— Na zdrowie!
Kufle walnęły o siebie, rozchlapując gorzki napój po całym stole. Trzech mężczyzn wbiło się na długą ławę przy połamanym blacie. Śmiali się i gawędzili o ostatniej wygranej na turnieju. Barczysta kelnerka zarzuciła na ramię beczkę pełną dobrego, fiorskiego piwa. Słodko—gorzki zapach roznoszący się wokół sprawił, że magom ślinka pociekła po brodzie. Ustawili się jak małe dzieci w kolejce, wywąchując cudowny aromat dębowej beczki, która zmierzała ku nic.
— Tylko powoli! — zażartowała kobieta. Zakasała rękawy, cicho
podśpiewując starą, marynarską piosenkę o marynarzu i jego ukochanej zza morza.
— Aj, kapitanie! — krzyknęli na raz, a potem rozbili wieko beczki.
Włożyli łapy z kuflami, napełniając drewniane kuby aż po brzegi. Połowę
rozlali. Piana zebrała się na ściankach beczki i ściekła po metalowych
okuciach.
Mężczyźni skosztowali po jednym łyku piwa i uśmiechnęli się od ucha do
ucha, jakby pili właśnie najlepszy trunek w życiu. A potem już nie żałowali.
Wychłeptali na jednym wdechu pełen kufel i rzucili się do dolewkę, nim nosy
zdążyły im zaczerwienieć z upicia.
— Ci magowie, z nimi to jednak inna jest zabawa! — skomentowała
kelnerka, wycierając kolejne kufle.
Młoda dziewczyna przysiadła się przy barze. Spojrzenie miała ciepłe.
Twarz kobiecą, choć skrzywdzoną cienką blizną na policzku. Ale najpiękniejsze
miała włosy. Były długie, zaplecione w gruby warkocz sięgający aż do kostek. Do
tego ich kolor przypominał świeży kwiat kwitnącej wiśni — o poranku, nasączonym
rosą i dobrą magią.
Dziewczyna napiła się ze swojego kufla, w przeciwieństwie do mężczyzn
wyżłopała tylko połowę piwa, choć nadal fiorskiego i zabójczo mocnego. Nawet
się nie skrzywiła. Uśmiechnęła się ciepło do kelnerki i podała jej złotą
monetę. Kobieta zacmokała ustami, rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi.
Schowała pieniążek za pobrudzony fartuch i spytała:
— To co chcesz wiedzieć?
— Gdzie znajdę Lucy Heartfilię?
Twarz kelnerki zbladła. Spojrzała najpierw w prawo, potem w lewo, aż w
końcu wyjęła zza fartucha monetę i zwróciła ją dziewczynie.
— Lepiej tak o tym nie rozmawiaj — ostrzegła ją.
— Ona... — Zacisnęła usta w wąską linijkę. Poprawiła włosy i wzięła
głęboki wdech. — Gdzie ja znajdę?
— Ech, dziewczynko, dziewczynko, to nie tak jak myślisz. To biedna
dziewczyna. Zresztą, nie słyszałaś o Fairy Tail?
— Gildia. Magów. Wielka — odpowiedziała zdawkowo.
— No właśnie, jeszcze mogłaś dodać "była". Najpierw hołota
zniknęła na siedem lat, pozostawiając najsłabszych w siedzibie, a potem po
wygranej w turnieju rozrzucili się chyba na cztery strony świata. Kto tam ich
wie? Zresztą, nie ważne, moja droga. W tym rzecz, że ta cała Lucy jako jedyna
została w Magnolii. Chodzą plotki, że rzucił ją ten cały Natsu Dragneel i się
załamała biedna.
— A teraz? Gdzie ją znajdę? — nie odpuszczała.
— Ech, ty mała, mała. — Pokręciła głową, stukając palcami o blat
stołu. — Tobie chyba życie niemiłe. No dobra. — Zabrała z powrotem monetę. — W
tym rzecz, że dziewczyna załamała się i zapisała do wolnej gildii.
— Tutaj! — Podskoczyła w miejscu z radości. — Wiedziałam...
