[Pozory czasem mylą] Rozdział 72 Zmęczony tym, że...

NATSU

Padało.

Kolejny raz ulice Magnolii zasypał śnieg. Zajęcia szkolne odwołano, wiele linii autobusowych przestało kursować, aż w końcu znalazł się pośrodku szalejącej burzy śnieżnej w cienkiej kurtce, zniszczonych butach; głodny i niewyspany, siedząc na pokrytej lodem ławie autobusowej. Drżał z zimna, marząc o kubku gorącej czekolady z pianką i cynamonem. Najlepiej w dobrej kawiarni, ale... ta już nie istniała. Budynek stał pusty, gotowy do przetargu, choć zniszczony. Długi ich przygniotły i choć ubezpieczyciel wypłacił część kwoty, to reszta pokryła długi.

Sięgnął do portfela i sprawdził, ile gotówki wziął ze sobą. Większość z pieniędzy wpłacił do banku, trochę zostawił w kopercie w wynajmowanym pokoju na obrzeżach miasta, więc w kieszeni portfela zostało mu tylko kilka banknotów na najpotrzebniejsze wydatki. Nie na niepotrzebny, drogi obiad w sklepie, a siatę zapasów, których nie zużyje w kilka dni.

Westchnął. Tak teraz wyglądało jego życie.

Bez pracy. Bez środków do życia. Bez rodziny.

Oparł się o przystanek autobusowy i spojrzał w stronę ciemnego nieba. Było obrzydliwe, ale przecież zapowiadali ochłodzenie, przepowiedzieli nadchodzącą burzę. Nie powinien narzekać, a jednak na usta cisnęły mu się najgorsze przekleństwa. Zły dzień, po prostu zły dzień.

Sprawdził telefon — dalej nie dostał żadnej odpowiedzi w sprawie pracy. Zero. Ani jednego odzewu. Postukał w ekran komórki. Powoli zbliżała się godzina spotkania. Jeszcze tylko kilka minut, może do tego czasu nie zdąży się rozpadać?

Kogo oszukiwał? Jak coś ma mu dowalić, to z pełną siłą. Nie oderwie się od pecha, a tym bardziej od nieszczęść, które łaziły za nim, jak zakochany stalker.

— Urosłeś — usłyszał nad sobą czyjś głos.

Jak na rozkaz w wojsku, stanął na baczność.

— Tak, zdecydowanie urosłeś — głos ciągnął dalej. — Nawet jesteś wyższy ode mnie. Ile to lat minęło? Z jedenaście, prawda?

Natsu zadrżał. Ostrożnie przekręcił głowę w prawą stronę, przełykając głośno ślinę ze strachu. Czoło oblał mu pot i choć było zimno, czuł, jakby ogień rozpalił się w jego wnętrzu.

Mężczyzna uśmiechnął się smutno, zdejmując podziurawione rękawiczki. Nosił zniszczoną kurtkę, a jego twarz zakrywały gruby szal i wełniana czapka. Kiedy jednak spotkali się spojrzeniami, mężczyzna westchnął. Zdjął czapkę i szal. Burza siwych, nieumytych włosów wyskoczyła spod okrycia i opadła na pobrudzone ramiona od kurtki. Ile miał lat? Niezależnie od tego, jak długo Natsu mu się przyglądał, wyglądał na człowieka w podeszłym wieku, umęczonego życiem i pragnącym spokojnej śmierci.

— Kim... Kim jesteś? — spytał.

— To ja, Igneel, twój ojciec... — Podszedł bliżej.

Natsu odruchowo odsunął się, jednocześnie sięgając po mały paralizator, który nosił ze względów bezpieczeństwa. Mężczyzna, który nazwał siebie Igneelem, parsknął tylko śmiechem. Podrapał się po głowie i w końcu spojrzał w niewyraźne odbicie w witrynie sklepowej. Uśmiech zgasł w jednej chwili. Igneel dotknął ostrożnie głębokich zmarszczek na czole, policzki miał zapadłe, nos strasznie krzywy, jakby nienastawiony po uderzeniu. Jednak najbardziej zaniepokoiły go długie włosy.

