— Cześć, chłopcze. — Ars pomachał w stronę Adriena. — Przepraszam, że wcześniej ci nie powiedziałem, ale chyba wtedy to nie był dobry moment.
Adrien cofnął się do tyłu. Złapał za prawą rękę i odwrócił od nich wzrok. Nie dał rady spojrzeć tej dwójce oczy.
Coś go zabiło w środku. Zniszczyło wiarę w to, że jest wyjątkowy w tych czasach i że on istnieje jako Czarny Kot. Nawet jego przyjaźń Plaggiem wydawała się wyjątkowa, inna od tych, które przeżył mały przyjaciel przez tysiące lat swojej podróży. Ale co jeśli wszystkim przypięto łatkę "wyjątkowych" i z tego powodu przemienili się w obrońców tego świata? Czy stanął w rzędzie obok nich jako kolejny? Tak samo wyjątkowy dzieciak, który ma zadanie uratować świat przed złem. To było miejsce, do którego przynależał? Nic więcej?
Adrien uderzył plecami o drzwi, po czym osunął się na nich na podłogę. Była zimna. Ciągnęło od spodu chłodne powietrze, a do tego nie ubrał się w nic ciepłego. Zamiast tego miał na sobie koszulkę z nadrukiem wydarzenia szkoły. Z radosną naklejką na jej środku. Kto potrzebował radości? Nie, wszystko wszyscy zniszczyli... Po co mu była radość? Czy cokolwiek kiedykolwiek znaczył? Dla Biedronki, ojca czy Plagga? Może jako jeden z tych wielu, którzy zostali zapomniani przez ludzi i przez historię.
— Młody, posłuchaj...
— Mam się śmiać?! — wrzasnął niechcący. Jednak jak tylko słowa przeszły mu przez gardło, reszta popłynęła wraz z myślami, które powinien zostawić dla siebie. — Mam uśmiechnąć się i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Nie, nie będzie dobrze! Myślałem, że chociaż Czarny Kot daje mi coś, czego potrzebuje, że jestem wyjątkowy, inny niż wszystko, że pozwoli mi się wyrwać z bycia tym cholernym Adrienem Agresem. I co? Dlaczego musieliście to zniszczyć? Dlaczego znów okazałem się kimś zwyczajnym?
— Że co? — zdziwił się Ars.
Czara goryczy się przelała.
Adrien szarpnął własnym ciałem i rzucił się z pięściami na za spokojnego Arsa, który pochwycił go w nadgarstkach, jak tylko zbliżył się do niego. Nie dał rady uderzył mężczyzny, nawet do niego dotrzeć. Więc krzyczał dalej, wyrzucając z siebie wszystko, co tylko leżało mu na sercu:
— Czy cokolwiek z mojego życia było prawdziwe? Jesteście najgorsi, sądząc, że można potraktować człowieka jak zwyczajne naczynie. A co potem? Wolisz jego? — zwrócił się do Plagga. Odwrócił się od niego. — Naprawdę... — głos Adriena załamał się. — Naprawdę wolisz jego? Nic... Ja nic nie znaczyłem dla ciebie? Czy ja i Biedronka...
— To przeznaczenie — włączył się Ars. — Miłość między Czarnym Kotem i Biedronką to część klątwy i przeznaczenia.
Zrobił krok w tył. Ars go puścił.
— Miłość... To znaczy? Chyba... — Przełknął głośno ślinę. — Chyba nie mówisz, że ja i Biedronka nigdy...
Ars zacisnął szczękę tak mocno, że zęby mu zazgrzytały. Chwycił Adriena za koszulkę i przyciągnął do siebie. Stuknęli się nosami. Z twarzy Arsena zniknął głupiutki uśmiech. Zastąpiła go złość, prawie nienawiść, przez którą zrobił się cały czerwony.
— Jak możesz mówić o miłości, kiedy jesteś jeszcze gówniarzem? — wysapał Ars, potrząsając Adrienem kilka razy. — Byłem i kilka lat starszy od ciebie, wierzyłem, że kocham ją, że kocham moją Biedronkę, ale kiedy to wszystko się skończyło, kiedy oddaliśmy nasze miraculous... — Łzy popłynęły po policzkach mężczyzny. — Ja jej nie znałem. Nigdy nie poznałem przecudownej kobiety, która cały czas była obok mnie. Moja Biedronka, moja Caline...
— Caline? — szepnął Adrien. — Pani Bustier była Biedronką? — spytał niepewnie, nadal uważając, że się pomylił. Niekoniecznie przesłyszał, ale chodziło o inną kobietę.
