Obudziło ją
łomotanie, ktoś dobijał się do jej celi więziennej, a potem rozbrzmiały krzyki
pełne przerażenia i niedowierzania.
Gwałtownie otworzyła oczy — powitało ją mocne światło dnia. Było już południe, nie poranek, jak się spodziewała. Zasnęła wcześnie, zaraz po tym jak księżyc ukazał się w pełni, a potem nie obudziła się ani razu, aż do teraz.
— Co tu się
wydarzyło?! — po raz kolejny ktoś wrzasnął.
Lucy ziewnęła
szeroko, nieprzejęta narzekaniami innych osób. Każdemu zawsze coś nie pasowało.
Nawet jeśli obudziła się w więzieniu, cieszyła się z pięknego dnia, słońca,
ciepłego i twardego łóżka i normalnego posiłku, a nie suszonej wołowiny. A
wszystko za darmo. Dało się tak żyć, czasami lepiej niż niejeden mag.
— Lucy, co się
stało? — Głos był znajomy.
Przetarła oczy i
obejrzała się za siebie. Dlaczego spała na odwrót? Wolała obserwować wejście do
celi, ale tym razem jej głowa była zwrócona w stronę zakratowanego okna.
Ziewnęła szeroko,
rozciągając zmęczona mięśnie. Dawno się tak dobrze nie wyspała! A potem w końcu
spojrzała na osobę, która od pewnego momentu coś do niej mówiła.
Levy stała
naprzeciw niej, ubrana w garnizonowy mundur, z trzema medalami zawieszonymi
przy jej piersi. Dlaczego nie stała za kratami?
Zdziwiła się.
Zajęło jej chwilę, by zrozumieć — tam nie było żadnych krat. Cela Lucy
wychodziła wprost na korytarz, na którym stał wpół—zaspany strażnik i
wrzeszczący na niego Gajeel.
— Jak to się
stało, że nic nie widziałeś? Kto tu był?! No mówię do ciebie!!! — zrozumiała za
drugim razem, co mówił.
Gajeel chwycił
strażnika za kołnierz, podniósł go do góry i potrząsnął kilka razy. Porządnie.
Ten nadal był nieprzytomny. Mrugał powoli, lustrując pomieszczenie uważnie. Nie
spieszył się nigdzie, choć Gajeel tracił cierpliwość. Jego twarz emanowała
złością, na którą Levy zareagowała głębokim westchnięciem.
— Dureń —
skomentowała zachowanie partnera. — Lucy, co się stało?
— Ja... —
Złapała się za głowę i nagle przypomniała sobie. Zeref. Księga E.N.D. Lakryma
Iggisa. Przełknęła słowa w ostatniej chwili. — Nie pamiętam, myślałam, że mam
tu kraty. Spałam całą noc. Nic mnie nie obudziło — skłamała szybko i
konkretnie. — Ktoś ukradł kraty. To nie ma sensu.
— Nie kraty, coś
chciał od ciebie.
— Ode mnie? —
udała zdziwienie. — Ale kto? Przecież... Nie, nie, to na pewno nie Natsu.
— Natsu? —
Uniosła brew ze zdziwienia. — Lucy, ja nie twierdzę, że to on. Poza tym... —
rozejrzała się po celi — tu jest za ładnie, jak na jego sprawkę.
Lucy przewróciła
oczami.
— Fakt, gdyby on
się zabrał za ratunek, budynek zostałby zrównany z ziemią.
— Coś czuję, że
całe Crocus nie byłoby bezpieczne — dodała jeszcze Levy. — Ech, Lu—chan, ja
naprawdę nie wiem, co o tym sądzić. Postawią mnie przed komisją, jeśli nie złożę
wyjaśnień.