— Kiedyś uwielbiałem farbować je na głęboką czerwień, a nawet bordo. Amelia kochała ten kolor...

— Nie żyje! — wysyczał Natsu, choć nie tak planował rozpocząć pierwszą rozmowę z ojcem, bo to chyba był jego ojciec. Przecież nie tak wyobrażał sobie wielkiego Igneela Dragneela. Przygotowywał się na spotkanie z bohaterem, nie z żebrakiem, bezdomnym, wyświechtanym dziadkiem, który nawet nie pomyślał, żeby się umyć przed wyjściem do ludzi.

— Zawiodłeś się? — spytał wprost, oglądając poniszczone ubrania.

Natsu nieśmiało skinął.

— Trudno. No cóż, chyba pozwolisz mi do ciebie wstąpić. Umyję się, przebiorę, bo pewnie naszykowałeś mi jakieś ubrania?

Natsu chciał zaprzeczyć, ale Igneel kontynuował:

— To dobrze, dobrze. Mam nadzieję, że coś mi się z tego spodoba. I jeszcze obiad. Wierzę, że pamiętałeś, jak uwielbiałem lasagne? Oj, niebo w gębie, a szczególnie jak szykowała je twoja matka. Choć jej kanapki do pracy też były niczego sobie...

Minął Natsu. Wydobywał się z niego wyobrażalny odór, przez który Natsu miał ochotę od niego uciec. Zatkał jedynie nos i odsunął się od ojca, rozglądając się, czy autobus już nie przyjechał.

— Na co czekasz? — zdziwił się Igneel.

— Na autobus.

— Autobus? Ale jaki autobus?

— No... — zawahał się. — Planowałem wrócić do domu i stąd jedzenie jedyny autobus, ale chyba się trochę dzisiaj spóźni.

— Autobus? — Igneel nadal wyglądał na zaskoczonego.

— Tak, a co?

— To nie masz samochodu? — W jego głosie rozbrzmiała nuta oburzenia. — Myślałem, że przyjechałeś po mnie samochodem. Przecież miałem plan. Musimy dopiec Agnologii, ale do tego potrzebne są pieniądze. Chyba mi nie powiesz, że ich nie masz?

— Oczywiście, że ich nie mam! — ryknął nieświadomie Natsu. Chyba się przesłyszał. Przez wiele lat harował, żeby spłacić dług i swój, i przyjaciół, żył sam, a nagle Igneel wraca i wymaga od niego pieniędzy?

— Ty sobie ze mnie żartujesz? To co? Sprzedamy twoje mieszkanie skoro tak...

— Ja... — Zacisnął zęby tak mocno, że aż mu zazgrzytały. Nie zdołał jednak powstrzymać gniewu: — JA NIE MAM MIESZKANIA? — Usiadł na ławie. — Ty jesteś chory. Nie mam nawet pracy. Ciągle tylko problemy, problemy i problemy. Nie daję sobie rady. Z dziewczyną mieszkamy w wynajętym pokoju na obrzeżach, więc nie mogę cie tam wpuścić! Nie mogę, bo właściciel mnie wyrzuci. Jak ty zresztą wyglądasz? Jak jakiś żebrak? Myślałem... Myślałem...

— Że ujrzysz wielkiego bohatera? — dokończył za niego Igneel. Ponownie westchnął. Natsu miał i tego dość. Ile razy jeszcze powzdycha? Aż tak mu ciężko w życiu?

Igneel założył rękawiczkę. Przykucnął przed Natsu i wtedy uderzył go otwartą dłonią w policzek. Ze zdziwienia zamarł. Nawet nie zamrugał, ale kiedy Igneel przymierzył się do drugiego ciosu, Natsu chwycił go w nadgarstku. Szarpnął ojcem, a potem popchnął go w stronę ulicy. Igneel stracił równowagę. Wykonał kilka niepewnych kroków, aż zatoczył się w stronę nadjeżdżającego auta i upadł wprost pod nie.

