Kornelia westchnęła ciężko.
Przechodząca obok kobieta pokręciła zawodząco głową. Burknęła coś pod nosem o
„środkach, które bierze dzisiejsza młodzież” i odeszła, nie szczędząc Pavorowi
komentarzy.
Zaśmiała się. Kobieta nie mogła jej widzieć,
więc Pavor przez całą drogę rozmawiał i krzyczał do powietrza. Teraz, gdy tak o
tym myślała, Pavor wydawał się inny od tego, jak go sobie wyobraziła. Mniej
poważny, radośniejszy, a przy tym nadal troskliwy, szczególnie gdy chodziło o
Penelopę. Czy naprawdę był kiedyś bogiem? Nie pasował do nich.
— Pytam się jeszcze raz, gdzie on
mieszka?! — wrzasnął, opierając się o wejście do jednego z budynków.
— Musisz przejść przez cały parking i
to jest tamten budynek naprzeciwko. — Wskazała palcem na blok. — Trzeba będzie
tam tylko wejść.
— Zamknięte i domofon? — upewnił się.
— Zgadza się. Umiesz korzystać, prawda?
— dodała, gdy Pavor otworzył usta, aby powiedzieć to samo zdanie.
Ze zirytowania zmarszczył czoło. Szybko
jednak uspokoił się i przeszedł przez parking, wchodząc po drodze we wszystkie
kałuże. Nogawki miał mokre powyżej kostek, w butach coś mu chlupało, ale nic z
tym nie zrobił. Doszedł pod drzwi i zadzwonił pod wszystkie numery na
domofonie.
— Słucham? — rozległ się niewyraźny,
lekko trzeszczący głos.
— To ja — odparł krótko Pavor.
Kornelia uniosła brew ze zdziwienia.
Musiało jej się przesłyszeć. Nikt, kogo znała, nie nabrałby się na tak prostą
sztukę.
— A, wejdź, wejdź.
Zapiszczało, a Pavor wkroczył do
środka.
— Prowadź — zwrócił się do Kornelii.
— Jak to podziałało? — mruknęła do
siebie.
— Penelopa nauczyła mnie tej sztuczki —
pochwalił się. — Dobrze znała tajniki ludzkiej natury. Zawsze twierdziła, że to
najlepszy sposób, by dostać się do zabezpieczonego budynku.
— A co byś zrobił w innych okolicznościach?
— dopytała.
— Pewnie wyłamałbym drzwi —
odpowiedział zaskakująco spokojnie i szczerze. — Ale teraz koniec rozmów.
Wskazuj, gdzie mam wejść.
Kiwnęła i wyszła naprzeciw mężczyźnie.
W tym samym momencie z mieszkania wybiegł sąsiad Daniela, a zaraz za nim jego
żona z wałkiem do ciasta. Pavor bez chwili zawahania złapał uciekiniera i jedną
ręką podniósł na wysokość własnej głowy. Spojrzał na mężczyznę ostrym,
przeszywającym wzrokiem przypominającym spojrzenie dzikiej bestii.
— Uciekasz przed kobietą? — wycedził
przez zęby. — Wstyd.
— Zzostaw mnie, człowieku! — Zaczął
wierzgać nogami, aż walnął stopą w brzuch Pavora. — Puść! — rozkazał.
— Z przyjemnością.
Odwrócił się i rzucił mężczyznę w dół
schodów. Głową trzasnął o ścianę. Echo chrupotu przeszło po całej klatce
schodowej, a potem już tylko nastąpiła cisza. Ciało ześlizgnęło się po gładkiej
powietrz chi, zostawiając po sobie ciemny ślad krwi.
— Matko Boska! — pisnęła kobieta,
wypuszczając z rąk wałek. Wbiegła z powrotem do mieszkania.
Kornelia usłyszała tylko, jak zamyka
dom na wszystkie zamki.
— Dlaczego to zrobiłeś? — spytała, idąc
na górę. — Po co?
— Uciekał przed walką. Poza tym
chciałaś wygonić Daniela z mieszkania, prawda?
Zaniemówiła.
