Gray złapał za kubek, w którym wciąż była torebka z herbatą. Zalał ją. Woda jeszcze nie zdążyła ostygnąć, ale mimo to napił się łyka. Wrzątek przeszedł mu przez gardło. Ból chwilowo wypełnił jego wnętrze. Nie skrzywił się. Nie jęknął. Nie wrzasnął. W milczeniu odstawił kubek na bok. W radiu właśnie podali adres miejsca, gdzie nastąpił atak.
Gray wcisnął do kieszeni telefon oraz klucze i wyszedł, zamykając mieszkanie na wszystkie możliwe zamki. Natsu nigdy nie nosił dodatkowego klucza do zamka znajdującego się przy samej podłodze. Kiedy wróci, zaczeka z Lisanną, chyba że Erza zmieni swoje plany. Nic mu się nie stanie, zasłużył, przynajmniej na tak drobną karę.
Zanim jeszcze poszedł na przystanek, kilka razy szarpnął za klamkę od kawiarni. Tabliczka z napisem „zamknięte” wisiała krzywo po drugiej stronie szyby. Aż skrzywiło go na ten widok. Miał ochotę wrócić do środka i ją wyprostować, ale ostatecznie machnął na to ręką. Jak wróci, to poprawi. Na pewno. Nie zapomni…
Zacisnął pięść i odwrócił się w stronę kawiarni. Bez zastanowienia wyciągnął klucze. Otworzył drzwi od strony mieszkania i wszedł do środka. Pochylił się nad tabliczką, chwycił ją z obu stron i wyprostował. Odsunął się kilka kroków, aby z daleka sprawdzić, czy teraz jest idealnie. Było. Dumnie pokiwał głową…
— Cholera! — syknął, tupiąc o podłogę jak małe dziecko. — Natsu, pożar, cholera!
Wybiegł z pomieszczenia. Tym razem nie sprawdził zbyt dokładnie, czy zamknął budynek na wszystkie zamki. Autobus już stał na przystanku. Wziął głęboki wdech i pobiegł w stronę zamykających drzwi. Wskoczył do środka w ostatniej chwili.
— Poczekałbym! — krzyknął kierowca.
— Dziękuję — mruknął Gray, a jakaś starsza pani zaśmiała się.
Zabrała torbę z zakupami z siedzenia i przesunęła się na bok, robiąc Grayowi miejsce. Podziękował nieśmiało i przysiadł się do kobiety, która wyciągnęła zza starego płaszcza komórkę. Obudowa trzymała się na gumce recepturce. Połowa klawiszy była starta, ale mimo to kobieta uruchomiła komórkę. Na małym wyświetlaczu ukazało się zdjęcie dziecka, dziewczynki.
— To moja wnuczka — pochwaliła się Grayowi.
— Ja… — próbował przeprosić za podglądanie, ale zanim zdążył dokończyć, powiedziała dalej:
— Pół roku dziś kończy. Mieszkają w Crocus i są bardzo zajęci… — jej głos się załamał. — Nie widziałam jej jeszcze — mówiła już ciszej. W jej oczach Gray dostrzegł zbierające się łzy. — Na pewno znajdą czas na święta. Zrobię wtedy barszcz na słodko. Moje dzieci zawsze go uwielbiały. Szczególnie… — urwała i już nie dokończyła. Schowała telefon. — No nic. Dzwonią. Raz na dwa tygodnie. Nawet zdarzyło się, że sąsiadka nauczyła mnie korzystać ze scypa — wymówiła niewyraźnie ostatnie słowo. Gray domyślił się, że chodziło jej o skypa.
— I jak wyglądała wnuczka?
— Spała. Grzeczna. Bardzo grzeczna. A jakie śliczne mają mieszkanie… Przepiękne. Udało im się uciec z Fiore odpowiednim momencie. Przepraszam — powiedziała nagle. Wyciągnęła paczkę chusteczek i przetarła całą twarz. — Dziękuję Bogu. Mój mąż żyje, właśnie do niego jadę.
— A coś się stało? — zainteresował się.
— Tak, tak, był akurat w sklepie, gdy doszło do podpalenia. Zdążył uciec, ale z tego całego stresu… serce… On ma bardzo słabe serce — powiedziała czule. — A chciał mi tylko kupić moją ulubioną czekoladę, gdy wracał od dentysty. Wiedział, że sama zjem całą. Pewnie ją zgubił w całym tym zamieszaniu… Może nawet nie kupił…
Gray położył dłoń na ramieniu kobiety.
— Najwyżej kupią państwo drugą i zjedzą już razem — rzekł, próbując dodać jej otuchy. Zadrżał. Miał złe przeczucia. — A może już czeka na panią w szpitalu. — Uśmiechnął się ciepło. — Zaraz wysiadam, więc…
—Tak, tak, dziękuję ślicznie.
Gray wstał. Autobus w tym samym momencie się zatrzymał. Jeszcze raz posłał kobiecie uśmiech i wysiadł, kiedy zadzwoniła komórka staruszki. Odebrała pospiesznie. Drzwi zamknęły się za Grayem. Nikt więcej nie wsiadł na przystanku, choć o tej porze zwykle musiał się przepychać przez tłum przechodniów. Teraz panowała wokół podejrzana cisza.