Kierowca w ostatniej chwili zahamował. Wyjrzał zza okna i ryknął:

— Z DROGI, DZIADZIE!

Ominął Igneela i odjechał.

Igneel podniósł sie chwiejnie i otrzepał ze śniegu, a Natsu tylko stał wlepiony w ojca. W końcu otrząsnął się i spojrzał na własne ręce. Odepchnął go. Mógł zabić Igneela — ta świadomość niepokoiła go. Jeszcze tak niedawno adorował ojca, czekał na jego powrót, obiecał sobie, że zapyta go, czy zamieszkają razem, a teraz? Zawiódł się... i sobą, i nim.

Autobus nadjechał. Natsu pomachał do kierowcy, zgłaszając mu, by się zatrzymał. Igneel nie doszedł jeszcze z ulicy. Włóczył za sobą nogę, którą trzymał ręką. Jęknął z bólu i znowu się przewrócił. Natsu wziął głęboki wdech powietrza i wszedł na ulicę, przepraszając kierowcę machnięciem. Chwycił Igneela pod ramię i zaprosił aż pod ławkę. Tam go posadził.

— Zostawisz mnie tutaj? — spytał drżącym głosem.

Autobus zatrzymał się. Natsu jeszcze chwilę przyglądał sie otwierającym drzwiom. Oczywiście, że miał wątpliwości, ale jego ojciec wrócił. Nawet jeśli sie zawiódł jego osobą, nie zostawi go na tym zimnie.

Pomógł Igneelowi wstać i zaprowadził go do autobusu. Nie pozwolił mu siąść — za bardzo śmierdział, a i kilka osób posłało im krzywe spojrzenia, niekoniecznie przekonane co do obecności bezdomnego. Natsu skasował dwa bilety i sam stanął przy Igneelu.

— Dziękuję — powiedział nieśmiało ojciec.— Czyli jednak oszukałeś mnie z mieszkaniem.

— Nie — wysapał przez obolałe gardło. — Nie spodziewałem się, że spotkam ojca w... — machnął w stronę Igneela — takim stanie. Mówili w telewizji o tobie jak o bohaterze. Nawet te listy do mnie... Naprawdę miałem większe oczekiwania wobec ciebie.

— Rozumiem... — Odchrząknął. — No niestety, to ja... — Rozłożył ręce i opuścił je bezwładnie. — Przyznam, że też się zawiodłem. Myślałem, że lepiej sie przygotujesz do mojego powrotu. Mieszkanie, samochód...

— Cholera jasna, który dwudziestolatek z długami i bez pracy ma mieszkanie i samochód? — oburzył się, choć starał trzymać emocje na wodzy, szczególnie w autobusie.

— No może i masz rację. Czyli co? Nie mam gdzie się podziać?

— Nie — odburknął Natsu jedyną, słuszną odpowiedź. Po co było go okłamywać.

— A czy ty się spodziewałeś zadbanego, bogatego ojca, który wyszedł właśnie z więzienia?

Natsu zaśmiał się. Co racja, to racja....

Za oknem prószyło. Śnieg wyglądał przepięknie z oddali, ale jeśli dalej tak pójdzie, to zlikwidują większość linii, a wtedy zostanie mu wędrować do centrum na piechotę.

— Co... — zaczął Igneel, drapiąc się po głowie — ze mną się stanie?

— Nie wiem. — Zacisnął palce na drążku. — Nie mam co z tobą zrobić. Nie wiem nawet, co ty zamierzasz zrobić.

— Plany się nie zmieniły. Dokończę to, co zacząłem jedenaście lat temu. Nic innego mi nie zostało, Natsu. Acnologia za moment wyjdzie z więzienia. Do tego czasu zdążę się przygotować.