Przełknęła głośno ślinę i pokazała na
numer mieszkania, pod którym żyli Daniel i Bożena. Stanęła na schodku wyżej,
który prowadził już na kolejne piętro, i pozwoliła Pavorowi działać. Jednak ku
jej zaskoczeniu, nie wywarzył drzwi, a zapukał do nich.
— Już idę! — krzyknął ze środka Daniel.
— Już, już.
Pavor zastukał mocniej, aż w końcu
drzwi otworzyły się szeroko. Daniel zamarł na moment, gdy powitał go ciepły, a
zarazem zmrażający krew w żyłach uśmiech. Nastało chwilowe milczenie. Kornelia
przeszła przez ścianę do kuchni. Zaszła od tyłu Daniela, który w tym samym
momencie próbował zatrzasnąć drzwi. Pavor powstrzymał go jedną ręką, chwytając
za klamkę tak mocno, że pękła. Daniel rzucił się z piskiem do ucieczki.
— Nie. — Zatrzymała go Kornelia. —
Wiesz, że nie uciekniesz.
Pot spłynął po jego twarzy. Zagryzł
wargę do krwi. Powieki zacisnął mocno, jakby zdawał sobie sprawę, co zaraz
nastąpi — a nie chciał tego widzieć.
— Przykro mi, ale możesz nam pomóc? —
spytał grzecznym tonem Pavor, łapiąc chłopaka za ramię. — Zajmiemy tylko
chwilkę — obiecał.
— N… — zaczął niewyraźnie, ale nie
dokończył.
Z oczu spłynęły mu łzy. Zaczął się cały
trząść, gdy Pavor popchnął go ku sypialni.
— Bądź grzeczny to cię wypuścimy —
odburknął sztucznie. Jego słowa na kilometr brzmiały kłamstwem.
— A więc dlaczego skrzywdziłeś tamtego
mężczyznę? — ponownie poruszyła temat sąsiada.
— Mówię, nie lubię tych, którzy
uciekają.
To
co zrobi z Danielem, który właśnie uciekał?, pomyślała. Nie odważyła się jednak wypowiedzieć zdania na
głos. Co więcej zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym, jak w zasadzie
traktował Penelopę, skoro zawsze jej kazał uciekać.
— Penelopa była kobietą, to… — wskazał
na Daniela — facet — odparł, czytając w jej myślach. — I nie czytam w twoich
myślach — dodał szybko.
Zamknął drzwi stopą, kiedy wciąż
przytrzymywał Daniela. Popchnął chłopaka na fotel. Zakręcił się na nim, łokciem
walnął o stół, zdzierając sobie skórę aż do krwi. Złapał się o blat przy
czwartym okrążeniu i przerażony spojrzał na Pavora, z trudem łapiąc dech.
— Kim…? Co…?
— Miło mi, Pavor, dawniej Fobos.
— Syn Aresa i Afrodyty, który został
skazany na wygnanie piętnaście lat temu, gdy sprzymierzył się z Eleanor —
powiedział na jednym wydechu. — Dlaczego jesteś człowiekiem? Kilka dni temu zdradziłeś
ojca i pomogłeś Penelopie, nowej strażniczce Granicy Olimpu. Dlaczego?
— Cudownie, że wszystko wiesz. Brawo. —
Zaklaskał. — To sporo ułatwi. Wystarczy, że powiesz nam, co planujesz.
— Ale że… — Odwrócił wzrok. — Nie chcę
sprawiać kłopotów.
— Na Zeusa, zachowuj się jak mężczyzna
i odpowiadaj. Nie mam czasu, ona też… — głową kiwnął ku Kornelii — więc może
łaskawie przejdziesz do konkretów, proszę.
— W życiu nie słyszałam tak wymuszonego
„proszę” — napomknęła odruchowo.
Zbliżyła się do komputera — świecił
się, więc Daniel nie zdążył go wyłączyć. Sięgnęła do myszki, lecz tak jak za
każdym razem, jej ręka wbiła się w stolik i przeszła go na drugą stronę.
Westchnęła ciężko i spojrzała na Pavora.
