Penelopa otarła czoło z potu, po czym zdjęła z
siebie koszulkę, pozostając w samym biustonoszu pośrodku lasu. Duchota zdawała
się niemiłosiernie pogłębiać z każdym krokiem, który stawiała w głąb
niekończącej się głuszy. Komar zabzyczał tuz obok ucha, powoli siadając na
opuchniętym ramieniu. Odnóża zaczepiły się o skórę. Penelopa szybko machnęła,
zabijając wredne robactwo jednym ruchem, po czym zrzuciła je z siebie,
wypatrując innych.
— Świat bogów a niby nie wynaleźli niczego, co
mogłoby się pozbyć tego robactwa — zażartowała, choć nie zamierzała choćby
parsknąć cichym śmiechem. Nie w tej chwili.
Wyjęła schowaną między piersiami mapę,
rozwijając ją, gdy minęła dwa identyczne dęby. Rozejrzała się i spojrzała na
wykreślony na materiale teren, z którego ledwo co umiała wyczytać. Zmieniła
pozycję mapy, a następnie jeszcze raz ją wywróciła, nie znajdując choćby
jednego punktu, który mógłby ją zaprowadzić do Pavora. Jednak nawet mimo tych
wątpliwości, czuła, że znajduje się blisko. I nie tylko on. Erik zapewnie wciąż
podążał jej śladem, a jeśli jemu wierzyć, to z Pavorem przebywał sam Ares.
Odruchowo sięgnęła do kieszeni, dokładnie
obmacując ją. Kształt fragmentu lustra wyraźnie zarysował się na powierzchni
spodni. Ścisnęła go przez ubiór, wyczuwając ostre krawędzie, które niemal
przebijały się przez gruby materiał. Niewielkie dziurki nakreśliły się wokół
części pękniętego lustra.
Przykucnęła, podnosząc z ziemi kamień, który
zmieścił się w jej dłoni. Zawinęła go w bluzę i przewiązała całość przez
biodra, mając nadzieję, że po drodze niczego nie zgubi. Droga zaczęła być
prosta — bez żadnych wzniesień, z których wcześniej spadała niejednokrotnie.
Ścieżka wydawała się rysować prosto do celu, do Granicy Olimpu. Drzewa się
rozsunęły, a cisza pochłonęła wszelkie hałasy.
Za spokojnie, pomyślała, mając na
uwadze wcześniejsze doświadczenia ze zbyt cichymi miejscami. Przetarła całą
twarz, po czym uderzyła się w policzki. Czego innego oczekiwała? Przecież wciąż
znajdowała się w krainie bogów.
Jeszcze raz luknęła na mapę. Nie potrzebowała
jej — tako samo jak Eric. Chwyciła ją w połowie i rozdarła na pół. Potem
zrobiła tak jeszcze raz, powtarzając czynność wielokrotnie, aż pozostały
jedynie strzępy, które rozrzuciła wokół siebie. Poprawiła sznurówki,
sprawdzając, czy buty dobrze trzymają się na nogach. W każdej chwili bieg mógł
się okazać zbawienny. Tym razem nie pozwoli sobie na pomyłkę.
— Myślisz, że sama dasz sobie radę?
Eric wyszedł na ścieżkę, zastanawiając
dziewczynie drogę. Odruchowo cofnęła się. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę,
że i tak musi mknąć na przód. Za plecami nie znajdowało się nic, do czego mogła
wracać. Wyprostowała się i podeszła do mężczyzny, stając kilka kroków od niego.
— Na pewno nie będę polegać na tobie —
oświadczyła, wypinając dumnie pierś.
— A wiesz, że… — Wskazał na jej niemal gołą
klatę.
— Tak.
— A tak poza tym… — Podrapał się po włosach. —
Nic ci nie jest? Naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić.
Penelopa uśmiechnęła się delikatnie. Uwierzyła
mu, bo przecież misją było dostarczyć ją bezpieczną pod Granicę Olimpu.
— Może spróbujemy jeszcze raz? — Wyciągnął dłoń.
— Spróbujmy sobie pomóc.
— A co możesz dać mi w zamian?
— Nie wiem, może… — Wzruszył ramionami.
Penelopa gwałtownie złapała się za prawy bok,
przykucając. Jej oddech stał się nierówny i ciężki. Ciemny ślad zaczął
pulsować. Eric przybliżył się. Rozejrzał się wokoło, sprawdzając, czy są
bezpieczni, po czym pochylił się nad dziewczyną. Złapał ją za ramiona.
— Możesz iść? Może wciąć cię na plecy? —
zaproponował grzecznie.
— Ja… — przerwała.
