Słońce Apolla zaszło za wielkim sklepieniem
pałacu boga. Ostatnie promienie odbiły się od złotych ścian. Ogniste konie
Heliosa zajechały powozem do stajni, odwożąc swego pana do pałacu zbudowanego z
kości słoniowej. Noc czarna, Nyks wyruszyła w swą wędrówkę, przyoblekając niebo
gwiazdami złotymi. Jej czarne skrzydła u ramiona zatrzepotały. Koła rydwanu
podskoczyły, uderzając o czub góry Hefajstosa. Ryk wulkanu rozniósł się echem
po krainie bogów, ogłaszając niezadowolenie boga kowali.
Ziemia zatrzęsła się. Erik przytrzymał chwiejącą
się Kornelię, pomagając jej przedostać się na drugą stronę zbocza. Niechętnie,
ale przyjęła jego pomoc. Kręciło się jej w głowie, z rany nieustannie krwawiło,
a po dłuższej wędrówce zaczęła odczuwać zmęczenie. Penelopa lepiej zniosła
podróż. Pavor dobrze przygotował ją poprzez ciągłe treningu. Aczkolwiek sama
nie odmówiłaby kilku godzin porządnego odpoczynku, ciepłego posiłku i snu.
— Proszę, zatrzymajmy się chociaż na troszkę. —
Odważyła się w końcu zapytać Erika.
Mężczyzna spojrzał na nią z rozczarowaniem.
Westchnął. Rozejrzał się wokoło, dostrzegając zbudowany z wystających korzeni
drzewa dach.
— Dobrze — zgodził się, ku uciesze dziewczyn.
Przysiedli. Erik zebrał znajdujące się wokoło
gałęzie w jeden stos. Z kieszeni wyjął kilka złożonych kartek, małą menzurkę z
olejem i pudełko zapałek. W zęby chwycił jedną zapałkę. Polał tłuszczem po
drewnie, po czym podpalił papier, powoli rozpalając ognisko.
— Hestio, opiekunko ogniska domowego, spraw, by
to światło chroniło nas twym blaskiem, którym otaczasz domostwa i ich mieszkańców
— pomodlił się.
Kornelia jęknęła zawodząco.
— Możesz mi łaskawie wyjaśnić, co tym razem? —
spytał grzecznie, choć jego cierpliwość kończyła się.
— Myślałam, że użyjesz krzemieni, czy czegoś
podobnego — wyjaśniła. — Dobrze, że chociaż nie wyjąłeś zapalniczki, wtedy
dopiero rozczarowałabym się.
Penelopa kiwnęła, zgadzając się z nią.
— Dary rozwoju technologicznego są po to, żeby z
nich korzystać. — Zaśmiał się. — Nie jestem bogiem, żeby tkwić ciągle w
starożytności.
— To kim w zasadzie jesteś? — wtrąciła się
Penelopa, nieświadomie zadając pytanie, które już od dawna cisnęło się jej na
język. — Przepraszam — szepnęła, bojąc się reakcji Erika. Odwróciła się i wbiła
wzrok w niekończącą się ciemność. Oby tylko nie patrzeć prosto w oczy
człowieka, który ją porwał.
Erik rozruszał gałęzie w ognisku. Przyjemnie
ciepło otoczyło całą trójkę. Dziewczyny przybliżyły się do paleniska, ignorując
całą nienawiść i chęć oddalenia się od Strażnika Sztyletu.
— Obiecałem wcześniej, że odpowiem na wasze
pytania, więc ten cały stres jest niepotrzebny.
Drzewa zaszumiały, niosąc pieśń śpiących driad
między koronami. Lekki, niemal kojący wiatr musnął twarz Penelopy. Zapiekło ją.
Syknęła, ręką ocierając o bolący policzek. Na palcach pozostała jej krew.
Szybko zacisnęła pięść. Zwróciła się w stronę Erika — nie zauważył całego
zajścia. Zbyt bardzo skupiony na utrzymaniu ogniska, jedynie co jakiś czas
rozglądał się po okolicy — gdy nastąpił atak, nie patrzył.
— Wspomniałeś o sztylecie i o tym, kim jesteś —
zaczęła, nie mogąc znieść narastającej ciszy — ale chcę wiedzieć, dlaczego to
robisz? Dlaczego porywasz niewinne dziewczyny i zabierasz je do…
— Nie — przerwał jej. — Poproszę o poprawkę. Jak
już, to porwałem jedną dziewczynę. Poza tym ostatecznie zgodziłaś się pójść,
prawda?
