[Pogromca smoków] Rozdział 13

Lucy podniosła z ziemi kawał sznura i pobiegła z powrotem do towarzyszy z podróży. Nie zostanie ani chwili dłużej w tym miejscu, to nie tu znajdzie odpowiedzi. Strój dziewczynki wyglądał na dawny. Niewolnictwo zostało zniesione wieleset lat temu, poza tym ta twarz... Próbowała sobie przypomnieć szczegóły. Kolor włosów, może kształt twarzy, ale zapomniała.... Te oczy ugrzęzły w jej myślach wraz z uśmiechem i sznurem oplatającym jej szyję.

— Nie podoba mi się to — przyznała przed sobą.

Dotarła do obozowiska.

Shina oderwała kawałek mięsa i użyła go na świeżo upieczony placek, coś na wzór chleba. Lucy jednak przeszła obok niej i rzuciła sznur przed Zerefem.

Zbladł. Odłożył na bok jedzenie, pochylił się nad sznurem, a nawet ku niemu sięgnął. Nie wziął go jednak do ręki.

— Skąd to masz?

— Właśnie jakiś... duch, potwór pojawił się przede mną. Dziewczynka. Przecięte usta, czarne oczy i...

—... strój niewolniczy? — dokończył za nią.

Skinęła głową.

— A więc wiesz, kto to? Mów — nakazała, siadając naprzeciw Zerefa.

Wzięła od Shiny jedzenie i zagryzła mięso, strasznie twarde i bez większego smaku. Było niesłone, a do tego wydawało się stare. Skóra wraz z futrem zwisała na gałęzi. Krew ociekała na ziemię, omijając białe futerko zwierzęcia.

— Stare — skomentowała krótko smak mięsa.

— He, jedna przynajmniej ma wyostrzony język — pochwalił ją Iggis. — To było niesamowite zwierzę. Przynajmniej czterysta lat. Długie, szorstkie futro. Coś fascynującego, że przeżyło wielkee polowania. Zresztą, pewnie z tego samego okresu jest ta dziewczynka.

Zeref posłał Iggisowi ostre spojrzenie.

— Jakbym bał się śmierci, głupcze — skomentował jednym zdaniem zbyt oczywistą groźbę. — Te lasy kryją w sobie wiele tajemnic. Wiele z przeszłości utkwiło w tych konarach. — Poklepał powóz. — Znam sporo legend i opowieści. Niektóre z nich opowiadała mi jeszcze babka, zresztą cudowna kobieta. Nie znałem lepszej. Po śmierci dziadka wzięła na swoje barki wychowanie dziesięcioro bachorów. A do tego była wtedy w ciąży. Bliźniaki! — podkreślił Iggis.

Shina przysiadła się bliżej, wyraźnie zafascynowana opowieścią, którą rozpoczął mężczyzna. Nawet odłożyła jedzenie na bok. Iggis urwał na moment i parsknął śmiechem. Pogłaskał Shinę po głowie, jak zwierzaczka, który zasłużył na pochwałę.

— Zaczęło się od babki — kontynuował. — Przeżyła kobieta wiele. Gdybyście tylko ją poznali, wiedzielibyście, że była to kobieta ze stali. Jedno z dzieci zabiły zbóje, a więc ona nabiła ich na pale i postawiła przed bramą. — Prychnął, kręcąc głową. — Gdybyście widzieli miny sąsiadów, którzy wspominali tamte czasy. Nadal srali w gacie po tylu latach. Żaden z dziadów jednych nawet nie próbował się dobrać babce pod spódnicę. Później to nawet mówili, że to ona dobierała się do gaci chłopów. Szkoda tylko, że brzydka była. Zmarszczki wcale jej nie pomogły. Podobno dziadek poślubił ją tylko dlatego, że zaszła w ciążę albo ze wstydu, że to ona go wykorzystała, a nie on ją.

Iggis przepłukał zaschnięte gardło wodą. Skrzywił się z niesmakiem. Lucy domyślała się, o co mu chodzi. Brakowało dobrej gorzały. Manierki zastąpili świeżą wodą, ale przy ognisku i twardym mięsie idealną popitką byłoby piwo. Oj, Lucy z chęcią napiłaby się czegoś gorzkiego, więc w tym jednym zupełnie się zgadzała z Iggisem.

— Co się z nią stało? — zapytała Shina, nie wytrzymując chwili przerwy w opowieści.

Iggis odchrząknął.

