Nie wszystkie bitwy można toczyć z żywymi... Erik jednak nie jest pewien, czy to chodzi o zmarłych, o żywych czy o chaos...
Osłonięte
burzowymi chmurami niebo rozjaśniało, gdy błyskawica przecięła w pół królestwo
Zeusa. Złoty blask mignął w oczach Erika i uderzył w środek lasu — w miejsce,
po którym błądził razem z Harrym. Nie widział pioruna, ale jasne światło
otuliło go wraz z kolejną ulewą, która spadła po trzydziestu minutach wędrówki.
—
Znowu… — jęknął, przecierając zziębnięte ramionami.
—
Nie narzekaj, jeszcze nie jest tak źle — powiedział Harry, przeciskając się
między gęsto porośniętymi krzaczorami.
—
Łatwo ci mówić. — Westchnął. — Ja przez sto lat siedziałem sobie w wygodnym
chaosie, gdzie było mi ciepło i sucho, o dziwo — dodał, przymrużając oczy ze
zdumienia. — W zasadzie spodziewałem się zimna, ale…
—
W chaosie? — przerwał mu Harry.
Odwrócił
się. Okulary zsunęły się mu z nosa, odsłaniając fragment białych oczu, pustych.
Nie niebieskich, nie zielonych, nawet nie czarnych. Czerń była zawsze bezpieczniejsza,
naturalna. Były inne niż chaos, niemal stanowiły jego przeciwieństwo, stając
się czystością, której brakowało w ciągłym nieporządku tego świata.
Przypominały Erikowi o dawnych opowieściach, w których jego matka ostrzegała przed
wojną z bogami. „Biel zawsze przynosi nieszczęście” — mówiła każdego tygodnia,
gdy przychodziła zanosić najmłodszemu synowi historie, które opowiadała jej
babka. Biel, którą nosił Harry, jeszcze nie wyrządziła żadnej krzywdy, ale Erik
czuł w kościach, że nie zwiastują one niczego dobrego. Kryła się w nich obawa,
której Harry nigdy nie okazywał. Atena odwróciła się od niego, więc nawet nie
próbował sobie wyobrażać uczuć, jakie targały teraz Harrym.
—
Erik, o co chodzi z chaosem? — powtórzył pytanie.
Erik
oparł się o pierwsze z drzew i westchnął ciężko.
—
Chodzi o to, że przez ostatnie sto lat obserwowałem chaos — wyznał szczerze,
uznając, że w tych okolicznościach nie ma sensu niczego ukrywać. — To była moja
kara, za tę porażkę. — Zaśmiał się żałośnie. — Eleanor zabrała nam wtedy
fragmenty chaosu. Kto wie, co z nimi zrobiła? Niby nic, bo przecież wciąż tu
stoimy. Nic się nie zmieniło. Nawet sam chaos, który był przez ostatnie sto lat
tak samo… — urwał, poszukując właściwego słowa, którym opisałby naturę chaosu —
chaotyczny — dokończył w końcu.
—
Obserwowałeś chaos? — dopytał się Harry.
—
Słuchałeś ty mnie uważnie?
—
Tak, ale muszę mieć pewność. Jeśli faktycznie Atena kazała ci obserwować chaos,
to musiała mieć tu temu jakiś powód…
—
Ta… — Przewrócił oczami. — Tak samo jak miała powód, dla którego nas tutaj
wysłała. A jak zapewne widzisz, błąkamy się po cholernym lesie i jedynie
depczemy mech i liście. Tyle z nas pożytku na ten moment.
—
Możliwe, ale stanie w miejscu i nic nie robienie nam nie pomoże się stąd
wydostać. Atena oczekuje czegoś konkretnego. Dlatego, proszę, opowiedz mi w
szczegółach, co robiłeś przez ostatnie sto lat?
Erik
pokręcił głową. Podrapał się po mokrych od deszczu włosach, a potem zaczesał je
do tyłu.
