NATSU
Padało.
Kolejny raz ulice Magnolii zasypał śnieg. Zajęcia szkolne odwołano, wiele linii autobusowych przestało kursować, aż w końcu znalazł się pośrodku szalejącej burzy śnieżnej w cienkiej kurtce, zniszczonych butach; głodny i niewyspany, siedząc na pokrytej lodem ławie autobusowej. Drżał z zimna, marząc o kubku gorącej czekolady z pianką i cynamonem. Najlepiej w dobrej kawiarni, ale... ta już nie istniała. Budynek stał pusty, gotowy do przetargu, choć zniszczony. Długi ich przygniotły i choć ubezpieczyciel wypłacił część kwoty, to reszta pokryła długi.
Sięgnął do portfela i sprawdził, ile
gotówki wziął ze sobą. Większość z pieniędzy wpłacił do banku, trochę zostawił
w kopercie w wynajmowanym pokoju na obrzeżach miasta, więc w kieszeni portfela
zostało mu tylko kilka banknotów na najpotrzebniejsze wydatki. Nie na
niepotrzebny, drogi obiad w sklepie, a siatę zapasów, których nie zużyje w
kilka dni.
Westchnął. Tak teraz wyglądało jego życie.
Bez pracy. Bez środków do życia. Bez
rodziny.
Oparł się o przystanek autobusowy i
spojrzał w stronę ciemnego nieba. Było obrzydliwe, ale przecież zapowiadali
ochłodzenie, przepowiedzieli nadchodzącą burzę. Nie powinien narzekać, a jednak
na usta cisnęły mu się najgorsze przekleństwa. Zły dzień, po prostu zły dzień.
Sprawdził telefon — dalej nie dostał żadnej
odpowiedzi w sprawie pracy. Zero. Ani jednego odzewu. Postukał w ekran komórki.
Powoli zbliżała się godzina spotkania. Jeszcze tylko kilka minut, może do tego
czasu nie zdąży się rozpadać?
Kogo oszukiwał? Jak coś ma mu dowalić, to z
pełną siłą. Nie oderwie się od pecha, a tym bardziej od nieszczęść, które
łaziły za nim, jak zakochany stalker.
— Urosłeś — usłyszał nad sobą czyjś głos.
Jak na rozkaz w wojsku, stanął na baczność.
— Tak, zdecydowanie urosłeś — głos ciągnął
dalej. — Nawet jesteś wyższy ode mnie. Ile to lat minęło? Z jedenaście, prawda?
Natsu zadrżał. Ostrożnie przekręcił głowę w
prawą stronę, przełykając głośno ślinę ze strachu. Czoło oblał mu pot i choć
było zimno, czuł, jakby ogień rozpalił się w jego wnętrzu.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno, zdejmując
podziurawione rękawiczki. Nosił zniszczoną kurtkę, a jego twarz zakrywały gruby
szal i wełniana czapka. Kiedy jednak spotkali się spojrzeniami, mężczyzna
westchnął. Zdjął czapkę i szal. Burza siwych, nieumytych włosów wyskoczyła spod
okrycia i opadła na pobrudzone ramiona od kurtki. Ile miał lat? Niezależnie od
tego, jak długo Natsu mu się przyglądał, wyglądał na człowieka w podeszłym
wieku, umęczonego życiem i pragnącym spokojnej śmierci.
— Kim... Kim jesteś? — spytał.
— To ja, Igneel, twój ojciec... — Podszedł
bliżej.
Natsu odruchowo odsunął się, jednocześnie
sięgając po mały paralizator, który nosił ze względów bezpieczeństwa.
Mężczyzna, który nazwał siebie Igneelem, parsknął tylko śmiechem. Podrapał się
po głowie i w końcu spojrzał w niewyraźne odbicie w witrynie sklepowej. Uśmiech
zgasł w jednej chwili. Igneel dotknął ostrożnie głębokich zmarszczek na czole, policzki
miał zapadłe, nos strasznie krzywy, jakby nienastawiony po uderzeniu. Jednak
najbardziej zaniepokoiły go długie włosy.
