[Zmierzch bogów] ROZDZIAŁ 16. ποτέ

Erik musi odpowiedź sobie na jedno pytanie: czy Elen naprawdę istnieje?

Przedarł się przez gęsto porośnięte drzewa, ogarniając ostrożnie gałęzie, których końce kłuły go po całym ciele. Szedł jedynie w skarpetkach przez błoto; czuł, jak maź przemyka między jego palcami.
— Szkoda, że nie masz butów — odezwał się głos zza niego.
Odwrócił się szybko i zamachnął ręką, aby uderzył tego, kto stoi za nim. Jednak walnął jedynie pustkę. Dziewczęcy śmiech rozległ się przed Erikiem. Przełknął głośno ślinę. Rozpoznał go — należał do dziewczynki, która przedstawiła się jako Elen.
— Cześć, znowu — powiedział do niej i ruszył dalej przez las.
— Jeśli szukasz mamy i taty, to w tę stronę. — Wskazała kciukiem. — Lubię cię, znowu przyszedłeś na spotkanie ze mną.
— Ja… — zaczął, lecz wtedy Elen mu przerwała:
— Wiem, że nie specjalnie, spokojnie. Przyzwyczaiłam się.
— A drogę do Edgara i Beatrice… — Zmarszczył czoło. — Powiedziałaś „mamy” i „taty”?
— Tak, tak dokładnie — potwierdziła niskim, tajemniczym głosikiem. — Jesteś strasznie głupi, wiesz? Myślałam, że się domyśliłeś?
— Mam błoto w skarpetkach.
— W głowie raczej też.
— Ha, ha, pękam ze śmiechu — odparł ironicznie. — A tak poza tym, wracając do wcześniejszego pytania, dlaczego wskazałaś mi drogę do nich?
— Ponieważ chcę zabić mamę.
Erik otworzył szeroko oczy i spojrzał na Elen. Nie dostrzegł w jej spojrzeniu kłamstwa. Biła z nich prawda, przekonanie, że zabicie Beatrice to ich rola.
— Mama musi odpocząć. Przez wiele lat zajmowała się biblioteką, tak pracowała przy książkach! — krzyknęła dumnie. — Jednak potem poznała tatę i wiele się zmieniło. Zakochali się w sobie. A wiesz, że klątwą Spowiedników jest to, że mogą pokochać tylko jedną kobietę? Taka złośliwość ze strony Afrodyty. Myślała, że w ten sposób pomoże, ale zawsze jej się coś nie udaje, prawda?
— Coś w tym jest…
— Ale wracając do mamy, ona cierpi. Tęskni za mną i mogłybyśmy razem wrócić do Hadesu. Tata sobie jakoś poradzi. On zawsze sobie jakoś radzi… — dodała ciszej. — Tak więc tylko potrzebuję się zająć mamą. Tędy.
Złapała Erika za rękę i pociągnęła w prawą stronę.
— A jak to zrobisz? — dopytał się z ciekawości.
— Mam nóż. — Odsunęła fragment materiału, na którym znajdował się nóż, założony za pas. — Dam radę.
— Nie dasz. Jesteś za mała. Za mało masz sił.
— Oj, Eriku, Eriku, jakiś ty głupi. Prędzej ja ją zabiję niż ty. To się nazywa element zaskoczenia. — Uśmiechnęła się złośliwie. — Pewnie przez sto lat oduczyłeś się wielu sztuczek.
— Pewnie…
— Zostaw to mnie — przerwała Erikowi. — Dam radę. Ty po prostu patrz i przekaż Atenie, co się stało, ale pomiń sprawę Harry’ego — poprosiła grzecznie.
— Dlaczego?
— Atena go zabije. To oczywiste, a szkoda go, naprawdę szkoda… Poza tym tobie też może się oberwać za tę wiedzę. Nie kłam, po prostu nie zaczynaj tej kwestii. A jeśli zapyta, czy dowiedziałeś się czegoś jeszcze, to powiedz, że tak. Wtedy wyjaśnij, dlaczego Spowiednicy to potwory.
