[Zmierzch bogów] ROZDZIAŁ 3. τίποτα


Alicja odstawiła wazon z kwiatami na półkę. Poprawiła białe przebiśniegi, a pośrodku nich włożyła kępę bazi przewiązanych niebieską wstążką. Uśmiechnęła się chłodno, gdy kwiaty przesunęły się w jedno miejsce, niszcząc układ bukietu, z którym męczyła się przez godzinę.
Wzięła głęboki wdech i przymknęła powieki, odliczając do dziesięciu. Poczuła rodzący się chłód w dłoniach. Dasz radę, nie poddaj się emocjom, motywowała się w myślach. Nie mogła pozwolić, by po raz kolejny w tym tygodniu stracić kontrolę. Przecież nauczyła się używać daru od bogów, kiedy skończyła dziesięć lat, więc co się zmieniło w ciągu dziesięciu wieków? Dorosła? Moce opuszczały jej ciało? Jakakolwiek nie byłaby odpowiedź, obawiała się dalszych konsekwencji. Zebrała chłód w jeden kryształ lodu i wrzuciła go do pustego wazonu spod stołu.
Otworzyła oczy i jeszcze raz spróbowała poprawić bukiet. Ciężkie kwiaty oparła o bazie, a lżejsze ułożyła z przodu. Wazon zachwiał się. Chwyciła go, nim zdążył wypaść z półki. Ustawiła głębiej, bliżej ściany. Położyła po jego obu stronach książki i dopiero wtedy odsunęła się.
Wyglądał obrzydliwie na tle ogrodu cioci. Kwiaty ze wszystkich stron świata, o barwach, które przyćmiewały nawet najpiękniejsze krainy świata śmiertelników, otaczały zewsząd krainę między Olimpem a ziemią ludzi. Zaczynały się między komnatą matki Alicji, a kończyły gdzieś wśród mgły, za którą już wznosiła się wysoko góra bogów. Skromny wazon i nieudolnie wykonany bukiet nie pasowały do piękna natury. Przebiśniegi niszczyły kolorową harmonię tworu, o który ciocia dbała przez tysiące lat. Dzieło Alicji jedynie zawadzało.
Zabrała wazon i wylazła z niego wodę. Kwiaty wyrzuciła do wiadra, ale bazie zostawiła przy sobie. Włożyła cienkie gałązki do kieszeni białej sukni. Zabrała torbę z podłogi i, nim wyszła, po raz ostatni spojrzała na ogród. Nikt nie podlał wschodniej części. Dziwne, pomyślała. Zazwyczaj o tej porze ciocia kończyła nawadniać swoje ukochane roślinki.
Alicja pokręciła głową. Nie powinno jej to w żaden sposób obchodzić... A przynajmniej tak uważała z początku. Jednak kiedy tak szła między alejkami żywopłotu i dłużej myślała nad niepodlanymi kwiatami, tym bardziej zaczęła ją niepokoić nieobecność cioci. Nie opuściłaby swoich roślinek ot tak, dla kaprysu.  Wychodziła ze swojego pola elizejskiego tylko w dni, gdy babcia wzywała na naradę. Musiało się coś stać.Nikt jednak nie poinformował Alicji o żadnym spotkaniu.
— Któryś z bogów wypowiedział wojnę — zdała sobie sprawę.
Wyjęła z torby telefon i zadzwoniła do Harry’ego. Odczekała kilka sygnałów, ale ostatecznie odpowiedziała jej automatyczna sekretarka. Buchnęła chłodnym oddechem, który zmroził ekran komórki. Syknęła i rzuciła aparatem o chodnik, roztrzaskując go na kawałeczki. Nadepnęła na baterię i raz za razem zaczęła ją gnieść, aż zostały z niej tylko drobne fragmenty.
Wiedziała…
Odbyło się spotkanie.
Nikt jej nie poinformował.
Harry nie odbierał.
— Znowu… — szepnęła.
W kącikach oczu zebrały się łzy. Pociągnęła nosem, a potem przymknęła powieki, z całych sił powstrzymując się od płaczu. Nic to nie dało… Rozpłakała się jak małe dziecko. Usiadła przy żywopłocie. Kolana przyciągnęła do piersi, a głowę schowała między nimi — tak, aby nikt jej nie zauważył.
