Prawda lubi się skrywać za tym, co oczywiste. Harry nie potrafi jej dostrzec, Erik szuka pomocy w Harrym, a Alicja wciąż nie odnajduje się w miejscu, do którego winna przynależeć
Harry odepchnął Erika na bok i
przyklęknął. Złapał wronę i spojrzał na nią wściekle. Nie przestała jednak
krakać. Raz za razem wydawała z siebie ostry dźwięk, który odbijał się w jego
uszach. Ból głowy powracał, tym razem w postaci nieprzyjemnego pulsowania,
które zaczynało się w okolicach skroni.
— Przestań — rozkazał zwierzęciu.
Zwiastunka nieszczęść przechyliła głowę
na bok i zakrakała w odpowiedzi.
— Lepiej stąd idźmy — rzekł Erik, w
zaniepokojeniu rozglądając się po okolicy. — Pamiętaj, że wrony zawsze
zwiastują coś złego. Błagam, uwierz mi, że kiedy ty leżałeś nieprzytomny,
pojawiło się kilka powodów, dla których warto wziąć na poważnie ostrzeżenie.
— Nie — odpowiedział stanowczym tonem.
— Nie mam okularów.
Harry wykręcił wronie łeb. Zamilkła od
razu. Zamachnął się i wyrzucił zwłoki w kierunku morza, na którym rozciągała
się ciemna plama. Zbliżył się do skraju skarpy. Widział nieporządek, chaos,
który przypominał nic i wszystko złączone w jednym, nieokiełznany byt
rozpływający się wraz z wodą. Zbliżał się ku brzegowi. Wydawało się, że to fale
poruszają jego powierzchnią, lecz oczy niechronione przez okulary dostrzegały więcej
— zmierzające ku wyspie istoty, robaki wielkości pięści.
— Musimy zakończyć misję jak
najszybciej — poinformował Erika.
— Wiem, nie musisz mi o tym mówić. —
Fuknął coś pod nosem. — Cieszę się, że w końcu odzyskałeś przytomność, ale nie
zachowuj się jak ostatni idiota.
Przymknął powieki i wziął spokojny
wdech.
— Nie mam okularów — przypomniał
Erikowi. — Muszę nosić okulary.
— Przykro mi, ale okulary zgubiłeś
jeszcze w lesie. — Palcem wskazał w stronę drzew. — Nie znajdziemy ich. Naucz
się z tym żyć.
— Nie, ty nic…
— nie rozumiem? — dokończył za
Harry’ego, a potem parsknął śmiechem. — Rozumiem więcej niż ty, a przynajmniej
tak twierdzi Elen, ta dziewczynka. Że mieszkałeś tu. Że znasz Edgara. Że uczyłeś
się tutaj panować nad mocą.
— Jaką mocą? Dzisiaj poznałem Edgara…
— Nie mów, że po raz pierwszy —
przerwał mu. — Harry, nie wierzę ci. Po prostu ci nie wierzę. Jestem na ciebie
wściekły, jeszcze chwilę temu miałem ochotę zrobić dla ciebie wszystko. Czy ty…
— urwał i zamyślił się na moment. — Czy ty kontrolujesz innych?
Harry cofnął się z przerażenia. Skąd
Erik wiedział o jego mocy? Dlaczego mówił z takim przekonaniem w głosie, jakby
zdążył już poznać całą historię, całą prawdę?
Otworzył usta, aby sprzedać Erikowi
kolejne kłamstwo, lecz nic nie przyszło mu na myśl. Pomysły, które szykował na
taką ewentualność, wyparowały, a sam Harry został z niczym.
— Harry, znasz Edgara, powiedz, jak go
pokonać. — Erik z powagą pokręcił głową. — Tak, jestem w ty momencie wściekły.