— Kiedyś uwielbiałem farbować je na głęboką
czerwień, a nawet bordo. Amelia kochała ten kolor...
— Nie żyje! — wysyczał Natsu, choć nie tak
planował rozpocząć pierwszą rozmowę z ojcem, bo to chyba był jego ojciec.
Przecież nie tak wyobrażał sobie wielkiego Igneela Dragneela. Przygotowywał się
na spotkanie z bohaterem, nie z żebrakiem, bezdomnym, wyświechtanym dziadkiem,
który nawet nie pomyślał, żeby się umyć przed wyjściem do ludzi.
— Zawiodłeś się? — spytał wprost, oglądając
poniszczone ubrania.
Natsu nieśmiało skinął.
— Trudno. No cóż, chyba pozwolisz mi do
ciebie wstąpić. Umyję się, przebiorę, bo pewnie naszykowałeś mi jakieś ubrania?
Natsu chciał zaprzeczyć, ale Igneel
kontynuował:
— To dobrze, dobrze. Mam nadzieję, że coś
mi się z tego spodoba. I jeszcze obiad. Wierzę, że pamiętałeś, jak uwielbiałem
lasagne? Oj, niebo w gębie, a szczególnie jak szykowała je twoja matka. Choć jej
kanapki do pracy też były niczego sobie...
Minął Natsu. Wydobywał się z niego
wyobrażalny odór, przez który Natsu miał ochotę od niego uciec. Zatkał jedynie
nos i odsunął się od ojca, rozglądając się, czy autobus już nie przyjechał.
— Na co czekasz? — zdziwił się Igneel.
— Na autobus.
— Autobus? Ale jaki autobus?
— No... — zawahał się. — Planowałem wrócić
do domu i stąd jedzenie jedyny autobus, ale chyba się trochę dzisiaj spóźni.
— Autobus? — Igneel nadal wyglądał na
zaskoczonego.
— Tak, a co?
— To nie masz samochodu? — W jego głosie
rozbrzmiała nuta oburzenia. — Myślałem, że przyjechałeś po mnie samochodem.
Przecież miałem plan. Musimy dopiec Agnologii, ale do tego potrzebne są
pieniądze. Chyba mi nie powiesz, że ich nie masz?
— Oczywiście, że ich nie mam! — ryknął
nieświadomie Natsu. Chyba się przesłyszał. Przez wiele lat harował, żeby
spłacić dług i swój, i przyjaciół, żył sam, a nagle Igneel wraca i wymaga od
niego pieniędzy?
— Ty sobie ze mnie żartujesz? To co?
Sprzedamy twoje mieszkanie skoro tak...
— Ja... — Zacisnął zęby tak mocno, że aż mu
zazgrzytały. Nie zdołał jednak powstrzymać gniewu: — JA NIE MAM MIESZKANIA? —
Usiadł na ławie. — Ty jesteś chory. Nie mam nawet pracy. Ciągle tylko problemy,
problemy i problemy. Nie daję sobie rady. Z dziewczyną mieszkamy w wynajętym
pokoju na obrzeżach, więc nie mogę cie tam wpuścić! Nie mogę, bo właściciel
mnie wyrzuci. Jak ty zresztą wyglądasz? Jak jakiś żebrak? Myślałem...
Myślałem...
— Że ujrzysz wielkiego bohatera? —
dokończył za niego Igneel. Ponownie westchnął. Natsu miał i tego dość. Ile razy
jeszcze powzdycha? Aż tak mu ciężko w życiu?
Igneel założył rękawiczkę. Przykucnął przed
Natsu i wtedy uderzył go otwartą dłonią w policzek. Ze zdziwienia zamarł. Nawet
nie zamrugał, ale kiedy Igneel przymierzył się do drugiego ciosu, Natsu chwycił
go w nadgarstku. Szarpnął ojcem, a potem popchnął go w stronę ulicy. Igneel
stracił równowagę. Wykonał kilka niepewnych kroków, aż zatoczył się w stronę
nadjeżdżającego auta i upadł wprost pod nie.
Kierowca w ostatniej chwili zahamował.
Wyjrzał zza okna i ryknął:
— Z DROGI, DZIADZIE!