Autobus zatrzymał się. Kierowca otworzył drzwi i w tym samym momencie Natsu wybuchnął nieprzerwanym śmiechem. On miał dziwne i nierealne plany, ale słuchając Igneela, zastanawiał się, czy staruszek nie oszalał w tym więzieniu. Jednak jego poważna mina mówiła co innego... Naprawdę zamierzał walczyć z Acnologią — bez pieniędzy, bez dachu nad głową, bez sprzymierzeńców...

— Ty mówisz to na serio? TY?! Jesteś chory, tatusiek. Myślałem, że zmądrzałeś, że staniemy jakoś na nogi, wyjedziemy i zaczniemy nowe życie, ale ty chcesz znowu pakować się w bagno, w które się wkopałeś ostatnim razem.

— A co mi niby zostało?! — ryknął na cały autobus.

Natsu odsunął sie od ojca. Zbliżał się przystanek, na którym miał wysiąść. W milczeniu przybliżył się do drzwi. Igneel również nic nie powiedział. Nawet nie zamierzał naprawić błędu, wyjaśnić pomyłki.

— Myślałem, że ja ci zostałem... Najwyraźniej pomyliłem się — powiedział a następnie wysiadł z autobusu.

Nie usłyszał za sobą kroków, gdy wracał do mieszkania. Minął tylko jedną z sąsiadek, która właśnie wyprowadzała swojego ukochanego pupila na spacer. Przywitał się z kobietą i wszedł do czteropiętrowego budynku. W środku również panował chłód. Choć Natsu zdjął bez wahania szal. Zanim doszedł do mieszkania, rozebrał się i z kurtki. Na korytarzu unosił się cudowny, słodki zapach, jakby ktoś piekł ciasto. Miał szczerą nadzieję, że to Lisanna, więc przyspieszył kroku. Wszedł do środka i w tym samym momencie dziewczyna wyjęła z piekarnika świeżo upieczonego murzynka.

Wziął głęboki wdech. Ach, już czuł na języku rozpływające się w ustach ciasto. Szybko ściągnął buty i powędrował do kuchni. Ucałował dziewczynę w czoło i usiadł przy stole. Zaparzyła mu herbaty, a potem podała wczorajszą gazetę. Pusty talerz wyciągnęła z szafki, choć zawsze powtarzała, że lepiej brać ten z suszarki. Dziwne, pomyślał. Nawet dała mu widelczyk zamiast normalnej łyżeczki. Nie oponował, ale wydawało mu się to nietypowe. Lisanna była jakaś nieobecna.

— Coś się stało? — zapytał w końcu, próbując ciasto. Nagle ścisnęło nim przez niesamowitą słoność wypieku, która doprowadziła go do odruchów wymiotnych. Wypluł ciasto do zlewu i popłukał usta wodą z kranu.

Lisanna poklepała go po plecach, po czym zajrzała do szafki. Brakowało na półce soli...

— Pomyliłaś się?

— Ojej, przepraszam... To dziwne...

— Dziwne? — Popłukał gardło jeszcze raz. — Lis, co się dzieje? Pomylić SÓL z CUKREM? Już nie mogłaś z czymś innym zamienić? Czymkolwiek?

— Ale ja... Ja nie wiem, coś dziwnie się czuję. Tak od rana. Mam... — złapała się za ramiona — złe przeczucia. Poza tym przyszli właściciele i kazali płacić.

— Płacić? Ano tak, rozumiem. Dobrze, zajmę się tym. Muszę w końcu znaleźć jakąś pracę, ale ciężko jest. To nie sezon, a doświadczenia też nie mam. Cholera, trzeba było pracować normalnie w kawiarni, a nie oszczędzać na składkach. Tak przynajmniej bym sobie wpisał w CV... Cholera...

— I jeszcze...

— I jeszcze "co"? Błagam, nie dobijaj już mnie — wystękał z trudem. Wytarła twarz ręcznikiem. Pachniał starą, zatęchłą gąbką. Skrzywił się z niesmakiem i rzucił ręcznik na podłogę.

