[OBYCZAJOWE] Dzień mamy ❤

❤ Kochajmy nasze cudowne MAMY! Za każdą wypraną skarpetę, za każdą pobudkę przed szkołą, za każdy przypieczony biszkopt i słowa "jestem przy tobie", gdy wydaje się, że już nikogo nie ma! ❤

— Ma pani cudowną córkę — nim Monika zdążyła wejść na korytarz, usłyszała zmęczony, niewyspany głos pani Ewy. Starsza kobieta stała pod oknem na klatce schodowej, wpatrując się przechodzących studentów Uniwersytetu Przyrodniczego. Tym razem nie stał obok niej ten hałaśliwy pies, szczekający na wszystko, co się rusza, a czasami i na martwe rzeczy.

Monika odchrząknęła. Nie potrafiła zgodzić się z kobietą, ale i nie miała odwagi zaprzeczyć jej spostrzeżeniu.

Chwyciła w jedną dłoń dwie siatki z zakupami, nieudolnie szukając wolną dłonią kluczy w torebce. Rzuciła je bez pomyślunku tego poranka. Gdzieś dzwoniły w środku. Tylko ciężko jej było chwycić pęk kluczy, kiedy wracała z tyloma pakunkami po dwunastogodzinnej zmianie w hotelu.

— Proszę mi uwierzyć, ma pani cudowną córkę. — Pani Ewa wyszła przed Monikę i otworzyła jej wejście na korytarz własnymi kluczami. — Miłego wieczoru.

Wróciła do swojego okienka, do dalszego wpatrywania się w ożywające wieczorem osiedle.

— Dziękuję — wydukała Monika, po czym pognała do mieszkania, trzeciego od końca, z rosnącą obok paprotką, w której od roku siedziała drobna figurka z Kinder Niespodzianki.

Drzwi od mieszkania otworzyły się. Monikę powitał ciepły, słodki uśmiech jej Karolińci, która wyskoczyła ze środka, wyrywając jedną z siatek. Podniosła ją, choć utrzymała z trudem, stawiając ciężkie, niepewnie kroki. Za każdym razem mogła się przewrócić. Za każdym razem opakowanie mogło się rozedrzeć. Mimo to Karolińcia doszła do samej kuchni i postawiła siatkę przy lodówce. Poprawiła drobny warkoczyk, który pewnie sama próbowała upleść z samego rana, i okręciła się wokół, jakby zamierzała pokazać coś Monice.

Kobieta zdziwiła się szczerze, nie rozumiejąc, o co chodzi dziecku. Była zbyt zmęczona, by myśleć, by odgadywać, o co chodzi dziecku.

— Idę spać — wyszeptała.

Ściągnęła z siebie czarne czółenka i rzuciła je w gdzieś w kąt, w końcu stając na płasko. Łydki wrzasnęły z bólu.

Monika przykucnęła, rozmasowując obolałe mięśnie. To nie wystarczyło. Przydałaby jej się gorąca, rozluźniająca kąpiel w wannie, ale skąd miała wziąć wannę?

Zaśmiała się.

Jaką wannę? Gdyby chociaż raz wykąpała się w ciepłej wodzie, to byłaby prawdziwa rozkosz dla jej zmęczonego ciała. Na razie musiało jej wystarczyć łóżko.

Opadła bezwładnie na dwie warstwy kołder i wtuliła w poduszkę w kształcie Teletubisia — jedynej rzeczy, którą udało jej się zabrać chwilę przed tym, jak ojciec wyrzucił ją z domu.

— Czemu teraz muszę o tym pamiętać?

Pogładziła czule zniszczony, sprany materiał.

Przynajmniej misio jej nie zostawił. Nie wyklął chwilę po tym, jak dowiedział się, że zaszła w ciążę. Nie spoliczkował, gdy obwieściła, że urodzi dziecko. I nie odrzucił, kiedy prosiła o pomoc... Zaznała więcej dobroci od martwej rzeczy od własnej rodziny i chłopaka, ale chyba to jej wystarczyło.

Przeciągnęła się od niechcenia.

Nagle poczuła dziwny ucisk na stopie. Obróciła się i podniosła do góry nogę. Przy palcu pojawiło się oczko... Duże, wciąż pękające oczko.

Zeszła z łóżka jak porażona. Wyciągnęła z szuflady lakier do paznokci, dzięki Bogu, że miała bezbarwny i posmarowała wokół dziury. Ostrożnie ściągnęła z siebie rajstopy i powiesiła na kaloryferze.

— Mamo? — Karolińcia weszła bez pukania.

— Rozłożyłaś zakupy?

