[Zmierzch bogów] ROZDZIAŁ 19. τέλος

Od chaosu wszystko się zaczęło i na chaosie wszystko się skończy

Pod pachę chwyciła urnę, a potem zamknęła oczy, wyobrażając sobie pałac rodziny Harry’ego — piękne wieżyczki wykonane z kości słoniowej i klejnotów, które zdobyli z licznych wypraw w najdalsze Krainy Hadesu. Nie zatrzymała się za zewnątrz. Ruszyła dalej śladami wyobraźni, przekraczając bramę z tysiąca kości nietkniętych duchem czasu, które przynależały do wrogów bogów. Zacisnęła powieki jeszcze mocniej, zdając sobie sprawę, że nie może pojawić się wśród kości, które były gotowe w zamian za wolność zdradzić ją bogom. Powinna zawędrować jeszcze dalej, aż do czasu, gdzie był skrywany, aż do komnat, w których przebywała głowa rodziny — ten, który był przyjacielem Edgar i ten, za czasów którego panowania rodzina podniosła się po wielkim upadku.
— Atreusie — szepnęła niepewnie, a chwilę później otworzyła oczy.
Odpowiedziało jej milczenie. Ominęła leżące na podłodze skrzynie, wszystkie były otwarte i opróżnione z zawartości. Podniosła jedną z nich. Mieściła się w jednej dłoni, lekka i poręczna, zdecydowanie nie do trzymania cennych przedmiotów. Odłożyła skrzynkę. Obejrzała się w stronę biurka. Nikogo przy nim nie było, ale pióro wciąż leżało obok, a jego koniec moczył się w czarnym atramencie. Minęli się z Areusem chwilę temu.
Usiadła na skórzanym fotelu i przytuliła urnę z chaosem. Zaraz wróci, pomyślała, rozsuwając skrzynki zawadzające jej drogę. Zastanawiała się, czego tym razem w nich szukał. Skarbów? Zaśmiała się na samą myśl, że dawny Atreus, rządny przygód młodzieniaszek, o którym opowiadał jej Edgar, znów w swoim żywiole.
Pokręciła głową. Nie, to było niemożliwe. Zaraz wróci, siądzie przy biurku i znowu zabierze się za sprawdzanie papierów, wysyłanie swoich synów na misje, a gdy przyjdzie noc, jak zwyczajny człowiek pójdzie spać. I tak dzień w dzień, aż do końca świata.
— Niesamowite… — odezwał się głos z okolic okna.
Eleanor podniosła się. Wypięła dumnie pierś i posłała Areusowi powabny uśmiech, kiedy usiadł przy biurku i przerzucił stos dokumentów na drugą stronę blatu.
— Co jest takie niesamowite? — spytała, choć domyślała się już odpowiedzi.
— Że kobieta, jedna z najbardziej niebezpiecznych, poszukiwanych przez bogów i niewątpliwie już skazana na śmierć, stoi w moim gabinecie i jeszcze coś ma dla mnie. Harry’emu się nie udało. — Wzrok wbił w biurko. — Wielka Atena się wścieknie.
— Wielka Atena wściekłaby się niezależnie od wyników misji — przypomniała Atreusowi. — Taka już jest, nie pamiętasz? A teraz, gdy Ares wypowiedział bogom wojnę? — Pokręciła głową. — Jest przerażająco wściekła. Złość wkrótce wyleje się na świat. Nie będzie już chroniła swoich miast ani drogich herosów, a tym bardziej was, Harry’ego….
Atreus obejrzał się ku niej, a w jego oczach pojawił się błysk podejrzliwości.
— Co dokładnie zrobiłaś mojemu synowi? — zapytał spokojnie, przeglądając przy okazji papiery.