Pewnie nawet nie wiesz, jak bardzo — wysyczał przez zaciśnięte zęby. — Wszystko
ci wolno. Nawet gdybym teraz pobiegł do Ateny, to ona przytuliłaby cię i
wybaczyła ci. Ot tak. Pewnie z chęcią wykorzystałaby cię…
— Nie — przerwał Erikowi. Nie tak brzmiałaby
odpowiedź Ateny. Edgar żył, bo Hades schował go przed wzrokiem bogów. Stał się
potężny i w ten sposób uchronił się przed mocą bogów, lecz Harry umiał tylko
zmieniać emocje drugiej osoby. Był słaby i w obliczu sądu Ateny, przegrałby… —
Kazałaby mnie zabić — wyznał przyjacielowi prawdę.
Złapał się za ramię i przetarł je,
kiedy jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Nie było zimno, co więcej wydawało się,
że temperatura w powietrzu wciąż wzrasta.
— Zzabiła? — Erik podszedł do Harry’ego
i spojrzał wzrokiem pełnym niedowierzania. — Nie. Nie. Nie, nie, nie… —
Pokręcił palcem wskazującym. — NIE! — ryknął. — Błagam, powiedz, że żartujesz.
Harry pokręcił głową.
— Żartujesz… — powtórzył Erik, a potem
usiadł na trawie. — Przecież jesteś jej pupilkiem. Jak udało ci się ukryć przed
wzrokiem bogów?
— Nie udało, Eriku. — Parsknął
śmiechem. — Myślisz, że tak łatwo radzić sobie z tym czymś. To nie jest
umiejętność, którą można trzymać na wodzy czy tym bardziej korzystać. Nie umiem
nic z nią zrobić. Boję się jej… — Jego dłonie zaczęły się trząść, więc zacisnął
je w pięści i schował w kieszeniach spodni. — Czasem wykorzystuję ją, a raczej
jej część. Zdarza się, że widzę więcej. Coś w rodzaju wizji, które tłumaczą
emocje danej osoby, ale manipulowanie kimś? Zupełnie inny poziom.
— Kto wie? — spytał wprost.
— Hades, Tanatos, mój ojciec, matka,
Afrodyta, Apollo i… — zawahał się. Erik twierdził, że prawdę znał również Edgar
i dziewczynka, Elen. Jednak Harry wciąż ich nie pamiętał. Gdy przymykał
powieki, dostrzegał czyjeś twarze. Były zamazane. Słyszał głosy, jeden należał
do mężczyzny, drugi do kobiety, a potem nastała cisza. Próbował wejść głębiej
we wspomnienia, odszukać właściwego momentu, roku, w których mógł spotkać
Edgara, ale jego pamięć blokowała żelazna brama. Brakowało klucza. Brakowało
sił, by przejść przez nie i spojrzeć na to, co znajduje się po drugiej stronie.
Harry ruszył w kierunku lasu, aby
odszukać okulary. Tylko one blokowały tą przeklętą moc i pozwalały mu nie
myśleć o konsekwencjach bycia „Spowiednikiem”, jak Erik nazwał potomków dziecka
Afrodyty i Hadesa.
— Gdzie idziesz? — Stanął nagle przed
nim Erik. Założył ręce na piersi. Nie zamierzał przepuścić Harry’ego dalej. —
Mówiłem ci, że tam się czai ta… kobieta. Walczyłem z mężczyzną, który pluł
chaosem. Myślisz, że możemy ot tak sobie tam wrócić i czekać, aż ktoś znowu nas
zaatakuje?
— Nie musisz iść, sam tam pójdę —
zasugerował Harry. — Erik, noszę te okulary od dziecka. Nie mogę ich się teraz
pozbyć. One są mi potrzebne, by nikt nie odkrył moich mocy.
