[Faux pas] Rozdział 26

Po przesłuchaniu przez policję wszyscy zostali zwolnieni do domu. Adrien zostawił funkcjonariuszom wizytówkę, jak również przekazał informację o tajemniczym Arsene, którego spotkał w szpitalu. Z rozmów dowiedział się, że dyrektor szkoły muzycznej został okradziony. Odebrano mu drogocenne skrzypce, podobno sprowadzone zza granicy po śmierci jego ukochanej żony. Oficjalnie nigdy nie przyznał się przed uczniami, skąd je posiadał, ale nikt nawet się nie zastanawiał nad pochodzeniem skrzypiec. Widzieli je tylko raz w życiu, kiedy dyrektor zdecydował się przed rozpoczęciem roku szkolnego wyjąć je z futerału i pokazać na forum.

Przyniósł je na egzamin ze sobą. Opowiedział policji o wcześniej pogróżce, że w dniu dzisiejszym zostaną skradzione. Nikomu nie powiedział o tajemniczym liście. Zamiast tego zabrał skrzypce ze sobą, ukrył je w sejfie i między występami poszedł sprawdzić, czy są bezpiecznie.

Zniknęły. W środku zastał tylko podobny liścik do tego, który pojawił się w jego domu parę dni wcześniej.

— To dziwne — zauważyła Marinette, wracając z Adrienem do domu. — Ale policja się tym zajmie.

— Czarny Kot i Biedronka to nie detektywi? — podpowiedział.

— Dokładnie — przyznała mu rację, choć nie zabrzmiała przekonująco. W świetle dnia wyglądała blado. — Adrien, wiele rzeczy mi się po prostu nie podoba. Zbyt wiele zbiegów okoliczności, a teraz jeszcze ta kradzież? Ten cały „Ars”… on mi się nie podoba.

— Mi też nie, ale co na poradzę?

— Właśnie nie wiem. To wygląda na… za poważne dla nas — ostrożnie dobrała słowa. — Chodzi mi to, że to już sprawy dla dorosłych, nie dla nas. Możemy próbować coś działać, ratować Paryż, ale ostatecznie to byli tylko przebierańcy, nie prawdziwe zagrożenie. To się robi coraz gorsze, a my nie mamy wsparcia żadnego dorosłego.

— A komu niby zaufać? — zapytała ciszej.

Zbliżali się do domu Adriena, więc postanowili rozmawiać dyskretniej. Mimo że w całej rezydencji światła były zgaszone.

— Nie wiem, komu możemy powiedzieć. Na pewno nie twoim rodzicom, oni tego nie zrozumieją. Każą nam oddać miraculum i przestać się bawić w superbohaterów — wyjaśnił Adrien, na co Marinette przytaknęła.

— To komu?

Pokręcił głową. Nikt nie przychodził mu na myśl. Mistrza Fu już z nimi nie było, Marinette stała się Strażnikiem Miraculous. Nikt inny nie znał ich wspólnej tajemnicy, oprócz Luki, ale akurat jego o pomoc nie zamierzał prosić.

Luka należał do świata Marinette i Adriena, nie Czarnego Kota i Biedronki, choć to powoli się zmieniało.

Czarny Kot dawał mu wolność, na którą nie mógł liczyć jako Adrien Agreste. Darzył miłością swoje alterego i cieszył z każdej wyprawy z Biedronką, walki z superzłoczyńcą i ratowaniem Paryża. Jednak Adrien Agreste i Czarny Kot stawali się powoli jednym. Tożsamości mieszały się ze sobą, a kolejne kroki prowadziły ku Adrienowi, nie ku Czarnemu Kotowi i miraculum. Jakby ktoś…

—… wiedział, że jestem Kotem — dokończył na głos.

Maritte się zatrzymała. Przeszedł jeszcze kawałek, nie zauważając, jak daleko się za nim znalazła.

— Marinette?

Wrócił i pomachał przed jej oczami.

Nie zareagowała.

— A jeśli… Jeśli to twoja matka? — zaproponowała drżącym głosem. Nie umiała spojrzeć Adrienowi prosto w oczy.

— Co moja matka? — Uniósł brew ze zdziwienia.

— Pamiętasz atak akumy, jak się znaleźliśmy w twoim „śnie”?

Skinął głową na tak.

— Przemieniłeś się w pewnym momencie. To był świat akumy, więc dowiedział się o twojej tożsamości. Władca Ciem, on wie…

Adrien cofnął się, nogi poplątały mu się i upadł z hukiem na chodnik. Marinette wyciągnęła dłoń i pomogła mu wstać, nim zbyt długo zasiedział się na zimnym bruku. Otrzepał się.

— Wszystko… w porządku? — upewniła się.

Nie. Gdyby odpowiedział inaczej, skłamałby.

Spotkał się Władcą Ciem kilkukrotnie twarzą w twarz. Nigdy nie przyjrzał mu się dokładnie. Posturze, twarzy czy płci przeciwnika. A jeśli za maską Władcy Ciem skrywała się kobieta? Jego matka? Która odkryła superbohaterską tożsamość i teraz wykorzystuje to przeciwko niemu i Biedronce?

