wiesz, co dla mnie najlepsze — wyszeptała mu do ucha.

Ugryzła go.

Adrien jęknął i w ramach zemsty włożył zimne ręce pod jej bluzkę. Nieświadomie krzyknęła, odsuwając się od jego twarzy. Złapał ją, posadził na kolanach, przyciągając mocno w silnym uścisku.

— Nie gryź.

— Ale to lubię — przyznała. — Taki nawyk.

— Nie kłam, po prostu jesteś złośliwa.

— Ja? Skądże...

— Zaraz się porzygam! — krzyknął z kuchni Plagg. — Już idźcie do pokoju i dajcie mi w spokoju rozkoszować się camembertem.

Jak na rozkaz, Adrien podniósł się, niosąc Mari w stronę pokoju. Walnęła go kilka razy pięścią w plecy. Nienawidziła tego. Nogi musiała opleść wokół jego pasa, majtki wbijały się w jej tyłek i miała wrażenie, że za moment uderzy w niski sufit. Kiedy jednak Adrien pochwycił ją w pocałunku, zapomniała o całym świecie.

Całował cudownie.

Całował?

Nie, lizał. Jego język poruszał się sprawnie, za każdym razem przynosząc inne, dotąd nieznane doznanie. Pochłaniał ją w szorstkim dotyku, który zmienił się po ostatniej bitwie z Władcą Cień. Stał się kotkiem, który kochał ją lizać, a Mari nigdy mu tego nie zabraniała...

Na razie miała za dużo ubrań, by wykorzystać pełen potencjał mężczyzny, ale nie na długo.

Adrien rzucił ją na łóżko. Odbiła się od niego i wbiła wściekłe spojrzenie w ukochanego, który sprawnie zdjął koszulę. Zagwizdała. Żadnych ćwiczeń na siłowni, zwyczajne treningi w domu i bycie superbohaterem, któremu w zestawie do mocy dorzucanego sześciopak.

Podniosła się, złapała Adriena w nadgarstku i przyciągnęła do siebie, jako pierwsza wsysając się w jego szyję.

— Nie, nie, nie! — wrzasnął, ale za późno.

Odsunęła usta, oblizując ponętnie wargi.

— Nie będzie rozbieranej sesji zdjęciowej — wyszeptała, przejeżdżając palcem po miejscu, na którym wkrótce wyjdzie śliczna, okrągła malinka.

— Nie mogłaś poczekać? — oburzył się sztucznie. Nabijał się z niej zawsze i zawsze to kochała.

Objęła Adriena i ucałowała go grzecznie w usta, potem jeszcze raz cmoknęła.

Nie wytrzymał.

Przewrócił Marienette na plecy i włożył obie dłonie pod jej bluzkę. Zdjął ją sprawnie, po czym rzucił na podłogę.

— Uważaj, to Gucci — zażartowała.

— Uff — odetchnął złośliwie z ulgą. — Bałem się, że to marka Agreste.

Uśmiechnęła się szeroko. Adrien musnął wargami jej brzuch, podniósł się wyżej, chwycił w zęby biustonosz i pociągnął go.

Marinette wygięła plecy. Sięgnęła do zapięcia, rozpinając bieliznę — strzeliła w stronę policzka Adriena. W porę puścił dziewczynę, nim rozcięło mu twarz.

— Dobrze, że żaden ze złoczyńców nie walczył bielizną. Przegralibyśmy okrutnie...

— Od razu. — Kiwnęła. — Oj, od razu, a teraz nie każ... — nim dokończyła, Adrien wgryzł się w jej sutka.

Jęknęła z bólu. To było coś nowego. Nie zaczął od lizania, a od razu przeszedł do boleśniejszych zabaw. Nie przeszkadzało to jednak Marinette. Uśmiech pełen rozkoszy nie schodził z jej twarzy, choć co chwilę wydawała z siebie bolesny jęk. I z każdym nowym, Adrien wgryzał się w nią jeszcze mocniej.

Nagle chwycił za jej pośladki. Uniósł dolną część ciała kobiety i wbił palce w udo. Oblizał usta.

Poczuła jak jej twarz rozpala się. Ciepło rozprzestrzeniło się aż po kończyny, była gotowa. Miała ochotę wykrzyczeć, by dłużej nie pozwolił jej czekać. Jednak Adrien dopiero zaczynał...

Ściągnął spodnie Marinette, całując łydkę, kolano, udo, a na końcu zawahał się przy majtkach.

Marinette przycisnęła do siebie nogi — nie ze strachu, ale z czystej, nieokiełznanej złośliwości. Postaraj się! Nie dam się tam łatwo!, krzyczały jej myśli, choć prawdziwe uczucia zdradzały płonące policzki i szaleńczy uśmiech, który odbijał się w lustrze naprzeciw.

— Jesteś zboczona. — Adrien przyłożył policzek do jej umięśnionego brzucha.

— Proszę...

— Następnym razem...

— Tak, na zmianę — zgodziła się, wiedząc, że kolejnym razem znów przejmie prowadzenie w tej grze.

Wysunął z ust języczek i zwinął go w rulonik. Marinette chwyciła go za jęzor i przyciągnęła do siebie, łapiąc w łapczywych pocałunkach. Brakowało im powietrza. Nie mieli czasu, by wziął między pocałunkami choć jeden wdech, a przynajmniej nie pozwalała na to Marinette. Trzymała Adriena za policzki. Testowała go. Walczył. Dłużej, jeszcze raz, jeszcze jeden...

Ich piersi unosiły się i opadały, aż w końcu oderwali się od siebie. Spojrzenia płonęły, gdy jedno patrzyło na drugie, wyobrażając sobie słodką, rozkoszną noc, która dopiero się zaczęła.

Marinette rozchyliła nogi dla Adriena i złapała go, przyciągając jego ciało do swojego.

Był twardy. Też płonął, choć jak uparcie się bronił. I jeszcze tyle rzeczy miał na sobie.

Parsknęła wymuszonym śmiechem.

— Chcesz kocimiętkę? — zaproponowała złośliwie.

— Nie bądź wredna... — Językiem przejechał po szyi kobiety. — Na razie wystarczysz mi ty...

— To...

Obniżyła się i złapała krocze Adriena w jednej dłoni. Zadrżał. Tego oczekiwała, choć wciąż ukrywał się przed nią. Więc wsunęła palce pod jego zamek, rozpinając powoli, drażniąc się z Adrienem. Opuściła niżej spodnie i ujęła go, masując w dół i górę. Tym razem i Adrien zapłonął.

Zasapał ciężko, opadając na ukochaną. Zagryzł jej ucho. Zacmokała. W ramach zemsty wbiła paznokcie wolnej ręki w pośladek Adriena. Twardy, wyrzeźbiony i należący tylko do niej... Dla takich profitów warto było walczyć ze złoczyńcami i przywdziewać strój superbohatera.

— Wystarczy... — wyszeptał do jej usta.

Opadł na Marinette. Zabrał jej ręce nad głowę i wszedł w nią szybko. Była nieprzygotowana. Wygięła plecy w łuk, a z jej ust wydobył się krzyk. Uspokoiła się po kilku pchnięciach, mocnych i zdecydowanych, jakby już więcej nie bał się postępować z nią jak z kobietą. Skończyła dwadzieścia pięć lat. Wystarczyło dziecinnych podchodów. Weź mnie, jak kobietę!, wrzeszczała w myślach, bo dawała radę tylko jęczeć w rozkoszy.

Za wiele doznań.

Za wiele przyjemności.

Wchodził i wychodził, pchał bez wahania, nauczony, że utraciła już dawno delikatność pierwszych razy. Nie zdjął jeszcze spodni, plątały mu się na nogach, blokowany ruchy, ale nie przerywał. Nieustannie odbijał się od wnętrza Marinette. Znalazł nawet czas na kilka pocałunków — w policzek, czoło. Nigdy w usta, zbyt wiele oddechów stracili, zbyt ciężko oddychali.

— Szerzej — poprosił niespodziewanie.

Mari zaśmiała mu się w twarz, ale posłusznie rozłożyła szerzej nogi.

— Mam... szpagat? — spytała.

— Przestań... Zaraz...

Nie spodziewała się. Pchnął ją jeszcze głębiej, poruszając całym jej ciałem w przód i w tył. Nie dała rady. Zamknęła oczy. Cała twarz płonęła. Było gorąco. Po co grzali w domu? Od zawsze panował taki ukrop?

