Wei Wuxian obudził się, a właściwie dalej spał i śnił. Śnił o przeszłości, o złych i czasem dobrych czasach, o ludziach, których raz napotkał, i o utraconych w przeszłości bliskich. Najgorsze, że wszystkie wspomnienia się ze sobą zlewały w jedną całość. Jakby ktoś wlał je do jednego kotła i zamieszał gwałtownie, wywołując niekontrolowany wir. A kręciło się mu w głowie potwornie i nic nie mógł z tym zrobić. Tylko trwać i czekać, aż wirowanie się zakończy.
Niektóre migawki okazały się
wyraźniejsze. Pojawiały się w postaci silnych obrazów, z widoczną twarzą ludzi,
których kiedyś znał. Ich widok nie napawał go radością. Pragnął zamknąć się w
kokonie, zasłonić uszy i oczy, nic nie słyszeć i nic nie widzieć, dopóki ten
koszmar się nie skończy.
I się nie skończył.
Wrzuciło go do obcego miejsca. Ludzie
wokoło walczyli, a on klęczał na ziemi. Dzikie trupy chroniły jego osobę i
amulet Tygrysa Stygijskiego kurczowo trzymany w lewej dłoni. Prawa znajdowała
się gdzie indziej, również wyczuwał obcą obecność, ale odważył się spojrzeć w
dół. Zapach krwi był odurzający. Ciała walały się po każdym kącie, a krzyki
kolejnych ofiar pojawiały się obok. Nie umiał sobie z nimi poradzić.
Wystarczyło może zasłonić uszy, ale jak wspomniał, nie miał wolnych rąk.
— Braciszku... — usłyszał słaby,
kobiecy głos. Rozpoznawał go, serce krzyczało: to siostra!, a umysł nie
przypisywał głosu do człowieka.
"Siostra" była obcym bytem,
zapomnianym, schowanym w czeluściach przeszłości. A jednocześnie drżał na
dźwięk tego głosu. Łzy pojawiły mu się samoistnie w oczach. Nie dał im
przyzwolenia, wydobyły się poza jego rozkazem.
Pochylił się i ścisnął mocniej prawą
dłoń, wyczuwając słaby dotyk kobiety. Palce wyślizgiwały się z uścisku, krew
spływała po skórze. Jego szaty skąpała krew nienależąca do niego. To siostra
krwawiła. Była ubrana w białe szaty pogrzebowe, włosy związała porcelanową
spinką, a przy pasie trzymała przywiązany dzwoneczek.
— Siostrzyczko — powiedział czule,
błagalnym tonem, z wyrzutami sumienia, bo wiedział, że krwawi z jego winy.
Całe plecy przecinało głębokie cięcie,
drugie przeszło przez jej wnętrzności. Biała szata straciła swój kolor,
zamieniając się w obrzydliwy materiał, przesiąknięty odorem śmierci.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał.
Pomimo bólu na jej twarzy zagościł
ciepły, troskliwy uśmiech. Wyciągnęła drugą rękę i tknęła policzek Wei Wuxiana.
Pogładziła jego skórę kciukiem. Jej wargi się rozwarły, ale nie zdołała wydać z
siebie najmniejszego dźwięku. Z jej oczu uciekł życiowy żar. Ręka opadła
bezwładnie.
— Nie, nie, nie, nie... — zaczął
szaleńczo powtarzać.
Potrząsnął jej ciałem. Nie wstała. Nie
obudziła się dla niego. Zawołał siostrę jeszcze raz. Odpowiedział mu żałosny
krzyk Jiang Chenga.
Odtrącił siostrę i uciekł w kierunku
przepaści. Dzikie trupy zrobiły mu przejście, żaden z kultywatorów nie
przedostał się przez silną formację stworzoną przez jego sługi. Opadł na
kolana. Przepaść ciągnęła się w nieskończoność, czarna głębina wolała go
potwornym skrzekiem. Najgorsza była i tak świadomość, jakiej potworności
dokonał.
Wei Wuxian obejrzał się przez ramię.
Dzikie trupy żywiły się wszystkimi kultywatorami znajdującymi się obecnie w
Mieście bez Nocy. Źli czy dobrzy, sprawiedliwi czy niesprawiedliwi... wszyscy.
I ich wszystkich niszczył swoją obecnością, żerując, jakby każdy zasłużył na
wymierzoną przez niego karę.
— Co ja zrobiłem? — zapytał siebie we
wspomnieniach.
Uderzył się otwartą dłonią w twarz.
Potem w drugi policzek. Jeszcze raz. Kolejny.
To nie sprawiło, że ból zniknął.
Sprawiło, że bolało jeszcze mocniej.
Przysunął się bliżej przepaści, tak że
znalazł się na samej krawędzi. Wołała go. Tym razem jego obowiązkiem było
odpowiedzieć na głos przeszłości.
Wstał. Wyprostował się. Ostatni raz
zerknął w kierunku spoczywającego wśród innych trupów ciała swojej siostry.
Nawet z daleka wyglądała pięknie i niewinnie, zawsze była dla nich taka dobra,
kochana. Kiedy stracił całą rodzinę, znalazł nową i doprowadził własnymi rękoma
do jej całkowitej zagłady.
— Czy nie mogłeś siedzieć cicho?! —
wrzasnął.
Echo zaniosło jego głos w dół
przepaści. Zawołało go do siebie, jak wtedy, wiele, wiele lat temu.
Odpowiedział tamtego dnia na jej wezwanie. Potwór zasłużył na karę.
Wykonał jeden krok do przodu i pozwolił
całemu ciału oddać się w objęcia ciemności.
— Wei Ying! — ktoś za nim zawołał. Był
to jedyny głos pozbawiony nienawiści wśród krzyków życzących mu śmierci.
Jedyny, który zapalił w jego sercu ten drobny ogień radości. Nie miał prawa
trwać zbyt długo. Nie zasługiwał na ten pojedynczy głos.
— Dlatego pragnąłem zapomnieć o
wszystkim — wyszeptał, niknąc w przepaści.
0 Comments:
Prześlij komentarz