— Nawet jeśli nie znam całej historii, to
wątpię, żeby zrobiła to z przyjemnością — wtrąciła się Kornelia. — Rozmawiajcie
dalej, nie przeszkadzam.
— Prześpij się, proszę.
Penelopa przysiadła obok Kornelii, kładąc jej
głowę na swoich kolanach. Ta nawet nie zmrużyła oczy.
Nagły blask rozświetlił mrok. Nieśmiertelna
głowa Selene zawiła wysoko na sklepieniu, rozsyłając księżycową poświatę na
całą ziemię. Zarysy roślin i zwierząt stały się widoczne. Ciemność rozmyła się,
a strach opuścił zmartwione dusze.
— Każda mitologia ma trochę prawdy i zakłamania
— zaczął Erik. — Grecy byli chyba najbliżej prawdy, ale wyobrażali sobie bogów
tak jak chcieli. Zapewne słyszałaś o herosach, o Heraklesie, Perseuszu czy
Achillesie. Niektórzy z nich byli prawdziwi, inni nie, a niektórzy powstali z
opowieści o kilku bohaterach. Jednak wszystko zmierzało do jednego — do obawy,
że ludzie nie będą w stanie przeciwstawić się bogom. Atena zawsze opiekowała
się herosami, zawsze była opiekunką. Ale chyba najśmieszniejsze w tym wszystkim
było to, że bogowie również się bali. Uwielbiali zrzucać się nawzajem z tronów.
Nieświadomie, ale parsknął śmiechem. Był sługą
bogów, nie powinien nawet myśleć źle o swoich panach, a jednak pragnął być
szczery. Nie wobec Penelopy — przede wszystkim wobec siebie.
— Po objęciu rządów przez Zeusa nic nie stało na
przeszkodzie, by jego syn uczynił to samo, co on swojemu ojciec — kontynuował
po chwili zamyślenia. — I jego ojciec, swojemu ojcu. Jednak Zeusowi narodziła
się mądra i wierna córka, no może nie zawsze wierna, ale pomińmy ten drobny
fakt — dodał szybko, przewracając oczami i modląc się, by sama Atena tego nie
usłyszała. — Ale wracając do opowieści, bogini uznała, że powierzenie bogom
broni zdolnej zabić bogów jest niebezpieczne. Ludziom też w pełni nie ufała.
Jednak ktoś znajdował się pomiędzy: półbogowie, półludzie. Oddała nam jeden z
wielu światów i tak od pokoleń strzeżemy pokoju między dwoma światami.
— Oraz nie dopuszczacie, by którykolwiek z bogów
miał pomysł, by zdobyć tron Zeusa? — dokończyła Penelopa. — Ty strzeżesz
sztyletów i jeden z nich zdobył Ares?
Kiwnął.
— Zgadza się. Jednym z trzech broni, które
otrzymaliśmy są bliźniacze sztylety.
— Z trzech? To znaczy, że…
Nie umiała dokończyć zdania. Pogubiła się, a
może zwyczajnie była zbyt bardzo zmęczona, by myśleć. Całe skarpetki przemokły
jej, na ustach zrobił się zajad, fragment paznokcia odpadł, a ból głowy nie
ustępował od kilku dobrych minut. Pewnie oddałaby teraz wszystko, aby tylko
wrócić do domu. Erik nie pozwoliłby jej… Nigdy.
— Hefajstos uniósł swój młot żelazny, kując
metal tak silny, że serce boga przebiłoby na wskroś, zabierając ze sobą jego
życie. Aion oddał jeden ze złotych kluczy do wrót czasu, aby teraźniejszość
mogła wrócić do przeszłości naprawić szkody wyrządzone przez bogów. Władcy
mórz, jezior, gór i lasów, ziemi i jej plonów, wiatrów i natur wszelakich ze
swych włosów spletli kobietę czystą. Jej białe jak śnieg skrzydła umarły wraz z
jej śmiercią, a ostatnie pióro niewinności zakorzeniło się w krwi, aby wszelkie
żywioły mogły naprawić szkody i obronić życia.
Ognisko zaczęło przygasać. Erik wyjął z kieszeni
kurtki kilka pasm suszonego mięsa i podał je dziewczynom. Menzurkę z wodą
postawił przy spopielonych gałęziach. Niechętnie, ale obie zjadły skromny
posiłek, po czym podziękowały za to, że podzielił się z nimi.
— Ile ty tam jeszcze chowasz? — Penelopa
wskazała na kurtkę.
Przybliżył palec do ust i wydał z siebie ciche:
cii.