— Tak — odpowiedziała nieśmiało. Pochyliła główkę i podrapała się po uchu. On też się zawsze drapał po uchu, gdy był zdenerwowany. — Lubisz truskawki?

Monika złapała się za obolałą głowę. Miała nadzieję, że to dziecko nie chce jeść w maju truskawek.

— Nie — odburknęła, trochę za ostro, przecież Karolincia jeszcze nic złego nie zrobiła. — Przede wszystkim za wcześnie jeszcze, poczekaj do czerwca.

— Dobrze...

Nastała chwila ciszy.

— A mamo? — zaczęła znowu Karolińcia.

— Co znowu? — Westchnęła lekko zirytowana. Ile jeszcze czasu zmarnuje ta dziewczynka?

— A lubisz słodkie rzeczy?

Prychnęła. Uwielbiała, zawsze, ale w podstawówce nie szczędzili grubych dziewczynek. Dziesięć kilogramów ponad normę wystarczało, by ciągnąć ją za warkocz, dodawać do kanapek farbę czy niszczyć jej ulubiony plecach z Power Rangersami. Dlatego gdy skończyła dwanaście lat, postanowiła się odchudzić. Ponad piętnaście kilo... Potem nie wzięła nic słodkiego do ust przed lata, mając przed oczami koleżanki z klasy. Były piękne, modnie ubrane i każda kiedyś chodziła z NIM. Więc i Monika się z nim umówiła...

— Nie — wysapała drącym głosem.

— Aha... Rozumiem, mamo.

Oczy dziecka przepełniły łzy. Z trudem powstrzymywała się od płaczku w obecności Moniki, mimo wszystko do końca dała radę.

Karolińcia odwróciła się i wyszła z pokoju, zostawiając lekko uchylone drzwi. Krzątała się jeszcze chwilę w głównym pomieszczeniu, a potem wróciła do kuchni. Monika wyjrzała na moment. Karolińcia siadła przy stole i rozdarła ozdobną kartkę na kilka fragmentów, które następnie wrzuciła do kosza. Nawet wybrała od razu ten na papier.

Miała mądre dziecko. Bardzo mądre i zdolne, jak na swój wiek. Piegi oblepiały jej okrągłą, pyzatą twarzyczkę, którą zdecydowanie odziedziczyła po ojcu. Od Moniki nic nie wzięła, nie wyglądała na jej dziecko..., ale mimo to ona urodziła tę Karolińcię.

— Mamo? — Karolińcia otarła oczka i wstała od stołu.

"Ma pani cudowną córkę" — przypomniała sobie słowa pani Ewy. Dlaczego akurat dziś powitała się z nią w ten sposób?

— Czy coś się stało? — spytała córki. Weszła do kuchni i usiadła naprzeciw dziecka.

— Nie! — Pokręciła energicznie głową. — Wiem już, że... nie lubisz truskawek i słodkości.

— Karolińciu, jeśli chcesz truskawki czy coś słodkiego to ci kupię, tylko poczekaj troszkę — obiecała, obliczając w myślach, czy starczy jej gotówki na czynsz, rachunki i bieżące zakupy do końca miesiąca. Powinno starczyć.

— To nie dla mnie — wyburczała niewyraźnie, kręcąc główką.

Odwróciła się i wyjęła z lodówki wyłożone na talerz ciastko, truskawkowe z grubą warstwą masy i kruchym spodem. Na samym wierzchu ciasta było utworzone serce z lekko zielonkawych połówek truskawek.

— Wszystko najlepszego z okazji dnia mamy...

Usta Moniki zadrżały. Ani jedno słowo nie wydobyło się z jej gardła, choć chciała powiedzieć wiele. Pytania, wątpliwości narosły w jej sercu. Biły się o uwagę po kolei, lecz kiedy ujrzała pełen miłości uśmiech córeczki, niepewność zanikła.

Zabrała od Karolińci talerz i odstawiła na stół. Przyklęknęła przed dzieckiem, kładąc dłoń na jej mokrą od łez twarzyczkę.

— Mamo?

Monika uśmiechnęła się delikatnie, a następnie wyszeptała:

— Kocham cię.

Łzy ponownie spłynęły po policzkach Karolińci. Rzuciła się na szyję Moniki i objęła ją mocno, jakby nigdy więcej nie zamierzała puścić matki.

Monika odwzajemniła jej uścisk.

Czasem było źle, innym razem jeszcze gorzej...

Czasem płakała, a czasem myślała o tym, by zakończyć swoje życie...