— Na pewno dasz sobie radę?
Wzruszyła wąskimi ramionami.
— A czemu nie? — odpowiedziała pytaniem. — Nie żyję, więcej złego mi się nie może przytrafić.
— Tartar?
— Ee, tam. — Machnęła ręką. — Akurat do Tartaru nie trafię, po prostu to wiem. Przecież… — zawahała się — Brodacz dba o swoje dzieci — dokończyła ciszej. — A ja jestem jednym z nich.
 Brodacz, powtórzył przydomek, który nadali Hadesowi starożytni, gdy odkryli, że są niezdolni do wypowiedzenia imienia pana podziemia. Jednak już sto lat temu zauważył brak strachu wobec boga miejsca, do którego trafią do śmierci. Kolejni do Hadesu ciągnęły się w nieskończoność już w dzień, kiedy postanowił odwiedzić pałac Brodacza i złożyć mu hołd. A teraz? Nie próbował sobie nawet wyobrażać, jak wielu głupich zmarłych wciąż usiłowało przedostać się na łódź Charona i zawrzeć z nim układ przewiezienia na drugą stronę.
Erik sięgnął do kieszeni i znalazł na samym jej dnie monetę, którą otrzymał od Harry’ego na szczęście. Wyjął ją i przyjrzał się pieniążkowi z uśmiechem na twarzy. Podał obola Elen.
— Mogę? — spytała drżącym głosem.
— Tak, na pewno możesz. Ja jeszcze sobie troszkę pożyję, a tobie się przyda, żeby tak na jeden przejazd było.
— A… — zawahała się. — A mama? — zapytała, a głos jej zadrżał.
— Mama sobie poradzi jakoś. Jest dorosła.
— Ja też. Umarłam całkiem dawno. Z jakieś tysiąc lat temu, coś koło tego — przypomniała mu.
Erik pogłaskał ją po włosach.
— I tak jesteś dzieciakiem. — Zaśmiał się. — A teraz idź i zabił swoją mamę, jeśli takie rozwiązanie uważasz za słuszne.
— Dziękuję. — Skinęła głową. — Obiecuję, że zobaczymy się jeszcze kiedyś.
— Oby nie w Hadesie.
— A ja wiem? — Uśmiechnęła się słodko. — Lubię się bawić, może wcale nie skończę tam, gdzie chcę. Jakoś to będzie. Tobie też życzę powodzenia, bo chyba go potrzebujesz.
— Nie potrzebuję. Dam sobie radę.
— Atena — odparła lakonicznie.
— Atena, Atena…
Westchnął. Faktycznie czekała go kolejna rozmowa z boginią, ale teraz już było mu obojętne. Czy wyśle go na kolejne sto lat, by obserwował chaos, czy każe dalej jej służyć… Co się ma stać, się stanie i nic więcej… Nie zmieni przeznaczenia.
— Do widzenia, Elen…
— Do zobaczenia — poprawiła go, a potem pomachała na pożegnanie. Chwyciła sukienkę u spodu i uniosła ją, by się przedrzeć przez krzaki, które dzieliły ją od skarpy, za którą rozciągało się morze.
Erik położył dłoń na drzewie i oparł się o pień. Edgar i Beatrice stali na skraju skarpy i obserwowali kołyszący się na falach chaos. Urósł od momentu, w którym ostatni raz go widział. Sięgał już niemal brzegu. Wydało się, że nie minie kolejna godzina, a wyjdzie na piasek i zacznie zajmować wyspę.
Edgar położył głowę na ramieniu Beatrice. Pogładziła go po włosach, a potem pocałowała czule w czoło. Żadne z nich nie zauważyło nadchodzącej Elen. Dziewczynka nie szła ostrożnie. Tupała głośno, nawet Erik słyszał, jak kapała w błocie. Jednak małżeństwo nie zwracało uwagi na nadchodzącą dziewczynkę. Ich oczy były zwrócone ku morzu, które obserwowali w milczeniu — jakby oczekiwali na chwilę, w których chaos wyjdzie i pochłonie ich.