Lisanna przeszła obok Natsu. Rozłożyła gazetę i wskazała na artykuł z Crocus o zaginięciu. Przyjrzał się zdjęciu — nie znał tego mężczyzny, tym bardziej bardzo młodej dziewczyny, pewnie jego córki. Oboje zaginęli tydzień wcześniej. Niektóre rzeczy osobiste zostały, ale większość pozostała nienaruszona. Sąsiedzi wspominali o podejrzanych ludziach pod blokiem w noc zaginięcia, wspomnieli też coś o długach hazardowych, które miał mężczyzna.

— Czyli co? Miał długi i albo uciekł, albo go dopadli? — spytał się Lisanny, nie rozumiejąc, dlaczego wskazała na akurat ten artykuł.

— Nazwisko! — podkreśliła, wskazując palcem na napis pod zdjęciem.

Natsu wzruszył ramionami. Podejrzewał, że było nietypowe. Pomylił się...

— Jude Heartfilia — wypowiedział imię i nazwisko na głos, a potem jeszcze raz i drugi odtworzył je w myślach, zastanawiając się, czy nie ma omamów.

Zabrał od Lisanny gazetę i przeczytał artykuł jeszcze raz i jeszcze, aż wstrząsnęły nim jakieś drgawki. Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Zamknął drzwi na klucz, dokładnie sprawdzając, że nikt nie dostanie się do środka.

— Podejrzewasz, że to Lucy? — zapytał drżącym głosem.

— Tak. — Zwinęła gazetę w rulon i wrzuciła do kosza.

— Cholera, to jakiś chory żart.

Usiadł przy ścianie. Nie dał rady wrócić do kuchni i jeszcze raz zastanawiać się nad gazetą, którą Lisanna wrzuciła do kosza. Sprawdziłby w Internecie, ale miał teraz starą komórkę, właściciele kazaliby dopłacać do korzystania z ich routera, więc zrezygnowali z tej przyjemności. Do kawiarenki pójdzie dopiero jutro...

— Natsu... — Lisanna dosiadła się do niego. — Przepraszam, ale chyba nie dam rady... Boję się! Uciekliśmy jej wtedy, choć chyba chciała nam pomóc. Ale teraz naprawdę się boję. Jeśli faktycznie Lucy znalazła Jude i go... go... zabiła, to co my zrobimy? Będziemy czekać, aż sąsiadka z psem znajdzie nas w parku pod drzewami. Martwych.

— Czekaj, czekaj... — uspokoił ją i siebie na moment. — Lucy nie zabija. — Przemyślał własne słowa i faktycznie do tej pory nie pamiętał, by Lucy zniżyła się do poziomu Acnologii.

— No to nie zabiła, ale na pewno porwała! To nie przypadek Natsu, ja po prostu w to NIE WIERZĘ! A teraz jeszcze Igneel wyszedł z więzienia.

Natsu wstał na baczność. Odsunął się od Lisanny, wskazując na nią palcem i uciekł w kierunku ich małej klitki, którą dzieli w pokoju od strony placu zabaw. Lisanna podążyła za nim. Zamknęli się w pokoju i usiedli na złożone łóżko. Stary budzik w kształcie kota zapiszczał. Natsu palnął go w obudowę i ten się uspokoił. Jednak nie sam Natsu. Zaczął chodził wokół pokoju, ocierając wierzch dłoni i ciągle biorąc głębokie, nierówne wdechy.

— Spotkałem Igneela — wyznał w końcu Lisannie.

Zamrugała kilka razy ze zdziwienia.

— Igneela... — stwierdziła. — Twojego ojca...

— Dokładnie — zgodził się z dziewczyną.

— To... dlaczego go tu nie ma? — Pokręciła palcem, a potem rozejrzała się po pokoju, udając, że szuka ukrytego gdzieś Igneela.

— Dlaczego? — Zaśmiał się. — Ponieważ... — Zaklaskał. — Zawiodłem się na nim. Posłuchaj, to był jakiś żebrak, w starych ubraniach, z długimi, brudnymi włosami, niechluj i jeszcze oczekiwał, że przyjadę po niego najnowszym autem z salonu i zawiodę do pieprzonego mieszkania w centrum miasta. A mnie kurwa nie stać nawet na bilety! Kto mi da nowy czajnik?! — wrzasnął, uderzając pięścią o łóżko.