— Czasami lepiej, żeby tajemnice pozostały
tajemnicami.
W lesie rozległo się krakanie wrony. Dreszcze
przebiegły po plecach Penelopy i Erika. Równocześnie wbili wzrok w kierunku
miejsca, z którego wydobywał się zatrważający serca dźwięk posłanki złych
wieści. Za każdym razem, gdy przybywała, za każdym razem, gdy wydała z siebie
krakanie, coś przerażającego musiało się wydarzyć. Przekazała ostrzeżenie, więc
teraz czekali, aż najgorszy koszmar się ziści.
— Chyba też ją widziałam — odezwała się
Kornelia. — Czy jej obecność coś oznacza?
— Nie, nic, po prostu lepiej być przezornym —
skłamała szybko, nie chcąc niepotrzebnie niepokoić przyjaciółki. — Może to
jakiś stwór albo coś podobnego. A właśnie, Eriku, pokażesz mi ten sztylet? —
Uśmiechnęła się. — Chciałabym wiedzieć, czy będzie bolało, jak już mnie zranisz?
Wzruszył ramionami. Z trudem powstrzymał się od
wybuchnięcia śmiechem. Oczekiwał wielu rzeczy, ale nie tak oczywistego
kłamstwa. Aczkolwiek nie obchodziło go, co mówią między sobą dziewczyny.
— Już pokazuję.
Sięgnął zza pas, lecz zastał jedynie pustą
pochwę. Gwałtownie wstał, energicznie przeszukując wszystkie kieszenie,
przestrzenie, w których przypadkowo mógł schować sztylet. Znalazł mapę,
zapałki, kilka kawałków suszonego mięsa, ale nie tę jedyną, potrzebną broń...
Dziecięcy chichot odbił się echem w pustej przestrzeni
lasu. Małe skrzydełka zatrzepotały.
Erik zadrżał.
— Eros — szepnął. — Eros zabrał sztylet…
— Oszukałem Erika, oszukałem Erika — rozległ się
radosny śpiew, niosący się echem przez Olimp.
Mężczyzna zmarszczył czoło ze złości. Zacisnął
gniewnie pięść, zduszając wszystkie przedmioty, które wcześniej wziął do rąk.
Nagle cisnął nimi o ziemię. Wiatr porwał ze sobą mapę, przenosząc ją w kierunku
ogniska. Płomienie musnęły krawędź papieru, zapalając go.
Penelopa gwałtownie zsunęła Kornelię z kolan,
rzucając się na ratunek mapie. Dłonią zgarnęła trochę ziemi. Przysypała nią
zapalony fragment. Odsunęła ją od ogniska i potajemnie spojrzała na Erika — nie
zwracał na nie uwagi. Strażnik oddalił się od obozowiska, pozostawiając
dziewczyny na łaskę mieszkańców Olimpu. Penelopa nie zamierzała zrezygnować
może z jedynej szansy na ucieczkę. Cicho wsunęła złożoną mapę pod bluzkę i
przycisnęła ją biustonoszem do własnego ciała.
— Mama kazała, mama da nagrodę — ponownie
rozbrzmiał złośliwy śpiew.
Malutkie skrzydełka zatrzepotały w powietrzu.
Nagi, złotowłosy chłopiec zawisł nad głowami dziewczyn, kręcąc się nieustannie
wokoło. Zatrzymał się. Jasne jak słońce oczka wbiły się w zmęczoną twarz
Penelopy. Odsunęła się. Za nią znalazła się już tylko skała. Złapała za leżący
obok niej kij.
— Tylko jedna? — zapytał zdziwiony Eros,
przechylając główkę na prawy bok. Nadął pyzate policzki, udając obrażonego. —
Miały być dwie!
— „Jedna”? — powtórzyła ze zdziwieniem.
Przeniosła wzrok na Kornelię, jakby poszukiwała odpowiedzi u dziewczyny.
Pozostało jedynie milczenie.
Eros obrócił w drobnych, dziecięcych dłoniach
sztylet. Drewniana rękojeść wysunęła się z rąk. Szybko jednak złapał ją z
powrotem w mocnym uścisku, po czym przywiązał fragmentem białej opaski do
reszty ubioru.
— Proszę, o Erosie, oddaj sztylet — odezwał się
Erik, omijając Penelopę, jakby była niewidzialna.
— Nie! — Pokazał mu język. — Mama da nagrodę.
Pochwycił za mały łuczek, napinając na nim dwie
strzały z cyprysowego drzewa, uwieńczone złotymi grotami. Wycelował w Erika i Penelopę.