— Ej, nie przerywaj — zwróciła jej uwagę, kręcąc wielgachnym palcem. —
W ciągu dwóch lat zmieniła się. Nikomu nie ufa. Przychodzi, zabiera misję,
odchodzi. Często są to TE misje. Zaczynała od prostych, a teraz nawet wali
stuletnie. Jest magiem Gwiezdnych Duchów, do tego silnym. Radzi sobie, ale
nikomu za cholerę nie chce zaufać.
— Ale można spróbować z nią wyruszyć? — próbowała dalej.
— Ech, dziecko, dziecko, ile ty masz w sobie głupiutkiej nadziei.
Możesz sobie pomarzyć o wygranej w turnieju, ale spotkać Lucy? A do tego z nią wyruszyć?
Phi! — prychnęła. — Weź się lepiej napij i zapomnij o głupotach. Szkoda mi
ciebie. Taka ładna, zgrabna...
Dziewczyna poprawiła się na niewygodnym siedzeniu. Kilku mężczyzn
chętnie obejrzało się w kierunku jej pośladków, które zgrabnie opinały się na
ciasnym kostiumie o kolorze wrzącej lawy. Na talii miała założony luźny pas z
uczepionym do niego biczem, sakiewką z monetami i workiem z suszonymi kawałkami
mięsa. Dziewczyna obróciła się w kierunku biesiadujących w gildii. Uśmiechnęła
się chytrze, założyła nogę na nogę i wykrzyczała:
— Patrzcie, bo w życiu więcej takich widoków nie zobaczycie!
Pijący magowie zagwizdali, jeden po drugim. Dołączyło się do nich
kilka kobiet. Kelnerka parsknęła śmiechem, a dziewczyna zareagowała, kręcąc
głową. Wróciła w stronę baru. Kolejne pogwizdywania przeszkodziły jej w
przesłuchiwaniu kelnerki.
— Nie chodzi mi o głupoty, ale o coś więcej. Udam się na kolejną misję
z Lucy Heartfilią i poniosę wszelkie konsekwencje mojej decyzji — zadeklarowała
ku niezadowoleniu kobiety.
Miała już coś dodać, otworzyła nawet usta, lecz wtedy nastała cisza.
Pomruk przeszedł między stołami, aż w końcu jedna osoba z zebranych rzekła:
— To ona.
Obcas zastukał o skrzypiące, stare panele, które unosiły się od
podłogi ze zniszczenia i zaniedbania. Najpierw wzrok padł na wejście. Na drzwi,
które lekko się uchyliły, i gdyby nie ciekawskie spojrzenie starej magini nikt
nie zauważyłby jej przybycia. Oczy miała przepełnione samotnością, choć gdzieś
na samym ich końcu tkwił blask zwycięstwa. Mokre od potu włosy lepiły się do
jej bladego czoła. Włosy zresztą były dawno nie myte, skołtunione, mimo że
krótkie. Nosiła długą, ciężką spódnicę, która zakrywała jej nogi. Piersi okryte
miała bandażem, a nich założony skórzany kaftan. Szła powoli, rozglądając się
po zdezorientowanych twarzach gości. Aż w końcu napotkała na wzrok kelnerki.
Podeszła, uderzając o podłogę ciężkimi krokami. Jedną nogę powłóczyła
za sobą.
Dziewczyna odsunęła się od baru, robiąc nowoprzybyłej miejsce.
Przygładziła spodnie, rzucając w kierunku magini nieśmiałe spojrzenia.
Podskoczyła w miejscu i uśmiechnęła się delikatnie. W jej oczach świecił
niezwykły blask. I jako jedyna oczekiwała chwili, w której gość znajdzie się
obok niej.
A podróżniczka siadła obok chwilę później.
— Cześć — odparła kelnerka i splunęła na ziemię.
— Witaj, miło cię znowu widzieć – zabrzmiała sztucznie.
— Ciebie średnio, Lucy. Niepokoisz mi klientelę.
— Jestem twoim najlepszym klientem — zwróciła jej uwagę.