Ptak, jak na złość, zaćwierkał nad jej uchem radosną melodyjkę. Machnęła na niego ręką, lecz nie odsunął się, co więcej, podszedł bliżej. Trącił ją w nogę dziobem. Nie zabolało, jedynie lekko zakłuło, ale w tym momencie wołała w samotności przeżywać smutek. Nawet to jej nie wychodziło. Słońce świeciło od samego ranka ostrym żarem, niepasującym do jesiennych dni, które nadeszły wraz z odejściem Persefony do Hadesu. Silny wiatr z poprzedniego dnia ustał. Świergot ptaka wydawał się już tylko dobijać Alicję.
Wyciągnęła z kieszeni jedną z bazi, a potem okręciła ją w dłoni, przyglądając się białym poduszeczkom, które zaczęły powoli żółknąć. Rzuciła gałązkę za siebie. Odruchowo sięgnęła po kolejną, lecz cofnęła rękę, gdy Nefele przytargała na swoich włosach pierwsze chmury, osłaniając nimi jasne słońce Apollina. Podziękowała w duchu za dar przyjemnego chłodu, który w końcu otulił jej ciało. Właśnie jego potrzebowała, bo niczego innego nie miała prawa oczekiwać. Może marzyła gdzieś w głębi serca, by chociaż raz uczestniczyć w jakiejś istotnej naradzie rodzinnej. Jednak od tysiąca lat nikt jej nie wezwał i wydawało się, że nic nie zmieni się w ciągu najbliższych setek lat…
— Znowu ryczysz? — odezwał się głos z nad Alicji.
Podskoczyła w miejscu i uderzyła w coś twardego. Rozległ się chrupot, a potem już tylko krzyk — i Alicji, i jakiegoś mężczyzny. Rozeszli się w obie strony. Alicja złapała się za czubek głowy i rozmasowała go.
— Co to miało być? — spytała, opierając się o przeciwległą część żywopłotu. — Kim… — urwała, nim zdążyła dokończyć pytanie.
Mężczyzna wydawał jej się wyjątkowo znajomy. Kojarzyła skądś te śmieszne szpiczaste uszy i orli nos z zagłębieniem, jakby po jakiejś bójce…
— Erik? — wypowiedziała imię z niedowierzaniem w głosie. — Erik, to ty?
Rozłożył szeroko ręce.
— Chcesz mnie przytulić czy od razu pocałować?
— Chyba oba.
Zaśmiała się, a potem pognała w ramiona Erika. Chwycił ją. Złączyli się w krótkim, ale słodkim pocałunku, którego wyczekiwała przez ostatnie sto lat rozłąki. Wrócił? Nie wierzyła. Sądziła, że to tylko piękny sen, który zesłał jej w podzięce Morfeusz, ale każdy dotyk był prawdziwy. Czuła pod swoimi palcami twardą skórę twarzy i krótki, lekko szorstki zarost.Erik zmienił się. Po stu latach nieobecności nic nie zostało z dawnego chłopaczka. Urósł. Nie sięgała do ust mężczyzny tak łatwo, jak kiedyś. Musiała stawać na palcach. Odsunęła się i spytała troskliwym głosem:
— Co się z tobą stało?
— Misja. Ciężka — dodał ciszej. — Wiesz, jak cię wyślą na sam koniec świata, a potem każą ci tam spędzić sto lat na pilnowaniu jakiejś kobiety, to musisz jakoś to przetrwać.
— Kobiety? — chwyciła go za słówko.
— Niesamowite. Widzę, że ty nic się nie zmieniłaś. Nadal słyszysz tylko to, co chcesz słyszeć. — Pocałował Alicję w czoło. — No, może się trochę skurczyłaś.
Nic się nie zmieniłam, zastanowiła się nad słowami Erika. Minęło kolejne sto lat jej życia, lecz odbicie w lustrze pozostawało takie same. Obcięła jedynie włosy, białe jak śnieg, którego strzegła, lecz Erik tego nie zauważył.
— Kobieta — powtórzyła złośliwie.
— Tak, kobieta. Nie martw się, po kilku miesiącach znudziła mi się — powiedział na usprawiedliwienie. Nawet mu uwierzyła. — Tylko ty mi się nadal nie znudziłaś po tylu latach.
— Może dlatego że jestem zajęta? — zaproponowała wrednie, jakby chciała mu wypomnieć błąd sprzed stu lat. Żałowała wypowiedzianych słów, ale niezależnie od tego, jak bolesne były, to i prawdziwe.
— Henry? — Westchnął ciężko. — Pobraliście się?
— Harry — poprawiła go po chwili. — Zmienił imię.
— Super.
— Oj, weź, sam zmieniłeś imię — przypomniała mu.