Ominął Igneela i odjechał.
Igneel podniósł sie chwiejnie i otrzepał ze
śniegu, a Natsu tylko stał wlepiony w ojca. W końcu otrząsnął się i spojrzał na
własne ręce. Odepchnął go. Mógł zabić Igneela — ta świadomość niepokoiła go.
Jeszcze tak niedawno adorował ojca, czekał na jego powrót, obiecał sobie, że
zapyta go, czy zamieszkają razem, a teraz? Zawiódł się... i sobą, i nim.
Autobus nadjechał. Natsu pomachał do
kierowcy, zgłaszając mu, by się zatrzymał. Igneel nie doszedł jeszcze z ulicy.
Włóczył za sobą nogę, którą trzymał ręką. Jęknął z bólu i znowu się przewrócił.
Natsu wziął głęboki wdech powietrza i wszedł na ulicę, przepraszając kierowcę
machnięciem. Chwycił Igneela pod ramię i zaprosił aż pod ławkę. Tam go
posadził.
— Zostawisz mnie tutaj? — spytał drżącym
głosem.
Autobus zatrzymał się. Natsu jeszcze chwilę
przyglądał sie otwierającym drzwiom. Oczywiście, że miał wątpliwości, ale jego
ojciec wrócił. Nawet jeśli sie zawiódł jego osobą, nie zostawi go na tym
zimnie.
Pomógł Igneelowi wstać i zaprowadził go do
autobusu. Nie pozwolił mu siąść — za bardzo śmierdział, a i kilka osób posłało
im krzywe spojrzenia, niekoniecznie przekonane co do obecności bezdomnego.
Natsu skasował dwa bilety i sam stanął przy Igneelu.
— Dziękuję — powiedział nieśmiało ojciec.—
Czyli jednak oszukałeś mnie z mieszkaniem.
— Nie — wysapał przez obolałe gardło. — Nie
spodziewałem się, że spotkam ojca w... — machnął w stronę Igneela — takim
stanie. Mówili w telewizji o tobie jak o bohaterze. Nawet te listy do mnie...
Naprawdę miałem większe oczekiwania wobec ciebie.
— Rozumiem... — Odchrząknął. — No niestety,
to ja... — Rozłożył ręce i opuścił je bezwładnie. — Przyznam, że też się
zawiodłem. Myślałem, że lepiej sie przygotujesz do mojego powrotu. Mieszkanie,
samochód...
— Cholera jasna, który dwudziestolatek z
długami i bez pracy ma mieszkanie i samochód? — oburzył się, choć starał
trzymać emocje na wodzy, szczególnie w autobusie.
— No może i masz rację. Czyli co? Nie mam gdzie
się podziać?
— Nie — odburknął Natsu jedyną, słuszną
odpowiedź. Po co było go okłamywać.
— A czy ty się spodziewałeś zadbanego,
bogatego ojca, który wyszedł właśnie z więzienia?
Natsu zaśmiał się. Co racja, to racja....
Za oknem prószyło. Śnieg wyglądał
przepięknie z oddali, ale jeśli dalej tak pójdzie, to zlikwidują większość
linii, a wtedy zostanie mu wędrować do centrum na piechotę.
— Co... — zaczął Igneel, drapiąc się po
głowie — ze mną się stanie?
— Nie wiem. — Zacisnął palce na drążku. —
Nie mam co z tobą zrobić. Nie wiem nawet, co ty zamierzasz zrobić.
— Plany się nie zmieniły. Dokończę to, co
zacząłem jedenaście lat temu. Nic innego mi nie zostało, Natsu. Acnologia za
moment wyjdzie z więzienia. Do tego czasu zdążę się przygotować.
Autobus zatrzymał się. Kierowca otworzył
drzwi i w tym samym momencie Natsu wybuchnął nieprzerwanym śmiechem. On miał
dziwne i nierealne plany, ale słuchając Igneela, zastanawiał się, czy staruszek
nie oszalał w tym więzieniu. Jednak jego poważna mina mówiła co innego...