Tylko że Ars poluzował uścisk i puścił Adriena. Zacisnął usta w wąską linijkę, a cały blask, radość, którą roztaczał wokół, jakby ktoś mu zabrał. Ars nie wyglądał jak ten sam człowiek, którego poznał przed gabinetem lekarskim. Wtedy faktycznie miał styczność z kimś, kogo mógł nazwać Czarnym Kotem. Teraz widział osobę kryjącą się za tą maską. Prawdziwego Arsena, który nosił w sobie przez wiele lat tajemnicę i przez nią został sam na tym świecie.
Ale żeby on i pani Bustier dawniej bronili Paryż jako Biedronka i Czarny Kot? Nie słyszał, aby ktokolwiek przed nim i Marinette posiadał obrońcy Francji. A przecież sprawdzał. Nie raz, nie dwa, szczególnie na początku, zaraz po tym, jak po raz pierwszy założył maskę Czarnego Kota. Mimo to oni istnieli. Ars nie kłamał. Te oczy przepełnione żalem nie należały do kłamcy, tylko do osoby skrzywdzonej przez życie, która chociaż raz chciała postąpić właściwie albo przynajmniej inaczej.
— Proszę... — zaczął Adrien, nadal wątpiąc w decyzję, którą zamierzał podjąć. — Proszę opowiedz mi o wszystkim i jaki to ma związek z moją rodziną?
Ars podniósł głowę. Wyprostował się i położył dłoń na policzku Adriena, kciukiem pogładził jego policzek z troską, którą chłopak oczekiwałby raczej od ojca, a nie od obcego człowieka poznanego niecały miesiąc wcześniej.
— Gdybym ci opowiedział, nie uwierzyłbyś mi. Za to pokażę ci wszystko — obiecał i mówił to przekonywująco, Adrien pragnął mu uwierzyć. — I przepraszam. Od razu. Na zaś. To będzie bolało. Bardzo. Przepraszam, dzieciaku, ale czasem trzeba dostać porządnie od życia, by wyjść na ludzi. A ukrywać dłużej prawdy przed tobą nie ma sensu. To cię tylko zaboli. Póki co...
Rozległ się pierwszy krzyk, dobiegł z okolic korytarza, a potem zalała ich fala niekończących się wrzasków. Buty waliły o posadzkę szkoły, jakby ktoś uciekał. Adrien odruchowo ruszył w kierunku wyjścia, mając na ustach zaklęcie przemieniające go w Czarnego Kota, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że już nie jest Czarnym Kot.
Przystanął przed samymi drzwiami i zwrócił się w kierunku Arsene, który stał oparty o szafę. Pomachał w kierunku Adriena, a na jego dłoni błyszczał pierścień. Plagg został ze swoim dawnym przyjacielem i kompanem, lewitując obok jego ucha. W końcu usiadł na ramieniu Arsa.
— Przepraszam, młody — odparł i wskazał na pierścień, przez który wiązał go do Arsa. — Może powinieneś odsunąć się na bok.
— Nie — włączył się szybko Ars. Wyminął Adriena, tym razem szeroki uśmiech malował się na jego twarzy. Jakby powrócił do dawnych czasów, które kochał, jakby znowu poczuł zew magii, która wypełniała go za maską Czarnego Kota. — On musi to zobaczyć. Plagg, wysuń pazury.
Iskry strzeliły wszędzie, wypełniając pomieszczenie mocą, której Adrien nigdy wcześniej nie dostrzegł. Nie z tej perspektywy. Czarne pasma złapały Arsena od dołu, zmuszając go, by przyklęknął. Chwyciły go jak pajęczyna, wypełniając całe jego ciało, aż po samą szyję. Sztuczny ogon wyskoczył zza pasa, pazury wysunęły się wraz z głębokim miauknięciem, które wydobyło się z gardła mężczyzny. Wyrwał się z uwięzienia i przejechał pazurami po oczach, zostawiając na nich ciasno przylegającą maskę. Okręcił się trzy razy i skulił w pozycji gotowego do boju kota.
Wydawało się, że mężczyzna jest wychudzonym, szczupłym mężczyzną, a w rzeczywistości jego wątła postura skrywała dobrze wyrzeźbione mięśnie, stworzone przez lata treningów i ćwiczeń. Adriena zachwyciła ta wizja. Nie przestawał patrzeć na Arsa, na mężczyznę i bohatera, którym kiedyś też chciałby się na stać. W ten sposób pragnąć siebie widzieć na lata. Z bijącą z oczu pewnością siebie i stanowczością, której zdecydowanie mu brakowało.