— No to za późno, ja już wiem —
przypomniał mu. — Posłuchaj mnie uważnie, naprawdę w tym momencie nie obchodzą
mnie twoje moce czy to, że w ogóle jesteś Spowiednikiem. Liczy się to, że
musimy wykonać misję. Alicję zostawiliśmy w tyle. Nawet nie możemy być pewni, ile
czasu minęło, odkąd weszła do tej piwnicy. Czy ona w ogóle żyje? — głos Erika
załamał się. — Harry, jej naprawdę coś mogło się stać. W tym całym szaleństwie?
— Misje nigdy nie były bezpieczne,
zawsze wiązały się z jakimś ryzykiem — wytłumaczył przyjacielowi, choć ten na
pewno zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji ich wypraw. Nie zawsze
wiązały się ze szczęśliwym zakończeniem. Jeden z braci Harry’ego został
roztrzaskany przez skałę, która oderwała się w trakcie wyprawy przez Hades.
Skała później okazała się głazem, który każdego dnia taszczył Syzyf. Pamiętał
też dobrze przypadek wujka, który wszedł we mgłę i nigdy z niej nie wrócił.
Harry sięgnął do kieszeni. Wyjął jedną
z monet, które trzymał tam na szczęście, i podał ją Erikowi. Złapał pieniążek i
obejrzał go dokładnie wątpliwym wzrokiem.
— Po co mi to? — zdziwił się.
— Na szczęście — odparł krótko Harry. —
Weź ją i spróbuj znaleźć Alicję, ja wrócę po okulary. Nie mogę, Eriku,
naprawdę, nie mogę chodzić bez nich.
— Ale na czym polega różnica? Nawet
przez okulary widziałem białe oczy, więc dlaczego jesteś taki uparty?
Harry nie odpowiedział. Przeszedł obok
Erika i ruszył w stronę lasu w przekonaniu, że znów musi poradzić sobie sam.
Ani Alicja, ani Erik nie stanął po jego stronie i nie wspomogą, kiedy przyjdzie
na to właściwa chwila.
— Zaczekaj — zatrzymał go Erik.
Zbliżył się i chwycił Harry’ego za
ramię. Zmierzył go ostrym, potępiającym wzrokiem i przyciągnął do siebie. Wolną
dłoń położył na policzku, a potem kciukiem pogładził powiekę Harry’ego.
— Nie idź tam — powiedział głosem
nieznoszącym sprzeciwu. Uśmiechnął się ciepło. — Skoro władasz „emocjami’, jak
sam mi wyznałeś, to sam teraz chcesz, bym cię zatrzymał.
— O czym ty…
— Nie puszczę cię do tego lasu —
przerwał Harry’emu. — Nie musisz tam iść. Harry, poszukajmy Alicji razem. Tak
będzie bezpieczniej, nie rozdzielajmy się — mówił bez chwili wytchnienia.
— Erik, ty…
— Mam już dosyć twojego gadania, ale ty
nie gadasz zbyt dużo, bo cały czas ci przerywam, prawda? O bogowie, ja
oszalałem. — Złapał się za głowę i skierował wzrok w stronę nieba. Wziął
głęboki wdech powietrza, a potem zaczął chodzić dookoła Harry’ego. — Co się
dzieje? — zapytał w końcu, jakby nie wytrzymał napięcia.
— Ja… nie wiem. Chyba użyłem an tobie
mocy, przepraszam.
— A przepraszaj, ale to strasznie
dziwne, ale dziwne uczucie. Jakbym się zepsuł. Chcę być na ciebie zły, nawet ci
przywalić, ale z drugiej strony mam ochotę cię przytulić. I co mam wybrać?
— Ani jedno, ani drugie — odpowiedział
Harry, odsuwając się od Erika.
— Wolę ci przywalić — przyznał
szczerze. — Oj, mam ochotę i… — Zamarł. Uniósł dłoń i wskazał palcem na twarz
Harry’ego. — Twoje oczy… — szepnął.
— Co z nimi nie tak? — powiedział
ostrym tonem.