Jego ruchy stały się cięższe. Zatrzymywał się w środku na dłużej. Okręciła ramiona wokół jego szyi i wtedy ostatni raz wszedł głęboko w jej ciało. Oboje odetchnęli z ulgą, ale i z rozkoszą.

— Jesteś cudowna.

— Mam dobrego partnera.

— Też prawda — zgodził się, obmacując jeszcze pierś Marinette. — Mięciutko.

— Wiem.

— To... W takim razie kończymy, czy to dopiero... początek? — Cmoknął Marinette w obojczyk.

— Na początek zdejmij spodnie!

— I tak są całe mokre — zauważył.

Marinette zaśmiała się, a potem spróbowała uświadomić Adriena, jak wielki błąd popełnił:

— Te spodnie były marki Agreste.

Podniósł głowę. Spojrzał wprost na kobietę i zamrugał kilka razy ze zdziwienia.

— I ty dopiero teraz...

— Wcześniej się nie przejmowałeś.

— Ale...

— No co?

— Jak mogłaś, moja pani? JAK?!

Podniósł się, jednocześnie zsuwając spodnie z pośladów. Marinette nie wytrzymała i zaniosła sie głośnymi śmiechem, przewracając na bok. Kolana podciągnęła aż do piersi, zwijając w kłębek, kiedy Adrien próbował ściągnąć z siebie spodnie. Nie chciały z niego zejść. Za bardzo się śpieszył. Poza tym pot przyczepił materiał do ciała.

— Ciszej! Niektóre kwami chcą tu spać! — wrzasnął zza drzwi Plagg. — Spać, dzieci!

Popatrzyli się na siebie i tym razem wspólnie parsknęli śmiechem. Adrien opadł zmęczony na łóżko, spodnie utknęły gdzieś na wysokości kolan.

Marinette okręciła się w jego stronę. Położyła głowę ukochanego na swoich kolanach i zaczęła go pieścić po głowie. Mogła to powtarzać na okrągło, ale kochała jego włosy, a szczególnie po dobrym, zabawnym seksie. Puszyły się wtedy, zapominając o wszystkich zabiegach, którymi traktowane je w trakcie sesji zdjęciowych. Te należały tylko do Marinette.

— To... jeszcze jedna rundka? — zaproponował Adrien.

— Z tobą, kocie, zawsze. — Zamiauczała. — To co? Kocimiętka?

[Adrienette] W ostatniej sekundzie

Marinette zamknęła z hukiem książkę i spakowała ją do plecaka, nim Chloe zdążyła po raz kolejny skomentować jej gruby, babciny szal oplatający szyję. Ostatecznie rzuciła rywalce ostre spojrzenie. Zawinęła się jeszcze mocniej, kiedy Tiki szepnęła z torebki, że musi się spieszyć, a potem wybiegła z sali.

— A gdzie się to pani wybiera? — usłyszała za sobą.

Pomachała niezdarnie nauczycielce, posyłając jej krzywy uśmiech z końca korytarza. Nawet nie śniła, by się zatrzymać. Nie w tak kryzysowej sytuacji.

— Szybko — pisnęła cichutko Tiki.

Zegar wybił właśnie dwunastą. Marinette otworzyła oczy szeroko ze zdziwienia. Odruchowo złapała się za głowę i krzyknęła na całą szkołę:

— Nie!

Zasłoniła usta, a szczękę zacisnęła tak mocno, że żeby aż zazgrzytały. Spojrzała w prawo, potem w lewo. Wszyscy przyglądali jej się w osłupieniu. Dyrektor wyszedł ze swojego gabinetu. Coś powiedział, lecz Marinette pognała przez główny hol i wyskoczyła jak poparzona ze szkoły.

— Jest coraz gorzej — przypomniała jej po raz kolejny Tiki.

Nie musisz mi mówić, wiem, pomyślała, powstrzymując łzy w oczach, gdy powoli docierało do niej, że nie zdąży. Wzięła głęboki wdech, potem drugi i trzeci. Zacisnęła pięści w determinacji i przyspieszyła, przechodząc przez ulicę na czerwonym świetle. Samochód zatrąbił za nią — nawet nie przeprosić. Skręciła do bocznej uliczki i schowania się za koszem na śmiechu. Unoszący się smród z odpadów uderzył w nią ze zdwojoną siłą.

— Nie wytrzymam — wyznała Marinette, sapiąc ze zmęczenia. — Nie dam…

Opuściła ręce ze zrezygnowania. Nie miała już sił dalej uciekać. Nie miała już sił dalej tego ukrywać.

Podwinęła rękaw od długiej bluzy, którą założyła tego dnia ze szkoły. Ukrop lał się z nieba. Słońce jakby złośliwie świeciło tego dnia mocniej, choć przez ostatni tydzień padał deszcz bez żadnych przerw. Żadnego wiatru, nawet najmniejszej bryzy, żadnego cienia i żadnej chmurki, która choćby na moment dała trochę chłodu.

— Nie możesz! — upomniała ją Tiki, gdy rękaw znalazł się już przy łokciu.

— Nie dam rady — powtórzyła stanowczym tonem. — Tiki, to boli… — wyszeptała, po czym westchnęła ciężko.

Przyklęknęła. Dłoń ścisnęła na ramieniu. Bolesny impuls snów przeszedł po całej ręce. Skuliła się, zduszając w sobie z trudem agonalny krzyk. Zagryzła wargę, przebijając się aż do krwi. Cienka strużka spłynęła po brudzie i opadła na jasne spodnie.

— Marinette, trzymaj się, pójdę po pomoc — obiecała cienkim głosikiem Tiki.

Nie znalazła w sobie sił, aby choćby kiwnąć.

Wzięła trzy głębokie wdechy i oparła się o ścianę, gdy ból na moment zelżał. Zsunęła szal z szyi, po czym położyła go na kolanach. Palcami musnęła o szyję. Wybrzuszenia się powiększyły. Już nie były drobnymi, cienkimi okręgami, które zauważyła z rana. Przypominały w dotyku ogromne krosty, które wydawały się puchnąć szybciej niż przed długą przerwą.

— Tiki, szybciej — pogoniła kwami, przymykając oczy z bólu. Łzy zatrzymała pod powiekami, obiecując sobie, że rozpłacze się dopiero, gdy te krosty zniknął.

Kichnęła. Nos wytarła wierzchem dłoni, lecz znów coś zaswędziało ją. Otworzyła szeroko usta i wtedy usłyszała:

— Marinette, czy wszystko w porządku?

Zatrzymała w sobie kichnięcie. Wychyliła fragment głowy zza śmietnik. Adrien przeszedł obok niej, rozglądając się po ulicy i nadal ją wołając. Spojrzał w stronę zaułka — Marinette schowała się, w duchu błagając, aby jej nie zauważył. Szalikiem okryła szyję, bluzę zapięła, rękawy odwinęła, oby tylko ukryć wszystkie pęcherze.

— Marinette, jesteś tam? — zapytał ponownie Adrient.

Świat zawirował w jej oczach. Nie, nie, krzyczała w myślach jak oszalała, choć głos nie wydostał się z ust. Pot spłynął po jej twarzy, a dreszcze nasiliły, gdy kroki zdawały się zbliżać. Coraz bardziej i bardziej. W uszach zadzwoniło. Zasłoniła je dłońmi i pisnęła cichuteńko, prawie jak mała myszka. A po chwili zza śmietnika wyłonił się Adrien. Przetarła mokrą twarz i kiwnęła kilka razy głową, uciekając przed spojrzeniem kolegi z klasy.

— Co się stało? Zaraz zawołam nauczyciela...

Nim wstał, Marinette złapała go za nadgarstek i przyciągnęła do siebie. Przełknęła głośno ślinę, po czym rozejrzała się wokoło.

— Proszę, nie — wydusiła z siebie, puszczając Adriena. — Proszę — powtórzyła cichym, osłabionym głosem.

Przykucnął. Przełożył kosmyk jasnych włosów za ucho i westchnął.

— Marinette, co się stało? — spytał troskliwie, gładząc policzek dziewczyny. — Czy to przez Chloe?

Zdołała jedynie pokręcić głową.