Ars wysunął zza pasa koci kij i ruszył na korytarz, po którym biegli uczniowie i goście. Wybiegł naprzeciw nich.
— Wszyscy skierować się do wyjścia, nie biec po sobie, bohaterowie zajmą się resztą. Starszych prowadzić najpierw, jeśli są tu jakieś dzieci, niech dorośli zaopiekują się nimi. Wy... — wskazał na stojących obok nastolatków. — Raport.
— Ee... — zająknęła się pierwsza z dziewczyn. — To Władca Ciem. Biedronka zaczęła z nim walczyć, ale nie daje rady, bo pojawił się też drugi złoczyńca. Przemieniony.
Ars skinął głową.
— Dziękuję, świetna relacja. Następnym razem pomyśl o karierze ratownika medycznego, takich bohaterów brakuje w naszym świecie.
Dziewczyna oblała się rumieńcami. Uśmiechnęła się szeroko, jakby nigdy wcześniej nie dostała podobnej pochwały, a potem ruszyła do starszej kobiety, jednej z pierwszych nauczycieli tej szkoły, i pomogła przedostać się jej do wyjścia.
Adrien pobiegł za Arsem. Ten zatrzymał się w pół drogi, złapał chłopaka w pasie i wyciągnął koci kij. Przemknęli nad uciekającymi ludźmi i wylądowali na pustym korytarzu. Na szczęście wszyscy zdążyli się ewakuować.
— Nie wychylaj się. Blisko mnie. Uważaj. I pamiętaj... — pochylił się nad Adrienem i dokończył szeptem: — to ja byłem i jestem Czarnym Kotem. Ty nigdy nie posiadałeś tego pierścienia. Biedronka musi to zrozumieć, więc daj jej to do zrozumienia najkonkretniej jak potrafisz.
— Czyli...? — Adrien zatrzymał jeszcze Arsa, prosząc o szczegóły.
Ten wzruszył obojętnie ramionami i dodał:
— To twoja Biedronka, załatw to.
Ruszyli przed siebie. Ars podniósł Adriena, gdy ten przestał za nim nadążać. Poruszał się zwinnie, patrząc przed siebie — bez rozglądania na boki, bez zatrzymywania się i sprawdzenia, czy coś nie znajduje się za nimi. Ufał intuicji kota i podążał za nią wiernie, ukazując Adrienowi, jak daleko może jeszcze zajść w postaci Czarnego Kota. Na razie nie osiągnął ułamka tych możliwości, choć jak Ars wspomniał — był o kilka lat starszy od Adriena, gdy stał się bohaterem. Podejrzewał, że miał wtedy niecałe dwadzieścia lat — zaczął studia bądź kończył szkołę średnią, z nie najlepszymi wynikami. Wyobrażał sobie Arsa jako złodziejaszka, który uwielbiał chodzić własnymi ścieżkami i podkradać czyjeś portfele. Żaden materiał na superbohatera, a jednak stał przed nim dorosły, poważny człowiek dzierżący koci kij, jakby zawsze do niego należał.
W dłoni trzymał narzędzie pewnie, gotowe, by w każdej chwili zaatakować wroga, a zbliżali się do niego. Hałasy dobiegały w głównej sali, przeplatane przez krzyki trójki ludzi — dwa głosy należy do kobiet, trzeci do mężczyzny. Rozpoznał w jednym Marinette.
— To ona — odparł Adrien.
— To się przygotuj.
Ars skręcił i gwałtownie wrzucił Adriena do środka sali, w samą batalię toczącą się między trójką ludzi.
— Adrien? — zdziwili się równocześnie, zamierając z walką.
Ars w postaci Czarnego Kota stanął za nim, okręcając koci kij wokół dłoni. Uśmiechnął się chytrze, a potem puścił oczko w kierunku Biedronki.
Zabije go później za to.
— Biedronko, Czarny Kot obiecał nam pomóc. Zróbcie wszystko, żeby pokonać Władcę Ciem. Póki co tylko on... — wskazał na Arsa — i ty możecie zwyciężyć.
— Że co? — Władca Ciem walnął laską o podłogę i zaczął patrzeć się to na Adriena, to na Arsa. — To niemożliwe. To nieprawda. To... — urwał.