— Raz, i to z tego głupiego greckiego. Kto to wymyślił paradować po ulicy jako „Anatoliusz”.
Alicja parsknęła niepowstrzymanym śmiechem. Już wyobrażała sobie sytuację, jak Erik przedstawia się komuś jako „Anatoliusz”. Dobrze, że zmienił imię.
— Naprawdę miło cię znowu widzieć po tylu latach — szepnął, a potem ujął policzki Alicji. — Nawet nie wiesz, jak bardzo tęskniłem.
— Erik… — zamyśliła się. Jak miała mu odpowiedź, kiedy pragnęła jedynie wyznać mu zwyczajne „kocham cię”? — Ciebie też miło widzieć — nie skłamała, ale i nie odważyła się na prawdę.
— Kłamczuszka z ciebie — szepnął jej na ucho.
— Bogowie nas słyszą.
— No i co z tego? — Zaśmiał się cicho. — Oni i tak się nami nie interesują.
— „Nami” osobno na pewno, ale kiedy jesteśmy razem?
— Kiedy jesteśmy razem jest miło. — Pogładził włosy Alicji. — I to jest jedyne „miło”, jakie możemy zaznać w naszym długim, pięknym życiu jako strażnicy tych przeklętych przedmiotów.
— Nie mów tak. — Odsunęła mężczyznę od siebie. — Nie chcesz chyba rozgniewać Ateny.
— Rozgniewać? — zdziwił się, ale w jego oczach nie ujrzała zdziwienia, a bezsilność.— Sto lat w samotności zawdzięczam gniewowi Ateny.
Cofnęła się, uciekając z uścisku Erika. Złączyła dłonie i przybliżyła je do ust, które zacisnęła w wąską linijkę. Powieki przymknęła mocno. Nie wolno jej było zapytać, dlaczego Atena wysłała go na stuletnią misję. Po prostu nie mogła, bo domyślała się okrutnej prawdy.
— Domyśliłaś się? — Odetchnął z ulgą. — Widzisz? Nawet nie musiałem ci niczego mówić. Wszystko wiesz. — Zaklaskał. — A mówią, że to Henry… Przepraszam, Harry — poprawił się. — Że to Harry jest geniuszem. Albo tak łatwo mnie odczytać.
— Eriku… — zaczęła i na wypowiedzeniu jego imienia skończyła.
— Sto lat, Alicjo. Sto. Ani dzień dłużej, ani dzień krócej.
— Eriku…
— Nie, nie, nie. — Uciekł od niej wzrokiem. — Mam dosyć. Mam po prostu dosyć tego piekła. Atena może sądzić, że ją zdradziłem, ale to nie to. Bogowie pozbyli się mnie jako pierwsi. Jestem nikim. Sto lat na jakiejś cholernej misji! I po co mi ona? Bez celu! Bez sensu!
Wyobrażała sobie, jak podchodzi do Erika, tuli go do siebie i mówi, że wszystko będzie dobrze, a bogowie docenią jego poświęcenie… W głębi duszy wiedziała jednak, że będzie to największe kłamstwo w jej życiu. Wysłali go, bo nie chcieli, by przeszkadzał. Uniknęła takiego samego losu tylko dlatego, że oficjalnie była narzeczoną Harry’ego.
— Przepraszam — wydukała niewyraźnie. — Przepraszam… To moja wina.
— Nie, Alicjo, to nie twoja wina i dobrze o tym wiesz.
— Przepraszam. — Znowu rozpłakała się. — Przepraszam, bo wiem, że Harry zaraz tu przyjdzie. Cioci nie było w jej ogrodzie. Pewnie się zebrali. Nie zaprosili mnie, więc to coś poważnego.
— Na przeklętą piętę Achillesa — syknął. — Czyli już siedzi u Ateny na herbatce i dowiaduje się szczegółów misji.
— Nie odebrał telefonu.
Erik luknął na porozrzucane wokoło fragmenty urządzenia.
— Widzę — burknął. — To dlatego ojciec kazał mi tu przybyć. Cudownie…
— A co? — Przetarła mokrą twarz. — Myślałeś, że zgodzi się na nasz ślub.
— Nic nie myślałem. I na nasz ślub? — Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. — Chyba musiałbym uratować samego Zeusa, by móc dostąpić takiego zaszczytu.
— Pewnie masz rację — zgodziła się.
Nastało długie, nieprzyjemne milczenie.