—
W zasadzie nic nie robiłem — odpowiedział po zastanowieniu. Nic. Pamiętał
jedynie codzienne spisywanie notatek dla Ateny i pilnowanie, czy żadne zmiany
nie dotykają chaosu.
—
Jak to nic? — spytał Harry zawiedzionym tonem. — Atena była raczej zadowolona z
wyników twojej pracy, skoro pozwoliła ci dalej uczestniczyć w misjach.
—
Zadowolona? — Parsknął śmiechem. — Gdzie niby? Mam wrażenie, że zawiodła się
mną na całej linii! Harry, ja tylko patrzyłem na chaos i spisywałem to, co
widziałem. Tam był tylko nieporządek, chaos, którego nie dało się ogarnąć.
Widziałem starych i nowych bogów, wyrzucone mity, zieleń i czerwień, nicość i
wszystko. Na to po prostu ciężko znaleźć właściwe słowa.
—
Czyli nic się nie stało z chaosem przez te lata?
—
Nie. Dziwne, prawda? No, może tylko… — urwał i nie dokończył myśli. — Nie, już
nic.
Jeśli
miał wskazać jedną różnicę, jedną rzecz, która zmieniła się w ciągu stu lat, to
wysokość. Chaos się podniósł. Na samym początku leżał niżej, a gdy odchodził,
sięgał już po wystającą skałę.
—
Harry, czy Eleanor coś zmieniła? Ukradła nam wtedy dwie części chaosu, ale
oboje dobrze wiemy, że nic się nie zmieniło w świecie. Nie wykorzystała ich. A
co z innymi fragmentami? Przecież chaos tysiące lat temu się rozwarstwił.
—
Udało nam się zebrać większość części — przyznał Harry, opierając głowę o korę
drzewa. Zabrał ją jednak szybko, gdy jakaś gałąź wbiła się mu w szyję. — Większość,
nie wszystko. Dwie części zabrała nam Eleanor. Położenia reszty nie znamy. Może
są tutaj?
Harry
wyprostował się i rozejrzał po okolicy. Ruszył biegiem przed siebie. Erik
szybko podniósł się i ruszył za nim, choć musiał przyznać, że strasznie ciężko
było biegać po mokrej, zabłoconej ziemi. Stopy ślizgały się przy każdym kroku,
kilka razy niemal przewrócił się, lecz zdołał dogonić przyjaciela, gdy ten zatrzymał
się.
—
Znowu on — szepnął.
Erik
wychylił się zza Harry’ego. Zza drzewa nieśmiało wyszedł przykulony mężczyzna,
pochlipując cicho pod nosem i zanosząc żałosne błagania w ich kierunku.
Wyciągnął dłoń, więc odruchowo się cofnęli. Mężczyzna przyklęknął.
—
Czy widzieli panowie moją córkę? — spytał, z trudem łapiąc oddech. Zdjął czapkę
i przycisnął ją do piersi, chyląc nisko czoło. — Błagam, czy znaleźli ją
panowie? Ona jest taka młoda. Zgubiła się w lesie. Spalą ją. Nie, utopią, ale
po co topić dziecko? Błagam, ratujcie ją! Ratujcie… — głos załamał mu się, a
przynajmniej tak Erik początkowo sądził.
Nagle
jego prawe ramię uniosło się, a z ust mężczyzny wydobył się agoniczny krzyk.
Stare ciało wygięło się w łuk. Złapał się za głowę i zaczął wrzeszczeć jak opętany,
gdy z oczu zaczęła spływać mu czarna maź zamiast łez. Nie była to na pewno
krew.
—
Odsuń się! — ryknął Harry, odpychając Erika na bok.
Poślizgnął
się o błoto i poleciał razem z Harrym w dół wzniesienia. Przeturlali się przez
kępy liści, aż walnęli plecami o drzewo. Erik zdusił w sobie krzyk, choć
otępiający ból zaczął promienieć po całym tyle. Oparł się o ziemię, z trudem
podnosząc. Harry nie wstał. Twarz ukrył za ramieniem, kierując ją w stronę
podłoża.