— A co ja ci
mogę wyjaśnić?! — oburzyła się, choć niesłusznie. W myślach przeprosiła Levy za
swoje zachowanie, ale tak trzeba postąpić. — Levy, siedzę grzecznie w
więzieniu. Nic mi nie skradziono, bo wszystko mi zabraliście, czego oni ode mnie
jeszcze mogą chcieć? Już i tak zrzucili odpowiedzialność za całe zło tego
świata na moje barki.
— To nie tak.
— A jak? —
przerwała przyjaciółce. — A jak, Levy? — zapytała łagodnym tonem. — Fakty to
fakty. Zostałam oskarżona przez zeznania jednego świadka.
Levy odwróciła
wzrok. Gajeel też dziwne zamilkł, odkładając już nieprzytomnego strażnika.
— Levy? —
przydusiła dziewczynę. Wstała, pod koc schowała księgę E.N.D. — Co się dzieje?
— To nie tylko
jedne zeznania — wyjaśniła lakonicznie. — To zeznania, dowody i opinia.
Lucy przetarła
odruchowo wierzch dłoni.
— Opinia?
Dowody? Zeznania? — powtórzyła. Zastanawiała się, kto, jak i dlaczego miałby ją
o cokolwiek oskarżać i to tak bezpodstawnie. Ale... dowody? Gdzie ktoś je
zgromadził?
Opinia...
Nie słynęła z
dobrej opinii, ale ratowała ludzi, wykonywała misje, których nikt nie chciał
się podjąć, i taka była teraz tego nagroda? Jak?
Levy położyła
dłoń na ramieniu Lucy.
— Przykro mi,
ale tak to wygląda.
— Jak...
"wygląda"? — Odtrąciła jej dłoń. — Jak to"wygląda"? —
zapytała agresywniej. — Levy i co mnie teraz czeka? Śmierć? Więzienie? Kolejna
"opinia"?
— Lu—chan, to...
— Czy będę mogła
jeszcze wyjść na ulice?! — Walnęła o ścianę. Jej pięść rozkruszyła kawałek
ściany. Małe fragmenty kamienia opadły na jej łóżko, pojawiło się pęknięcie, na
które Levy i Gajeel patrzyli ze zdumieniem w oczach.
— Jak ty? —
zapytała, wskazując na ścianę. — Lucy, co się z tobą stało?
— Nic, czy ja
naprawdę nie mogłam stać się silniejsza? Co w tym złego?
— Nic, ale... —
zająknęła się. — Martwię się.
— Martwisz? —
wysapała Lucy. Opadła na łóżko i zacisnęła mocno powieki. Głowa ją rozbolała od
myślenia. Początek tego cholernego dnia zapowiadała jedynie ciąg nieszczęść.
Nie powinna
wracać. Niebezpieczne misje za granicą wydały jej się absurdem, ale teraz?
Byłaby bezpieczniejsza tam niż we własnym domu. Wśród dzikich bestii,
niebezpieczeństw czających się na nieznanych terenach i plemion, które obrosły
przez ostatnie laty mitami. Słyszała o małych ludziach, opowieści o smokach
krążyły co jakiś czas między plotkami w tawernach, ale najśmieszniejsze były
teorie, że za granicą nie ma nikogo. Lucy w to nie wierzyła. Gdyby miała tylko
okazję, ruszyłaby w długą podróż i przeżyła niezapomniane przygody.
A tak? Mierzyła
się z zawodem najlepszej przyjaciółki.
— Nie wierzysz,
że stałam się silna? — zapytała dziewczynę wprost.
Przełknęła
głośno ślinę. Odwróciła wzrok.
Ach, jak prosto
się kłamało.
— Nie, to nie
tak — ciągnęła dalej kłamstwo. — Masz bardzo cienko linię obrony. Ludzie
naciskają, by znaleźć i osądzić sprawcę, a jeden z członków Fairy Tail to
idealna wymówka to zakończenia śledztwa.
— Więc mam
posłużyć za podkładkę dla wyższych posadek?
Pokręciła głową.
Czemu ją to nie dziwiło? Kto miał ratować swój tyłek, robił z to z
przyjemnością. W takich okolicznościach wina czy niewinność zmierzały donikąd.