Na raz kobiety wybuchły gromkim śmiechem, a radosne popijawy powróciły
do wolnej gildii. Lucy usiadła tam, gdzie wcześniej dziewczyna. Zamówiła jedną
szklankę wody i coś do jedzenia. Na blat położyła przepołowiony kieł.
— Nie mów, że to od tego wilka? — Kelnerka zmarszczyła czoło.
— Nie wilka babcia. Wszyscy myśleli, że to wilk zjadł babcię, a to
babcia zjadła wilka. W genach miała wilczą krew. O północy ciężko z nią było
walczyć, więc zajęłam się nią jeszcze w trakcie przemiany. Wyrwałam kieł.
— A kieł to przekleństwo — dokończyła już za nią kobieta. —
Niesamowite. Jeszcze parę lat temu dałabym sobie rękę uciąć, że nawet prostej
misji nie wykonasz bez tego całego Pogromcy Smoków czy Fairy Tail. A tu
patrzcie, jesteś największa z nich! Ludzie! Kolejka dla wszystkich!
I wszyscy ryknęli na raz. Panie weszły na środek sali. Stoły rozsunęły
się i rozpoczął się pierwszy taniec w rytm skocznej muzyki i poklaskiwań magów.
"Ona, ona nie kochała smoka. Ona, ona nie bawiła się w tłumoka" —
śpiewali z podpitymi grajkami, ale wciąż piosenka wychodziła im nieźle. Nawet
noga Lucy zaczęła podrygiwać do muzyki.
— Ile za to dostanę? — Lucy wróciła do interesów.
Kelnerka przyjrzała się kłowi.
— To wolna gildia, możesz przychodzić i odchodzić, ale przez to
pobieramy wyższą prowizję.
— Dobrze o tym wiem — wysapała, ocierając mokre czoło kawałkiem
materiału. — Czy wystarczy na nowy prowiant i podróż? Poza tym chciałabym wziąć
kolejną misję.
— Ciągle w drodze, he? — Puściła oczko w kierunku Lucy.
— A co mi po tym, jak się gdzieś zatrzymam? — Zacisnęła palce na
szklance ze złości. Pytania padały tylko z ust kelnerki, ale miała wrażenie,
jakby każdy w tej sali pytał. Szepty rozbrzmiewały w jej uszach. Te same
zagwozdki męczyły ją jak zawsze. Chciała odejść, wrócić, zdobyć nagrodę i znów
odejść. By nigdy się nie zatrzymać i znów nie zostać zranionym.
Bolało ją ramię. Walka z babcią nie należała do najłatwiejszych.
Zużyła większość mocy, aby pokonać wilka przez nastąpieniem pełni księżyca,
przez dokonaniem się przemiany.
Spojrzała w kierunku otwartej beczki. Kelnerka zachęciła ją bardzo
sugestywnym mrugnięciem do skosztowania trunku. Jednak Lucy pokręciła przecząco
głową. Dolała sobie wody do szklanki. Zaraz miała wyruszać, a wędrówka po
alkoholu nie zapowiadała się najlepiej.
Inaczej sądziła siedząca obok niej dziewczyna. Wzięła kufel pełen piwa
i wypiła całą zawartość na raz, próbując sobie dodać odwagi w tej trudnej dla
niej chwili. Skrzywiła się z niesmakiem. Piwo było dla niej, a szczególnie w
takiej ilości.
— Masz ładne... oczy... — wyszeptała w stronę Lucy.
Lucy zignorowała młodszą poszukiwaczkę przygód, wracając do tematu:
— To ile? – zwróciła się do kelnerki.
— Ech, jak dostaniemy nagrodę będę coś wiedzieć. Przyniosłaś ten kieł
w idealnym stanie. Podobno może być wart tyle co pałac, ale ktoś musi za to
zapłacić. Pierwotna cena... Znasz ją i tyle dostaniesz, jak się umawiałyśmy, a
kieł zostanie u mnie. Spiszemy nową umowę, podpiszesz magią kieł, a ja go
wycenię.