—
Pomóc ci wstać? — zaoferował Erik.
Nastąpiła
cisza, a potem znów uniósł się wśród deszczu wrzask mężczyzny szukającego
córki. Erik gwałtownie odwrócił głowę. W szyję wszedł mu skurcz. Na moment
całkowicie go sparaliżowało. Nie dał rady wydusić z siebie choćby jednego
słowa. Mężczyzna biegł ku nim. Z ust, oczu, nosa i uszu wylewały się czarne
mazie, które rozchlapywały się po całej okolicy. Erik zacisnął szczękę tak
mocno, że aż zęby mu zazgrzytały. Wydobył z pochwy miecz. Uniósł rękojeść i
wziął głęboki wdech, kiedy Harry wciąż leżał na ziemi. Rzucił przyjacielowi
krótkie, pełne litości spojrzenie. Przez
całe życie nie widziałem cię tak rozpłaszczonego, pomyślał, a potem ruszył
na mężczyznę. Pod jego stopami zazgrzytało. Zignorował jednak dźwięk i
zamachnął się, by zaraz zadać czyste cięcie przez cały tułów mężczyzny. Zamiast
krwi spłynął szlam, który nie opadł w dół, tylko powędrował wprost na Erika.
Zamarł
na moment. Myśli wrzeszczały, by uciekał, chował się, nie dał dotknąć tej
czarnej mazi, ale była coraz bliżej. Nagle poczuł dotyk w pasie. Harry złapał
za dłoń Erika — tę, która trzymała rękojeść. Popchnął go kawałek i wbił kraniec
ostrza wprost w serce mężczyzny, przecinając razem z nim obrzydliwą maź. Ta
okręciła się wokół miecza.
—
Puść — syknął Harry.
Równocześnie
zwolnili uścisk i polecieli na ziemię. Erik złapał się najniższej gałęzi
drzewa. Jakoś zdołał utrzymać równowagę. Szybko odwrócił się i sięgnął za
siebie, aby chwycić Harry’ego. W ostatniej chwili ścisnął go w nadgarstku.
Przyciągnął przyjaciela do siebie i pomógł mu ustać w miejscu. Dopiero wtedy
spojrzeli sobie prosto w oczy.
—
Harry, ty… — zaczął, ale urwał, gdy białe, pozbawione życia ślepia wbiły się w
niego. Nie tylko ich fragment, ale już całość… Były magiczne i przerażające w
jednym, ale przede wszystkim puste. Czarna źrenica zanikła. Tęczówka straciła
swoją piękną barwę, ustępując miejsca czystce… bieli. Oczy wydawały się nie
należeć do Harry’ego. Nie pasowały do delikatnych rysów jego twarzy.
—
Nie patrz, błagam — szepnął z trudem Harry.
—
Skąd ty…? — Pokręcił głową. — Przecież cię już widziałem bez okularów!
—
A jakie mam oczy? — spytał lekko zdezorientowany. Sięgnął ku twarzy i palcami
musnął miejsce, na którym powinny być okulary. — Nie ma ich…
—
Białe, Harry, białe — powtórzył, żeby nie miał żadnych wątpliwości.
Harry
położył dłoń na piersi Erika i spróbował go popchnąć. Zabrakło mu jednak na to
sił, więc jedynie pogładził przyjaciela. Pusty wzrok wbił w ziemię.
—
Puść mnie — rozkazał słabym, nic nieznaczącym tonem.
—
Dlaczego? — zainteresował się Erik. — Nie obchodzą mnie twoje oczy. Twoja
sprawa.