— Dobrze, masz pięć sekund, by zacząć
mówić. Inaczej zabiję cię — ostrzegł mężczyzna.
— Ppięć? — zająknął się Daniel.
Podjechał do komputera, lecz gdy Pavor
mruknął „pięć”, zamarł z ręką położoną na klawiaturze. Kolejne sekundy mijały,
lecz Daniel poddał się. Przestał robić cokolwiek. Bezwładnie zawiesił ręce na
fotelu załkał, jakby godząc się z własnym losem. Pavor powiedział „jeden” i
chwycił chłopaka za gardło. Podniósł go. Nogami zaczął kopać w spazmatycznych
odruchach. Złapał Pavora w nadgarstkach i próbował go od siebie odsunąć, lecz
zdołał mu jedynie wyrwać guzik z kurtki.
— Jesteś obrzydliwy — stwierdził Pavor.
Postawił chłopaka na podłodze. Ten
upadł na kolana, zalewając się łzami. Zakaszlał. Wypluł ślinę na uda, a wraz z
nią wypłynęła obrzydliwa żółć.
Pavor przykucnął przed Danielem. Ujął
jego twarz w dłoniach.
— Jesteś żałosny.
Obrócił szyję Daniela o sto
osiemdziesiąt stopni i puścił bezwładne ciało na podłogę, by uderzyło z głuchym
hukiem. Fuknął pod nosem i usiadł na fotelu, niepewnie biorąc myszkę.
— Nie ma kabla — zauważył, rozglądając
się za przewodem.
— Niepotrzebny.
— Technologia?
— Technologia — zgodziła się.
Okulary zsunęły się z zasmarkanego nosa
Daniela, ukazując jego przepiękne, złote oczy, które za nic nie pasowały do
rudych włosów i oblepionej w piegach twarzy.
Kornelia pochyliła się nad zmarłym.
Oczy wydawały się iskrzyć, jakby docierały do nich najjaśniejsze promienie.
Jednak za oknem słońce już dawno skryło się za chmurami. Dla tych złotych
tęczówek nie miało to znaczenia. Ten blask roztaczał wokół siebie boską,
nienaturalną aurę — nie przeznaczoną dla takiego człowieka jak Daniel.
— Pomożesz mi? — zwrócił jej uwagę
Pavor.
Oczy mężczyzny były równie piękne.
— Nie, one są takie same — ogłosiła.
— O czym mówisz? — spytał, odrywając
się od komputera. — Naprawdę powinniśmy…
— O jego i twoich oczach. Mówił
wcześniej o „ojcu” — przypomniała sobie. — Nie tylko teraz. A Bożena? Uratował
ją silny, półnagi mężczyzna, z wielkim mieczem? Ojcem Daniela był Ares. Mam
rację, prawda?
Zamrugał ze zdziwienia.
— Bardzo możliwe — przyznał w końcu. —
Skoro nawet ty masz takie przeczucie, to pewnie to prawda.
Kornelia przybliżyła dłoń do piersi.
Nie rozumiała dlaczego, ale w jakimś stopniu poczuła ulgę. Zszedł z niej
ciężar, choć wcześniej nie sądziła, że coś może tak bardzo obciążać jej serce.
Dopiero teraz zaznała prawdziwej ulgi. Czy dręczyła ją śmierć Daniela? Czy bała
się niekończących się powrotów? A może tajemnicy męczyły ją od momentu, w
którym poznała pierwszą z nich?
Wykonała pierwszy krok. Chłód okrył jej
nagie stopy. Odetchnęła ciężko przez nos, a zapach pomidorów, jakiś przypraw,
środków czystości i zielonej herbaty wypełnił jej nozdrza.
— Ja… Ja czuję. Ja czuję! Ja czuję! —
Okrzyk radości rozniósł się po całym mieszkaniu. — Ja naprawdę czuję. Tutaj! A
jestem daleko od drzwi.
— Idiotko, my jesteśmy ciągle za
drzwiami. Dobra, nieważne. — Machnął ręką. — Powtarzam po raz trzeci, pomóż mi
z tym czymś!