Synowi, powtórzyła w myślach Eleanor. Harry w niczym nie przypominał Atreusa. Były nawet takie dni, w których wątpiła w to, że w ogóle jest on synem głowy rodziny. Zbyt bardzo się różnili, choć bracia, wujkowie, dziadkowie, pradziadkowie i dalej w pokoleniach nosili wspólne cechy. Harry jednak był zawsze podobny do matki, inny.
— Stracił wzrok — odparła, ściskając mocniej urnę z chaosem. — Został obrzucony chaosem.
— Obrzucony chaosem, mówisz? — Uniósł prawą brew w zdumieniu. — Fascynujące — wysyczał przez zęby. — A teraz powiedz mi szczerze, dlaczego miałbym nie wydać cię bogom?
— Bo wtedy musiałbyś się tłumaczyć, co robiłam w twoim gabinecie.
— Słuszna, bardzo słuszna uwaga — przyznał, pokiwując głową. — Nawet jak nie znasz odpowiedzi, to zawsze jakąś wynajdziesz. To takie… wkurzające.
— Dziękuję. — Nie obrała słów Atreusa jako komplement, ale mimo wszystko ucieszyły ją. Były w jakiś sposób miłe. — Przyniosłam ci prezent. — Podniosła urnę.
— Nie lubię prezentów. Nigdy nie wiem, co mogę dostać.
— Tym razem raczej się ucieszysz.
— Wątpię. Wiesz, co to jest? — Wskazał palcem na skrzynki. — Nic — odpowiedział, nim Eleanor zdążyła otworzyć usta.
— Nic? — zdziwiła się.
— Jesteś piątą osobą, która wchodzi tu i interesuje się tymi pustymi skrzyniami. Mówię im wtedy, że pracuję nad ich zawartością.
— Czyli w środku nic nie było?
— Nic a nic. — Uśmiechnął się złośliwie. — Dostałem je od jakiś wieśniaków, kiedy poradziłem im, by spalili dziewczynkę odpowiedzialną za chorobę, która na nich spadła. I tak, trzymałem je ponad tysiąc lat w schowku. Kurzyły się, więc je czyszczę. Może poznam ich tajemnice, ale wątpię, by cokolwiek znaczyła. A ty jak sądzisz, Eleanor? Kryją coś w sobie czy to zwyczajne skrzynki, które podarowali mi starzy ludzie nieznający bezwartościowości prezentu, jaki mi podarowali?
— Mój prezent dla ciebie jest zdecydowanie lepszy — zapewniła i podeszła do Atresusa. Pochyliła się nad biurkiem. — To coś, czego chciałeś od wielu, wielu lat.
Atreus wziął jedną ze skrzynek i cisnął nią o biurko. Rozwaliła się na kilka kawałków. Fragment drewna przemknął przez cały blat, a potem upadł tuż przed kominkiem.
— A więc słucham — powiedział, zgarniając fragmenty skrzynki z blatu. Kiedy już wszystkie znalazły się w jego dłoni, wrzucił je wprost do wygasłego kominka. Nie było w nim popiołu, wątpiła, by ktokolwiek w nim palił przez ostatnie lata. Nie widziała żadnych śladów sadzy, był zbyt czysty.
— Zamierzasz wszystkie rozwalić i spalić? — spytała z ciekawości.
— Jeśli okażą się bezużyteczne? — odpowiedział pytaniem, a potem uśmiechnął się tajemniczo.— Oczywiście, że tak, jak inaczej miałbym z nimi postąpić, Eleanor?
— Przyniosłam ci fragment chaosu — wyznała w końcu, wciskając do rak urnę. — Proszę, przyda ci się.
Atreus odłożył prezent na biurko i odsunął się od niego, pełen podejrzliwości. Chwycił za pióro i szturchnął jego krańcem o urnę. Zachybotała się delikatnie i odsunęła kawałek od Atreusa. Mężczyzna zaśmiał się.