— Jak wrócę?
— Ta... Kiedy wrócisz, dam ci dokładne informacje. Na ten moment mogę
tylko gdybać, ile to jest warte.
— Jest bezcenne — wtrąciła się dziewczyna, przysuwając się bliżej
Lucy.
Kelnerka skomentowała jej wtrącenie głośnym westchnięciem. Wyjęła
kartkę pergaminu i nakreśliła na nim stare znaki. Posypała wszystko solą
spożywczą, a na koniec polała kieł wodą z kubka Lucy.
— Nie chodzi o "bezcenność", ale "cenność". —
Zwinęła pergamin. — Daj trochę magii — zwróciła się ku Lucy.
Magini zebrała w dłoni odrobinę magii. Złapała pergamin. Litery
wyłoniły się nad papierem, zamieniając w drobny, czarny pył, który zawisnął nad
kelnerką. Ułożył się w znak symboli, potem zmienił się, aż na końcu opadł,
przedostając przez szpary, gdzie dotarł do kła. Kelnerka wyrzuciła ze środka
zapieczętowany przedmiot.
— No, teraz to można sprzedać. He he — zaśmiała się kobieta. —
Wybierzesz sobie nową misję? Nie mamy nic ciekawego, ale skoro znowu wyruszasz…
— nie dokończyła, zostawiając w domyśle resztę zdania.
Lucy wzięła głęboki wdech. W duchu przyznała rację kelnerce. Tak
toczyło się jej życie od dwóch lat i chyba nie wierzyła, że w najbliższym
czasie cokolwiek się zmieni.
Podniosła się. Kilka razy stęknęła z bólu przez napięte, zmęczone
mięśnie. Młoda dziewczyna chwyciła ją za ramię, pomagając przy pierwszym kroku,
lecz Lucy wyrwała się z jej uścisku. Zrobiło się niezręcznie.
Dziewczyna otworzyła usta, aby przeprosić, lecz odburknęła coś
niewyraźnie, kiedy Lucy zaczęła zmierzać w stronę tablicy. Na początku stała
zdezorientowana, nie wiedząc, co uczynić dalej. Ale podjęła szybko decyzję.
Pobiegła do Lucy i stanęła obok niej.
Dziewczyna była wyższa, bardziej umięśniona. W ciasnym kostiumie
zahartowane treningami mięśnie rzeźbiły się na całym jej ciele.
Pijący magowie wzdrygnęli się na ten widok.
Pomruki przerodziły się szepty. Szepty z kolei w głośniejsze rozmowy,
aż w końcu dotarły do Lucy. Odsunęła się od zdecydowanie wyższej dziewczyny.
— Ostrzegałam cię młoda! — zawołała kelnerka.
Lucy rzuciła pełne wyrzutów spojrzenie kelnerce. Kobieta wzruszyła
ramionami. Wzięła naczynie i na szybko je wytarła, nim kolejna osoba przysiadła
się do baru. Tym razem gościowi nalała domowej nalewki, którą przyozdobiła
kilkoma płatkami kwitnącej wiśni.
— Wiem — mruknęła pod nosem dziewczyna. Lucy ją usłyszała. — Ale i tak
spróbuję. Hej, mam na imię... — powiedziała do Lucy.
— Nic nie mów — przerwała jej.
— Ale ja...
— Nie szukam przyjaciół. Nie szukam towarzyszy. Przykro mi – odparła
chłodnym tonem.
— Ale ja... — próbowała nadal.
Tablica z ogłoszeniami nie zmieniła swojego miejsca od lat. A
przynajmniej Lucy nie pamiętała, by ktokolwiek wymienił ją od momentu, w którym
po raz pierwszy weszła do budynku wolnej gildii. Niosła wtedy ze sobą worek z
kilkoma drobniakami, list od Natsu, który zostawił jej chwilę przed odejściem,
i zdjęcie z rodzicami. Ubrania ukryła w Fairy Tail, w pokoju dla gości, kilka
zapasowych zostawiła w wynajmowanym pokoju w Crocus. Oczywiście na noc. Była
głodna, zmęczona, wzięła pierwszą misję, bochenek chleba i garść samotności, z
którą i dziś podeszła do tablicy.