Wykrzywiła twarz w grymasie pełnym bólu. Ręce
opadły jej luźno. Eric zacisnął usta w wąską linijkę, obawiając się, że nie
zdąży wyminąć Aresa i trafić nad Granicę, zanim Penelopa umrze. Przesadził. To
była jego wina i w tym momencie mógł tylko pospieszyć się — ruszyć bez żadnego
planu, aby tylko przybyć na czas.
Nagle Penelopa owinęła ręce wokół jego szyi.
Jedną nogę zgięła w kolanie, a drugą oparła się o ziemię. Podskoczyła, celując
prosto w nos Erica. Mężczyzna szybko złapał za jej udo, przychylając dziewczynę
na prawą stronę. Puściła go. Ręką sięgnęła za siebie, wyjmując fragment lustra
z kieszeni. Zamachnęła się i podcięła mu czoło, zanim zareagował. Krew
chlusnęła mu prosto z oczy.
Penelopa oparła się nadgarstkiem o podłoże.
Stopą odepchnęła się od ziemi, wykonując w powietrzu obrót. Stanęła na równe
nogi i ruszyła przed siebie biegiem, pozostawiając za sobą jeszcze
zdezorientowanego mężczyznę.
— Cholera! — wrzasnął, rzucając się biegiem za
Penelopą. Przetarł ranę, lecz krew zaraz znowu się zebrała wokół przecięcia,
skapując prosto na oczy. — Cholera!
Zacisnęła mocniej kawałek lustra, rozcinając
sobie skórę aż do krwi. Obejrzała się przez ramię — Erik doganiał ją.
Przyspieszyła nieznacznie, choć każdy krok odbierał jej powietrze do tego
stopnia, że z trudem oddychała. Sapanie narastało. Pot spłynął po jej nagim
ciele, a dreszcze przeszły przez gołe plecy, zatrzymując się na krzyżu.
— Stój! — rozkazał.
Nawet przez myśl jej nie przyszło, by się
posłuchać. Z każdym uderzeniem serca znajdowała się coraz bliżej krańca
ścieżki. Szaleńczy uśmiech pojawił się na twarzy Penelopy. Zaśmiała się,
ciesząc z tego, że zaraz znajdzie się w miejscu, które będzie jej grobem.
Ucieknie Erikowi, by wejść w objęcia innego mordercy.
— Powiedziałem: zatrzymaj się! — ostrzegł po raz
ostatni.
Dogonił Penelopę i od razu pochwycił ją w
nadgarstku. Podciął jej nogi, przewracając za ziemię. Kolano przycisnął do jej
karku, nie pozwalając, aby wykonała choćby najmniejszy ruch.
— Puść — nakazał.
Zacisnął uścisk na nadgarstku, wykręcając
równocześnie całą rękę w barku.
— Puść albo wyrwę ci tę pieprzoną rękę! —
wrzasnął.
Wypluła z ust ziemię. Zebrała w sobie siły,
unosząc kilka centymetrów nad powierzchnią głowę. Jednak Erik zaraz przydusił
ją znowu. Z nosa spłynęła krew. Wydmuchała ją, rozpryskując wokół siebie.
Aczkolwiek nie wypuściła przedmiotu z dłoni. Krwawiła. Coraz bardziej piekło
ją. Ścisnęła lusterko jeszcze mocniej.
— Małe deja vu — powiedziała, wspominając
podobne zdarzenie sprzed kilku godzin. — Masz takie małe zboczenie, Eriku?
— Naprawdę…
— Co naprawdę? — spytała. — Do tej pory nic mi
nie zrobiłeś. Nie możesz mnie skrzywdzić.
Ogarnęła ją całkowita obojętność. Wszystko
straciło znaczenie. Nie bała się pyskować Erikowi, dogadać mu i wkurzyć. Nie
ważne, co zrobi, jak ją skrzywdzi, i tak ma dotrzeć do jednego i tego samego
miejsca.
— Pomyliłaś się. — Przekręcił ramię dziewczyny.
— Mogę.
Jej ręka przyległa do pleców. Erik złapał ją w
łokciu, po czym zaczął ciągnąć dłoń w drugą stronę. Kawałeczek po kawałeczku,
naciągając mięśnie tak, aby stopniowo pękały, roznosząc z siebie bolesne
impulsy po całym ciele.
Zacisnęła zęby, powtarzając sobie, że nic nie
czuje. Jednak bolesne impulsy przechodziły jedne za drugimi w niekończącym się
ciągu.
— Ostatni… — Nie dokończył.
Potężna ręką Aresa walnęła w twarz Erika,
rozkwaszając mu cały policzek. Przekręcił się w powietrzu i upadł z hukiem,
wgryzając się w ziemię. Dwa zęby wyleciały z ust, opadając gdzieś wśród trawy.
Penelopa wygięła plecy, podnosząc się i zaczerpując łyku świeżego powietrza.