— Umarła. Umarła jak każdy człowiek i nic z tego więcej było. Płakałem na jej pogrzebie strasznie. I chyba tylko ja, bo reszta się albo śmiała, albo cieszyła. Dziwni ludzie. I tak gospodarstwo zostawiła mi, a im nawet ułamanego paznokcia nie podarowała.

— A wspominałeś o jej opowieściach. — Lucy próbowała go sprowadzić na właściwy tor rozmowy.

— Opowieściach? — Iggis przewrócił oczami. — Nie ma gorzały i od razu źle się mówi.

— Masz u mnie dobre, fiorskie piwo! — obiecała mu Lucy.

— Tylko jedno? — Uniósł prawą brew w sztucznym zdziwieniu.

— Na pewno nie do upadłego, nie stać mnie na to.

Równocześnie parsknęli śmiechem.

Iggis przyjacielsko poklepał Lucy po plecach. Nie spodziewała się, że tak szybko się dogadają. Choć może tak to wszystko wyszło tylko przez wzgląd na prawdę o dziewczynce.

Obejrzała się w stronę Zerefa. W milczeniu przyglądał się niebu, jak przez całą podróż. Zamyślony. Samotny. Jednak tym razem wyglądał inaczej. W to zamyślenie wkradł się niepokój. Lucy musiała poznać tajemnice kryjącą się za zdarzeniem.

— Proszę — zwróciła się do Iggisa najgrzeczniej jak potrafiła.

— Proszę, proszę, to nie jest takie proste. — Pomachał przed twarzą od niechcenia. — To chodziło o legendę. Mit dla podróżnych. Taki straszak, by omijać te tereny.

— A konkretnie te, bo...

— Żeby tłoku nie robić. Zbyt dużo karawan, to zbyt duży tłok, więc niektórzy wymyślili sobie bajkę, troszkę opartą o historii tego miejsca. Ale kiedy opowiada się, to legendy odżywają. Oj, stają się bardziej żywe niż kiedykolwiek. To nie człowiek, to nie widmo, to opowieść. O dziewczynce? Kobiecie? Zależy od czasów. Obecnie to chyba dziewczynka. Pochodziła z dawnych wiosek, które potem strawił ogień króla smoków ognia, Igneela. A ta cholera zniszczyła wszystko. Te wioski strawił ogień. Ludzie bali się. Chcieli spokoju, ale nie wiedzieli, co zrobić. A co mogli zrobić? No! Zgadnijcie.

— Ofiara — odpowiedziały równocześnie Lucy i Shina.

— Ofiara. Najpierw wybrali dziewczynkę. Wśród wszystkich najbrzydszą, najmniej potrzebną. Przybłędę. Niewolnika. O mocno ciemnych, nienaturalnych oczach. — Przejechał palcem po twarzy. — Wycięli jej uśmiech. Krzyczała. Bardzo głośno. Tak że smok ją dosłyszał. Zleciał i zniszczył pola jeszcze bardziej niż sam Igneel. Ludzie zwalili całą winę na dziecko. Bali się ją palić, więc sznur i powiesili ją. — Na tym skończył swoją historię.

Shina zagryzła podpłomyk ze sporym kawałkiem mięsa, nadal wpatrując się w Iggisa i czekając na dokończenie historii. Ta jednak nie nadeszła.

— Tyle? — zdziwiła się Shina.

— No tyle — odparł równie zdumiony Iggis.

Zeref w międzyczasie parsknął śmiechem.

— No jasne, mów. — Lucy westchnęła głośno, tak aby ją dobrze usłyszał.

Odpowiedział milczeniem. Rozłożył się wygodniej na powozie i udał, że zasypia. Niemożliwe. Oszukiwał. Lucy nabrała tylko większych podejrzeń.

— Pewnie opowieść często się zmieniała — zasugerowała, chcąc jeszcze trochę przedłużyć rozmowę.

— Jak każda. — Iggis przełknął łyk wody. — Gdzieś tam słyszałem jeszcze, że dziewczynka była smokiem. Inne historie mówią o tym, że jednak była najpiękniejszą z najpiękniejszych. A... — Prychnął. — A jeszcze jest jedna, która mówi, że... że... — wybuchnął niepohamowanym śmiechem — była to jedyna dziewica w wiosce.

Lucy zaśmiała się odruchowo, zaraz dołączyła do Shina i nawet kąciki ust Zerefa uniosły się w lekkim uśmiechu.

— Z tym ostatnim to bym się nie dziwił. Jak wojna, to i rozpusta. Ludzie szukają przyjemności — mówił dalej Iggis.

— Zapewne sam skorzystałeś z życia? — podpuściła go Lucy.