— Są czerwone…
Czerwone,
powtórzył w myślach. Kiedyś, dawno
temu, gdy pierwsze królestwa zaczęły pochłaniać kontynent europejski, a
królowie zasiedli na tronach, jego oczy pochłonęła czerwień. Bogowie olimpijscy
odeszli w niepamięć, by ich miejsce początkowo zajęli pogańscy bożkowie, a
potem chrześcijański Bóg. Wściekłość zalewała świat ludzki nienawiścią,
wojnami, krwią i plagą. Bogowie jednak nie odzyskali swej chwały. Harry nadal
twierdził, że to właśnie wtedy ją stracili. Jednak oprócz gniewu bogów,
doświadczył również zmiany. Ojciec stał się milszy, częściej z nim rozmawiał,
rodzeństwo nie patrzyło pogardą, Atena zauważyła u niego potencjał… Dzień
później oczy zapłonęły czerwienią. Czyjś głos zabrzmiał w myślach, uparcie
trwając przy nim całą noc i kolejny dzień.
Obudził się zgorączkowany. Obok na
komodzie leżał nieopieczętowany, stary list…
Harry zamrugał parę razy, a z każdym
mrugnięciem kolejne obrazy zaczęły przybywać do jego wspomnień. Fragmenty
wielkiej układanki łączyły się ze sobą, jak nigdy wcześniej. Wydarzenia, które
niegdyś ukrywały się za mgłą, wyłaniały w obliczu czerwonego jak krew blasku…
Ponad tysiąc lat temu przybył na wyspę
z trzema monetami ukrytymi w podartych, brudnych spodniach, w których uciekł z
domu, od ojca i od bogów. Atenie nie wspomniał o swojej podróży, ale zostawił
list na drewnianej komodzie — tej, na której służąca zawsze stawiała śniadanie.
W wiadomości wyjaśnił powody decyzji i przeprosił, choć prawdziwe były jedynie
przeprosiny. List, który zostawił mu Edgar, zabrał ze sobą.
Edgar przywitał go w progu, trzymując
przy sobie kurczowo Beatrice i dziewczynkę, w wieku dwunastu lat. Tuliła się do
nogi mężczyzny. Głowę chowała wstydliwie przed czerwonymi oczami Harry’ego.
Przywitał się niepewnie. Edgar odsunął
się i zaprosił go do środka. Wszedł, a pierwsze, co go powitało, to zapach
słodkich bułek. Ślinka podeszła mu do gardła na myśl o wypiekach, których
unikał odkąd przejadł się na drugiej misji z Erikiem. Beatrice jednak
przysunęła mu drewnianą tacę z bułkami. Wziął jedną i podziękował uśmiechem.
Zobaczył palący się ogień w kominku.
Lato było wtedy upalne. Nawet gniew Demeter dało się wyczuć w powietrzu, gdy
ludzie nie złożyli jej poprzedniego lata plonów w ofierze. Nie rozumiał więc,
dlaczego ogień palił się w kominku, lecz wykorzystał go. Wrzucił do środka list
i poczekał, aż zostaną z niego jedynie popioły.
Dziewczynka podeszła do niego.
Przykucnęła i zafascynowana przyglądała się tańczącym na delikatnym wietrze
płomieniom. Wzięła bułkę i przedzieliła ją na pół — w środku znajdowały się
najpiękniej pachnące pieczone jabłka z goździkiem, jakie kiedykolwiek Harry
czuł.
Przyjął prezent.