I dlatego miała Karolińcię, swoją małą gwiazdkę, która zawsze pojawiała się na czarnym niebie, gdy kroczyła po ciemnej, nieznanej ścieżce. Uśmiech prowadził ją do domu, dodawał sił i przypominał, że nie podjęła złej decyzji. Urodziła swoją gwiazdkę, bo jej potrzebowała. Nie matki, która ciągle miała do niej pretensje. Nie ojca, którego ciągle nie było w domu. Nie chłopaka, który za jej plecami sypiał z jej najlepszymi przyjaciółkami. Tylko Karolińci.

— Kocham truskawki i kocham słodycze... — wyznała Monika.

Karolińcia odsunęła się od matki. Jej twarz rozpromieniała z radości. Chwyciła matkę za rękę i zaprowadziła do stołu. Odsunęła jej krzesło, a potem przysunęła, gdy już Monika usiadła. Wyjęła z szafki talerze, łyżeczki i ukroiła po kawałku ciastka.

— Wygląda przepysznie.

— Nie... Ja... Mamo, sama zrobiłam. Ze swoich pieniędzy. Zarobiłam! Sama!

Monika zaśmiała się. To dlatego od kilku dni pies pani Ewy był tak spokojny, Karolińcia musiała go codziennie wyprowadzać, żeby zarobić na składniki.

— Będzie przepyszne.

Zjadła pierwszy kęs... i chwyciła się za usta. Łzy wypłynęły z oczu Moniki, nim spróbowała je powstrzymać. Ten smak był jej dobrze znajomy. Ciężki, śmietanowy krem i do tego ręcznie ubity, herbatniki z taniego, wiejskiego sklepu i truskawki... Wspomnienia z dzieciństwa powróciły do niej. Do małej dziewczynki, która kochała biegać wokoło starej, zmęczonej babci i ciągle prosić ją o zrobienie ciastka. Mimo drżących dłoni babcia zawsze brała się chętnie do pracy, zabierając ze sobą małą Monikę, by i ona pomogła przy robocie. Ubijała śmietanę — dobrą, od sąsiadki, która miała własne krowy. W tym czasie babcia przygotowywała spód, truskawki obierała z łupinek. A na końcu wspólnie układały kolejne warstwy ciastka, które najlepiej smakowało następnego dnia... Ale i tak pierwsze kawałki zajadały chwilę po skończeniu pracy.

— Mamo, nie... Nie smakuje? — zmartwiła się Karolińcia.

— Jest pyszne, najlepsze, cudowne... Kocham truskawki, kocham śmietanę... Kocham, ja... Skąd wzięłaś przepis?

— Z zeszytu! — powiedziała dumnie. Podsunęła krzesło pod kuchenkę i stanęła na nim, wyjmując z szafki stary, zżółknięty zeszyt z przepisami babci. — Stąd!

Monika wstała. Zdjęła Karolińcię z krzesła i wzięła od niej zeszyt. Otworzyła go na zaznaczonym przepisie — na ciastku truskawkowym. Babcia wypisała wszystko, co wspólnie robiły, dodała jeszcze kilka uwag do proporcji, które Monika uwielbiała, a na końcu zawarła krótką notatkę:

— "A najważniejszym składnikiem jest miłość" — przeczytała. Zacisnęła usta w wąską linijkę i przydusiła zeszyt do piersi. — Kochanie... — zwróciła się do córeczki.

— Tak, mamo?

— Popełniłaś tylko jeden błąd, robiąc ciastko.

— Nie, to niemożliwe mamo, ja robiłam krok po kroku! Nic nie pominęłam! Ja... Mamo!

Położyła dłoń na głowie dziecka.

— Pominęłaś. To ciastko muszą robić dwie osoby.

— Mamo?

— Tak więc następnym razem kupimy składniki i ty będziesz ubijać śmietanę, a przygotuję spód i truskawki.

— Naprawdę?! — W jej oczach aż coś zabłyszczało. — A kiedy?

— Niedługo, a na razie... — Spojrzała na talerz pełen ciastka. — Zaproś panią Ewę, przecież dzisiaj ważny dzień. A może jutro pójdziemy do prababci Zosi?

— Naprawdę, mogę?

— Tak. — Skinęła głową. — Bardzo się ucieszy, zawsze cię chciała poznać. Ona... Ona tylko od dawna nie pamięta już przepisu, ale to nic. Przypomni sobie. Jej też zaniesiemy kawałek ciastka.

Karolińcia rzuciła się na matkę, obejmując ją jeszcze raz. Zdawało się, że jeszcze mocniej niż poprzednio.

— Jesteś najlepszą mamą na świecie!

— Nie jestem, ale za to mam najlepszą córeczkę na świecie. — Ucałowała Karolińcię w czoło. — A teraz biegnij do pani Ewy i zaproś ją do domu. Karolina, moja słodka, kochana Karolina...

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!