—
Nie tylko moja… — Pokręcił głową. — To coś więcej…
Więcej, powtórzył
w myślach Erik. Gdyby nie znał drzewa genealogicznego całego rodu strażników
„czasu”, zacząłby się obawiać, że Harry jest jednym ze Spowiedników. Było to
niemożliwe. Znał ojca Harry’ego, jego dziadka, wspominał ledwo pradziadka, ale
opowieści o przodkach pamiętał dokładnie. Tak samo z całą linią kobiet, matek,
które wybierała sama Afrodyta, by nosiły dzieci strażników „czasu”. Jednak mimo
wszystko Harry chował w sobie jakąś umiejętność, która wykraczała poza
zdolności jego rodziny albo którą rodzina ukrywała przed pozostałymi.
—
Oj, nieważne — fuknął, łapiąc Harry’ego w pasie. Nawet nie był ciężki, ale
jeśli chodziło o taszczenie go w tym deszczu, to wolał znaleźć lepszą opcję. —
To gdzie teraz idziemy?
—
Musimy znaleźć Alicję — odpowiedział. — Podejdź też do tego mężczyzny. Musimy
się przyjrzeć tej „mazi”, temu czemuś — dodał wątpliwie. — Wolałem nie
ryzykować z dotknięciem przez to coś.
—
Na przeklętą piętę Achillesa, to ruszyło na mnie! — podkreślił Erik. —
Dosłownie rzuciło się i próbowało mnie… W zasadzie nie wiem, co zrobić, ale
wątpię, by coś dobrego.
—
Chciało cię zabić — poprawił go natychmiast. — Chciało cię przebić w okolicach
wątroby. Nabić na kolec, jak wolisz. Działało trochę instynktownie, ale miało
świadomość.
—
Świadomość? Weź nie strasz. Już mnie przerażają Spowiednicy, a co mówić o mazi,
która ma świadomość. Jeszcze nas zaatakuje pomimo śmierci tego mężczyzny…
W
tym samym momencie grom trzasnął z nieba, uderzając wprost na drzewo znajdujące
się za Harrym i Erikiem. Oboje podskoczyli z przerażenia do przodu. Smród
spalenizny uderzył w ich nozdrza, a dziwne ciepło rozprzestrzeniło się wokół,
gdzie jeszcze chwilę temu panował chłód.
Erik
obejrzał się ku niebu. Ręka Zeusa nie wyjrzała zza chmur, bogów w nich nie
było. Panowała jedynie smutna pustka, którą nawałnica deszczu próbowała
wypełnić. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że właśnie tak może wyglądać świat
bez bogów. Żadnych pałaców kryjących się w chmurach, żadnych zabaw na
śmiertelnikach, gdy nuda przybędzie do pałaców bożych, nie wspominając o
przeznaczeniu, która determinuje los ludzki. Byłaby tylko pustka i to, jak
ludzie sami pokierują swoim życiem. Przerażały go te myśli, a zarazem
ekscytowały. Pragnął zobaczyć inny świat, przeżyć w nim choćby jeden dzień i
udowodnić bogom, że dni ich chwały dawno przeminęły, a świat nie potrzebuje
ich, by istnieć…
—
Cisza — odezwał się Harry, wskazując palcem na niebo. — Cisza i pustka.
—
Prawda? — zgodził się. — Podobałby ci się taki świat? Bez bogów?
Harry
zaśmiał się pod nosem.
—
Nawet nie próbuj bluźnić — skarcił go. — Jest po prostu inaczej. Świat
potrzebuje bogów, a bogowie potrzebują świata. Tak było, gdy z chaosu powstał
świat…
—…
i tak będzie, gdy świat znowu obróci się w chaos — dokończył Erik nieumyślnie. —
Chaos… — powtórzył ciszej i odwrócił się ku mężczyźnie, który leżał martwy na
ziemi.
Zbliżył
się do zmarłego ostrożnie, pociągając za sobą Harry’ego. Ciało nie ruszało się,
maź gdzieś zniknęła pod nim, nie pozostawiając choćby jednego śladu wokół.
Erikowi nie podobało się, że jedyny ślad, który pomógłby im zrozumieć, co się
właściwie stało, zniknął pod ciałem. Nie zamierzał go przesuwać. Wystarczyło,
że niósł już Harry’ego.