— Musimy pokonać Władcę Ciem — pozostawił Marinette z taką odpowiedzią i odszedł.

Nie naciskała na niego. Odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Przystanął na moment przed bramą, aby odprowadzić ją wzrokiem, przynajmniej do momentu, w którym zniknie mu z oczu. A stało się tak chwilę później, kiedy skręciła w boczną uliczkę.

I znowu nastała cisza.

Nikt go nie powitał w domu, bo nikogo w nim nie było. Została tu tylko pustka i wspomnienia, które rozmazywały się w świetle prawdy.

***

Adrien wziął od Marinette zeszyt z projektami na festiwal szkolny i przejrzał każdy z jej pomysłów. Wiele nadawało się nie tylko na imprezę szkolną, ale i na wybieg. Szczególnie projekt różowej sukni dla kociaków, której samo początkowe przygotowanie zajęłoby kilka dni, a nawet tygodniu. Musieli zmieścić się w krótszym przedziale czasowym, uwzględniając, że międzyczasie może zaatakować Władca Ciem. Dlatego przewrócił kolejne strony, szukając czegoś prostego, na kilka dni pracy. W końcu trafił, na jednakowe kombinezony dla całej grupy, w jednym fasonie, z tylko z różnymi kolorami dla poszczególnych członków.

— I co sądzisz? — zapytała, zaglądając Adrienowi przez ramię.

Uśmiechnął się słodko w jej stronę i podał szkicownik z wybranym projektem. Marinette skrzywiła się i pokręciła głową, niekoniecznie ciesząc się z decyzji chłopaka.

— Na pewno ten?

— Prosty, szybko się zrobi. Nie mamy zbyt dużo czasu do festiwalu — próbował ją przekonać. — Poza tym dla zespołów dobrze jest utrzymywać jeden wzór. Poprzednim razem sprawdziły się maski. Poza tym taki projekt będzie wymagał mniej kombinowania z materiałami. Nie sądzisz?

Przeskoczyła przez ławkę i usiadła obok Adriena. Położyła głowę na jego ramieniu, po czym przewróciła szkicownik na przedostatnią stronę.

— A to? — pokazała na cudowny projekt z kocimi ogonami, które ciągnęły się za głównym strojem we wzór kociego futra.

— To szykuj na pokaz mody albo na dzień, w którym będą na tyle sławni, że ci zapłacą. Przede wszystkim, Marinette, musisz wziąć pod uwagę trzy czynniki: cenę za materiały, czas poświęcony na dany strój i poziom trudności w jego wykonaniu. Jeśli te wszystkie trzy czynniki są wysokie, musisz dostać za to wynagrodzenie.

— Ech. — Załamała ręce. — Nie nadaję się do tego.

— Ja tam uważam, że jesteś świetna. Dokładnie szkicujesz i masz świetne pomysły, które musisz wykorzystać w przyszłości. Ja w ciebie wierzę.

— No tak, ale mam takie wrażenie, że się nic nie uda. Zostało tak mało czasu, a tyle jest do zrobienia.

— Przecież pomożemy. — Do klasy wszedł Luka. Usiadł przy jednym ze stołów i zerknął na szkicownik Marinette. — Wybrany?

Adrien wyszarpał od dziewczyny arkusz i przerzucił go na właściwą stronę. Pokazał pomysł Luce. Chłopak kilka razy pokiwał głową. Porównał jeszcze wybrane dla członków zespołu kolory, najwięcej czasu poświęcił na swój i w końcu się zgodził:

— Jest super. Dobry pomysł z jednakowym wzorem dla wszystkich. Zaoszczędzi to czas i pieniądze — powtórzył słowa Adriena.

— Widzisz. — Adrien wypiął dumnie pierś, ciesząc się, że ktoś podziela jego zdanie. — I pewnie jemu uwierzysz, a mi nie? Hy? — Puścił w kierunku dziewczyny oczko.

Zarumieniła się z wrażenia. Odsunęła kawałek, a potem zmieniła miejsce na to obok Luki.

— On jest wredny — pożaliła się chłopakowi.

— Ja? — zdziwił się Adrien. — Bez przesady.

— Czasem jesteś — Luka przyznał Marinette rację. — Stajesz się trochę jak… Kot.

— Bardzo śmieszne, ha ha, a teraz do roboty. Nie mamy za dużo czasu — przypomniał zespołowi.

Wszyscy się z nim zgodzili. Marinette poszła na zakupy po materiały na kostiumy, a w tym czasie Adrien zaczął szykować przymiarki u poszczególnych członków zespołu. Dziewczyny samodzielnie się zmierzyły, przy okazji wybierając dla siebie kolory. Dokładnie takie same jak te, które wcześniej ustaliła dla nich Marinette.