Oboje przygotowali się ucieczki. Strzały bezwzajemnej miłości popędziły ku
nich. Odsunęli się w ostatniej chwili, unikając trafienia. Erik zaczerwieniał
ze złości.
— Wystarczy — wysyczał groźne.
Chłopiec odwrócił się tylko i pokazał mu piękne
pośladki — gładkie niczym pupcia niemowlaka. Odwrócił się. Poleciał w stronę
góry Hefajstosa. Erik zamarł, patrząc z niedowierzaniem na to, jak przedmiot,
którego miał strzec ponad życie, zostaje skradziony z jego winy.
— Nie! — wrzasnął, ruszając za Erosem.
Wszedł w stos grubych liści. Nogi zaplątały mu
się wśród wystających korzeni drzew — bez najmniejszego zaszanowania
przemierzył je, wyrywając niektóre z nich z ziemi. Nagle podłoże załamało się
pod nim. Wpadł do głębokiego na kilka metrów otworu, uderzając tyłem głowy o
skałę. Eros wrócił, pochylił się nad dziurą i tylko zaśmiał złośliwie.
— Głupi Erik, głupi Erik — ponownie zaśpiewał,
zrzucając na głowę mężczyzny całą garść ziemi.
Osłonił się ramieniem. A kiedy z powrotem
spojrzał w górę, Erosa już nie było. Pochwycił za najbliżej wystający korzeń i
zaczął się po nim wspinać. Ziemia osunęła się. Z powrotem runął na sam dół. Nie
poddał się. Jeszcze raz spróbował z drugiej strony. Skończyło się z tym samym
skutkiem.
Penelopa ominęła ostrożnie otwór i wróciła do
Kornelii. Pomogła jej podnieść się.
— Nieźle mnie wtedy rzuciłaś — szepnęła.
— Przepraszam — powiedziała szczerze Penelopa. —
Co miałam innego zrobić? Mapa by spłonęłaaaa…!
Obie zachwiały się. Poleciały do tyłu, waląc
plecami o pień drzewa. Rozległ się trzask przypominający dźwięk tłuczonego
szkła. Równocześnie syknęły z bólu. Rana po obciętym uchu Kornelii zaczęła
jeszcze mocniej krwawić. Przerażona Penelopa pochwyciła za bluzę, po czym
przydusiła ją do okaleczonej części ciała, błagając, aby nie wdało się
zakażenie.
W kieszeni Kornelii coś zaszeleściło.
Zaciekawiona sięgnęła do niej. Poczuła ukłucie. Szybko zabrała dłoń z kieszeni.
Na jej palcu pojawiła się cieniutka linia krwi. Wywróciła kieszeń na drugą
stronę i wysypała fragmenty stłuczonego lusterka przed siebie.
— Skąd to masz? — zapytała trochę pogubiona w
tym, co się dzieje, Penelopa. Sięgnęła po jeden z fragmentów szkła, na którym
pozostała krew. — Skaleczyłaś się… — stwierdziła beznamiętnie.
— Sama prosiłaś mnie o nie. — Kornelia uniosła
brew w zdziwieniu. — I tak, skaleczyłam się… znowu — dodała ciszej.
Przybliżyła dłoń do piersi. Zmartwiona i trochę
zagubiona zaczęła bez konkretnego celu przemierzać wzrokiem po gęstej trawie.
Skaleczenie niemal nie bolało, ale sprawiło, iż Kornelia przestała zwracać
uwagę na to, co się dzieje wokół. Penelopa położyła dłoń na jej ramieniu.
Chciała ją pocieszyć; jak na złość, nie umiała znaleźć właściwych słów.
— Nie uciekamy? — zapytała się niespodziewanie
Kornelia, przerywając niepokojącą ciszę.
— Wydostaniemy się stąd same? Pewnie nie. —
Pokręciła głową, zdając sobie dopiero sprawę z tego, że ucieczka nie ma żadnego
sensu. — Tylko Erik zna sposób, jak wrócić z powrotem do Lublina.
— Nie zrobi tego.
Penelopa westchnęła ciężko.
— Wiem — przyznała Kornelii rację. Przetarła
oczy ze zmęczenia. — Skoro on chce moją krew — wskazała dłonią w kierunku
pułapki — to inni też. A to oznacza, że ucieczka może skończyć się kolejnym
porwaniem.