Idź, proszę, chciała powiedzieć, lecz głos ugrzązł w jej gardle. Oddech stał się płytki, niemiarowy. Spróbowała wziąć głębszy wdech, lecz wewnątrz jedynie zakłuło, jakby kolce wbiły w miękką tkankę, raniąc przy każdym zetknięciem z powietrzem. Nagle bolesny impuls przeszedł po całych jej plecach. Zgięła się w pół, zduszając w sobie bolesny krzyk i wydając głębokie charknięcie.

— Marinette! — krzyknął Adrien. Chwycił ją ramionami i delikatnie nimi potrząsnął. — Idę po nauczyciela.

Nie, pomyślała, a moment później rozległ się znany pisk:

— Marinette, mistrz Fu już idzie!

Tiki zleciała z nieba i zawisła przed twarzą Adriena. Otworzył szeroko usta ze zdziwienia, a potem szturchnął Tiki w jej ciało.

— Au, to boli — pożaliła się. — Możesz prze… — urwała w połowie. Odwróciła się w stronę Marinette, potem znowu spojrzała na Adriena, jeszcze raz wbiła wzrok w przyjaciółkę, a końcu krzyknęła, odruchowo chowając się do torebki.

— Widziałem cię — stwierdził obojętnym tonem. — Kwami…

Wstał i okręcił się w miejscu. Nagle stanął naprzeciw śmietnika i wskazał palcem wprost na ścianę.

— To dlatego — powiedział.

Marinette na chwilę zapomniała o bólu. Co miały znaczyć słowa Adriena? Dlaczego zareagował w ten sposób? I przede wszystkim, najbardziej intrygowało ją, skąd wiedział o kwami?

— Marinette… — odezwała się cichutko z torebki Tiki — przepraszam, ja wiem.

— Wie… — odparł za nią Adrien, tak samo zaskoczony, tak samo zagubiony. — To dlatego źle się czujesz…

Odwiązał bluzę i rzucił ją gdzieś na bok. Spodnie luźno opadły z pasa, trzymając się na luźnym, starym pasku z kilkoma dodatkowymi dziurkami. Marinette nie znalazła sił, żeby zasłonić oczy. Zamiast tego zaczęła się przyglądać temu, jak Adrien grzebał w luźnych spodniach, aż wyjął z nich czarny, długi pas.

Oniemiała. Zamrugała kilka razy. Otarła oczy z łez i zdała sobie sprawę, że to nie pas, a czarny ogon.

— Biedronka, prawda? — spytał. — Czarny Kot, moja pani — przedstawił się i ukłonił. Ujął Marinette za dłoń. Pocałował jej wierzch. Jego twarz oblała się niewinnym rumieńcem, który nieudolnie przysłonił bluzą.

— Nie mamy czasu, musimy się spotkać z mistrzem Fu! — przypomniała Tiki, wskazując łapką na szalik.

Marinette odwinęła go, ukazując czarne, nabrzmiałe punkty, które piekły jak miejsca po poparzeniach z każdym, choćby najmniejszym dotykiem. Dobrze, że siedziała w cieniu. Nawet nie wyobrażała sobie, co by się stało, gdyby wyszła z ukrycia i pozwoliła gorejącemu słońcu paść na te gule.

— Okryj się — poprosił Adrien, samemu owijając szal Marinette wokół jej szyi. Uśmiechnął się blado, a ogon wraz z tym upadł jakby w zrezygnowaniu. — Plagg, wysuń pazury!

— Co…? — wycharczała w niedowierzaniu. Nawet jeśli wcześniej Adrien wyznał jej prawdę, nawet jeśli pokazał ogon, to nadal nie umiała pojąć, jak jej ukochany może być Czarnym Kotem. Jasne włosy odstawały we wszystkie strony, a słodki, delikatny uśmiech zastąpiły wyszczerzone radośnie zęby. W oczach pojawił się blask pełen szczęścia. Kochał Czarnego Kota. Kochał innego siebie — wolnego, cieszącego się z wygłupów i z towarzystwa Biedronki.

Byli podobni do siebie, ale i tak różni.

— Przepraszam, moja pani, ale lepiej stąd zmykajmy!

Wziął ją na ramiona i skoczył na dach budynku, omijając szalejącą na wietrze flagę. Podparł się nogami o komin i odbił się mocno tak, że poleciał na przeciwległy budynek. Marinette wcisnęła głowę w tors chłopaka, wydając z siebie cichy pisk pełen bólu i bezradności. Obrzęki wydawały się palić żywym ogniem, jak gdyby ktoś położył na jej ciało rozżarzone węgle. Gorączka trawiła ją. Dreszcze postępowały wraz z każdym podmuchem wiatru, wraz z każdym oderwaniem się od budynku. Skoki Czarnego Kota dążyły do nieskończoności. Jeden, drugi, a potem widziała już prze oczami jedynie czarne plamy.

Czyjś głos urwał się. Pewnie należał do jej kompana, lecz niknął w piszczeniu, które zajęło uszy. A potem nastała cisza. Zanurzyła się w pięknej, spokojnej ciemności, gdzie ból nie istniał. Niepotrzebne zmartwienia się skończyły wraz z ostatnim mrugnięciem…

 

***

 

— Marinette, obudź się w tej chwili! — usłyszała czyjś głos.

Przewróciła się na bok i odepchnęła szczupłą rękę, mrucząc pod nosem, że jeszcze pięć minut. Ziewnęła szeroko, drapiąc się po szyi.

— Marinette, nie jesteś w swoim pokoju — przypomniał jej głos.

Zerwała się z miejsca, stając na baczność tuż przez mistrzem Fu, który trzymał kubek z gorącą herbatą w środku. Uśmiechnął się ciepło i podał dziewczynie parujący napój. Podmuchała, nim wzięła pierwszy łyk. Gorzki smak wypełnił jej usta. Odruchowo skrzywiła się z obrzydzenia. Wysiliła się na sztuczny uśmiech wdzięczności.

— Co się stało? — spytała, rozglądając po pomieszczenia.

Kilkanaście świec zapaliło się w jednym momencie. Cień padł z okolic ściany, za którą znajdował się zachodni pokój. Marinette wzdrygnęła się na myśl, że ktoś tam stoi i może podsłuchiwać ich rozmowę.

— Klient? — wyszeptała do mistrza Fu.

Staruszek zaśmiał się gromko, a potem zwrócił się w stronę pokoju:

— Wyjdź. Lepiej załatwić rozmowę teraz niż później.

— Może… Może poczekamy jeszcze trochę. — Rozbrzmiał czyjś głos, a co gorsza, Marinette wydawało się, że należy do kogoś, kogo zna.

Pokręciła głową. Nie, to niemożliwe. Przykryła się ponownie kocem, gdy uznała, że w pomieszczeniu jest za zimno. Podrapała się po szyi i przymknęła oczy.

— Lepiej nie śpij — ostrzegł ją mistrz Fu.

— Ale jestem taka zmęczona. Tiki porozmawiaj z… — urwała. Gwałtownie podniosła się z podłogi, odgarniając na bok koc. — Ślady. Nie boli. Jak? — spytała na końcu, obmacując całe ciało. Podwinęła bluzkę i obejrzała szyję w lustrze. Była czysta. Żaden, nawet najmniejszy ślad, po wcześniejszych obrzmieniach nie został na niej.

— Trochę chińskiej medycyny i wiedzy o miraculach. — Mistrz Fu zabrał tacę z bandażami i pojemniczkami z maściami. — Nie przemęczaj się, to może wrócić.

— Dziękuję mistrzu. Zaskoczyło mnie to. I te obrzmienia, i… — Zastanowiła się. — Czym o czymś zapomniałam?

Usłyszała kroki. Ktoś wyszedł z pokoju, a potem nastała długa cisza. Marinette odruchowo przysłoniła oczy. Dlaczego to w ogóle zrobiła? Zwykła złośliwość umysłu czy istniał jakiś powód. Zdawała sobie sprawę, że powinna o czym pamiętać. Czyjąś twarz.

Sięgnęła głębiej, odtwarzając po kolei sceny ze ślepej uliczki. Tiki odleciała po mistrza Fu, ktoś poszedł za nią, a potem wywiązała się jakaś dziwna rozmowa. Złapała się za głowę i jeszcze raz pomyślała, kto to był, ale nic. Pozostała jedynie pustka.