— Mamo — odezwała się Elen.
Beatrice odwróciła się gwałtownie. Edgar stracił podpórkę i walnął twarzą o ziemię. Syknął z bólu, a potem przetarł zaczerwieniony nos. Beatrice wyciągnęła dłoń, kiedy łzy spłynęły po jej bladych policzkach. Otworzyła usta, lecz nie zdołała wydobyć z siebie choćby jednego słowa.
— Cześć, mamo — powiedziała Elen, nieśmiało podchodząc do kobiety. — Przepraszam, że tyle lat uciekałam przed wami, ale musiałam. Żywi należą do żywych, a martwi do martwych. Tak się po prostu dzieje.
— Córeczko… — wyszeptała Beatrice. — Córeczko kochana…
Edgar odwrócił wzrok, jakby niezdolny, by spojrzeć własnemu dziecku w oczy. Elen tylko uśmiechnęła się smutno. Obejrzała przez ramię i posłała Erikowi ten sam uśmiech, mówiąc mu, że nadszedł czas. Jedną z dłoni ukryła za suknią. Wyciągnęła zza pasa nóż i ukryła go za plecami, aby Beatrice nie zauważyła go.
— Przepraszam, mamo — powtórzyła cienkim, słabym głosem, chwiejnym krokiem podchodząc od Beatrice.
— Nic… Nic się nie stało, kruszynko. Jesteś tu.. Ha, ha, ha, jakie to zabawne. Edgar, nasze maleństwo wróciło! Prawie dorosłe. Spójrz na nią — mówiła, patrząc w kierunku Erika. Ani razu nie odwróciła się, by spojrzeć na męża. Jej wzrok był żałosny i szaleńczy, jakby straciła władzę nad własnym umysłem, jakby już nie myślała.
Po twarzy Erika spłynął chłodny pot. Ogarnęły go niepokojące dreszcze. Bał się ruszyć, a tym bardziej odwrócić wzrok od Beatrice. Kobieta jednak zrobiła to za niego. Zapomniała o Eriku i skupiła całą swoja uwagę na dziecku, które stanęło kilka kroków przed nią. Czułe oczy matki zalały się łzami, kiedy Elen zakołysała się na nogach.
— Kocham cię, mamo — wyznała dziewczynka.
— O, ja ciebie też moje słoneczko. Gdzieś się ty niby podziewała przez te wszystkie lata. Pamiętam, że ostatnim razem krwawiłaś. Bardzo obficie, bo aż czerwono było na ziemi. Ktoś ci chyba wyrwał nóżkę. I byłaś wtedy taka malutka. Ledwo się mieściłaś w mojej dłoni. A może się mieściłaś? — zdziwiła się. — Kochanie, ale teraz wróciłaś do nas. Wróciłaś, prawda?!
— Tak, mamo. — Skinęła. — Wróciłam już na zawsze. Pójdziesz ze mną wszędzie?
— Oj, zgadza się, zgada. Edgar! — krzyknęła nagle i zwróciła się do męża. — Wstawaj i przytul w tej chwili nasze dziecko, nim ten chaos nas pochłonie. Razem w niego wejdziemy. Całą RODZINĄ… Szkoda tylko, że nie ma tu z nami Elen.
Elen, zdziwił się na początku Erik, lecz gdy zaczął się nad tym zastanawiać, to faktycznie dziewczynka poprosiła, by nazywać ją „Elen”. Nigdy nie przedstawiła się tym imieniem, więc do kogo należało?
Pokręcił głową. Powinien nadal słuchać rozmowy ze skarpy.
— Wychowaliście ją, zamiast mnie, prawda? — dopytała się Elen. — Dobrze jej było?
— Oczywiście! Traktowaliśmy ją jak własną córkę, ale to ciebie zawsze kochałam i będę kochać już na zawsze. Elen też, ale ona nigdy ciebie nie zastąpi, najsłodsze kochanie. Alicja mi tylko przeprowadziła ją. Zaraz, przyprowadziła? — zastanowiła się.