Gray odwrócił się na moment i spojrzał przez brudną szybę na kobietę. Głowę miała pochyloną nisko, nie podniosła jej ani na moment, nie widział jej twarzy. Wyjęła jednak chusteczkę, która wysunęła się z jej dłoni, gdy autobus ruszył.
Odsunął się. Usiadł na przekrzywionej ławce autobusu.
— Natsu, coś ty narobił? — spytał ochrypłym głosem. — Boże, do czego to doprowadziło?
Jeszcze raz spróbował zadzwonić do przyjaciela. Odpowiedziała mu jedynie poczta głosowa. Zrezygnowany wcisnął z powrotem telefon do kieszeni. To nie miało sensu… Natsu nie był mordercą, Lisanna także nie. Znał ich, przecież ich znał. Celowo nigdy nie podpalili by tego miejsca, gdyby w środku znajdowali się ludzie. Zawsze w nocy albo w niedzielę, ale nie w biały dzień, kiedy wewnątrz mogły być tłumy…
Spojrzał na drogę. Autobusu już nie widział. Chciał jeszcze przeprosić starszą kobietę, znaleźć ją i na kolanach wyznać prawdę, ale wtedy zdradziłby przyjaciół. Wszystkich. Erza poszłaby za nimi w ogień. Mirajane tak samo. Zostałby wtedy sam…
Gray ruszył niepewnie w kierunku adresu, który zapisał sobie na kartce. Straż wciąż stała na parkingu, policja przepytywała świadków. Gray rozejrzał się. Na szczęście nie dostrzegł ani Natsu, ani Lisanny. Odetchnął poniekąd z ulgą, a potem obejrzał się w kierunku spalonego sklepu. Wyglądał lepiej niż sobie wyobraził. Był to mały oddział, który zajął miejsce dawnego warzywniaka. Dziwne…, pomyślał. Nie takie miejsca były celem ataków Natsu. Wybierał większe sklepy, ten nie pasował do kryteriów, które stawiał podpalacz. Przecież Acnologia na tym nie ucierpi. Jaki utarg dzienny miał ten mężczyzna? Większość klientów pewnie stanowili okoliczni, starsi mieszkańcy, bez sił, by wędrować do dalej położonych sklepów. Atak na niego się nie opłacał.
— Przepraszam, ale proszę się odsunąć — zwrócił mu uwagę policjant.
Gray posłusznie się odsunął, pod nosem przepraszając za to, że przeszkadza. Wrócił na chodnik. Kilkoro gapiów podążyło za nim, ale widowisko się skończyło. Staż pożarna zwinęła węże, chwilę później odjechali. Na miejscu pozostała już tylko policja. Odgrodzili sklep żółtą taśmą ostrzegawczą, dwóch z nich rozmawiało ze sobą przy wejściu do budynku. Ile by oddał, żeby usłyszeć jej treść? Kusiło Graya, by podejść, udawać ciekawskiego gapia, ale wolał nie ryzykować.
Podszedł na tyle blisko, na ile tylko mógł, i spojrzał w kierunku zniszczonego wnętrza sklepu. Wiele z niego zostało. Prawa część praktycznie nie została ruszona przez ogień, w przeciwieństwie do lewej. Okno było wybite. Możliwe, że przez nie uciekł właściciel. Dlaczego? Drzwi otwierały się ręcznie, nikt ich celowo przecież nie zamknął. Chyba że faktycznie ktoś tak uczynił. Szukali ofiary? Sensacji? A może głupi żartownisie chcieli zrobić kawał na do widzenia? Na pewno tego ognia nie podłożyli dla zabawy. Półki przy ścianie były niemal czarne, nic na nich nie zostało, jedynie mokry popiół.
Odsunął się w kierunku przejścia dla pieszych. Czerwone mrugało ostrym, nieprzyjemnym światłem, jakby zepsute. Przymrużył oczy i wbił wzrok w starte czarno—białe pasy. Prychnął. Mieli tę część miasta remontować jeszcze w ubiegłym roku, ale nie, oczywiście trzeba było postawić jakiś durny pomnik na starówce, który nikomu w niczym nie służył. Już nie wspominał o cudownej katedrze, która groziła zawaleniem — szczególnie przepiękna wieża.
Na samo wspomnienie samego szczytu wieży aż nim wzdrygnęło. Teraz nie mógł tam wejść, od dziewięciu lat był bezwzględny zakaz. Drzwi zaryglowano i raz do roku przyjeżdżała kontrola, by sprawdzić stan zabytku. A ile by oddał, żeby teraz się tam znaleźć. Nigdzie w całej Magnolii nie było równie wysoko. Zostawała jeszcze stara wieża widokowa, ale nie chciał wydawać niepotrzebnie pieniędzy. Na inne głupoty mógł je przepuścić.
— Co tam? — usłyszał za sobą, a po chwili ktoś go pochwycił od tyłu.
Pisnął w odruchu.
0 Comments:
Prześlij komentarz