Walnął pięścią w komputer. Kornelia
podskoczyła w miejscu, kiedy iskry poleciały z wnętrza urządzenia. Zawarczał i
nagle monitor zgasł. Miała ochotę szczerze pogratulować Pavorowi pomysłowości
przy niszczeniu dowodów. Jednak nawet bez nich, powoli zaczęła zauważać prawdę.
— Chyba powoli rozumiem, o co chodziło
Danielowi i Anastazji.
— Miło, że wytrzasnęłaś skądś
Anastazję, ale…
W pokoju zabrzmiała irytująca
melodyjka, która zaczęła dobiegać z okolic łóżka.
— To pewnie od Anastazji, odbierz —
nakazała. — Jeśli umiesz korzystać z telefonu?
— Oczywiście, że umiem.
Wysunął spod poduszki telefon. Obejrzał
aparat ze wszystkich stron i w końcu wyraźnie odetchnął z ulgą. Odebrał
wiadomość i przeczytał ją z niesamowitym spokojem. Nic nie mogła wyczytać z
jego twarzy — gniewu, zaniepokojenia czy zwyczajnego zaskoczenia. Przeszedł do
kolejnych wiadomości i dopiero po kilku minutach odparł:
— Faktycznie Anastazja jest wmieszana.
— A co dokładnie piszą?
— O swoim wielkim planie. W zasadzie
osoba z zewnątrz niewiele zrozumie z tego bełkotu, ale co innego osoby
powiązane z mitologią. — Rzucił telefon z powrotem na łóżko. — Chcą porwać
Tanatosa.
— Tak w dużym skrócie? — Podejrzała na
ekran telefonu, ale ten już zgasł. — Nic więcej.
— Tak, w dużym skrócie.
— Czyli miałam rację… — Podrapała się
po szyi, gdy znów zaczęło ją coś łaskotać w tym miejscu. — Teraz to wydaje
troszkę sensowne — zaczęła łączyć kolejne części układanki. — Daniel ma chorą
manię spotkania ojca, czyli Aresa. Według mitu o Tanatosie i Syzyfie, to
właśnie Ares uwolnił boga śmierci, gdy ten został zakuty w łańcuchy i ukryty
przez Syzyfa. Daniel pewnie sądzi, że jeśli ponownie porwie Tanatosa, to Ares
przyjdzie bogu na ratunek.
— A tym samym spotka się z „ojcem” —
Wykonał cudzysłów palcami. — Głupota. Ares tylko zawiedzie się taką gnidą i
słabizną. Albo całkowicie go zignoruje — dodał. — Różnie reaguje, ale na jedno
wyjdzie. Daniel nie będzie zadowolony ze spotkania. A co z Anastazją? Jaki jest
jej cel?
— Wydaje mi się, że babcia. Jak
rozmawiałyśmy powiedziała coś w stylu, że jest gotowa zrobić dla babci
wszystko. Jest stara, może nawet umiera.
— Jeśli porwą boga śmierci, nie umrze —
dokończył. — Idioci i kretyni. Na przeklętą piętę Achillesa, już myślałem, że
ludzie czegoś się nauczyli, ale myliłem się. Idioci i kretyni. Nic więcej.
— Tylko nie pojmuję, dlaczego zabijali
tamte dziewczyny? — zauważyła.
Podeszła pod okno i wyjrzała przez nie
— radiowóz policyjny podjechał pod blok. Z samochodu wyskoczyli trzej
policjanci. Wbiegli do budynku. Ze środka z kolei wyskoczyła sąsiadka, której
męża zabił Pavor.
— I jak uciekniesz? — spytała w
momencie, gdy rozległy się wrzaski na klatce schodowej. — Nie zamknąłeś za sobą
mieszkania?
— Niekoniecznie. — Rozsiadł się
wygodnie na krześle. — Niekoniecznie mnie to obchodzi. Ucieknę.
— I? — zachęciła go, by dodał coś
więcej.
— I będę szukał Penelopy. Może znajdę
jakieś rozwiązanie.
— Jeśli… — przerwała. Kaszlnęła krwią.
— Przepraszam. Jeśli jest cokolwiek, co mogę zrobić, to mów.