—
Może to moc Edgara? — zaproponował niepewnie, choć nawet w jego mniemaniu słowa
brzmiały jak tanie kłamstwo, które próbował sprzedać na jakimś podrzędnym
targu.
Harry
nie dał się przekupić. Pokręcił głową i odparł:
—
Zacząłeś mówić o chaosie.
Chłodny
pot spłynął po plecach Erika. Na samo wspomnienie o chaosie żołądek podszedł mu
do gardła. Maź przypominała ten przeklęty nieporządek, który nosił w sobie
wszystkie kolory świata, zbite w pozornie ciemną barwę.
—
Trochę mi przypominała chaos — wytłumaczył krótko Harry’emu. — Ale nie zdążyłem
się jej dokładnie przyjrzeć.
Wskazał
na ciało. Poruszyło się. Erik zadrżał na widok delikatnie dygającej ręki
zmarłego. To nie ziemia się osuwała, wiatr nie był na tyle silny. Przymrużył
oczy, spodziewając się, że to tylko złośliwa wyobraźnia płata mu figle, ale gdy
Harry odepchnął go, by stanąć na równe nogi, zrozumiał. Zmarły wstawał. Oparł
się dłonią o grząską ziemię, a potem stopą przydusił kałużę.
Sięgnął
do pochwy. Zastał w niej tylko pustkę. Miecza już nie było, wbił go razem z
Harrym w mężczyznę. Pochylił się i złapał pierwszy kij, który leżał pod jego
stopami. Plecak zsunął z ramion i spojrzał na Harry’ego błagalnym wzrokiem. Uciekajmy, chciał powiedzieć, lecz nim
zdołał otworzyć usta, Harry złapał go w nadgarstku i pociągnął za sobą, w dół
wzniesienia.
Obejrzał
się przez ramię ostatni raz. Mężczyzna rozwarł szeroko szczękę, wylewając ze
swoich ust szlam. Oczy przemieniły się w nieskazitelną czerń, a skóra
poszarzała. Nagle skoczył w dół za nimi. Erik odwrócił się i przyspieszył.
Stopy ślizgały się po mokrej nawierzchni, co chwilę potykał się o jakieś
gałęzie, lecz biegł jak opętany.
Harry
spoglądał na okrągło — tu na lewo, tu na prawo. Nagle skręcił z Erikiem w prawą
stronę. Mężczyzna ominął ich i walnął w drzewo, kiedy próbował podążyć za nimi.
Otrząsnął się szybko i pognał ku Erikowi i Harry’emu, gdy weszli na prostą,
płaską powierzchnię. Las się kończył, drzew było coraz mniej, a i na szczęście
zaczęło tylko kropić. Erik przetarł twarz i wziął głęboki wdech powietrza. Nie
biegał od stu lat i żałował, że nie poćwiczył nim wyruszyli na misję. Ledwo
łapał dech, Harry’emu bieg również sprawiał trudność. Chwiał się na boki, ale
Erik przytrzymywał go, by nie upadł.
—
Gdzie… — zasapał — biegniemy? — dokończył pytanie. Harry pozostawił je bez
odpowiedzi. W milczeniu wybiegli z lasu.
Przed
oczami Erika wyłoniło się bezkresne morze, okalające ciemną zielenią i
błękitem, które w niczym nie przypominało barwy, jaką miała woda. Ciemna plama
widniała na horyzoncie, niby słońce,. Mieniło się ciemnymi barwami, skrywając
za sobą wszystko, co Erik znał. Nie umiał tego inaczej opisać. Nieporządek
wszystkiego mieszał się z wodą. Był chaosem, co do którego Erik nie miał
żadnych wątpliwości.
