Kornelia odsunęła dłoń i przymknęła
oczy, obiecując sobie, że spróbuje jeszcze raz. Za pierwszym razem nie
pociągnęła drzwi wystarczająco mocno, wahała się, choć powinna być pewna swojej
decyzji. Wątpliwości nie zniknęły, ale pewność rozkwitła, gdy w myślach
dodawała sobie odwagi.
Sięgnęła do klamki, lecz jej dłoń
napotkała jedynie nicość.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
Już nie znajdowała się w Hadesie, a w pokoju Daniela. To jedno miejsce
rozpoznałaby już wszędzie. Nie rozumiała tylko jednego, dlaczego tutaj?
Wydawało się, że już napotkała wszystkie możliwe zdarzenia z tego punktu. Mimo
to zaczynała kolejny cykl w tym samym pokoju, z Danielem, tym razem
spoglądającym za okno. Nadchodziła burza. Gęste, ciężkie chmury zbierały się
wokół włosów bogini, a Boreasz swym rykiem obejmował Lublin. Kwestią czasu
było, nim Zeus wystawi dłoń i ześle na ziemię kilka piorunów.
Jednak nie to dręczyło Daniela.
Wydawał się zmartwiony. Bujał gdzieś
wśród tych chmur, wzrok mając pusty, niemal przeźroczysty, niepodobny do tego,
który znała. Obcy i tym samym niepokojący. Smutek ukrywał się wśród tych
jasnych piegów, choć złote włosy starały się zasłonić jego twarz. I łzy, który
z czasem zaczęły spływać po policzkach.
Dlaczego
płaczesz, chłopcze?, spytała w myślach, kiedy serce zabiło mocniej.
Dotknęła piersi i wsłuchała się w tętniący życiem organ. Współczuła Danielowi.
Gdzie podziała się jej pustka? Gdzie uciekła obojętność wobec wszystkiego, co
widziała w świecie żywych? Drzwi, podpowiedział
jej głos. Dotknęłaś drzwi.
— Znowu ty — powiedziała jedyną rzecz,
która przyszła jej na myśl.
— I znowu ty — odparł tym samym. — Ile
jeszcze razy tu wrócisz?
— Zapytaj bogów, nie mnie.
Nadal płakał. Nie wytarł łez, nie udał,
że coś weszło mu do oka, jakby w ogóle nieświadomy własnej rozpaczy.
— Płaczesz — zwróciła mu uwagę.
— Słucham? — zdziwił się.
Przetarł policzek, a potem rozwarł usta
w głębokim zdziwieniu. Nie powiedział nic więcej. Wytarł jedynie twarz, a potem
podjechał fotelem pod sam komputer. Udawał, że nic się nie stało. Uśmiechał się
radośnie, kiedy klikał w klawiaturę i szukał kolejnych stron do pokazania.
Nie chciała ich już przeglądać.
Dowiedziała się już wszystkiego. Daniel
nie był jej do niczego więcej potrzebny. I podejrzewała, że dobrze zdawał sobie
z tego sprawę. Ostatnim razem niemal wyrzucił ją z pokoju, więc czemu miała
służyć zmiana zachowania? Co jeszcze ukrywał w zakamarkach komputera?
— Już tego nie potrzebuję — odezwała
się nagle.
Daniel zamarł.
— Sł…Słucham? — zająknął się. Okulary
zsunęły się z jego nosa. Poprawił oprawki i jeszcze raz wbił wzrok w Kornelię.
— Mam na imię Kornelia Dalińska —
przedstawiła się i przymknęła powieki, wyobrażając sobie Hades i komnatę mitów
— miejsce, w którym najpewniej czekał na nią Tanatos.
— Czekaj! Pomogę ci!
Zignorowała krzyk Daniela. Martwiła ją
nagła zmiana zdania i chęć pomocy, kiedy w poprzednich cyklach z niechęcią
podchodził do współpracy. Nie wierzyła mu. W żadne słowo, w żadną obietnicę. Przeczekam jeden cykl i zobaczę, jak
zareaguje następnym razem, pomyślała w momencie, gdy usłyszała trzepot
skrzydeł.
— Witaj, Tanatosie — szepnęła, otwierając
oczy.
— To już stałem się Tanatosem, Kazio?!
— oburzył się niski, chropowaty głos.
— Pewnie znowu panienka zabłądziła.
— A to pierwszy raz? Może w końcu mapę
jej narysujemy?
— A na czym, idioto? Może na twojej
klacie. A nie! Zapomniałem, że masz tam taki busz włosów, że prędzej utkamy z
niego nową mapę.
Ryknęli śmiechem, a Kornelia schowała
twarz w dłoniach. Paliła się ze wstydu. Żadnej pustki, żadnej obojętności,
czysty wstyd, przez którego policzki zdawały się palić gorącem.
— Czyżby się panienka zawstydziła? —
spytał Radek. — Proszę się odwrócić! — zachęcił.
— Nie! — prychnęła. — Nie, nie, nie.
— Naprawdę nic się nie stało, każdemu
zdarzają się pomyłki — uspokoił ją Kazio. — Odwróci się i usiądzie z nami, jak
zawsze. Z panienką to jakoś zawsze ten spleśniały chleb lepiej smakuje!
— Zgadza się, zgadza. Poza tym chcę
porozmawiać o Bożence.
— I o tym, w którą stronę należało
pójść — zauważył.
— W lewo — burknęła niewyraźnie pod
nosem.
— Słucham?! — zdziwili się
równocześnie.
— Mówiłem, że w lewo.
— A nie bo w prawo!
— Lewo, ty głupku!
— W PRAWO!