Naprawdę zamierzał walczyć z Acnologią — bez pieniędzy, bez dachu nad głową,
bez sprzymierzeńców...
— Ty mówisz to na serio? TY?! Jesteś chory,
tatusiek. Myślałem, że zmądrzałeś, że staniemy jakoś na nogi, wyjedziemy i
zaczniemy nowe życie, ale ty chcesz znowu pakować się w bagno, w które się
wkopałeś ostatnim razem.
— A co mi niby zostało?! — ryknął na cały
autobus.
Natsu odsunął sie od ojca. Zbliżał się
przystanek, na którym miał wysiąść. W milczeniu przybliżył się do drzwi. Igneel
również nic nie powiedział. Nawet nie zamierzał naprawić błędu, wyjaśnić
pomyłki.
— Myślałem, że ja ci zostałem...
Najwyraźniej pomyliłem się — powiedział a następnie wysiadł z autobusu.
Nie usłyszał za sobą kroków, gdy wracał do
mieszkania. Minął tylko jedną z sąsiadek, która właśnie wyprowadzała swojego
ukochanego pupila na spacer. Przywitał się z kobietą i wszedł do
czteropiętrowego budynku. W środku również panował chłód. Choć Natsu zdjął bez
wahania szal. Zanim doszedł do mieszkania, rozebrał się i z kurtki. Na korytarzu
unosił się cudowny, słodki zapach, jakby ktoś piekł ciasto. Miał szczerą
nadzieję, że to Lisanna, więc przyspieszył kroku. Wszedł do środka i w tym
samym momencie dziewczyna wyjęła z piekarnika świeżo upieczonego murzynka.
Wziął głęboki wdech. Ach, już czuł na
języku rozpływające się w ustach ciasto. Szybko ściągnął buty i powędrował do
kuchni. Ucałował dziewczynę w czoło i usiadł przy stole. Zaparzyła mu herbaty,
a potem podała wczorajszą gazetę. Pusty talerz wyciągnęła z szafki, choć zawsze
powtarzała, że lepiej brać ten z suszarki. Dziwne, pomyślał. Nawet dała mu
widelczyk zamiast normalnej łyżeczki. Nie oponował, ale wydawało mu się to
nietypowe. Lisanna była jakaś nieobecna.
— Coś się stało? — zapytał w końcu,
próbując ciasto. Nagle ścisnęło nim przez niesamowitą słoność wypieku, która
doprowadziła go do odruchów wymiotnych. Wypluł ciasto do zlewu i popłukał usta
wodą z kranu.
Lisanna poklepała go po plecach, po czym
zajrzała do szafki. Brakowało na półce soli...
— Pomyliłaś się?
— Ojej, przepraszam... To dziwne...
— Dziwne? — Popłukał gardło jeszcze raz. —
Lis, co się dzieje? Pomylić SÓL z CUKREM? Już nie mogłaś z czymś innym
zamienić? Czymkolwiek?
— Ale ja... Ja nie wiem, coś dziwnie się
czuję. Tak od rana. Mam... — złapała się za ramiona — złe przeczucia. Poza tym
przyszli właściciele i kazali płacić.
— Płacić? Ano tak, rozumiem. Dobrze, zajmę
się tym. Muszę w końcu znaleźć jakąś pracę, ale ciężko jest. To nie sezon, a
doświadczenia też nie mam. Cholera, trzeba było pracować normalnie w kawiarni,
a nie oszczędzać na składkach. Tak przynajmniej bym sobie wpisał w CV...
Cholera...
— I jeszcze...
— I jeszcze "co"? Błagam, nie
dobijaj już mnie — wystękał z trudem. Wytarła twarz ręcznikiem. Pachniał starą,
zatęchłą gąbką. Skrzywił się z niesmakiem i rzucił ręcznik na podłogę.
Lisanna przeszła obok Natsu. Rozłożyła
gazetę i wskazała na artykuł z Crocus o zaginięciu. Przyjrzał się zdjęciu — nie
znał tego mężczyzny, tym bardziej bardzo młodej dziewczyny, pewnie jego córki.