Edgar po raz pierwszy wytłumaczył mu
pobudki, jaki nim kierują: „Odpowiedzialność cię ominęła, Harry. Tak samo
sprawiedliwość. My straciliśmy córkę, bo chcieliśmy przekazać krew dalej. Tobie
udało się ukryć. Jestem wściekły. Moja żona jest wściekła. Zamierzałem cię
zabić, oszczędzić cierpień, jakie przysporzyło mi bycie potomkiem dziecka
Afrodyty i Hadesa, ale twoje oczy zapłonęły czerwienią. Nie jesteś nikim,
jesteś kimś. Nie pozwolę, by odebrano nam kolejną krew. Pomogę ci, ale obiecaj
mi jedno. Gdy stąd wyjdziesz, zapomnisz. O mnie, o Beatrice, o Eleano… Kiedy
przyjdzie właściwy moment, przypomnisz sobie. Przeznaczenie dobrze wie, że
będziesz potrzebował tej mocy. Użyjesz jej, by zniszczyć świat. Pamiętaj, a
potem o tym zapomnij”.
Zapomniał, bo tak mu nakazano. Rok
minął. Wszystkie wspomnienia z tego okresu ukryły się pod zapomnieniem. Już nie
pamiętał, w jaki sposób ukrył przed sobą i przed nimi nieobecność. Rok znaczył
nic dla bogów, ale musieli zauważyć jego zniknięcie.
— Erik… — odezwał się słabym głosem,
gdy Erik rozmawiał się ze sobą, nie mogąc się zdecydować czy przytulić
Harry’ego czy go walnąć.
— O co chodzi? — zainteresował się od
razu.
— Czy kiedyś nie było mnie rok?
Erik wyprostował się i wbił czujne
spojrzenie w Harry’ego.
— Przypomniałeś sobie — stwierdził z
satysfakcją. — Elen też o tym wspominała, ale niekoniecznie pamiętam taki
okres. Fakt, równie dobrze mogłem wtedy być na misji, choć plotki i tak powinny
do mnie dotrzeć.
— Czyli nikt nie zauważył, że nie było
mnie przez rok? — zdziwił się i poniekąd zawiódł.
— Chyba nie. — Wzruszył ramionami. —
Może to też ma związek z twoimi mocami, umiejętnościami czy co tam potrafisz.
— Nie. — Pokręcił głową. — Nie potrafię
w ten sposób manipulować. Żaden Spowiednik, którego znam, tego nie potrafi.
— A ilu jest ich, Harry?
Zamarł z otwartymi ustami. Nagle
zabrakło Harry’emu tchu. Złapał się za głowę i zaczął chodzić w około,
zastanawiając się gorączkowo nad słowami Erika. Ilu ich jest?, powtórzył pytanie w myślach, lecz żadna odpowiedź
nie przyszła mu na myśl. Przecież sam się ukrywał, niewiele osób znało prawdę,
więc ilu, takich jak ono, mogło skrywać się, nawet wśród śmiertelników.
— Ja i Edgar, ale ilu jeszcze? Nie
wiem… Po prostu nie wiem — odpowiedział drżącym głosem.
— Cudownie. — Erik westchnął. — Damy
sobie na pewno radę. Pokonasz Edgara, prawda?
— Nie — odpowiedział wprost.
— Zatrzymasz go na chwilę?
— Nie ma szans.
— Spowolnisz?
— Wątpię.
— Cokolwiek?
— Nie. — Pokręcił głową. — Nie umiem
tego kontrolować. Nawet wizje…
— Przepraszam, ale jakie wizje? —
przerwał mu. — Zaraz, czy ty chcesz mi powiedzieć, że jest coś oprócz
zmieniania emocji?
— Spowiednicy, tak przy okazji, całkiem
dobrze dobrałeś nazwę, faktycznie potrafią zaglądać w „duszę”. Afrodyta potrafi
kontrolować swym pięknem, a Hades włada zmarłymi, ich duszami. Przeznaczenie
jest częścią duszy. Czasami widzę przez to przeznaczenie. Dusza tak jakby mówi
mi, co stanie się w przyszłości.
— Harry… — zaczął Erik, ale urwał i
podrapał się po włosach. — Nie, ja tego nie rozumiem. Tu nic nie pasuje. Masz
zbyt dużo umiejętności. Całkiem nieprzydatnych, jeśli mam być szczery.