Westchnęła ciężko.

Spojrzała w końcu stronę ściany. Uśmiechnięty od ucha do ucha Adrien pomachał w jej stronę.

— A więc o tym zapomniałam — mruknęła.

Oczy otworzyła szeroko ze zdziwienia. Odwróciła się i pochyliła nad podłogą, odliczając do dziesięciu. Kiedy skończyła, powróciła do dawnej pozycji. O dziwo, Adrien nie zniknął.

— Aa! — pisnęła na cały dom mistrza Fu. — Haha — zaśmiała się niespodziewanie. — Ja chyba zwariowałam albo mam zwidy.

— To chyba trochę niegrzeczne. — Z kieszeni Adriena wyleciało czarne kwami. — Plagg — przedstawił się. — Mam więcej kultury niż ty. Jednak koneserzy sera wyciągają coś z sera, a nie coś takiego. — Wskazał łapką na Marinette.

— Przepraszam, ale to dla mnie trochę zbyt wiele — wydukała mało wyraźnie. Zastanawiała się, czy ktokolwiek ją zrozumiał.

— Hej, Marinette — powitał ja dopiero po kilku minutach Adrien.

— No cudownie! — Plagg wyciągnął z kieszeni właściciela kawałek sera. — Na tyle cię stać? „Hej, Marinette” — przedrzeźnił Adriena. — Dzieciaki w dzisiejszych czasach to tchórze.

Tiki podleciała do Plagga i zdzieliła go w policzek łapką.

— Oj, weź siedź cicho — ostrzegła ostrym, nieprzenikliwym głosem. — A wy przestańcie, mamy poważniejszy problem.

Jakby na znak, czarny ogon wyskoczył ze spodni Adriena. Marinette obejrzała chłopaka od dołu do góry. Palcem przejechała w powietrzu, zakreślając linię, o której ogon się kręcił.

— To ogon — stwierdziła.

— Kolejna… — Plagg pokręcił głową. — Nic nie mówiłem. Nic a nic — dodał szybko, gdy Tiki przymierzyła się do kolejnego uderzenia. — Idę w niepamięć serową.

Poleciał do kuchni. Tiki usiadła przy Marinette.

— Nie martw się — pocieszyła przyjaciółkę. — I proszę, spokojnie.

Jak miała być spokojna, kiedy ogon Adriena owinął się słodko wokół jego ręki? Poza tym liczył się jeszcze fakt, że to właśnie sam Adrien przed nią stał, nie Czarny Kot, nie jakaś nieznana jej osoba, a chłopak, w którym podkochiwała się od dawna, a którego odrzuciła kilka razy.

Opadła z powrotem na poduszkę.

— Nie czas na sen, Marinette — ostrzegł ją mistrz Fu, zaparzając w czajniczku świeżą herbatę. — Musimy szybko działać.

— Co się z nami konkretnie dzieje? — wtrącił się do rozmowy Adrien. — Przepraszam, ale może… — Ukrył za dłońmi czerwone policzki. — Może później porozmawiamy o nas — dokończył. — Mój ogon wyrósł sobie, kiedy spałem. Nawet nie za bardzo bolało, ale Marinette?

— Ja?

— Eee… — Chłopak zawahał się. — Czułki — powiedział krótko.

— Czułki? — powtórzyła ze zdziwieniem.

— Czułki. — Kiwnął, jeszcze raz potwierdzając własne słowa. — Nad głową.

Sięgnęła ku włosom i napotkała na dwa, niezidentyfikowane obiekty, które wyrastały po obu stronach jej głowy. Złapała za nie i pociągnęła — zabolało. Ręce opadły dziewczynie bezwładnie. Zaśmiała się. Nie, to już musi się jej śnić. Najpierw Adrien, potem czułki, a na końcu Władca Ciem w spódniczce. Jednak jej wyobraźnia nie znała granic.

Chwyciła się więc za policzek i pociągnęła za niego mocno. Nic się nie zmieniło. Palnęła się w czoło, ku wielkiemu zaskoczeniu Adriena i mistrza Fu. Potem już tylko zostało jej wciąć resztki herbaty z kubka i wylać na czubek głowy. Chłodny napój spłynął po twarzy. Co gorsza, widok nie uległ zmianie.

— Nie śpię — oświadczyła drżącym głosem.

— Niekoniecznie — odpowiedział Adrien. — Spokojnie. Wiem, że to trochę dziwna sytuacja, ale później sobie z nią poradzimy, haha. Spokojnie, prawda?

Chwycił dopiero co zalały kubek z herbatą i napił się szybko, po czym splunął napojem w przeciwną stronę. Wystawił język, próbując go schłodzić.

— Gołące — powiedział niewyraźnie.

— Oczywiście, bo woda dopiero co się zagotowała — przypomniał mistrz Fu. — I zgadzam się z tym, że trzeba zachować spokój. Wiem, że ujawnienie waszych prawdziwych tożsamości to nie prosta sprawa, ale bądźcie silni. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.

Jego ostry, nieznoszący sprzeciwu tom przeszył dwójkę bohaterów. Równocześnie pochylili wstydliwie głowy i odparli:

— Przepraszamy.

— No, dobrze. — Mistrz Fu dumnie wypiął pierś. — A teraz musimy naprawdę poradzić sobie z tą sytuacją. Marinette, co się stało wczoraj?

— Nic! — odkrzyknęła gwałtownie. — Zwyczajna walka, koniec, rozeszliśmy się i poszłam spać, bo byłam zmęczona.

Mistrz zwrócił się w stronę Adriena.

— To samo — potwierdził słowa dziewczyny. — Walka, rozejście się i spać. Wcześniej tylko musiałem nakarmić Plagga tym śmierdzącym serem. — Aż zadrżał na wspomnienie o camembert. — Jak on śmierdział. Pewnie sam cuchnę nim od rana.

To prawda, zgodziła się Marinette, ale za żadne skarby nie zamierza pogrążyć Adriena. Od samego rana dało się wyczuć wydzielany od niego dziwny smród, jakby spleśniałego sera. Teraz rozumiała, skąd się wziął.

— Śmierdziałem, prawda? — Zmarszczył brzmi, spoglądając ku Marinette.

— Nie… — zabrzmiała sztucznie, wyjątkowo sztucznie. — Przepraszam. Tak, śmierdziałeś.

— Naprawdę, uważam, że kto śmierdział, a kto nie, jest tu najmniej istotne — wtrącił się znowu mistrz Fu.

Marinette zrzuciła koc i wstała. Rozprostowała ścierpnięte ciało, rozciągając je, aż po plecach przeszedł lekki ból. Jęknęła, kiedy w końcu poczuła, że żyje. Odpoczynek dobrze jej zrobił.

— Naprawdę nic nie pamiętacie? — dopytał się mistrz Fu, przeglądając zdjęcia z księgi Miraculous w poszukiwaniu odpowiedzi. — Księga nie wspomina o tym.

— Skąd wy ja macie? — zdziwił się nagle Adrien, zabierając strażnikowi Miraculous telefon. Przerzucił kilka przypadkowych stron i wtedy spojrzał najpierw na Marinette, a potem na mistrza Fu. — Pamiętam dokładnie te strony. Są częścią księgi, którą zabrałem ojcu, a którą… — urwał — zabrałaś mi. — Wskazał palcem na Marinette. — Czy mój ojciec jest Władcą Cień!? — krzyknął z przerażenia.

— Nikt tak nie twierdzi, chłopcze — próbował przekonać go mistrz Fu.

— Ale jak inaczej wytłumaczy fakt, że mój ojciec… No ale to chyba możliwe. Czasami znika, w zasadzie często. No i to dziwne zachowanie. — Zaczął chodzić wokół dywanu. — I miał tę księgę. I bilet z Tybetu. I broszkę w kształcie ogona pawia…

— Broszkę w kształcie ogona pawia?! — krzyknął mistrz Fu. — Jak wyglądała?

— Jak ogon pawia — powtórzył niepewnie Adrien.

— Chłopcze, właśnie odnalazłeś zaginione przez laty miraculous pawia. Jeśli faktycznie twój ojciec jest Władcą Ciem, to mamy poważny problem.

— Nie wiemy tego na pewno! — weszła do rozmowy. — Nie możemy zakładać, że pan Gabriel to nasz największy wróg. Przecież sam padł ofiarą Władcy Ciem.