Liczyły się efekty, a tym efektem stała się tym razem Lucy.
— Zrobię
wszystko, żeby udowodnić twoją niewinność — obiecała Levy, ale obie zdawały
sobie sprawę, że to nie będzie takie proste.
— Powinno się
udowadniać winę, a nie niewinność — odburknęła.
Levy zasłoniła
czerwoną od wstydu twarz.
Gajeel położył
dłoń na jej głowie i pocieszył ją słodkimi słowami, że wszystko się jakoś
ułoży. Jak na pogromcę smoków żelaza, był delikatny. Pieścił włosy Levy czule,
co rusz zerkając w dół, w kierunku jej brzucha. Uśmiechał się przy tym ciepło.
— Levy... —
zaczepiła ją niepewnie Lucy. — Czy ty i Gejeel...?
— Jestem w ciąży
— wyznała, zanim Lucy dokończyła pytanie. Objęła brzuch, ukradkiem zerkając na
Gajeela.
Rumieńce na jej
twarzy przybrały niewinny, słodki kolor, zupełnie inny od tego, który wcześniej
pojawił się ze wstydu. Wyglądała piękniej. Lucy zobaczyła w niej po raz
pierwszy w życiu kobietę. Będzie przecież matką... Myśli jednak docierały do
niej bardzo powoli. Analizowała proste, konkretne wyznanie, jakby za nim kryło
się drugie dno.
Levy była w
ciąży...
— Lu—chan?
Otarła twarz z
łez przepełnionych szczęściem. Naprawdę komuś w życiu się coś udało? Oboje
mieli dobrą, stałą pracę, wysokie stanowiska, osiągnęli sukces, a teraz czekało
przed nimi wyzwanie rodzicielstwa.
— Gratuluję —
powiedziała Lucy, po czym wstała i w tuliła się w Levy. Gajeela złapała za
włosy, przyciągając go w dół, bliżej siebie. — Jestem taka szczęśliwa.
Gratuluję wam. Tak bardzo wam gratuluję. Cieszę się, ale... Jak wy? Kiedy?
— Sama nie wiem.
— Levy wzruszyła ramionami. — Tak ostatnio wyszło.
— A ślub?
Zrobiła się
bardzo niezręczna cisza.
Lucy odsunęła
się od dwójki przyjaciół, których zamurowało. W tym samym momencie otworzyli
usta, spojrzeli na siebie i znów zwrócili się ku Lucy.
— Zapomnieliśmy —
odpowiedzieli zgodnie.
Parsknęła
śmiechem.
Zapomnieli?
Sądziła, że da się zapomnieć kupić czegoś na zakupach, coś zrobić w ciągu dnia
w nawale pracy, ale żeby o ślubie? Dobrali się idealnie, szkoda tylko że ich
przyszły maluch był skazany na takie zapominalstwo, ale może... Może stanie się
inaczej?
Lucy przykucnęła
i przyłożyła ucho do nadal płaskiego brzucha dziewczyny. Był to pierwszy, może
drugi miesiąc, ale w środku Levy kształtowało się życie, kolejny pogromca
smoków żelaza. Magia wydobyła się z płodu, emanowała przyjemnym ciepłem, które
poruszyło sercem Lucy.
"Serce z
żelaza" — kiedyś znalazła zapomnianą dewizę smoków żelaza, starożytne
pismo wykute w skale. To maleństwo już znało swoje przeznaczenie i od początku,
nawet nienarodzone, przygotowało się na przyjęcie go.
— Jesteś odważny
— szepnęła Lucy do maleństwa.
Uderzył w nią
silniejszy strumień magii. Uśmiechnęła się ciepło i ucałowała brzuch Levy, ku
jej zaskoczeniu.
— Lu—chan, co
ty? — zdziwiła się Levy. Odsunęła dziewczynę i przybliżyła się do Gajeela,
który równie zaskoczony wpatrywał się w Lucy.