Zacisnął mocno zęby. Znowu go bolało, chyba nawet bardziej niż wcześniej, bo wtedy jeszcze w pełni nie wierzył słowom Igneela. A teraz? Wszystko stawało się jasne. Chciał go tylko wykorzystać. Chciał mieć wszystko, gdy wróci, nie syna, nie rodzinę...

— Natsu...

Lisanna sięgnęła do jego policzków i otarła je brzegiem rękawa. Płakał. Sam otarł twarz. Nie poczuł ani jednej łzy, choć te wciąż płynęły, skapując na jego uda.

— Dlaczego? — spytał Lisanny, choć wiedział, że nie uzyska od niej żadnej odpowiedzi. — Dlaczego on nie myśli o mnie? Dlaczego tu chodzi o zemstę? Dlaczego tu chodzi o jakieś pieniądze, a nigdy o mnie? Dlaczego tak wygląda? Gdyby inaczej... Ja też zawiodłem się, wiem, ale... ale... to nie tak, że żyje mi się dobrze. Erza i Gray nas opuścili, ani razu się nie skontaktowali. Mirajane wylądowała w szpitalu na zabieg. Levy spotyka się z Gajeelem. Nie mamy nikogo. Zostaliśmy sami, a kiedy miałem nadzieję, że mój własny ojciec wybierze mnie, on wybrał... wszystko, tylko nie mnie?

Lisana ujęła jego głowę i ostrożnie położyła ja na kolanach. Pogładziła go ostrożnie po włosach, aż w końcu Natsu przymknął oczy. Był zmęczony, senny, miał szczerą ochotę zasnąć i nie obudzić się przez najbliższy tydzień, ale wtedy zadzwonił telefon. Zerwał się szybko z kolan Lisanny. Dziewczyna podskoczyła z wrażenia. Przeprosił ją skinięciem, po czym odebrał połączenie.

— Słucham.

— Pan Natsu Dragneel? — usłyszał w słuchawce.

— Dokładnie, zgadza się.

— Miło mi, Ichiya Vandalay Kotobuki, szukam PRAWDZIWYCH MĘŻCZYZN. Właśnie zobaczyłem pana CV. Daję prawdziwym mężczyznom szansę, nie pracę — mówił powolnym, ślamazarnym tonem, kiedy serce Natsu waliło mu w piersi ze stresu. — Proponuję umowę zlecenie, mój drogi. Na mniej więcej pół etatu, ewentualnie trzy czwarte w klubie nocnym. Nasz najlepszy pracownik zrezygnował, trochę się zmieniło i potrzebujemy kogoś, kto będzie trochę pilnować porządku, trochę zabawiał gości, trochę sprzątał. Proponuję na początek stawkę minimalna plus dwadzieścia procent, potem bym się nad resztą zastanowił. Czyli możemy się umówić na próbę?

— Tak, tak! — odpowiedział szybko Natsu. Nie wahał się ani przez moment. Taka szansa mogła się już więcej nie powtórzyć, a pieniędzy potrzebował na już. Powstrzymał się tylko, żeby nie za szybko odetchnąć z ulgą.

— W takim razie widzimy się jutro. Godzina...?

— Jakakolwiek — dokończył szybko.

— Będę w biurze po czternastej, więc zapraszam. Do zobaczenia, MEN!

— Do... — Rozłączył się, nim zdążył dokończyć.

Natsu odłożył telefon. Spojrzał na Lisannę, ona spojrzała na niego. Stali w milczeniu, w całkowitym osłupieniu, choć Natsu miał ochotę skakać z radości jak małe dziecko. Rozłożył szeroko ręce. Lisanna również zrobiła to samo i nagle rzucili się sobie w ramiona, obściskując i tuląc mocniej niż kiedykolwiek wcześniej..


Podobało się? Wesprzesz autora?
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!