— I to w idealnym momencie — podkreślił mistrz Fu. — Zaiste w odpowiednim momencie. Właśnie wtedy, kiedy księga zniknęła, a my zaczęliśmy go podejrzewać.

— Podejrzewaliście mojego ojca? Jak mogliście? — Adrien usiadł przy ścianie. — To wszystko jest takie… Nie takie jak powinno.

— Na początku to nawet ciebie podejrzewałam — dodała cicho Marinette.

— Mnie?!

— No bo… Miałeś księgę i wszystko mi pasowało. Znikałeś zawsze, kiedy pojawił się motyl.

— I nigdy nie wzięłaś pod uwagę, że pod maską Czarnego Kota kryję się ja? — Mrugnął złośliwie. — Przecież obaj mamy ten sam urok osobisty — zażartował.

Zaśmiała się.

— Właśnie widzę. — Nie mogła się powstrzymać od komentarza. — Nie wiem, jak cię po tym nie poznałam.

— Mój blask cię oślepił, moja pani. — Skłonił się nisko. — I moje poczucie humoru powaliło w końcu na łopatki.

— Na pewno, koteczku...

Uśmiechnęła się. Teraz dopiero docierało do Marinette, jak blisko była z Kotem i jak niesłusznie odrzucała jego uczucia. W imię czego? Miłości do Adriena? Ile znaczyła, skoro nie umiała rozpoznać w Czarnym Kocie swojego ukochanego? Krucha i nic nieznacząca — słowa wciskały się jej na usta. Popełniła błąd, pewnie nie jeden, i teraz nie wiedziała, jak go naprawić. Powiedziała już „nie”. Wyznała, że w jej sercu jest tylko jedno miejsce i należy ono do kogoś bliskiego. Jednocześnie wyznała miłość i odrzuciła tego samego chłopaka…

Załamała ręce.

Uderzyła się lekko czołem o ścianę, a potem przy niej usiadła.

— Przepraszam — wydukała.

— Za co?

— Za… — zawahała się. — Za wszystko — dokończyła ostatecznie.

Ogon Adriena zaczepił w twarz. Odepchnęła mięciutki, puszysty ogonek i po chwili tego pożałowała. Pacnął ją złośliwie prosto w policzek.

— To… bolało — zdała sobie sprawę.

Adrien miauknął. Musiało jej się zdać, ale kiedy po raz drugi wydał z siebie miauknięcie, zaniepokoiła się. Podeszła bliżej chłopaka. Skulił się i odskoczył na czterech kończynach. Plecy wygiął w koci grzbiet.

— Adrien? — spytała niepewnie.

Włosy zjeżyły mu się na głowie. Ogon wyprostował na sztorc, kiedy Marinette wyciągnęła dłoń ku chłopakowi. Kiwnęła na Tiki, lecz nim zdążyła przemienić się, Adrien przeskoczył nad nią i wybiegł z pomieszczenia.

— O… — odparł jedynie mistrz Fu. — Chyba trzeba go powstrzymać — powiedział wyjątkowo obojętnym tonem.

— Chyba?! — krzyknęła. — Najbardziej znany model Paryża biegający po całym mieście jak kot. — walnęła się w czoło. — Przecież to temat na pierwsze strony. Kariera zakopana pod gruzami plotek i złośliwych uwag, a potem zamknął go jeszcze zakładzie dla obłąkanych. A co jeśli..

— Marinette, przemiana! — pogoniła ją Tiki.

— Tak. Tiki, kropkuj.

Czerwony strój oplótł jej ciało. Magia przepłynęła tym samym strumieniem, który zawsze muskał jej skórę. Okręciła jojo i ostatni raz spojrzała na mistrza Fu.

— Znajdę go! — obiecała i wyskoczyła z mieszkania.

Wyszła prosto na ulicę i rozejrzała się. Całe szczęście, że jeszcze nie wybiły godziny szczytu, choć wciąż widziała sporo przechodniów, którzy mogli znaleźć Adriena przed nią. Błagała w myślach, by tak się nie stało.

— Kici, kici — zawołała.

Głębokie, nieprzypominające kota miauknięcie dobiegło z okolic płotu. Pobiegła w tamtym kierunku. Adrien siedział pośrodku płotu, oblizując wierzch dłoni. Zjeżył się, gdy ją zobaczył.

— Kici, kici, nie bój się — powiedziała do niego.

Pochylił głowę na bok, a potem uciekł za śmietnik. Schował się w cieniu, skąd nie było już ucieczki. Marinette zarzuciła jojem, owijając sznur przez cały śmietnik. Adrien zawył żałośnie.

— Przepraszam, ale nie mogę inaczej.

Zacharczał. Wyciągnął rękę i zadrapał krótkimi paznokciami powietrze. Oczy aż zalśniły mu w cieniu.

— Oj, grzeczny kotek. Dam ci coś dobrego, jak grzecznie wrócić.

Wyszczerzył zęby, ale niekoniecznie w uśmiechu. Marinette prędzej uwierzyłaby, że ją ugryzie. Ściągnęła więc sznur od jojo i szybko okręciła samego Adriena. Pociągnęła go na tyle mocno, że się przewrócił. Warknął, bardziej jak pies, aniżeli kot.

Pokręciła głową zawodząco.

— I co z tobą zrobić? — spytała.

Ból chwycił ją w piersi. Przyklęknęła, poluzowując sznur. Adrien uwolnił się i uciekł za płot.

— Nie! — zawołała za nim, ale nie zdołała się podnieść.

Straciła dech w piersi. Po plecach rozniósł się bolesny impuls, który przeszył ją wskroś, a potem nastała już tylko ciemność.

 

***

 

Adrien wylądował na pośladkach, obijając sobie całe tyły. Jęknął z bólu.

— A myślałem, że koty spadają na cztery łapy — zaczął narzekać.

Podniósł się, choć ścierpł na tyle, że przyszło mu to z trudem. Przeciągnął się, po czymrozejrzał po okolicy — nie znał jej. Złapał się za głowę, próbując przypomnieć ostatnie wydarzenia. Pamiętał Marinette i mistrza Fu. Rozmawiali ze sobą, następnie zaczęli z dziewczyną się droczyć, a na końcu jedna, wielka pustka.

— Marinette! — zawołał.

Odpowiedział mu tylko klakson samochodu.

— Plagg. — Sięgnął do kieszeni, by wyciągnąć z niej kwami. Nie było go tam. — Co…

Rozejrzał się po okolicy. Oczywiście rozpoznał jedną z ulic Paryża. Tylko w tym mieście wisiały tak wielkie billboardy z jego twarzą, ale na tym jego wiedza się kończyła. Ostrożnie wychylił się z uliczki. Tłum dzieciaków przeszedł obok niego, skandując imię Biedronki i Czarnego Kota. Wszyscy trzymali na sznurkach balony z podobiznami bohaterów, a jeden z chłopców nosił nawet koszulkę z wizerunkiem Czarnego Kota. Adrien odruchowo uśmiechnął się.

To Biedronka była prawdziwym bohaterem, nie on. Wszyscy w Paryżu uwielbiali ją, ale czasami zapominali o kochanym kocie, który nadstawiał karku dla swojej ukochanej. A pod maską jego ukochanej cały czas ukrywała się Marinette. Jak mógł tego nie dostrzec? Wyglądały identycznie. Przecież nie była obcą mu osobą. Niemal codziennie spotykał dziewczynę w szkole. Słyszał jej głos. Widział twarz. Nadal nie rozpoznał.

Adrien schował się z powrotem do alejki. Był idiotą. Prawdziwym idiotą. Teraz dopiero dostrzegał w jak wielu kwestiach Plagg miał rację. Jego miłość okazała się krucha, nic nieznacząca wobec prawdziwego życia.

Zdawał sobie sprawę z prostego faktu. Kochał Biedronkę, nie Marinette. Nie zamierzał nikogo okłamywać, a tym bardziej siebie. Już zbyt wiele kłamstw otoczyło go w ciągu ostatnich lat. Może powinni wcześniej wyznać o sobie prawdę. Jednak stało się jak się stało i niczego już nie dało się cofnąć.

Miał w tym momencie szansę, by nie popełnić kolejnego błędu. Dlatego obiecał sobie, że zwierzy się z niepewnych uczyć. Potrzebowali czasu, żeby poukładać sobie sprawy.