Ziemia przeleciała przez gardło, dostając się aż do żołądka. Zrobiło jej się
niedobrze. Smak gleby wypełnił usta, doprowadzając ją do odruchów wymiotnych.
Włożyła palec do buzi i wygrzebała ze środka resztki, które ugrzęzły pod
językiem. Oddałaby wiele, aby tylko móc dostać trochę wody i przepłukać się.
Myśli odeszły, gdy spowił ją wielki cień.
Ares stanął przed dziewczyną, rozpościerając
ręce. Ryknął donośnym śmiechem, strasząc ptaki, które uciekły z drzewnych
schronów i wniosły się wysoko ku niebu, które przykryły chmury. Pałac Zeusa
skrył się w mrokach. Ojciec bogów wysunął rękę ze złotego okna, chwytając jeden
ze swych piorunów. Rzucił nim ku ziemi, trafiając tuż przed stopami Aresa. Bóg
wojny otrzepał kurz z ramion, po czym splunął, posyłając wrogie spojrzenie ku
własnemu ojcu.
Z nieba zaczęła lecieć odświeżająca mżawka.
— Zaraz pewnie ze złości wywoła burzę. —
Prychnął. — O wielki Zeusie, opanuj swą złość. Zaraz skończymy ten dramat! —
Jego ryk rozniósł się echem, docierając aż do samego podziemia, w którym
zawrzało.
Penelopa na klęczkach przeszła obok Aresa, nie
wydając przy tym choćby najmniejszego dźwięku. Przechyliła się na bok. Ból
promieniujący z ramienia nadal nie zniknął. Zacisnęła szczękę, przenosząc
ciężar ciała na drugą stronę. Już prawie minęła boga. Eric zaskowytał z oddali.
Splunął krwią, odruchowo dotykając dziąseł, w których brakowało zębów.
Odwróciła się, włosami zahaczając o nogę Aresa.
— Kobieta — odparł jedynie, kręcąc głową z
rozczarowania.
Chwycił potężną ręką za głowę Penelopy,
podnosząc ją na wysokość twarz. Przyjrzał się jej, badając niemalże każdy
skrawek ciała. Fuknął pod nosem, równocześnie odgarniając lepiące się do czoła
włosy. Puścił Penelopę, natychmiast łapiąc ją w pasie. Przerzucił bez najmniej
wyrzutów przez ramię i poszedł w kierunku, z którego przybył.
— Błagam, zaczekaj, o wielki Aresie — wydusił z
siebie Erik.
Podniósł się na chwiejnych nogach, ledwo widząc
to, co znajdowało się jego oczami. Mroczki pogłębiały się z każdą chwilą,
rozmazując obraz. Przymknął powieki. Szum w głowie nie zniknął, a przybrał na
sile. Zgnieciony policzek nabrzmiał, a szaro—sina plama pojawiła się na miejscu
krwi.
Ares nawet się nie zatrzymał.
— Błagam, o Aresie, ja muszę wypełnić tę misję.
Ja nie mogę przegrać. To… — Zawahał się, przyciskając pięść do piersi. — Ja nie
mogę zawieść tego, kim jestem.
Ares pokręcił nosem. Żebra Penelopy wbijały się
niewygodnie w jego ramię, a stosunkowo krótkie włosy sięgnęły do jego klaty,
łaskocząc owłosioną skórę. Podrzucił nią, poprawiając ułożenie wzdłuż własnego
ciała. Dziewczyna zakrztusiła się śliną. Uderzyła czołem o umięśnioną pierś
boga, zbierając włosami pot z jego torsu. Smród wydobywający się od boga
przewrócił żołądek do góry nogami. Powstrzymała się z trudem, aby tylko nie
wymiotować w takiej pozycji, lecz im dłużej przebywała w obecności Aresa, tym
bardziej miała ochotę pozbyć się wszystkiego, co dusiło ją we wnętrzu.
Przekręciła głowę na bok, zaczerpując cząstkę świeżego powietrza.
— Nie ruszaj się!
Rozkaz Aresa był absolutny. Wróciła do
poprzedniej pozycji, nie zdając sobie sprawy, że właśnie wykonała jakiś ruch.
Poruszyła się bez zastanowienia, słuchając się boga; bez cienia sprzeciwu.
— Aresie, błagam! — zaskowytał po raz trzeci
Erik.
Przeszedł kilka kroków, włócząc nogą, która
obiła się podczas upadku. Już wcześniej uszkodził ją w jaskini Mojr, ale teraz
sytuacja się pogorszyła. Uderzył w nią, próbując zmusić do posłuszeństwa. Jak
miał walczyć w takim stanie? Nie, nie był gotowy poddać się w tak kluczowym
momencie.