Alicja zebrała resztki telefonu. Wolała nie zaśmiecać ścieżki, po której stąpała ciocia do swojego ogrodu. Już wystarczająco zawiodła rodzinę. Nie mogła pozwolić, by taka sytuacja wydarzyła się po raz kolejny — szczególnie w tak trudnych dla Olimpu chwilach. Jak wielkie zagrożenie musiało się pojawić, by zebrać całą ich trójkę? Obawiała się, że zaprowadzi ich w miejsca, do których nie zapuszczali się zwykli śmiertelnicy.
Słońce Apollina znalazło się wysoko na górze, gdy pociągnęły je ze sobą konie Heliosa. Rozległo się rżenie, a wraz z nimi w oddali pojawił się jakiś kształt. Harry przybył…
Wyszła narzeczonemu na spotkanie wraz Erikiem.
— Witajcie — powiedział sztucznym, mechanicznym tonem, jakby mówiąc dobrze wyuczoną kwestię.
— Hej — przywitali się równocześnie z Erikiem.
— Witaj z powrotem, Eriku.
Posłał przyjacielowi chłodny uśmiech, po czym poprawił okulary, które zsunęły się z nosa. Ile jeszcze zamierzał je nosić? Dostał je jeszcze od dziadka, krótko po narodzinach. Mogły już co najwyżej robić za zabytek, a nadal służyły w codziennym funkcjonowaniu.
— Harry, jak cudownie cię widzieć! — Rozłożył szeroko ramiona, jakby zamierzał przytulić przyjaciela. Tak się nie stało. — A może i nie. Źle cię widzieć. Po prostu po tej stuletniej misji trudno mi się przyzwyczaić znowu do twojej twarzy.
— Jak zawsze niedojrzały — mruknął pod nosem. — Trudno. Mimo wszystko cieszę się, że cię widzę. Wykonałeś misję. Wspaniale. Gratulacje.
— Ta… Cudownie. Mam nadzieję, że Atena jest zadowolona z efektów mojej pracy? — spytał, choć Alicja znała już odpowiedział. Erik zapewne też.
— Tak, byłem u Ateny. Nie…
— Nie wspomniała o mnie — dokończył za Harry’ego. — Dziękuję za całkowitą szczerość, drogi przyjacielu. Cudownie wrócić do… — wziął głęboki wdech i dodał: — domu.
— Błagam, już przestańcie — wtrąciła się Alicja. Zbyt daleko szła już ich kłótnia. — Atena. Proszę, powiedz nam, co wiesz, Harry, i miejmy misję z głowy.
— To nie będzie takie proste.
— No co ty nie powiesz? — fuknął złośliwie Erik.
— Błagam… — Alicja spojrzała na ukochanego wymownie. Zgadzała się z nim, ale w tych okolicznościach nie pomagał sobie. Martwiła się, że kolejna uwaga zaprowadzi go przed oblicze Ateny, a potem przed sąd bogów.
— Dobrze, przepraszam. Jestem po prostu zmęczony misją — usprawiedliwił się.
— Rozumiem.
Harry kiwnął na znak zrozumienia, a potem wskazał na kamienną ławkę. Cała trójka usiadła obok siebie. Alicja wybrała środek.
— Ares wypowiedział bogom wojnę — zaczął od najważniejszej informacji. — To nas nie dotyczy — dodał szybko, nim ktokolwiek zdążył odezwać się.
— Nie dotyczy — zdziwił się Erik. — Chcesz mi powiedzieć, że Atena powierzyła ci… — uśmiechnął się szeroko — mniej priorytetowe zadanie. Wysłała gdzieś… Na wielkiego Zeusa, coś ty zrobił? — Parsknął śmiechem.
— Spokojnie, nie ekscytuj się tak — uspokoił przyjaciela.
Alicja w oczach Harry’ego dostrzegła ledwie zauważalny niepokój i to po raz pierwszy w swoim życiu.
Przetarła wierzch dłoni. Kryształki lodu wyłoniły się spod jej skóry. Otarła chłodne miejsce, lecz lód nie zniknął. Przemieścił się jedynie wyżej, sięgał już do nadgarstka. Nic się nie dzieje, pomyślała, zakrywając zniszczony kawałek skóry fragmentem sukni.
Chłodny wiatr przybył ze wschodu. Złapała się za ramiona, jednak zimno zaczęło przenikać do głębszych partii jej ciała. Zamarzała, kiedy słońce powinno ogrzewać ją swoimi płomieniami.
— Alicjo? — zainteresował się Harry.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!