— I to jeszcze jak. Te ręce... — podniósł obie dłonie — wyściskały wiele kobiecych ciał.

— A myślałam, że to... — zaczęła Shina. Niewinnie, niekoniecznie rozumiejąc sens zdania, które rozpoczęła. Nie zdążyła dokończyć, bo przerwał jej głośny śmiech Iggisa i Lucy.

Lucy już nie wiedziała, czy powiedziała to specjalne czy przez przypadek.

Shina zarumieniła się ze wstydu.

— Dajcie spokój — burknęła pod nosem.

— Damy, ale po trupie! — Iggis klepnął się w udo, a potem poleciał do tyłu, waląc plecami o ziemię. Nadal nie przestał się śmiać.

Lucy wzięła głębszy wdech i mruknęła niewyraźne "przepraszam", którego Shina chyba nie dosłyszała, bo wstała i odeszła od obozowiska obrażona.

— Shina, zaczekaj. — Lucy otarła twarz z łez i podążyła za dziewczyną. — Zaczekaj! — zawołała jeszcze raz.

Shina podskoczyła i złapała się gałęzi. Podciągnęła się, stanęła niepewnie na drzewie i ruszyła dalej, tym razem skacząc w stronę korony drzewa. Usiadła praktycznie na samym szczycie, skąd Lucy z trudem ją wypatrzyła. Pokręciła głową i sama zaczęła wspinać po gałęziach. Noga ześlizgnęła się już z najniższej. Zawisła nad ziemią jak kukła, z trudem utrzymując się na zaostrzonym końcu. Puściła gałęzi.

Rozległ się rumor, gdy upadła na ziemię. Shina spojrzała na Lucy z góry.

— Nic ci?! — krzyknęła z niepokojem w głosie.

— Mi? — zdziwiła się Lucy, otrzepując z kurzu. Wylądowała na nogach, nie pierwszy i nie ostatni raz. Gdyby nie nauczyła się lądować, już dawno połamałaby sobie stopy. Niektóre umiejętności były ważniejsze od drugich.

Shina zeskoczyła z samej góry, jak małpa łapiąc się to jednej, to drugiej gałęzi, aż wylądowała obok Lucy cała i zdrowa. Chwyciła kobietę za barki i potrząsnęła całym jej ciałem, mówiąc:

— To nie ma sensu. To nie tak to wyglądało. Ja... Ja... nie rozumiem. Wszystko się zmienia i nic nie ulega zmianie!

Lucy westchnęła. Przestała słuchać dziewczyny. I kiedy ona dalej trajkotała bez większego sensu, strzepnęła ręce dziewczyny ze swoich barków, a potem przysłoniła dłonią jej usta. Shina ze zdziwienia zamilkła.

— Nie wiem do końca, co masz na myśli... — niewinnie skłamała.

W większym czy mniejszym stopniu domyślała, dokąd zmierzają rozmyślania młodej, roztrzepanej dziewczyny. Nie było jednak sensu roztrząsać teraz prawdy. Innymi sprawami należało się w tej chwili zająć, a na Shinę nadejdzie kiedyś czas.

— Trochę zabawy nie zaszkodzi — kontynuowała. — Przejmujesz się, rozumiem. Wiele rzeczy zwaliłaś, zresztą tak samo ja, ale każdy człowiek na swój sposób coś psuje. Nie ma idealnych ludzi. Zawsze jest jakaś skaza. Możesz ją zaakceptować i iść dalej albo odrzucić, ale wtedy twoje życie stanie się bardzo trudne.

Lucy odwróciła się i już miała odejść, kiedy Shina za nią zawołała:

— A co z Natsu?!

Przystanęła.

— Co z Natsu? — powtórzyła ostrożnie Lucy, nie oglądając się za Shiną.

— Tak, a co z nim? Obserwuję się, widzę! Nawet po tym, jak zostałaś ranna, powtórzyłaś jego imię. Nie możesz zapomnieć, ale i go nie szukasz! Zwyczajnie oszukujesz siebie i nie potrafisz ruszyć dalej, a przed chwilą...

— Dlatego moje życie jest bardzo trudne. — Ruszyła dalej, zostawiając Shinę z tymi słowami.

Nie wróciła do obozu. Straciła nastrój do przepychanek z Iggisem, z Zerefa nie miałaby żadnego towarzystwa.

Westchnęła. Ech, zdecydowanie wolała samotność. Przez dwa lata dawała sobie radę, każdą misję wykonywała w spokoju. Ewentualnie napotykała podróżnych, do których dosiadała się do wieczornego ogniska. Jednak zawsze kiedy wstawał dzień, rozdzielali się. Każdy szedł własną drogą. Tylko tym razem na drodze, którą przemierzała Lucy, pojawiło się zbyt dużo osób. I nikt jej nie chciał zostawić...