— Dzieciaku! — usłyszał piskliwy krzyk gdzieś znad siebie. Rozpoznałby ten głos wszędzie.

— Plagg! — zawołał kwami. — Tutaj jestem.

Pomachał, a potem schował się za ścianą, gdy parę ciekawskich oczu spojrzało ku niemu. Plagg jednak zdążył zauważył Adriena, bo już po chwili zawisł na wysokości oczu chłopaka.

— Skończyłeś już się lizać i możemy wracać?

— Jakie „lizać”? — dopytał się Adrien.

— Dziwnie się zachowywałeś. No, to znaczy dziwniej niż dziwnie, kiedy jesteś w stanie miłosnym — poprawił się. — Nieważne. Istotne jest to, że zwariowałeś. Zacząłeś warczeć i uciekłeś z pokoju.

— Ja?

— A niby ja? — Plagg pacnął się łapką w pyszczek. — Trzymajcie mnie święte serki, całkowicie zgłupiał.

— Weź, Plagg, to poważna sprawa — skarcił przyjaciela. — Nic nie pamiętam.

— Nic nowego. — Westchnął. — Zaczęło się głupot, a teraz nic nie pamiętam. Wydawało mi się, że Marinette gdzieś tu była, to znaczy… Biedronka. Marinette jest naprawdę Biedronką.

— No i się zaczyna… — mrugnął pod nosem Plagg. — No, dobra, miejmy dramę za sobą. Słucham.

Adrien o wiele podejrzewał kwami, ale nie o to, że zacznie go na poważnie słuchać. Nawet jeśli kierował się innymi pobudkami, aniżeli chęcią pomocy przyjacielowi.

— Marinette to Biedronka.

— Wiem — odparł swobodnie Plagg.

— Wiesz?

— Wiem.

— S…?

— Nie pamiętasz?

— Nie pamiętam.

— Na pewno nie pamiętasz?

— Nie… — nim dokończył, coś zaświtało mu w głowie. Walka z dyrektorem szkoły, oddali fałszywe miracula Władcy Ciem, zamknęli wtedy oczy, ale… — Ty i Tikki wszystko widzieliście — dokończył, pokiwując głową. — I przez cały czas…

— Wiedziałem — przyznał szczerze. — Życie miłosne to osobista sprawa. Ja kocham camemberta, a ty Biedronkę. Żadne z nas nie wtrąca się w sprawy miłosne drugiego.

— Ale Plagg? — Nie znalazł odpowiednich słów, które opisałyby jego złość i zawód. Nie ujawnili swoich prawdziwych tożsamości, tak sobie obiecali, ale Adrien był cały czas przekonany, że Biedronka to ktoś obcy.

— Drama. Sama drama. A może byś tak zauważył, że nie tylko z tobą się coś dzieje?

— Domyślam się, że Marinette to przeżywa, ale…

Plagg zasłonił mu usta łapką.

— Dzieciaku, raz w życiu zejdź na ziemię. Marinette przydarzyło się to samo co tobie.

Adrien zamrugał kilka razy ze zdumienia. Docierało do niego powoli, bardzo powoli. W pierwszej chwili sądził, że tylko się przesłyszał, ale już w drugiej przypomniał sobie tę pustkę w głowie, brakujący fragment pamięci.

— Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?

— Sam chciałeś porozmawiać o „problemach miłosnych”.

— Tak, ale w tej chwili bezpieczeństwo Biedronki jest najważniejsze.

— Co ty nie powiesz, dzieciaku? A ja myślałem, że ważniejszy jesteś „ty”. Powiedz „kocham cię”, ona da ci kosza, poryczysz się jak dziecko, a później zaczniesz nowy dzień. Po co się dołować? Nie pierwsza i nie ostatnie nie nabierze się na twój anielski uśmiech.

Adrien parsknął śmiechem, choć nie najlepszy był na to moment.

— Dzięki. Jestem ci winny cały kontener camemberta.

— Trzymam cię za słowo.

Stanął pośrodku uliczki. Koniec Adriena i Czarnego. Istniała tylko jedna osoba, a skoro jego ukochana poznała już prawdę, nic nie stało na przeszkody, by zacząć być… sobą.

— Plagg, wysuń pazury!

Czarna błyskawica zatańczyła wokół ciała Adriena. Moc skłębiła się w chmarę ciemnego dymu, który otoczył go w niedającym się okiełznać szale. Pierwsza z linii magii pękła, a na jej miejsce wszedł czarny ogon. Patrzył jak oczarowany. Powinien uciekać albo przynajmniej zadrżeć ze strachu, lecz piękno błyskawic pochłonęło go w tanecznym rytmie, który nakazał mu dołączyć w tańcu. Obrócił się więc. Serce zabiło mocniej. Z każdym krokiem czuł, jak szaleje coraz mocniej, a może mu się tylko wydawało. Głosy w myślach szalały. Głosy, które nie należały do niego. Jeden pochodził ze starożytnego Egiptu, drugi narodził się w średniowiecznej europie, trzeci chwalił się wyczynami w latach dwudziestych….

— Idź — rzekły równocześnie.

— Chyba właśnie przeżyłem jakiś stan Avatara.

Zamachał ogonem. Prawdziwym ogonem. Obejrzał się przed ramię. Czarny, puchaty ogon zamachał mu na powitanie.

— Mam ogon — stwierdził obojętnym tonem. — Prawdziwy ogon…

Skoczył na budynek, odbił się od niego i poleciał w stronę bloku. Spadł na cztery łapy, po czym pobiegł w kierunku szkoły, którą dostrzegł z oddali. Zatrzymał się jednak, gdy usłyszał hałasy dobiegające z okolic przejścia dla pieszych. Zawiesił się na ogonie, do góry nogami na lampie i zabujał. Rozejrzał się w około. Grupka dzieciaków przeszła przez przejście, wykrzykując radośnie imię Biedronki na całą ulicę. Uśmiechnął się odruchowo.

Marinette była tą bohaterką. Nawet jeśli chciał tego wcześniej przyznać, miał jakieś wątpliwości, to pod maską kryła się wciąż jedna i ta sama osoba — jego Biedronka. Pomylił się raz, drugi nie zamierzał.

Wskoczył więc na budynek i nadstawił kocie uszy. Hałasów było wiele, nie rozpoznawał większości, ale gdyby w tym tłumie udało mu się znaleźć choćby drobny ślad Biedronki, to byłby wdzięczny.

— Czarny Kocie! — usłyszał nagle za sobą.

Pisnął i ze strachu odskoczył za siebie. Serce zaczęło walić mu jak szalone. Złapał się za pierś i wziął głęboki wdech. Mistrz Fu pokręcił zawodząco głową.

— Musisz się jeszcze wiele nauczyć — szepnął, a jego w głosie dało się wyczuć nutkę zawodu. — Pamiętaj, że siła prawdziwego wojownika zawsze kryje się w jego sercu.

— Czyli mam szukać Biedronki „sercem”? — dopytał się. — Ale to nie ma sensu. Miłością jej nie znajdę.

Mistrz Fu westchnął.

— To tylko taka metafora — wyjaśnił, a potem mruknął pod nosem: — Czy dzisiejszej młodzieży nikt nie uczy, żeby nie brać wszystkiego dosłownie, co się do nich powie?

— Rozumiem. Rozumiem. Czyli co mam zrobić? — zastanawiał się Adrien. Chwycił za Futrzaste ogon i pokazał go mistrzowi Fu. — To żyje.

— Widzę, widzę, chłopcze. Miraculous zmienia się. Moc nie zależy jedynie od samego źródła, ale również od tych, którzy ją dzierżą. Ty i Marinette dotarliście do tego momentu, w których moc zaakceptowała was.

— Czuję się jak w jakiś „Gwiezdnych wojnach” — mruknął pod nosem Adrien.

Mistrz Fu zmarszczył gniewnie brwi.

— To znaczy, oczywiście… — Kaszlnął. — Dziękuję ogromnie za tę moc. Postaram się ją wykorzystać właściwie.

— I tak powinno być — przytaknął starzec. — A teraz znajdź Marinette, kiedy nie jest jeszcze za późno.

— Za późno? — zdziwił się.

— Nie chcemy, żeby ktokolwiek poznał wasze prawdziwe tożsamości.