Oboje zaginęli tydzień wcześniej. Niektóre rzeczy osobiste zostały, ale
większość pozostała nienaruszona. Sąsiedzi wspominali o podejrzanych ludziach
pod blokiem w noc zaginięcia, wspomnieli też coś o długach hazardowych, które
miał mężczyzna.
— Czyli co? Miał długi i albo uciekł, albo
go dopadli? — spytał się Lisanny, nie rozumiejąc, dlaczego wskazała na akurat
ten artykuł.
— Nazwisko! — podkreśliła, wskazując palcem
na napis pod zdjęciem.
Natsu wzruszył ramionami. Podejrzewał, że
było nietypowe. Pomylił się...
— Jude Heartfilia — wypowiedział imię i
nazwisko na głos, a potem jeszcze raz i drugi odtworzył je w myślach,
zastanawiając się, czy nie ma omamów.
Zabrał od Lisanny gazetę i przeczytał
artykuł jeszcze raz i jeszcze, aż wstrząsnęły nim jakieś drgawki. Odwrócił się
i ruszył w stronę wyjścia. Zamknął drzwi na klucz, dokładnie sprawdzając, że
nikt nie dostanie się do środka.
— Podejrzewasz, że to Lucy? — zapytał
drżącym głosem.
— Tak. — Zwinęła gazetę w rulon i wrzuciła
do kosza.
— Cholera, to jakiś chory żart.
Usiadł przy ścianie. Nie dał rady wrócić do
kuchni i jeszcze raz zastanawiać się nad gazetą, którą Lisanna wrzuciła do
kosza. Sprawdziłby w Internecie, ale miał teraz starą komórkę, właściciele
kazaliby dopłacać do korzystania z ich routera, więc zrezygnowali z tej
przyjemności. Do kawiarenki pójdzie dopiero jutro...
— Natsu... — Lisanna dosiadła się do niego.
— Przepraszam, ale chyba nie dam rady... Boję się! Uciekliśmy jej wtedy, choć
chyba chciała nam pomóc. Ale teraz naprawdę się boję. Jeśli faktycznie Lucy
znalazła Jude i go... go... zabiła, to co my zrobimy? Będziemy czekać, aż
sąsiadka z psem znajdzie nas w parku pod drzewami. Martwych.
— Czekaj, czekaj... — uspokoił ją i siebie
na moment. — Lucy nie zabija. — Przemyślał własne słowa i faktycznie do tej
pory nie pamiętał, by Lucy zniżyła się do poziomu Acnologii.
— No to nie zabiła, ale na pewno porwała!
To nie przypadek Natsu, ja po prostu w to NIE WIERZĘ! A teraz jeszcze Igneel
wyszedł z więzienia.
Natsu wstał na baczność. Odsunął się od
Lisanny, wskazując na nią palcem i uciekł w kierunku ich małej klitki, którą
dzieli w pokoju od strony placu zabaw. Lisanna podążyła za nim. Zamknęli się w
pokoju i usiedli na złożone łóżko. Stary budzik w kształcie kota zapiszczał.
Natsu palnął go w obudowę i ten się uspokoił. Jednak nie sam Natsu. Zaczął
chodził wokół pokoju, ocierając wierzch dłoni i ciągle biorąc głębokie,
nierówne wdechy.
— Spotkałem Igneela — wyznał w końcu
Lisannie.
Zamrugała kilka razy ze zdziwienia.
— Igneela... — stwierdziła. — Twojego
ojca...
— Dokładnie — zgodził się z dziewczyną.
— To... dlaczego go tu nie ma? — Pokręciła
palcem, a potem rozejrzała się po pokoju, udając, że szuka ukrytego gdzieś
Igneela.
— Dlaczego? — Zaśmiał się. — Ponieważ... —
Zaklaskał. — Zawiodłem się na nim. Posłuchaj, to był jakiś żebrak, w starych
ubraniach, z długimi, brudnymi włosami, niechluj i jeszcze oczekiwał, że
przyjadę po niego najnowszym autem z salonu i zawiodę do pieprzonego mieszkania
w centrum miasta. A mnie kurwa nie stać nawet na bilety! Kto mi da nowy
czajnik?! — wrzasnął, uderzając pięścią o łóżko.