— Alicja tylko pomogła jej uciec, nigdy nas nie spotkała — poprawił ją Edgar ostrym tonem. Fuknął coś jeszcze pod nosem, ale tego Erik już nie usłyszał. — Szkoda, że musieliśmy połamać jej nogi. Elen czasem jest zbyt dosłowna w swoich działaniach.
— Okrutna — dodała Beatrice z uśmiechem. — Bardzo okrutna.
— To słowo też może pasować.
Erik nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Prawdziwa Elen, którą uratowała Alicja, poprosiła przybranych rodziców, by połamali jej nogi? Pokręcił głową. Nie powinien teraz zastanawiać się, nad tym kto i co, komu zlecił. Skupił się więc na słuchaniu Beatrice. Kobieta jednak urwała w tym samym momencie. Usta zacisnęła w wąską linijkę, gdy słońce w połowie skryło się za linią chaosu. Zrobiło się ciemno. Edgar usiadł na samym skraju skarpy.
— Mamo… — zaczęła niepewnie Elen. —… — dokończyła, ale tak cicho, że do Erika nie dotarło żadne z wypowiedzianych przez nią słów.
Elen zacisnęła mocniej dłoń na rączce noża, a potem zamachnęła się i za jednym zamachem wbiła skraj ostrza w bok Beatrice. Kobieta wstrzymała oddech. Zachwiała się, ale zdołała utrzymać równowagę. Elen puściła rączkę i uciekła od matki, co chwilę lukając na siedzącego w miejscu Edgara. Nie odwrócił się, gdy Beatrice wydała z siebie gardłowy jęk. Kobieta przyklęknęła. Złapała się za bok i wyciągnęła nóż z ciała. Wypuściła go z rąk.
— Chyba tak musiało być… — stwierdziła smutnym, melancholijnym głosem.
Elen podbiegła do matki i chwyciła ją w szyi, mocno do siebie wtulając. Beatrice zabrała dłoń z krwawiącego boku i odwzajemniła czuły ucisk, pocieszając płaczące dziecko. Pogładziła włosy córki i kilka razy ucałowała ją w policzek. Schyliła się. Zabrała nóż z podłoża i wcisnęła go Elen w małe dłonie.
— Zrób to jeszcze raz — powiedziała przez łzy. — I tak umrę, ha ha…. — W jej śmiechu zabrakło szaleństwa, które do tej pory Erik słyszał. Śmiała się z rozpaczy, aby tylko uspokoić swoje dziecko.
Elen pokręciła głową, nie godząc się na rozkaz matki. Odepchnęła rękę Beatrice, pomrukując coś pod nosem. Erik niczego nie słyszał, ale łzy wylewały się z oczu dziewczynki nieprzerwanie. Mówiła niewyraźnie, aż na końcu zdołała wydusić z siebie słabe „nie”. Nagle odwróciła się i spojrzała wprost na Erika błagalnym wzrokiem. Chciała, żeby wyszedł i dokończył za nią dzieła. Wzdrygnął się na samą myśl, że ma wyjść z ukrycia. Nie tak się umawiali. To Elen miała zabić Beatrice, nie on, ale z drugiej strony obiecał jej, że będzie obok, gdy nie da rady.
Nie cofaj danego słowa, pomyślał, a potem niepewnie postawił krok na przód. Nadepnął na gałązkę. Pękła pod jego stopą, a Beatrice odwróciła głowę w jego stronę. Zadrżał. Mnie tu nie ma, mnie tu nie ma, myślał, jakby wierzył, że zaklnie kobietę i ta nie zauważy go. Jednak nie było to możliwe. Nóż ukryła za suknią. Zmarszczyła czoło, a dłoń przyłożyła do boku, gotowa, by jeszcze nie umierać.
— Mamo? — spytała Elen cienkim głosem. — Mamo, miałaś umrzeć, być bezpieczna.