Misje nachodziły na siebie. Jedna na drugą, pod spodem jeszcze
trzecia. Po prawej stronie odrywały się kartki z prośbami o zainteresowanie się
nowym wyzwaniem, tu ktoś wspominał o wysokich nagrodach bądź dołączaniu do
gildii, a na samym końcu dotarła do faktycznych ogłoszeń.
— Shirotsume Town – wymówiła znajomą nazwę.
Sięgnęła po pierwszą z kart na widoku, na dodatek najnowszą.
Pogładziła złote litery, bogato zdobione, które wyglądały na pracę zdolnego
artysty. Papier był drogi. Jednak Lucy zamiast zachwycić sie dobrze płatną
misją, w której wliczony był koszt podróży, noclegu i wyżywienia, zaniosła się
smutkiem. W jej oczach zebrały się łzy. Minęły ponad dwa lata od misji z Natsu,
ale wciąż chowała głęboko w sercu pierwszą przygodę, wyprawę, którą zakończyli
sukcesem…
— Złe... wspomnienia? — zagadnęła nieśmiało dziewczyna.
— Właściwe to dobre.
— Aha... — Tupnęła prawą nogą. — Czyli nie warto brać? Coś nie tak z
misją?
Lucy przetarła szybko twarz i odłożyła ogłoszenie z powrotem na
tablicę. Wskazała na trzy kolejne misje, odwracając uwagę dziewczyny od tej
konkretnego i wyjaśniła:
— Jeśli proponują ci za dużo darmowych dodatków, to coś jest nie tak.
Zazwyczaj robią tak ci, którzy nie są w stanie zapłacić za wypełnioną misję.
Wszystko kosztuje mniej niż jedna dziesiąta samej nagrody, więc opłaca się w
ten sposób zatrudnić maga.
— Ale czy to nie oszustwo?
Lucy parsknęła śmiechem. Podeszła do dziewczyny i pogłaskała ją po
głowie. Jej włosy były delikatne, zadbane, ale ten kolor... przypominał Lucy o
Natsu. Odsunęła dłoń, powoli ściskając ją w pięść. Odetchnęła ciężko i zwróciła
się w kierunku tablicy.
— Skończ kilka misji, to wtedy porozmawiamy — powiedziała obojętnym
głosem.
Dziewczyna przysunęła się bliżej.
— Możliwe. — Wzruszyła ramionami. — A może nie natknęłaś się na
właściwą misję. Gdzie teraz idziesz? Na pewno nie do Shirotsume Town? Podobno
ładne miejsce. Parę lat temu jacyś członkowie Fairy Tail zniszczyli całą
rezydencję bogacza z tamtych okolic...
— To byłam… ja. – Nie wierzyła w słowa, które właśnie padły z jej ust.
Gorzko—słodka prawda nie smakowa tak, jak by chciała. Za wspomnieniami kryło
się wiele niepokoju, a nie spodziewała się, że podzieli się nim z obcą osobą.
Dlatego zamilkły. Zrobiło się niezręcznie, co wprowadziło dziewczynę w
dziwny, obojętny nastrój. Tak gdzieś zaglądała, tu szukała uwagi, aż w końcu
zwróciła się w kierunku tablicy, udając, że szuka zadania.
Lucy miała tego dosyć. Chwyciła gwałtownie pierwszą misję, którą udało
jej się dosięgnąć, podeszła do kelnerki i cisnęła na blat ogłoszenie. Jej
postać emanowała nienawiścią. Część z gości odsunęła się — pijani czy nie,
zrobili dla Lucy wolne miejsce. Nikt nie podszedł do baru.
— Na pewno wybierasz tę? — zapytała kobieta.
— Proszę, po prostu daj mi tę – wycedziła przez zęby.
— Daj spokój, babo! — wrzasnęła. Wypuściła jedną ze szklanek.