Kopnęła leżący na ziemi kamień. Przeturlał się pod kopiec kreta i tam zatrzymał, kiedy zwierzę wychyliło swój pysk. Na widok Lucy uciekło do kryjówki.

Przykucnęła i zabrała kamień.

— Przepraszam, że cię przestraszyłam — wyszeptała nad ziemią. — Często... Chyba...

Usłyszała głośny płacz, jakby należał do dziecka. Podniosła się ostrożnie, otrzepując i tak brudną do szpiku kości spódnicę. Spojrzała na klucze. Dalej nie reagowały. To miejsce wydawało się jej od początku dziwne, ale niepokój wzrósł, kiedy zdała sobie sprawę, że płacz dochodzi z miejsca, w którym wcześniej spotkała zwisającą dziewczynkę.

Wyjęła zza pasa bicz i trzepnęła nim w powietrzu. Ruszyła w kierunku polany, pewna siebie i gotowa na ponowne zetknięcie z żywą legendą.

Nadal tam była, tym razem spoglądała w dal, rozmarzona i samotna. Sznur wiązał ją z niebem, choć wciąż tkwiła na ziemi. Ślady od bicza szpeciły jej plecy, odsłonięte przez zniszczony, niewolniczy materiał. Drżała. Jak małe dziecko pozostawione same, odebrane matce i ojcu i wywiezione w zupełnie obcym miejscu.

To było tylko skrzywdzone dziecko...

Lucy przysiadła się obok. Zerwała kilka kwiatów i podała dziewczynce, która nie mogła dosięgnąć ziemi. Zacisnęła łodygi w jej drobnej dłoni.

Dziewczynka podniosła rękę. Zamrugała, na moment chowając te czarne, nienaturalne oczy, a potem luknęła w stronę Lucy.

— Dla ciebie — odpowiedziała kobieta, nim padło pytanie. — Mogę ci jakoś pomóc?

— Mi?

— Tak, dokładnie. Niedawno prosiłaś mi o wybaczenie, ale jako że niekoniecznie coś mi zrobiłaś, to chętnie się dowiem, czego ode mnie oczekujesz... Duchu?

— Duch?

Lucy parsknęła śmiechem.

— Duch. Nie znam imienia. Ale możesz mi jakieś podać, wtedy ułatwi to nam nawiązanie jakichkolwiek relacji. Jak sądzisz?

— Ja... — zawahała się.

— Słucham... Za kwiaty.

Zawahała się. W tych ciemnych oczach tkwiło wiele wątpliwości, ale i głęboko zakorzeniony strach, który wżarł się w umysł dziecka. Próbowała coś powiedzieć, usta tylko drżały z obawy przed tym, co ma zostać wypowiedziane.

Lucy wstała i pogłaskała dziecko po głowie. Włosy miała szorstkie, brudne i zniszczone od słońca, jakby cały czas, nawet po śmierci świat niszczył jej ciało.

— A więc nie wybaczysz mi? — spytała w końcu dziewczynka.

— Jak już ci mówiłam, nic złego nie uczyniłaś, więc...

— To przeze mnie umarłaś.

Lucy otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Nowa rewelacja wstrząsnęła nią, ale i odrobinę upewniła, że nie do niej zwracało się dziecko. Wyobrażała sobie kogoś innego, kobietę, która faktycznie przez nią umarła.

Ile lat wisiała nad tą polaną, czekając, aż ona jej wybaczy? I jaka historia faktycznie się kryła za śmiercią tej dziewczynki?

Lucy ujęła policzek dziecka i uśmiechnęła się blado, na pocieszenie i na współczucie.

— Wybaczam ci — odparła, aby ulżyć dziecku w cierpieniu.

Sznur zacisnął się mocniej na gardle dziewczynki. Zachłysnęła się własną śliną, kaszlnęła i zaczęła trząść w poszukiwaniu powietrza. Drżała. Drżała przerażająco, a Lucy patrzyła z niedowierzeniem. Nagle rzuciła się w kierunku sznura, próbując go poluzować. Jednak jej dłoń przeszła przez ten sznur. Nie przez jej ciało, jedynie przez sznur.

— Dlaczego?

Dziewczynka sięgnęła ku twarzy Lucy, wymawiając jedno, krótkie słowo:

— Shina...

— Co? — wymsknęło się Lucy.

— Na imię... mam... Shina...

Zniknęła.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:

Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!