Zagryzł wargę, przebijając się aż do krwi, po
czym skoczył na plecy Aresa. Zacisnął ręce na jego szyi, nieznacznie
podduszając. Bóg sięgnął za siebie, chwytając Erika za kołnierz. Przerzucił go
przez własne ciało, wbijając w ziemię. Uniósł nogę i w swojej wspaniałości
przydusił chłopaka do ziemi. Rozległ się dźwięk łamanych kości. Dwa żebra
pękły, a kolejne poddawały się nieskończonej sile.
— Chodź — rozkazał krótko i bez zbędnego
używania niepotrzebnych słów.
Puścił Erika, samemu wracając na prosta drogę, która
zmierzała ku końcowi. Linia drzew kończyła ścieżkę, a słupy jasnego światła
rozpoczynały nowe miejsce, do którego zmierzali. Ares przeszedł przez granicę
dzielącą dwie części świata bogów. Penelopa podniosła głowę. Promienie
słoneczne oślepiły ją, równocześnie dając poczucie ciepła i spokoju. Wiatr
zakołysał trawą.
— Penelopa?
Wstrzymała oddech, gdy usłyszała głos, który
rozpoznałaby wszędzie. Obróciła się na sekundę. Czerwona, krwawiąca blizna, z
której został zdarty kawałek skóry, przeraziła ją. W jej szyi strzyknęło.
Pavor zeskoczył ze skały, okręcając miecz w
dłoni. Widziała go tyle razy w domu mistrza, dotykała jego ostrza i słuchała
pobieżnych historii o tym, jak wprawiał ostrze w ruch, siekając niezliczone
gromady wojowników. Jednak nigdy nie widziała go skierowanego przeciwko niej
samej.
Ares zrzucił ją z siebie. Rzucił ostre,
jednoznaczne spojrzenie, które było skierowane w stronę dziewczyny dosłownie
przez moment. Podniosła się, poprawiając zsunięte ramiączko od biustonosza.
Pavor w tym czasie nie podszedł. Stanął w miejscu, mocniej ściskając rękojeść
miecza. Pomyślała, że go schowa. Zdawała sobie sprawę, że przecież obiecał jej
pomóc. A może to tylko była część planu? Część pułapki?
W jej sercu coś pękło. Z oczu nie spadła choćby
jedna łza. Za bardzo bolało, by tak się stało.
— Dlaczego? — spytała, nie zdając sobie sprawy,
kiedy przez jej usta przeszły jakiekolwiek słowa.
— Nie opiekowałem się tobą z własnej woli —
odpowiedział obojętnie. — Eleanor bawiła się naszą dwójką przez cały czas. Nie
łączy mnie z tobą nic. Jednak przez wzgląd na spędzony wspólnie czas i
wdzięczność za okazaną pomoc, oferuję ci śmierć z mojej ręki bądź z ręki
wielkiego Aresa. — Wskazał na ojca. — Bezboleśnie. Zakończymy twoje cierpienie,
Penelopo.
Penelopo?, powtórzyła własne
imię w myślach, wyobrażając sobie jeszcze raz ten ton, z jakim Pavor
wypowiedział je. Zawsze zachowywał powagę i chłodny stosunek wobec niej.
Dystans między nimi zarysował już samym początku znajomości, ale nigdy nie
dzieliło ich tak wiele. Przecież kochali wspólnie oglądać filmy na kasetach,
jedząc kupcze ciastka i popijając je kawą. Nie wierzyła, że te dni nic już dla
niego nie znaczą.
— Ojcze, wybacz mi — mówił dalej. — Chciałem cię
zdradzić.
Sięgnął za pas, wyjmując sztylet, który dostał
od matki.
— To… — Erik pokazał drżącym palcem na broń.
— Zgadza się. — Zamknął oczy, zamyślając się na
kilka sekund. — Eros ukradł drugi sztylet Erikowi, dał go Afrodycie, a ona
przekazała go mnie. Miałem…
Śmiech Aresa przerwał wszystko, co chciał
powiedzieć Pavor. Wystraszone ptaki wzleciały ku niebiosom, a Echo zebrała ze
sobą radość boga wojny, ostrzegając pozostałych przez zagrożeniem.
— Przyznam, że pomyliłem się. — Uderzył się we
własne udo. — Jestem z ciebie dumny synu!
— Dziękuję, ojcze. — Pochylił pokornie głowę. —
Dlatego, Penelopo, przypomnij sobie, co zawsze ci mówiłem, gdy stajesz do
walki? Mówiłem ci, że czasami warto się po prostu poddać.
Penelopa pamiętała dokładnie słowa, które jej
zawsze powtarzał. Nigdy nie kazał się poddawać. Nie. Zawsze uczył ją, by
uciekać…
0 Comments:
Prześlij komentarz