Roztłukła, a kawałki rozsypały się po całej podłodze, docierając pod stopy
gości. — No na przeklęte smoki, co tu się odwala? Nie można spokojnie pracować?
Lucy złapała się za głowę.
Śpiewy marynarzy i magów nie ustawały. Dziesiąta kolejka przeszła
między zebranych. Co drugi zatoczył się od mocnego piwa, wykrzykując przy tym
najgorsze fiorskie pieśni.
Młoda dziewczyna odeszła od tablicy w stronę bawiących się. Na
początku wstydliwe przyklaskiwała ich zabawie, ale nagle jeden z marynarzy
złapał ją w pasie i poprowadził do tańca. Poddała się zabawie w pełni.
Zakręcili się wokół stołów, potem podskoczyli, aż w końcu dziewczyna przejęła
prowadzenie. Chwyciła po drodze kufel z piwem i wypiła wszystko do dna.
— Za Lucy! — wykrzyczała.
Lucy odwróciła się od bawiących. Jej policzki zaróżowiły się ze
wstydu, choć powoli wstyd przeradzaj się w gniew.
— Kim ona jest? — zapytała kelnerki.
— A ja wiem? — Wzruszyła barczystymi ramionami. Tożsamość dziewczyny
nie była jej do niczego potrzebna. Interesu powinna pilnować.
Kelnerka wyjęła z portfela i przyszykowała trzy zaklęcia zapisanych na
podłużnych kartach.
Jedno na szczęście.
Drugie na pogodę.
A trzecie by posprzątać ten bałagan.
Dwa pierwsze zostawiła na później, kiedy biesiadujący w końcu opuszczą
lokal — sami czy może będzie zmuszona wygonić ich siłą. Uśmiechnęła się na
myśl, że wyrzucili kilka nic nie wartych gnoi, którzy przychodzili się do niej
tylko upić i rozprawiać o tym, kim to oni nie są. Kilku miała na widoku,
jednego maga z Magnolii, który co chwilę szczypał pośladki jej kilku dziewczyn,
i drugiego, szlachcica, który tylko ciągle się przechwalał swoimi wyczynami.
Na razie jednak wyjęła trochę sproszkowanego rozmarynu i wysypała na
blat przed Lucy. Obejrzała się na moment za siebie. W tym samym momencie
dziewczyna posadziła na miejsce pijanego tancerze i zaczęła wracać do baru.
— Pospiesz się! — ostrzegła kelnerkę Lucy.
Westchnęła ciężko i przyspieszyła, naznaczając zwój. Przez moment
paliło sie jasne światło, a potem magiczny pies wyskoczył zza lady. Jęzorem
przejechał po deskach pokrytych kawałkami szkła ze stłuczonej wcześniej
szklanki, wszystko zbierając do swojej paszczy. Oblizał się ze smakiem.
Kelnerka pogłaskała pupila po łbie.
— Wszędzie się spieszysz, nigdzie nie czekasz, Lucy — zwróciła uwagę
magini.
Lucy uderzyła o blat. Były to ostatnie słowa, które chciała usłyszeć z
czyichkolwiek ust.
— Czekałam... i co mi to dało? — wysyczała.
— A ja wiem? Sławę? Pieniądze? Siłę? Moim zdaniem całkiem nieźle sobie
poradziłaś, nawet lepiej niż całkiem.
Poprawiła przekrzywiony fartuch. Lucy obróciła się, zauważyła dwóch
chojraków szykujących się do walki. Uśmiech wydobył się na twarzy kelnerki,
kiedy zaczęła ostrzegawczo strzykać palcami. Aż w końcu zacisnęła pięść. Zimny
pot spłynął po plecach kilku magów. Zapadła cisza, jeszcze mocniej niepokojąca
od tej, która się pojawiła wraz z przybyciem Lucy. Ale miało to i swoje dobre
strony. Lucy ze spokojem zlustrowała ogłoszenie przed sobą. Wioska. Okradanie
grobów. Znikające ciała. Czarny mag. Kilka haseł było prostych, inne całkowicie
zignorowała, a przynajmniej na początku.