Adrien skinął w kierunki Biedronki. Niezależnie od tego, jak bardzo nie darzył zaufaniem Arsa, pierścień należał do niego. I tylko on jako Czarny Kot mógł wspomóc Biedronkę. Adrien Agreste stał się nikim.
Dlatego podniósł się i uciekł za scenę. Rupiecie walały się po wszystkich kątach, w przypływie strachu wszyscy rzucili rzeczy i ruszyli w kierunku wyjścia, aby zdążyć przed innymi wydostać się z budynku. Śmiech Władcy Ciem przerażał z tego punktu szkoły. Niósł się przerażającym echem, który sprawiał, że i Adrien pragnął podążyć za pozostałymi uczniami. Ale było za późno. Zdecydował, że zostanie, a przynajmniej Ars podjął taką decyzję.
— Adrien — usłyszał zza siebie własne imię.
Z początku nie zamierzał się odwrócić. Uciekaj! Chowaj się! Tylko nie...
Wiele pomysłów przebijało się przez jego głowę i wybrał najgorszy z nich. Obrócił się i stanął twarzą w twarz z Mayurą, inną Mayurą.
Kobieta była niższa, miała pełniej zaokrągloną buzię, a jej twarz budziła zaufanie. Wzoru na sukni różniły się od tych, które nosiła dotychczasowa pomagierka Władcy Cień — wzory zmierzały w jednym kierunku, w półkolach, jak wzory na skorupie ślimaka. Barwy rozpoczynały się od chłodnej zieleni, po niebieski, przypominający błękitem czyste niebo.
Inna Mayura zmarszczyła czoło. Zrobiła krok na przód, więc Adrien wykonał krok w tył. Znów powtórzyli tę samą sekwencję ruchów. Nie szła zdecydowanym krokiem, wahała się i to zawahanie widać było w jej nieskupionych na niczym oczach. Nie chciała go skrzywdzić...
— Pani Bustier? — wyrwało mu się, zaryzykował czymś, wobec czego nie miał żadnych dowodów.
Kobieta zadrżała. Pochyliła głowę ze wstydu i odsapnęła ciężko, kiedy dotarło do niej, co zrobiła. Nie umiała spojrzeć Adrienowi prosto w twarz.
— Kolejny raz zawiodłam wszystkim — jęknęła. — Dlaczego nie umiem sobie wybaczyć? Dlaczego popełniłam tyle błędów?
— Ja wiem... — Wystąpił na przód i sięgnął ku nauczycielce. — Pani była dawniej Biedronką?
Podniosła gwałtownie głowę. W zdezorientowaniu zaprzeczyła, stanowczo kręcąc głową na boki i zapewniając, że Adrien się myli. Ale czy to jego próbowała przekonać czy siebie? Sam dobrze wiedział, jak ogromna odpowiedzialność ciąży na posiadaczu Miraculous. Ukrywał swoją prawdziwą tożsamość. Uciekał po walkach z Władcą Ciem po użyciu kotaklizmu. I był sam.
— Ja panią rozumiem — próbował ją uratować.
— Adrien, ty... Nie — zmieniła nagle zdanie. — Nie zrozumiesz mnie.
— Zrozumiem lepiej niż pani myśli. Rozumiem, że czasem jest ciężko, że nie ma się komu wygadać, że wracasz do domu, do ludzi, których kochasz, ale i tak nie możesz im nic powiedzieć. Dusisz to w sobie... — Chwycił się za koszulkę. Dlaczego powietrze wokół stało się takie ciężkie? — Nie umiem doradzać, nie jestem od tego. Sam wiele błędów popełniłem, żałuję. Ale... w życiu nie zawsze mamy wpływ na to, jak potoczy się los innych. Jeśli ma pani wyrzuty sumienia, jeśli coś na pani ciąży, proszę... ja... ja... — Zacisnął powieki. — Zrozumiem. Wiem, że mama straciła dziecko. Wiem, że wszyscy dookoła obarczają się winą, ale to był tylko wypadek.
Rozległ się huk. Pierwsze zapięcia od kurtyny pękły, a potem kolejne podążyły w ciągu niekończących się huków. Grube warstwy materiały upadły w kierunku Adriena i pani Bustier.
Kobieta nie myślała dwa razy. Pognała w kierunku Adriena, złapała go w pasie i odciągnęła na bo, biegnąc wzdłuż powierzchni za sceną. Metalowe obramowania rozsypały się dookoła, upadając jedne za drugimi.
0 Comments:
Prześlij komentarz