Zamierzała
przeprosić za zachowanie. Starożytna magia odeszła w niepamięć. Traktowano ją
jak relikt przeszłości, choć ten relikt wciąż przebywał wśród ludzi w postaci
pogromców smoków. Ale jakoś nikt o tym nie pamiętał. I Lucy by zapomniała,
gdyby nie podróż po Fiore. Poznała drugie oblicze świata, doznała objawienia,
którego mógłby pozazdrościć jej nawet sam Zeref, ale przede wszystkim inaczej
patrzyła na ludzi — na ich moce, zachowanie i to, jak magia na nich wpływała.
Ale dlaczego
nagle zaczęła ją widzieć? Na tyle wyraźnie, by móc jej doznać?
Otworzyła dłoń.
Długa linia życia przeciągnęła się do samego nadgarstka. Wszystko zmieniło się
po spotkaniu z Zerefem.
— Lu—chan? —
zaczepiła ją znowu Levy.
— Co to ma
znaczyć, pani kapitan?
Strażnik zerwał
się gwałtownie i zasalutował wysokiemu mężczyźnie, który stanął obok niego.
— Melduję się,
dowódco... — nie dokończył.
Mężczyzna uniósł
rękę, nakazując milczenie.
Na dowódcę
jednostki padł cień. Twarz pozostała w ukryciu, ale sama sylwetka i postura
mężczyzny sprawiała wrażenie. Był wysoki, wyższy od Gajeela o dwie głowy. Nosił
ciężkie, żołnierskie buty. Na plecach trzymał długi miecz, na tyle szeroki, że
wychodził poza ciało władającego nim. Wszedł ubrany tylko w spodnie. Tors miał
nagi, pokryty bandażami, opatrunkami z ziołami i niezliczonymi bliznami —
starymi, młodymi, ledwo wyleczonymi, czasem świeżymi, a zdarzały się i
głębokie, których wygląd przyprawiał o dreszcze. Jak on w ogóle jeszcze żył po
takiej ranie?
Lucy nie mogła
się napatrzeć na mężczyznę, a jej odczucia pogłębiły się, kiedy twarz wyszła z
cienia. Przekrzywiony nos był schowany za cienkim, odchodzącym od skóry
opatrunkiem. Dręczył mężczyznę. Ciągle przyklejał go z powrotem — do opalonej
twarz z wytatuowanym na policzku symbolem dawnej wiary. Nie widział na jedno
oko, na to pod którym widniał tatuaż.
— Dowódco! — zasalutowali
jednocześnie Levy i Gajeel.
Uśmiechnęli się
szeroko na widok człowieka, który najpewniej po rozpadzie Fairy Tail dał im
szansę wojsku,a potem postawił na wyższych stanowiskach w armii. Pochylili
głowy z szacunkiem dla dowódcy. Rozsunęli się na bok i zrobili mu przejście do
Lucy.
Wyprostowała
się, zadarła podbródek i zaczęła modlić, żeby dowódca nie znalazł księgi E.N.D.
Ale mężczyzna nie patrzył w tamtą stronę, tylko na Lucy. Przyglądał jej się z
góry, bacznie i z dozą ostrożności, jakby jako jedyny wierzył to, że dziewczyna
jest niebezpieczna.
Nawet stanął
dalej — trzy kroki od Lucy. Założył ręce na piersi i kaszlnął ciężko,
wypluwając na podłogę ślinę zmieszaną z krwią. Parę razy walnął się w klatkę
piersiową, jakby to coś miało pomóc. I chyba pomogło, bo kaszel ustał, a
mężczyzna przedstawił się:
— Darezen. —
Głos mężczyzny sprawił, że podłoga zadrżała. Był głęboki, władczy i
przepełniony ogromną mocą — taką, jakiej Lucy jeszcze nie widziała.
— Lucy —
wydukała pod nosem.
0 Comments:
Prześlij komentarz