— Dziękuję — fuknął pod nosem.
— Proszę, ale naprawdę przydałoby się,
żebyś jako Spowiednik, ruszył dupą i coś zrobił. Alicja na nas czeka. Nie możesz
jej odnaleźć tymi „emocjami”?
— Nie umiem. — Złapał się za czoło.
Głowa pękała mu od myślenia. Rozmasował obolałe skronie, a potem przez moment
pomyślał nad pomysłem Erika. Powinien dać radę. Znał przecież Alicję od
dziecka. — Spróbuję — odpowiedział w końcu.
— Cudownie. Mam się odsunąć czy… —
przedłużył ostatnie słowo, sugerując Harry’emu, by ten dokończył zdanie.
— Potrzebuję chwili ciszy. Chociaż
gdybym coś ci zrobił, to krzycz — zaproponował, a potem odwrócił się w kierunku
lasu.
Harry stanął na palcach i zabujał się,
najpierw w przód, potem w tył. Wziął głęboki wdech i przymknął powieki. Z
okularami było prościej. Nie tylko nie pamiętał rocznej nauki u Edgara, ale
trzymały w ryzach jego moc, pozwalały ją kontrolować. Wszystko wymknęło się
teraz spod kontroli. Chaos rozciągał się za nim na morzu. Czuł go. Był
mieszanką nienawiści i miłości, pokoju i wojny, szczęścia i smutku, światła i
ciemności. Wpływał na niego, nie pozwalając wyczuć Alicji.
To
tylko jedna osoba, pomyślał,
a potem zdał sobie sprawę, że nie tylko jednej osoby szuka, ale przede
wszystkim osoby, którą zna. Zastanowił się. Alicja czuła się przez całe życie
niedoceniania, szukała pomocy, ale nie znajdowała jej. Teraz powrócił w końcu
jej ukochany, mimo to nadal nienawidziła bogów i jego za sto lat potępienia. Z
matką łączyły ją niełatwe relacje. Szukał emocji pełnych goryczy, z nutą
szczęścia. Jednak spotkał się z pustką. Widział jakby przez mgłę — żadnego
światła, żadnych emocji. Wydawało się, że na tej wyspie nie ma nikogo, ani jednej
żywej istoty.
Odwrócił się i spojrzał na Erika, w
którego sercu płonęła czerwień. Nie wiedział, co oznaczała. Czy miłość, którą
darzył Alicję, czy urazę, którą żywił wobec Harry’ego. Pokręcił głową.
Przynajmniej ją widział.
Wcześniej, kiedy przybyli do lasu,
zobaczył jasne, białe światło. Biel znów mogła znaczyć tak wiele… I śmierć, i
zwycięstwo, i odrodzenie, i nowe życie… Nie próbował jej interpretować. Liczyło
się, że na początku misji na tej wyspie dostrzegł kogoś żywego, teraz już nie.
— Nic nie widzę — wyznał Erikowi.
— Rozumiem. — Podrapał się po głowie. —
W takim razie zostaje nam tylko iść przed siebie. Może faktycznie warto wrócić
do tego lasu. Ale nie będziemy szukać okularów! — dodał szybko i stanowczo. —
Alicja jest gdzieś w tym miasteczku.
— W domu Edgara — przypomniał mu Harry.
— W domu Edgara — powtórzył, a jego
głos zadrżał. — Boję się o nią.
— Ja też. Jeśli faktycznie moce ją
opuszczają…
— Nie kończ — przerwał Harry’emu. Wziął
głęboki wdech i wtedy dopiero powiedział: — Mam złe przeczucia. Wiem, że coś
złego się stanie. I ze mną, i z tobą, i z Alicją. Szczególnie z Alicją. Nie
powinniśmy brać tej misji. Czego my w ogóle mieliśmy szukać? Oczywiście, że
osoby, która wysłała ten list. Ale Harry! Żadnego listu nie było.