— Czarny Mag? — powtórzyła ostrożnie zapiski.
— Nie inaczej — potwierdziła jej przypuszczenia kelnerka.
Lucy uniosła głowę. Z zaniepokojenia zacisnęła usta. Nagroda nie była
wielka, ledwo starczyłoby jej na kilka noclegów, ale... ta misja niosła za sobą
dodatkowe korzyści. Poznaje tajemnicy, którą zabrał ze sobą do grobu Mard Geer —
tożsamości pana demonów i E.N.D. Skoro misja wiązała się z Czarnym magiem, to
może warto się jej podjąć? Myślała długo i w skupieniu, ku ucieszonemu
spojrzeniu kelnerki.
— I jeszcze jest jedna nagroda — dodała jeszcze, żeby zachęcić Lucy.
— Co takiego?
— Samej misji nikt się ot tak nie podejmie. Za trudna jak na takie
pieniądze, ale mówią, że w okolicach widziano członka Fairy Tail... z
niebieskim kotem.
Lucy gwałtownie wstała. Stołek rąbnął o podłogę, tuż przed stojącą za
Lucy młodą dziewczyną. Nie odsunęła się. Zamiast tego podjęła stołek i z
powrotem ustawiła go za magini.
— Pójdziesz? — zapytała ją dziewczyna, stając Lucy na drodze.
Przegryzła wargę. Sięgnęła dłonią w stronę policzka Lucy, lecz cofnęła się, gdy
już miała dotknąć skóry.
Opuściła głowę, w jej oczach pojawiły się łzy, a Lucy patrzyła na
młodszą od siebie, jakby widziała swoje własne odbicie. Targały nią
wątpliwości, które zmuszały jej serce do mocniejszych uderzeń. Każda myśl o
Natsu zabierała dech. Bała się — i kelnerka, i ta tajemnicza dziewczyna
wiedziały to, ale nie Lucy. Chodziło o coś innego. O wstyd. O długą rozłąkę. I
o ponownie spotkanie.
Lucy obejrzała się przez ramię. Muzyka w gildii trochę ucichła.
Ogłoszenie leżało w tym samym miejscu przyduszone przez grubą szklankę, na dnie
której zebrało się kilka kropel wody. Przełknęła głośno ślinę, zduszona
pragnieniem. Dopiła do końca te kilka kropel, odwróciła się, łapiąc wcześniej
ogłoszenie, i odeszła.
— Wezmę je — odparła. — Dziękuję... eee... — zapomniała imienia.
— Juren — przedstawiła się kelnerka. — Twardogłowa Juren mówią na
mnie.
— A ja... — wtrąciła się jeszcze młoda dziewczyna, ale zanim zdążyła
dokończyć, Lucy zarzuciła cienki szal wykonany z nici stuletniego jedwabnika, i
przekroczyła próg gildii. Imię zatraciło się wśród rozmów.
Dziewczyna opuściła bezwładnie dłoń. Opadła na siedzenie, które
wcześniej zajmowała Lucy, i popatrzyła tymi bezbronnymi oczętami na Juran
czyszczącą właśnie kolejne naczynia.
— Rób, co chcesz, ja już cię ostrzegłam.
Dziewczyna zacisnęła usta.
— Wiem — odpowiedziała, wstała i pognała, a jej warkocz zatańczył
żywym ogniem wśród zachodzącego słońca. Zalał się jakby krwią. Był to zły znak.
Juran splunęła na podłogę trzy raz i obawiała się, że nawet te trzy
razy nie wystarczą. Krwawy zachód słońca był zawsze złym omenem, a do tego
bolały ją mięśnie. Czuła nadchodzące kłopoty, nie wiedziała jeszcze, z której
strony, ale zbliżały się. Trochę wraz z Lucy, trochę Czarnym magiem, a trochę i
z tą tajemniczą dziewczyną, która przypominała kogoś, ale i była nikim.
A załóżmy, że nazywała się Shina.
0 Comments:
Prześlij komentarz