Rozmasowała obolałe skronie. Zbyt dużo myślenia
spłynęło na nią w jednej chwili. Nie pogardziłaby dodatkowym czasem na
szczegółowe zastanowienie się, lecz podejrzewała, że nawet on nic by jej nie
dał. Dążyła wciąż do tego samego punktu, bez wyjścia, bez ratunku.
— Porozmawiam z Erikiem i poproszę go o pomoc —
oświadczyła. — Jeśli się nie zgodzi tak po prostu odesłać nas do domu, wtedy
obiecam mu, że pomogę odzyskać sztylet w zamian…
— Ty chyba oszalałaś?! — przerwała, krzycząc na
cały las.
—… za odesłanie cię do domu — dokończyła
spokojnym tonem.
Penelopa uśmiechnęła się ciepło do Kornelii.
Musnęła delikatnie jej policzek, po czym zwróciła w stronę otworu. Wydobyło się
z niego sapanie. Podeszła bliżej. Ujrzała zbliżającego się ku wyjściu Erika.
Rozejrzała się za najdłuższym kijkiem w okolicy, a kiedy go znalazła, wzięła i
podała mężczyźnie. Podejrzliwie, ale chwycił za niego. Penelopa zebrała w sobie
potrzebne siły. Wzięła głęboki wdech i na raz pociągnęła za kij.
— Mam — rzekł Erik, łapiąc się za krawędź
dziury. Podciągną się i usiadł na skraju, oddychając ciężko. — Dlaczego to
zrobiłaś?
— Ponieważ tylko ty możesz pomóc nam się stąd
wydostać — odpowiedziała stanowczo. — Straciłeś sztylet, nie ma sensu byś nas
tutaj trzymał.
Zaśmiał się.
— Jakby to było takie proste… — Przetarł mokre
od potu czoło. — Jesteś strasznie naiwna, wiesz?
— Nie — zaprzeczyła. — Po prostu wierzę, że
zawsze jest jakieś wyjście. Tym razem tym wyjściem jesteś ty. Zdajesz sobie
chyba sprawę, że sztylet zapewne powędrował do Afrodyty? Eros wyraźnie
podkreślił, że „mama da nagrodę” — zacytowała. — Afrodyta i Ares mają po jednym
sztylecie — podkreśliła. — A to oznacza, że jeśli tutaj zostanę każde z nich
może wykorzystać moją krew. Twoja misja skończy się wtedy sromotną porażką.
Możesz mnie ochronić i przynajmniej nie dopuścić, żeby ktoś inny za ciebie nie
dokończył roboty…
— Zamilcz! — ryknął.
Penelopa odsunęła się od niego.
Wstał i uderzył pięścią o pień drzewa. Nawet nie
zdarł sobie skóry. Wbił gniewne spojrzenie w Kornelię. Zagryzł zęby tak mocno,
że dało się usłyszeć ich zgrzytanie. Ruszył, złapał dziewczynę za ramiona,
przyciągną do siebie i jednym, sprawnym ruchem skręcił jej kart. Puścił ciało,
aby to upadło z głuchym uderzeniem na podłoże. Penelopa krzyknęła żałośnie,
rzucając się w stronę Kornelii. Dotknęła jej twarzy, odgarnęła włosy i kilka
razy błagalnym głosem poprosiła, by się obudziła. Nie mogła oddychać, Kornelia
nie oddychała. Jej skóra była chłodna niczym lód, biała niczym śnieg. Penelopa
dotknęła jej szyi. Kręgi były powykręcane, a ciemny ślad po zacisku wyszedł
chwilę po zdarzeniu.
— Coś ty zrobił?! — spytała z wyrzutami. —
Dlaczego?! Pomogłabym ci, żebyś tylko ją odprowadził do domu! Dlaczego?
Rozpłakała się.
— Proszę bardzo, powiem ci. — Wzruszył
ramionami. — A uwierzysz mi? No oczywiście, że nie — odparł sarkastycznie. —
Kilka faktów kochana. Numer jeden: Kornelia nie żyje od momentu, w którym
znalazła się w tym świecie. I jeszcze jest pod wpływem mocy Eleonory. Fakt
numer dwa: twój kochany Pavor to tak naprawdę nie kto inny, a Fobos, syn Aresa
i Afrodyty. I zostawiona na koniec, super mega informacja arithmós tría: ty już
nie wrócisz do domu, kochana — powiedział ciszej — gdyż każdy, kto wmieszał się
w tę całą akcję ze sztyletem, pragnie tylko jednego. Zabić cię.
Penelopa zastanowiła się, czy jej świat może
runąć jeszcze bardziej…
0 Comments:
Prześlij komentarz