— Był, widziałem go — zapewnił
przyjaciela.
— Nie, nie to miałem na myśli. —
Pokręcił głową. — Coś nie tak było z decyzją Ateny. Na pewno. Posłuchaj,
rozmawiałem z tą całą Elen. Powiedziała mi, że Edgar i Beatrice mają część
chaosu. Podobny fragment do tego, który skradła nam Eleanor sto lat temu!
— Sądzisz, że Atena chciała, byśmy
zdobyli go i odkupili „swoje winy”? — Pomyślał przez chwilę. — Tak,
zdecydowanie to ma sens. Jednak mogła nas po prostu wysłać po część chaosu.
— Mogła, ale może nie chciała, by ktoś
się o tym dowiedział? — zaproponował niepewnie Erik. —Nie, to głupie. Po co
miałaby ukrywać istnienie chaosu w tej części… — urwał i rozejrzał się dookoła
— świata czy gdziekolwiek jesteśmy.
— Erik, zastanów się. Ares wypowiedział
wojnę.
— Atena tak bardzo nie ufa swojej rodzinie?
Zamilkli na moment, a potem
równocześnie parsknęli śmiechem.
— Tak, tak, wiem, to było głupie,
przepraszam — kontynuował Erik. — Jakby kiedykolwiek była jakakolwiek więź
między bogami. Może są wyjątki, ale to pojedyncze przypadki. Tylko czy nam tak
ufa?
— Czy nam ufa? — powtórzył pytanie i
pogrążył się w zamyśleniu. Nie, Atena również i im nie ufała. Gdyby było
inaczej, wyznałaby prawdziwy powód, dla którego znaleźli się na wyspie. Jeśli
naprawdę chodziło o chaos, to pewnie oczekiwała jedynie potwierdzenia, że
właśnie tu się znajduje.
— Alicja. Zabieramy. Uciekamy. Mówimy —
Erik wymienił wszystkie kroki, które następnie musieli wykonać. — Tak będzie
chyba najlepiej. Jeśli zdobędziemy przy okazji chaos, Atena raczej nie skaże
nas na śmierć. Albo gorzej — mruknął pod nosem z zaniepokojenia.
— Zgadzam się.
— Ale uważajmy. Ja walczyłem z tym
czymś. Zombie owładniętym chaosem, czy jak inaczej to coś nazwać. Elen
ostrzegała mnie przed innymi. Widziałem stojącą kobietę i dwójkę dzieci. Nic
nie zrobiły, ale to zły znak. Lepiej nie wracajmy tą samą trasą.
— Jakbyśmy wiedzieli, jaka to trasa —
odparł złośliwie Harry.
— Też dobre spostrzeżenie. — Erik
spojrzał w kierunku lasu. — Harry, czy tam się coś pali?
Pali,
powtórzył w myślach, a potem obejrzał
się w stronę lasu. Cienka struga dymu unosiła się w stronę pochmurnego nieba.
Była pochłaniana przez ciemne kłęby, choć Harry sądził, że oznaczał to coś
innego. Dym zamieniał się w chmury.
Przymknął powieki i jeszcze raz
popatrzył w kierunku nieba. Nie podobało mu się. Bogowie zamilkli, jakby nigdy
nie było ich wśród wielkich pałaców. I gdzie one były? Czy skrywały się gdzieś
za chmurami i za światłem, czy moc Edgara wymazała je z tego świata? A może
zniknęły całkowicie? Już nie istniały, a Harry wraz z Erikiem jeszcze nie
wiedzieli o wojnie, która się zakończyła.
Pokręcił głową. Erik ruszył jako
pierwszy. Gdy doszli do lasu, chwycił pierwszy, mocniejszy kij i podrzucił go
do góry. Złapał. Zamachnął się, przecinając powietrze.
— Nie jest to miecz, ale da się tym
walczyć — poinformował Harry’ego.
0 Comments:
Prześlij komentarz