Dobrze znała ten zespół i ich upodobania. Umiała dostosować projekty do poszczególnych osób, przy okazji włączyła w nie coś oryginalnego, coś od siebie. Widział dziewczynę za kilka, może kilkanaście lat, jako jedną z początkujących projektantem u boku wielkich ludzi Paryża. Nie pasowała do superbohaterskiego świata, tylko do normalnego, ludzkiego.

— Zaraz wrócę — zgłosił reszcie i wyszedł na moment się przewietrzyć.

Był już wieczór, zasiedzieli się w szkole przez parę ładnym godzin i stracili rachubę czasu, a przed nimi wciąż czekało wiele obowiązków i prac przed właściwym festiwalem. Jednak Adrien wolał spędzać czas wśród przyjaciół. Dom stał pusty, od paru dni ojciec wracał na chwilę. Przebrać się, umyć i dalej wracał do pracy, nie zamieniając z Adrienem ani jednego słowa. W szkole przynajmniej ktoś był, dotrzymywał mu towarzystwa. Choć obawiał się,że jeszcze trochę i znów zostanie sam.

Odetchnął ciężko i usiadł na murku. Potarł dłonie o siebie, rozgrzewają je. Przybył chłód od północy — nieprzyjemny i mroźny, zapowiadający ciężką, śnieżną zimę. Dało się wyczuć w kościach zmiany, jakie się zapowiadały na najbliższe miesiące.

Adrien rozsunął bluzę, zaglądając, jak Plagg znosi zimno. Ten spał. Spał zresztą już dawno, podobnie jak Tiki. Niewiele rozmawiali, przemieniali się tylko na krótko, a potem znów zasypiali. I tak samo dziś. Do tej pory nie budził Plagga, układał go na poduszkę i przykrywał kocem, ale to trwało za długo.

Pogłaskał go po główce.

— Obudź się. — Trącił go mocniej. — Plagg, obudzić się.

Kwami niechętnie otworzyło oczy.

Plagg przeciągnął się i wyleciał z kieszeni Adriena. Zadrżał z zimna, gdy tylko znalazł się na zewnątrz.

— Wracam do środka — ogłosił i wskoczył z powrotem do kieszeni. — Jak możesz mi kazać wychodzić na takie zimno, jesteś nieczuły.

Ziewnął szeroko, po czym znów zmrużył oczka.

— Nie zasypiaj. — Pacnął go palcem w ucho. — Co się dzieje? Dlaczego tyle śpicie?

— To nic takiego. Zawsze się tak dzieje przed poważną walką. Starzy jesteśmy i nawet najukochańszy camembert mnie nie obudzi. Zbieramy siły, jeśli to do ciebie lepiej trafi.

— Ale… Na co?

Paryż pogrążył się w bezpiecznym śnie, odkąd Władca Ciem nie atakował miasta od kilku dni. Wiadomości już przyniosły plotkę o nieoficjalnym pokonaniu przez bohaterów wielkiego złoczyńcy i przyniesieniu stolicy zwycięstwa, jakiego potrzebowało.

Mylili się.

Cisza zawsze pojawiała się przed burzą, a tym razem zbierały się ciężkie, niebezpieczne chmury.

— Ech, dzieciaku, wiesz dobrze o czym mówię. Twoja mina zresztą wszystko zdradza. — Plagg zaśmiał się słabo, powoli opadał w głąb kieszeni i powoli zasypiał. — Pamiętaj, że cię kocham, młody.

— Ja ciebie też.

Plagg mruknął słodko i znów zanurzył się w głęboki sen.

***

Adrien ułożył stos pudeł pod ścianą w schowku szkolnym, do którego kiedyś udali się z Biedronką na rozmowę po ataku akumy na szkołę. Wydarzyło się to dwa, trzy tygodnie wcześniej, a Adrien miał wrażenie, że minęły wieki odkąd odwiedził to pomieszczenie. Zarosło trochę pajęczynami i nikt tu już nie sprzątał, przynajmniej nie tak jak wcześniej. Kurz zanosił się wszędzie, szczególnie na figurkach kolekcjonerskich, które poprawił, ustawiając w jednym rzędzie.

— Może zrobi się jakąś wystawę? — zaproponował samemu sobie, a potem zaśmiał się. Choć jeszcze planował zastanowić się, czy przypadkiem nie zrealizować tego pomysłu.

— Lepiej nie ruszaj — odezwał się głos zza Adriena.

Drzwi się zamknęły. Ktoś przekręcił klucz zamku, a potem schował do kieszeni płaszcza. Kolorowy szal zakołysał się na wietrze. Adrien dopiero teraz poczuł, że ktoś otworzył tylne okno. Wieczorne, chłodne powietrze przedostało się do kanciapy woźnego, który nigdy nie pracował tu jako woźny.

Twarz mężczyzny pamiętał przelotnie z ostatniego spotkania, które miało miejsce jeszcze szpitalu, ale nigdy nie zapomina się tego szala.

— Pan Arsene. — Skinął głową na przywitanie. — Chyba jest już późno.

— A koty to nocne stworzenia.

Pstryknął palcami i światła zgasły.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!