— Nie, nie, nie, kochanie. — Powrócił jej ostry, skrzekliwy głos. — Nie, nie, nie, Erik niepotrzebnie tu przyszedł. Uda się nam. Pozbędziemy się chłopca, a potem uciekniemy. Nie muszę wcale umierać! — krzyknęła pełna nadziei.
Erik współczuł kobiecie. Karmiła się fałszem, żeby tylko przeżyć. Jego śmierć nic nie zmieni, wątpił, by bogowie w ogóle się nią zainteresowali.
— Zostaw go — odezwał się nagle Edgar. Podniósł się i otrzepał kubrak. — Kłamcy winni smażyć się w Tartarze, ale gorsi od nich są tylko ci, którzy nieświadomi własnego kłamstwa, wmawiają innym prawdę. Najdroższa moja miłości, nie oszukuj siebie i nas. Nie udało się. Przegraliśmy i wygraliśmy.
— O czym ty mówisz? — Beatrice zbliżyła się do męża. Czule ujęła jego policzek. — Najdroższy mój mężu, Harry nie widzi, Alicja nie chodzi, a on? — Wskazała palcem na Erika. — Może nie żyć.
— Może czy nie może, jego śmierć nic nie zmieni w tym, co zaplanował chaos. Sądziłem, że uda nam się ukryć na tej wyspie, ale Harry na nią wrócił. Sądziłem, że uciekniemy znów przed wzrokiem bogów, ale nasze dziecko powróciło. Sądziłem, że chaos uspokoi się, ale spójrz… — machnął ręką w kierunku morza — on rośnie i rośnie. Zaczynam się teraz zastanawiać, czy Daphne nie miała racji…
Beatrice odsunęła się od męża jak porażona.
— Nie mów tak! — krzyknęła ze złości. Zacisnęła mocno szczękę i uciekła dalej od Edgara. — Nie waż się — wysyczała przez zęby. — Daphne nie żyje. Nie żyje i koniec. I jego też powinniśmy zabić. Martwi są lepsi niż żywi.
— Kochanie…
— Żadne „kochanie”! Zdradziłeś mnie. Jak śmiałeś?! Obiecałeś mi, że uciekniemy. Obiecałeś, że wraz z naszą córeczką zamieszkamy na wsi. Że będziemy uprawiać ogród, kupimy sobie krówkę i przygarniemy jakąś przybłędę. Kotka… Dlaczego… — jej głos załamał się. — Dlaczego chcesz zrezygnować z naszych marzeń? Nasza córeczka powróciła. Dla Elen już zrobiliśmy wystarczająco dużo. Dla niej wszystko, pamiętasz? Obiecaliśmy. I zrobiliśmy wszystko, aby więcej nie cierpiała, ale… — Przetarła twarz z łez. — Kochanie, przytul mnie!
Rozłożyła szeroko ręce. Edgar bez chwili zawahania podbiegł do ukochanej i pochwycił ją w mocnym uścisku. Głowa Beatrice opadła bezwładnie. Oczy zamknęły się, wydobywając spod powiek ostatnie łzy. Edgar puścił ją. Beatrice poleciała na ziemię, a jej ciało runęło głucho na podłoże, nim Elen zdążyła dobiec do matki. Przyklęknęła nad nią. Szturchnęła w ramię, lecz Beatrice leżała nieruchomo.
— Mama, nie udawaj mi tu… — powiedziała, dźgając matkę palcem w ramię. — No, wstawaj.
— Proszę, przestań już, sama chciałaś ją zabić — skarcił ją Edgar. — A ty wyjdź tutaj, proszę — zwrócił się bezpośrednio do Erika. — Słońce jest takie piękne. Wygląda jak połówka dojrzałej pomarańczy. Jak sądzisz? Jest słodka czy kwaśna? Zdecydowanie wolę słodkie.
Erik cofnął się.
— Chodź. — Edgar machnął ręką. — Chodź do mnie. Nie uciekaj, Eriku. To bardzo… niewygodne dla mnie. Przyjdź tu. Porozmawiajmy — zachęcał dalej.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!