— A, tak, tak — zgodził się. — To co mam zrobić?

— Zamknij oczy i skup się.

Adrien zacisnął powieki. Zaczął nasłuchiwać, lecz im dłużej stał jak kołek na dachu budynku, tym dłużej wątpił w to, że odnajdzie Marinette. Tak wiele głosów do niego docierało, tak wiele dźwięków. Powtarzał sobie w myślach, że musi się skupić. Mistrz Fu obserwował go. Wciąż jednak nie potrafił. Kocie uszy zawodziły go, a może on sam nie umiał sobie poradzić z nowymi mocami.

— Aaa! Czułki?! — usłyszał donośny pisk, który aż zabrzęczał mu w uszach.

Odwrócił się i otworzył niepewnie oczy. Palcem wskazał na kierunek, w pobliżu ratusza.

— Tam — zwrócił się do mistrza Fu.

— Dobrze, więc idź i przyprowadź ją.

Adrien kiwnął niepewnie. Spojrzał jeszcze raz w stronę, z której dobiegł pisk.

— A jak w ogóle się mistrz tu… — urwał. Odwrócił się i nikogo już nie było za nim. Podszedł do wejścia na dach i pociągnął za drzwiczki — były zamknięte. — Magia — stwierdził, a potem uśmiechnął się.

Skoczył w głąb ulicy. Odepchnął się kijem od ulicy i pognał do Marinette. Skakał dalej niż wcześniej. Nie odpychał się kolejnych budynków tak często jak dawniej. Czuł też, że zwiększyła się siła w jego nogach. Nie męczył się. Jednak pomimo tych wszystkich zmian, nie uważał się za silniejszego. Gorzej, sądził, że stał się teraz śmiały. Sztuczny ogon i uszy mu wystarczyły, ale teraz, gdy były żywe, łatwiej go można skrzywdzić.

Pokręcił głową. Nie, nie powinien teraz o tym myśleć.

Zeskoczył do alejki, skąd dochodziło jakby skomlenie. Zauważył cień na samym skraju ślepej uliczki.

— Biedronka? I czuję małe deja vu… — Stanął w miejscu i zastanowił się przez moment. Faktycznie tego samego dnia śledził Marinette. Ukryła się wtedy za śmietnikiem. Tyle się wydarzyło od tego czasu, że wydawało mu się, że minęło kilka dni, a nie kilka godzin. — Biedronka, czy wszystko w porządku?

— Nie! — krzyknęła.

Marinette wyszła, trzymając się za głowę. Adrien był pewny, że chowa pod nimi czułki.

— Ja mam ogon i uszy. — Wypiął pośladki i pokazał czarny, włochaty ogon.

Zbliżyła się i niewiele dotknęła futerka. Adrien odskoczył. Załaskotało. Przyjemnie, ale nadal załaskotało go, by tylko musnęła go palcem.

— Nie tykać — ostrzegł groźnie. — To łaskocze.

Westchnęła.

 — Ze mną troszkę gorzej…

Odsunęła ręce. Czarne czułki zadygotały kilka razy, a potem zatrzymały się w miejscu. Adrien niepewnie podszedł i trącił jedną z nich.

— To żyje — szepnął, zabierając rękę.

— Oczywiście, że żyje, głupi kocie! — oburzyła się. — I jak mam teraz z tym czymś walczyć? Nie, nie, nie, nie możliwe. Nie da się. A jak coś mnie za nie złapie? W ogóle po co mi one? Przeszkadzać będą tylko. O, nie, nie, nie, coś jest nie tak. Będę próbowała złapać akumę i wtedy zaczepię się o jakieś kraty nade mną, przewrócę, ona ucieknie i cały Paryż stanie w płomieniach! — krzyknęła donośnie.

Adrien zamrugał kilka razy ze zdziwienia. Odsunął się, aby uniknąć uderzenia, gdy Marinette swobodnie wymachiwała rękoma na prawo i na lewo. Nagle zamarła. Przykucnęła i znów schowała czułki w dłoniach.

— Mam ochotę umrzeć… — wyżaliła się. — Po co mi czułki?

— Wyglądasz w nich słodko.

Spojrzała na niego wielkimi, zdziwionymi oczami, a potem zarumieniła się cała. Z zawstydzenia odwróciła się.

— Wyglądam dziwnie — skomentowała, malutkimi kroczkami uciekając od Adriena.

— Mistrz Fu wytłumaczył mi, że to da nam nowe możliwości. I proszę, nie uciekaj — dodał, kiedy Marinette schowała się za jakimiś pudłami.

— Nie — fuknęła. — Nie chcę czułek.

Adrien zaśmiał się. Czy jako Biedronka, czy jako Marinentte wciąż była tą samą, słodką osobą, w której się zakochał.

Okręcił się w miejscu, a potem w podskokach zaszedł Marinette, kiedy ta próbowała schował czułki za uchem. Złośliwie pacną w nie palcami, żeby znowu zadygotały.

— Wyglądasz słodko — powtórzył, a potem wyciągnął ku niej dłoń.

Przyjrzała się jej z szeroko otwartymi oczami. Na początku sięgnęła ku Adrientowi, lecz w pewnym momencie jej ręka zadrżała w zawahaniu. Odsunęła ją nieznacznie. Wtedy Adrien uśmiechnął się szeroko. Nie mógł jej pozwolić odejść. Złapał ją więc w nadgarstku i przyciągnął do siebie. Pochwycił w mocnym objęciu.

— Cieszę się, że to ty jesteś pod tą maską, Marinette — szepnął jej do ucha.

Spojrzała na niego ciepłym wzrokiem, w którym kryło się niedowierzanie.

— Tak… — odparła niepewnie. — Co!? — wrzasnęła, a potem odepchnęła od siebie Adriena.

Chłopak poleciał na przeciwległą ścianę. Walnął się tyłem głowy w twardą powierzchnię i krzyknął z bólu. Ostry impuls przeszedł mu jakby po kręgosłupie, na moment unieruchamiając. Musiał przyznać, Marinette miała krzepę, a raczej Biedronka. Rozmasował obolałe miejsce i wstał.

Jego pierścień zapiszczał, chwilkę później kolczyki Marinette.

— He? — powiedzieli równocześnie.

Zerwali się jak porażeni i wyskoczyli z uliczki. Kończyła się im moc, więc zaczęli rozglądać się za miejscem, gdzie mogliby się ukryć. Nie mogli go jednak znaleźć. Kolejne sekundy mijały. Adrien czuł, jak przemiana w Czarnego Kota za moment się skończy.

Pusty magazyn. Gdy tylko go zauważył, pociągnął za sobą Marinette. Podskoczył w stronę małego lufciku. Zbił szybę kijem i oboje wskoczyli do środka w momencie, gdy Plagg i Tikki wyskoczyli z Miraculous.

Upadli na stos materacy i odetchnęli z ulgą. Nikt ich nie spostrzegł, ale z drugiej strony utknęli w zamkniętym magazynie.

— Wraz z nowymi mocami chyba odebrało wam rozum — odparł złośliwie Plagg. — A teraz poproszę serek… — Wysunął niewinnie łapkę.

— Czy ja ci wyglądam na przechowalnię sera?! — oburzył się Adrien. Wstał i wyjął wszystkie kieszenie na wierzch. — Nie mam nic do jedzenia.

Zamarli, a potem równocześnie spojrzeli na Marinette. Nie miała ze sobą torebki. Nie miała ze sobą niczego, w czym mogłaby trzymać cokolwiek do jedzenia.

— Marinette powiedz, że… — zaczął, ale wtedy dziewczyna mu przerwała:

— Nie mam. Zostawiłam wszystko u mistrza Fu. — Otrzepała się z kurzu i minęła Adriena. — utknęliśmy. Skąd w ogóle wpadłeś na pomysł, żeby tu wskoczyć?

— Tak, najlepiej było przemienić się w środku Paryża, żeby wszyscy zobaczyli, kim naprawdę jesteśmy… — Westchnął ciężko i dodał: — Zrobiłem to, co należało.

— Należało?! — znowu uniosła głos. — Nie wierzę! — Złapała się za głowę i zaczęła chodzić w kółku. — Dlaczego to zawsze mnie spotyka? Czy coś złego zrobiłam? O, nie, nie…

— Ciebie?! — zdziwił się Adrien. — Ja też tu jestem pokrzywdzony! Przepraszam, że to ja jestem Czarnym Kotem, ale tak wyszło.