Zacisnął mocno zęby. Znowu go bolało, chyba
nawet bardziej niż wcześniej, bo wtedy jeszcze w pełni nie wierzył słowom
Igneela. A teraz? Wszystko stawało się jasne. Chciał go tylko wykorzystać.
Chciał mieć wszystko, gdy wróci, nie syna, nie rodzinę...
— Natsu...
Lisanna sięgnęła do jego policzków i otarła
je brzegiem rękawa. Płakał. Sam otarł twarz. Nie poczuł ani jednej łzy, choć te
wciąż płynęły, skapując na jego uda.
— Dlaczego? — spytał Lisanny, choć
wiedział, że nie uzyska od niej żadnej odpowiedzi. — Dlaczego on nie myśli o
mnie? Dlaczego tu chodzi o zemstę? Dlaczego tu chodzi o jakieś pieniądze, a
nigdy o mnie? Dlaczego tak wygląda? Gdyby inaczej... Ja też zawiodłem się,
wiem, ale... ale... to nie tak, że żyje mi się dobrze. Erza i Gray nas
opuścili, ani razu się nie skontaktowali. Mirajane wylądowała w szpitalu na
zabieg. Levy spotyka się z Gajeelem. Nie mamy nikogo. Zostaliśmy sami, a kiedy
miałem nadzieję, że mój własny ojciec wybierze mnie, on wybrał... wszystko,
tylko nie mnie?
Lisana ujęła jego głowę i ostrożnie
położyła ja na kolanach. Pogładziła go ostrożnie po włosach, aż w końcu Natsu
przymknął oczy. Był zmęczony, senny, miał szczerą ochotę zasnąć i nie obudzić
się przez najbliższy tydzień, ale wtedy zadzwonił telefon. Zerwał się szybko z
kolan Lisanny. Dziewczyna podskoczyła z wrażenia. Przeprosił ją skinięciem, po
czym odebrał połączenie.
— Słucham.
— Pan Natsu Dragneel? — usłyszał w
słuchawce.
— Dokładnie, zgadza się.
— Miło mi, Ichiya Vandalay Kotobuki, szukam
PRAWDZIWYCH MĘŻCZYZN. Właśnie zobaczyłem pana CV. Daję prawdziwym mężczyznom
szansę, nie pracę — mówił powolnym, ślamazarnym tonem, kiedy serce Natsu waliło
mu w piersi ze stresu. — Proponuję umowę zlecenie, mój drogi. Na mniej więcej
pół etatu, ewentualnie trzy czwarte w klubie nocnym. Nasz najlepszy pracownik
zrezygnował, trochę się zmieniło i potrzebujemy kogoś, kto będzie trochę
pilnować porządku, trochę zabawiał gości, trochę sprzątał. Proponuję na
początek stawkę minimalna plus dwadzieścia procent, potem bym się nad resztą
zastanowił. Czyli możemy się umówić na próbę?
— Tak, tak! — odpowiedział szybko Natsu.
Nie wahał się ani przez moment. Taka szansa mogła się już więcej nie powtórzyć,
a pieniędzy potrzebował na już. Powstrzymał się tylko, żeby nie za szybko odetchnąć
z ulgą.
— W takim razie widzimy się jutro.
Godzina...?
— Jakakolwiek — dokończył szybko.
— Będę w biurze po czternastej, więc
zapraszam. Do zobaczenia, MEN!
— Do... — Rozłączył się, nim zdążył
dokończyć.
Natsu odłożył telefon. Spojrzał na Lisannę, ona
spojrzała na niego. Stali w milczeniu, w całkowitym osłupieniu, choć Natsu miał
ochotę skakać z radości jak małe dziecko. Rozłożył szeroko ręce. Lisanna
również zrobiła to samo i nagle rzucili się sobie w ramiona, obściskując i
tuląc mocniej niż kiedykolwiek wcześniej..
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)Znajdziesz mnie tutaj:Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9Tumblr – https://rolaka.tumblr.comFacebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995Możesz mnie wesprzeć tutaj:Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
0 Comments:
Prześlij komentarz