Westchnęła. Już dawno pogubiła się, kto
uważał, że powinna iść w lewo, a kto w prawo. Kłótnia nie interesowała ją. Sama
pomyliła się w wyborze złej ścieżki i nie miała pretensji do żadnego z
mężczyzn. Martwiła się jednak o to, że znalazła się przy strażnikach, nie przy
Tanatosie. Pomyliła się?
— PANIENKO! — rozległ się krzyk.
Gwałtownie się odwróciła. Kazio i Radek
patrzyli się na nią w osłupieniu.
— Kto mówił, że w lewo? — zapytali
równocześnie i zaraz zawarczeli na siebie.
— Nie pamiętam — odparła lakonicznie.
— Oj, powiedz, nie będziemy źli —
zachęcił Kazio.
— Nie mam czasu.
Oboje zmarszczyli brwi z
niedowierzania.
— Ciągle cofa się w czasie, a nie ma
czasu dla starych kumpli — oburzył się teatralnie Radek. Założył ręce na piersi
i fuknął po nosem, równocześnie mrugając do Kazia.
Drugi z mężczyzn uczynił podobnie.
— Idę na… — zawahała się. Na co
właściwie umówiła się z Tanatosem? Na randkę? Na zwyczajne spotkanie? Wolała
nie wspominać akurat tej dwójce, że jej relacje z bogiem śmierci wykraczają
poza czysto zawodowe.
— Na randkę, prawda? — Radek poznał już
odpowiedź. — A więc nasza panienka może stanie się panią?
— Może załatwisz nam po monecie? —
zaproponował Kazio, po czym zaśmiał się radośnie. — Śmierć trochę drętwa jest,
ale dzięki tobie może się trochę rozrusza?
Radek walnął z całej siły w plecy
Kazia.
— Dobrze gadasz! — Znowu ryknął
śmiechem. — Tak więc może następnym razem opowiesz mi o Bożence? — znowu się
upomniał.
Kornelia podeszła do mężczyzn i
przysiadła się do nich przy ognisku. Dłonie przybliżyła do ognia, który
łagodnie musnął po jej skórze. Ciepło rozprzestrzeniło się po zimnym ciele.
— Przepraszam, mam czas. Opowiem o
Bożenie.
Radek przedzielił kromkę chleba na pół
i jedną część podał Kornelii. Z początku nie zamierzała jej przyjąć, wciąż
istniała szansa, że przeniknie przez jej dłonie. Jednak serce podpowiedziało
inaczej. Weź!, krzyczały myśli, a ona
usłuchała się ich. Wzięła chleb i ugryzła kawałek. Smakował obrzydliwie. Był
pokryty pleśnią, dawno stwardniał i w niczym nie przypominał chleba, który
jadła za życia.
Więc dlaczego suknia przesiąkła łzami?
— Chcesz drugi kawałek? — spytał Radek,
wyciągając ku dziewczynie drugą połówkę.
Pokręciła głową.
— Nie… — jęknęła przez łzy.
Chwyciła za rąbek sukienki i wytarła
policzki, potem oczy, lecz nie przestawała płakać. Wzięła kolejny gryz chleba,
rozkoszując się obrzydliwym smakiem. Nie
płacz, głupia, nie płacz, powtarzała w myślach. Tym razem sprzeciwiła się
im.
— Dziękuję — wydusiła z siebie z
trudem.
— Oj, nie ma za co! — krzyknął Kazio. —
Przecież to tylko chleb.
Nie tylko chleb. Widzieli ją.
Rozmawiali z nią. Interesowali się jej życiem. Wspierali, kiedy tego
potrzebowała. I w końcu dzięki nim mogła zjeść kawałek chleba.
— Oj, panie… — zaczął Radek.
— Nie „panienko” — przerwała. — Mam na
imię Kornelia. Kornelia Dalińska.
— Oj, Kornelio, nie ma co płakać —
dokończył i wyszczerzył się, ukazując dwa ubytki z przodu.
Odpowiedziała uśmiechem. Chyba naprawdę pragnęłam tu przybyć, pomyślała.
— Bożena urodziła syna, Daniela,
uciekła razem z nim do Lublina, gdyż bogowie i istoty mitologiczne ścigały ich
— zaczęła opowieść. — Obecnie pracuje jako prywatny detektyw i zajmuje się
niecodziennymi sprawami. Poznałam ją, to silna kobieta, dla której
najważniejszy jest syn. Tylko…
— Tylko co? — pogonił ją Radek.
— Daniel za każdym razem ginie.
— Jak to? — Głos zadrżał mu. — Czyli w
każdym z cyklów Daniel ginie, a ty zaczynasz od nowa?
Zastanowiła się przez moment.
— Nie — odparła stanowczo. — Za każdym
razem wracałam w innym czasie. Wydarzenia również różniły się od siebie.
Możliwe, że nawet Daniel trafił tu do was. Pamiętacie coś może?
— A jak wyglądał wnusio? — spytał
Kazio, niechętnie jedząc spleśniały ser. — Może też za mnie zjesz? — Zamrugał
słodko oczami.
— Nie, dziękuję. — Odsunęła rękę
strażnika. — Niski, niższy nawet ode mnie, nosi okulary, twarz cała w piegach,
ale ma przepiękne, złote włosy.
— Niestety, ale nie pamiętam takiego
chłopca… — rzekł ze smutkiem w głosie Radek. — Kurna cholerna, niech przeklęta
pięta Achillesa się zesra, jak go mogłem przeoczyć?!
— Możliwe, że nigdy tu nie dotarł. —
Kornelia spojrzała na ognisko w momencie, gdy płomienie przygasły. Kilka sekund
minęło, a delikatny wiatr znów poniósł ze sobą języki ognia. — Tu nie powinno
wiać — zauważyła.
Mężczyźni spojrzeli na siebie wymownie.
— Ano nie powinno — stwierdzili.
0 Comments:
Prześlij komentarz