— Wyznałeś mi miłość — stwierdziła nagle.

Adrien aż się zaczerwienił. Na moment odebrało mu mowę, ale później słowa już poleciały same z ust:

— Bo kocham Biedronkę. Nie ciebie, ale to ty, więc już nic nie wiem…

— No właśnie, to jest dziwne. Kocham ciebie, ale nie kocham Czarnego Kota.

— Kochasz mnie? — Musiał się przesłyszeć. Echo źle działało w magazynie, może poplątał słowa i usłyszał to, co chciał. — Zaraz, czy możesz powtórzyć?

Marinette aż coś wstrząsnęło. Odwróciła się i podeszła aż pod samą ścianę. Oparła się dłońmi i kilka razy uderzyła czołem. Adrien pokręcił głową. Miał do tego złe przeczucia. Nagle Marinette zamachnęła się i uderzyła z całą siłą w ścianę. Aż coś chrupnęło.

— To tylko złe echo… — powiedziała z daleka.

Adrien odepchnął z ulgą. Czyli jednak przeżyła…

— Echo tak nie działa — skomentował, choć jeszcze chwilę temu sam wpadł na taki pomysł.

— Działa — zaprzeczyła szybko, niewinnie rozglądając po magazynie. — Echo to straszna rzecz.

— Marinette… — zaczął, ale nie wiedział, jak dokończyć. Chciał usłyszeć wyznanie jeszcze raz. Upewnić się, że nie tylko on miał problem z zaakceptowaniem całej tej sytuacji, ale nie umiał dobrać właściwych słów.

— Echo — powtórzyła jeszcze raz, a potem usiadła w kącie. — To koszmar.

— Koszmar? — Adrien zmarszczył czoło ze złości. — Czy ty siebie słyszysz? Ja jestem koszmarem?

— Ty, ja, oni! — Wskazała po kolei na Adriena, potem na siebie, a na końcu na kwami. — To jest koszmar! — pisnęła na cały magazyn, a jej głos odbił się echem między ścianami. — Echo. Działa. Widzisz.

— Tak echo nie działa, już ci mówiłem! I wyznałaś mi przed chwilą miłość — przypomniał jej.

— Nie! — wrzasnęła w odpowiedzi. — Nic takiego się nie zdarzyło.

— Oj, Marinette… — Tikki podleciała do swojej przyjaciółki i pogładziła ją po głowie. — Nie musisz…

— Właśnie. Przytulcie się, pocałujcie, załóżcie rodzinę, a mi dajcie w końcu camembert! — odezwał się Plagg złośliwie.

Tikki rzuciła mu ostre spojrzenie. Aż zadrżał z przerażenia. Wsunął się po cichu do kieszeni Adriena i zaczął udawać, że go tu nie ma.

— Tchórz — podsumowała Tikki, kręcąc małym łebkiem. — Marinette, porozmawiaj normalnie z Adrienem…

— Porozmawiaj?! — oburzyła się. — To wszystko wygląda na jakiś kiepski żart. Najpierw boli mnie ciało, oczywiście muszę uciekać, potem się okazuje, że Adrien to Czarny Kot, ale jakby tego było mało, coś nas zaczyna kontrolować, a na końcu dostaję czułki, a on ogon i uszy… CZY TO WYGLĄDA NA „NORMALNIE”?!

— Też jestem zdezorientowany. — Zeskoczył ze stosu materacy i podszedł do Marinette. — Tak, to dziwne, ale Władca Ciem może zaatakować w każdej chwili.

— To zadzwoń do niego i poproś, by tego nie robił.

— I niby jak to widzisz? Dzwonię i „halo, tato. Nie przejmuj się. Jestem tylko Czarnym Kotem i razem z Biedronką utknąłem w starym magazynie i tak sobie dyskutujemy, że byłoby miło, gdybyś jednak nie atakował Paryża. Tak, wiem, że jesteś Władcą Ciem. O!” — urwał na moment i zwrócił się ku Marinette. — „Proszę tylko zapomnij o tym, że jestem Czarnym Kotem. Do zobaczenia w domu. Obiecuję, że nadrobię lekcje pianina!” — Westchnął ciężko, a potem wziął głęboki wdech powietrza.

Ręce położył na pasie i zaczął chodzić jak głupi wokół całego magazynu. Tylko brakowało, by jakiś przypadkowy przechodzień usłyszał ich krzyki. Zgłupiał totalnie, ale w tych okolicznościach trzeźwe myślenie było przereklamowane.

— Zaraz, zaraz… — kontynuowała Marinette. — Czyli to ja jestem winna temu, że twój ojciec to Władca Ciem.

— No, typowe kobiece myślenie! — Rozłożył szeroko ręce, a potem złożył je w geście modlitwy. — Amen, niech się stanie. Jestem zły, bo jestem zły.

— No to teraz powiedziałeś. Przykro mi, że to powiem, że jestem kobietą, więc mam prawo zachowywać się jak kobieta, a ty jesteś mężczyzną, więc nie wypada, żebyś miał w sobie pierwiastek kobiecy.

— A może mam prawo? — spytał, powoli tracąc cierpliwość. — Bo czuję zalatującą wszędzie dramę. Ja szczerze wyznaję ci miłość.

— Miłość względem Biedronki — poprawiła go.

— No cudownie, że akurat to musiałaś mi wytknąć.

— Mnie nie kochasz, więc w czym problem.

— Podobno akurat mnie kochasz, ale nie Czarnego Kota.

— Bo jesteś zarozumiałym, ciągle wygłupiającym się zwierzakiem!

— Taki jestem. — Położył dłoń na swojej piersi. — I wcale się tego nie wstydzę.

— Nie, nie jesteś! Jako Adrien jesteś wspaniałym, wyrozumiałym, spokojnym, uprzejmym i kochanym człowiekiem.

— A ty?

— Co ja?! — ryknęła Marinette.

— Jako Biedronka wielka bohaterka, odważna, dzielna, niczego się nie boi, a jako Marinette nie potrafi nawet przez pół sekundy ze mną porozmawiać.

— A jak mam niby rozmawiać, kiedy jestem w tobie zakochana?

— Chyba tym bardziej normalnie — zauważył.

— Co z tego? Jak widać, i tak nie byłbyś zainteresowany.

— Ja?! — zdziwił się. — Mogę nawet w tej chwili pójść z tobą na randkę. Możesz być spokojnie Marinette, ale ja będę Czarnym Kotem.

— A świetnie!

— Cudownie!

— Niebiańsko!

— Uroczo!

— Przepraszam… — odezwał się głos gdzieś z boku.

Marinette i Adrien równocześnie spojrzeli w tym samym kierunku. Mistrz Fu niepewnie do nich pomachał. Tikki i Plagg schowali się za strażnikiem, cali drżąc.

— Wyjdziemy i możecie iść na randkę. — Wskazał na otwarte drzwi. — Nie sprawdziliście, czy są otwarte.

Popatrzyli się na siebie wymownie i zaniemówili. Adrien nie był w stanie wydusić z siebie choćby jednego słowa. Pokłócili się. Pierwszy raz w życiu i zarówno jako Marinette i Adrien, jak i Biedronka i Czarny Kot. Chciało mu się śmiać. Zachował się jak absolutny dureń, ale może właśnie dobrze się stało… Przynajmniej wszystko sobie wyjaśnili. Bez skrupułów, ale i szczerze.

Westchnął ciężko i wtedy poczuł, jak Marinette dotyka jego dłoń. Nieśmiało zacisnął jej wąskie palce. Jeszcze dzień wcześniej, gdyby ściskał tę samą dłoń, mógłby przyrzec, że należy do Biedronki, nie do Marinette.

— Spróbujemy? — zapytał niepewnie, kiedy mistrz Fu wyszedł z magazynu.

— Spróbujmy — odpowiedziała, a potem przybliżyła się do Adriena.

Nie wiedział, co przyniesie kolejny dzień i następny, i następny, ale pragnął ściskać tę dłoń — tak samo jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Zwyczajnie opadła maska, by mógł w pełni zobaczyć piękny uśmiech ukochanej. Nawet jeśli teraz się bał, wierzył, że przezwycięży strach.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!