Wyszli
pospiesznie na kamienną skarpę. Harry upadł na kolana, a potem przewrócił się
na bok, dysząc i drżąc w agonicznych konwulsjach. Białe oczy pokryła krew,
wyciekająca spod powiek cienkimi strumykami. Erik przyklęknął obok przyjaciela,
lecz wtedy rozległ się ryk.
Wstał
gwałtownie i przesunął na bok, tak aby stać się celem goniącego ich mężczyzny.
Kawałek kija zacisnął w dłoniach.
—
Uważaj… — wydusił z trudem Harry, oddychając ciężej niż wcześniej. Klatka
piersiowa podnosiła się i upadała powoli.
—
Uważam…
Odsunął
się jeszcze dalej. Fale uderzyły w skały, roznosząc rumor po całej okolicy.
Erikiem wstrząsnęło. Rozległ się trzask gałęzi. Mężczyzna wyskoczył jak
poparzony z lasu. Szargał głową na boki w szaleństwie, wypluwając chaos
wszędzie, gdzie tylko mógł. Zauważył Erika i na niego pognał.
Erik
uśmiechnął się na myśl, że Harry póki co jest bezpieczny. Odskoczył kawałek
dalej. Podniósł kij i przygotował się do uderzenia. Mężczyzna werżnął paznokcie
w głąb skóry, zostawiając na jej powierzchni maź chaosu. Ręce wyciągnął przed
siebie i skoczył na Erika. Ten skulił się. Zmarły przeleciał nad nim. Czarna
substancja skapnęła Erikowi na kurtkę. Nie wahał się. Zdjął ją szybko i rzucił
do morza.
Mężczyzna
prześlizgnął się kawałek na mokrej trawie, lecz zdołał zatrzymać. Nim jednak
wstał, Erik pognał ku niemu. Rzucił kij, celując prosto w jego prawe oko. Wszystko jest bronią w moich dłoniach, pomyślał,
gdy ostry kraniec kija przebił twarz zmarłego. Zacharczał w złości. Chwycił w
obie dłonie badyl i wyciągnął go za jednym razem, rozbryzgując chaos po trawie.
Erik
podskoczył, unikając dotknięcia mazi. Wylądował na ziemi, tuż przed zmarłym.
Podniósł prawą nogę, zgiął ją w kolanie i wyprostował, kopiąc przeciwnika
prosto w rękojeść, która dyndała w piersi mężczyzny. Chaos został na bucie
Erika, kiedy zmarły poleciał tuż na skraj skarby. Woda znów zadudniła na dole, trząsając
o skały.
Erik
ściągnął w pół pierwszego buta drugim. Zamachnął się i kopnął powietrze najsilniej
jak potrafił, posyłając but wprost na mężczyznę. Zawarczał, a chwilę później
but walnął go w sam środek czoła. Zachwiał się i poleciał ku morzu, aby to go
pochłonęło.
Nastała
cisza.
Erik
przełknął głośno ślinę i zadrżał. Zaraz jednak otrząsnął się i sprawdził każdy
kawałek swojego ciała. Żaden fragment chaosu nie został na nim. Odwrócił się
więc i pognał do Harry’ego. Przyklęknął nad nim. Chwycił za głowę i położył na
swoich kolanach. Dotknął czoła przyjaciela. Było rozpalone. Oczy już nie
krwawiły, ale powieki miał przymknięte. Spał, jeszcze nie umarł, bo oddychał,
tylko że Erik widział, jak szybko traci siły.
—
Trzymaj się jakoś — szepnął, a potem pomyślał, że wszystko zaczęło się od oczu.
Najpierw się pojawiły, a potem zaczęły krwawić, a teraz Harry słabnął z każdą
chwilą. — Nie wstrzymuj mocy — powiedział, powoli zdając sobie sprawę, że Harry
może w tym momencie robić jedną z najgłupszych, ale i najbardziej
prawdopodobnych rzeczy — zaduszał w sobie moc pochodzącą z oczu.
—
Haha, umiera! — krzyknął ktoś zza Erika.
0 Comments:
Prześlij komentarz