Pavor podniósł się. Chwycił za fotel i
cisnął go przez okno. Kawałki szkła rozsypały się po całej podłodze. Wrzaski i
huk zmieszały się ze sobą, gdy krzesło walnęło w dach radiowozu. Pavor wspiął
się na parapet. Wysunął najostrzejsze krawędzie z ramy okna i wypuścił je przed
siebie. Gapie rozsunęli się na boki, część nawet uciekła, najprawdopodobniej
zdając sobie sprawę, co zaraz nastąpi.
A Pavor uśmiechnął się tylko ciepło.
Przygładził mokre od potu włosy, a twarz otarł, gdy słońce wyszło zza chmur.
— Dokończ mit o Penelopie — poprosił
nagle. — Nic więcej mi nie potrzeba.
— Wiesz, że wystarczyło otworzyć okno.
Zaśmiał się.
— Inaczej spadłbym jeszcze na kogoś.
Tak to przynajmniej mam dużo miejsca do lądowania — wyjaśnił, wystawiając nogi
za okno.
— Może i tak.
— Na pewno, a teraz zamknij oczy i
wracaj przez drzwi.
Wyskoczył, a Kornelia przymknęła
powieki, tak jak nakazał. Głos Pavora odbił się echem w jej myślach; kierował
ku drzwiom, które zawsze znajdowały się tak blisko niej, niemal na wyciągnięcie
ręki, ale których nigdy nie umiała dosięgnąć. Nie wahaj się, pomyślała, zaciskając mocniej powieki. Czuła, że to
jeszcze nie tutaj, że za wcześnie otwierać oczy. Mogła to uczynić tylko na tej
małej wysepce, gdzie mity czekały, gdzie drzwi uchylały się przed nią.
— Możesz otworzyć — usłyszała swój własny
głos.
Rozchyliła powieki.
Ciemność Hadesu rozjaśniła się.
Pojedyncze promienie opadły ze świata śmiertelników, gdy Tanatos przedostał się
przez szczelinę między dwoma wymiarami. Czarne skrzydła zalśniły. Pojedyncze
pióra wysunęły się i opadły w bezdenną toń rzeki, po której przepływał Charon.
Kornelia poruszyła palcami. Płatki
kwiatów załaskotały jej stopy. Zaśmiała się radośnie i okręciła wokół, po czym
padła na obsypaną czarnymi daliami wysepkę. Pergaminy z mitami wysunęły się ze
stosów, które wcześniej ułożyła wraz z Tantosem. Trzy z nich rozłożyły się na
trawie. Zatrzymała je rękoma, aby tylko nie wpadły do rzeki, i zwinęła,
przeglądając pobieżnie niektóre fragmenty. „Mit o bezimiennej”, „mit o
Penelopie", „mit o spowiedniku” — przeczytała tytuły mitów.
— To tutaj — szepnęła.
Odłożyła pergaminy na miejsce. Stanęła
po środku kamiennego placu i rozłożyła ręce. Wzięła głęboki wdech, rozkoszując
się ciężkim, chłodnym powietrzem, które przepłynęło przez jej wnętrze.
Drzwi zaskrzypiały.
Zawisły nad ziemią, pośrodku kręgu
utworzonego z czarnych dalii. Wiatr, który nie miał prawa istnieć w Hadesie,
przemknął przez wysepkę, zabierając za sobą setki płatków. Ziemia ogołociła się
z czerni, okrywając się zżółkniętą, wyschniętą trawą.
Supełek na wstążce rozwiązał się.
Niebieski materiał wysunął się z jej nadgarstka. Sięgnęła po niego, lecz uciekł
pod same drzwi i tam zatrzymał się.
— Zapomniałam.
Zbliżyła się i dotknęła twardych drzwi
czołem.
Poleciała do przodu. Wejście uchyliło
się, zabierając ją wraz ze sobą do białego, pustego świata, gdzie biel nie
kończyła się. Trwała jakby w nieskończoność — tak odrzucającą, że w pierwszej
chwili chciała od niej uciec i nigdy więcej tam nie wrócić.
— Nie! — krzyknęła.
0 Comments:
Prześlij komentarz