— Ty naprawdę przyniosłaś mi chaos…
Otworzył wieko i zajrzał do środka. Eleanor nie odważyła się spojrzeć. Odwróciła wzrok od wnętrza urny, aby tylko nie poznać chaosu. Wystarczyło jej, że znała naturę nieskończonego nieporządku, który zatruwał ten świat. Poza tym czuła, że powoli zbliża się czas, w którym będzie musiała się spotkać z chaosem i wtedy już nie odwróci wzroku.
— Chcesz w zamian „czas”, prawda? — ciszę przerwał Atreus.
— Oczywiście, że tak.
— Dam ci go. Strzegę go wraz z rodziną od niemal samych początków świata. Nawet nie wiem, czy faktycznie posiada moc. Pewnie tak, ale… — urwał i zamyślił się na moment. — Nie użyjesz go niewłaściwie.
— Miło, że wierzysz we mnie.
— Nie wierzę. — Zaśmiał się. — Oj, znam cię, Eleanor. Zawsze drażnisz bogów, ale nie umiesz, albo nie chcesz — wtrącił przy okazji — użyć tego, co im ukradłaś. Za każdym razem zabierasz im coś i… cisza. Nigdy się nic nie dzieje.
— Przypadek — odpowiedziała złośliwie, choć w zupełności zdawała sobie sprawę, że Atreus zna już o niej prawdę — przynajmniej część tej prawdy…
— Przypadek czy nie, z przyjemnością przyjmę prezent i oddam ci czas. Nawet nie wiesz, jak marzę, by się tego pozbyć. Tylko potrzeba mi jakiejś wymówki…
— Służąca Harry’ego, Luna, pracuje dla mnie.
— Harry wie o tym? — spytał podejrzliwie.
— Oczywiście, że tak.
Atreus chwycił za kolejne dwie skrzynie i cisnął je o podłogę. Rumor rozniósł się po całym po pokoju. Atreus otworzył drzwi i wyjrzał przez nie. Wziął głęboki wdech i wtedy krzyknął w dół schodów:
— Straż, synowie, ukradła czas!
Uśmiechnął się złośliwie, a potem podbiegł do kominka. Przykucnął. Wymacał ostatni kamień, znajdujący się przy samej podłodze i wyciągnął go. Rękę włożył do ciemnej wnęki. Po chwili wyjął z niej stary, srebrny zegarek zawieszony na złotym łańcuchu. Rzucił go Eleanor. Złapała zegarek w powietrzu i zawiesiła przez szyję. Nie chodził, nie tykał, wskazówka stała dokładnie na godzinie dwunastej.
— Myślałam, że będzie wyglądał inaczej — stwierdziła, kładąc urnę z chaosem na podłodze.
— Tak… — Atreus zamyślił się na moment. — Czas chyba lubi stroić z nas sobie żarty. Czas jest niepojęty, ale chyba taka jego uroda.
— A więc wymiana się udała?
— Jak sama widzisz. — Podniósł się. Chwycił koc i przykrył nim urnę. — Za chwilę wszyscy się zgromadzą. Niech tak będzie, zrzucę winę na służącą Harry’ego.
— Będzie miał kłopoty.
— Ano będzie. — Uśmiechnął się szyderczo. — A niech mój syn sobie stąd odejdzie. Bogom trzeba być wiernym, ale nawet tej wierności trzeba mieć granice, inaczej spotykamy się z fanatyzmem. Harry jest na granicy.
Rozległy się hałasy na dole schodów. Atreus skrzywił się. Złapał za krzesło i cisnął nim w szybę. Roztrzaskała się na tysiące kawałków, które rozniosły się po całej podłodze. Eleanor wskoczyła na łóżko, aby tylko nie zrazić gołych stóp odłamkami szkła.
— Idź — szepnął Atreus, a potem przeciął fragmentem szkła swoje ramię. — I oczywiście nie mów nikomu, co tu się wydarzyło — dodał jeszcze ciszej.
Eleanor zamknęła oczy i nim strażnicy weszli do pomieszczenia, uciekła…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!