[Faux pas] Rozdział 16

 

Chwycił Marinette w pasie i podniósł, prowadząc w kierunku balkonu. Z początku zmroziło ją nagłe zachowanie Adriena.

— Co ty robisz? — oburzyła się, choć jej głos przejawiał odrobinę zawahania. Nie wyrwała się chłopakowi, wręcz przeciwnie, wtuliła mocniej w jego ramiona i pozwoliła się nieść. Jej twarz się zaczerwieniła.

Wyszli na balkon.

Adriena dusiło. Potrzebował powietrza, a przede wszystkim miejsca mu najbliższego. Dla spokoju, chwili rozmowy i odetchnięcia przed kolejnymi, trudnymi dniami. Drżał na samą myśl o ojcu i ich ostatniej rozmowie, a sama świadomość, że to dopiero początek doprowadzała go niemal do łez.

Postawił Marinette na podłodze. Przeprosił niewyraźnym mruknięciem i chwycił w pasie. Skoczył na barierkę balkonu.

— Ty chyba nie…

Poruszył bioderkami i wyrzucił zza pasa koci kij, który rozciągnął się na komendę przed stopami Adriena. Stanął na jednym z końców magicznego przedmiotu.

— Nie — odparła Marinette.

— Oj, tak — zamruczał złośliwie i ruszył w kierunku wieży Eiffla.

Wypełniały go inne uczucia niż wtedy, gdy trzymał Biedronkę w swoich ramionach. Czuł drobne różnice w zachowaniu czy wyglądzie dziewczyn, które właściwie dzieliły wszystko i nic. Marinette była Biedronką. I Biedronka była Marinette. A jednak w tej pozornej jedności, zauważał inność. Wagę. Inaczej ułożony włos. Czy może sposób kaszlenia.

Dziwne...

Nie rozumiał wielu zjawisk, które go otoczyły wraz z zakończeniem misji w jego umyśle. Kiedy wyszedł naprzeciw ojca, pokonał akumę i nawet powtórzył jedno z najważniejszych wydarzeń swoim życiu. Chyba po to, by znaleźć się tu i teraz.

A w tym "tu i teraz" Paryż go wzywał orzeźwiającym powietrzem, którym aż chciało się oddychać. Nozdrza Adriena wypełniała nutka słodyczy wydobywająca się z perfum, których używała Marinette. Z innego miejsca unosił się zapach świeżo upieczonych babeczek dla dzieci. Matka je piekła każdego wieczoru, gdy wróciła do do pracy. Zmęczona. Padnięta. Przyglądał się im od czasu do czasu. Kiedy się nudził. Kiedy nie zamierzał siedzieć w domu.

Nawet w tym momencie przystanął z Marinette na rękach, gapiąc się za zaparowaną szybę. Dwójka dzieci latała wokół mamy otwierającej piekarnik. Krzyczały, że chcą z babeczkę z dżemem, mama zachęcała do wzięcia tej z czekoladą. I wtedy wszedł ojciec dzieci. Objął maluchy najmocniej jak potrafił i sam zaczął czekać w kolejce po babeczkę.

Adrien westchnął smutno.

Nie tęsknił za takimi chwilami, bo nigdy ich nie doznał. Nie pamiętał, by mama kiedykolwiek upiekła dla niego babeczki. A dotyk ojca? Wyobrażał sobie surową, męską dłoń, a nie czułą pieszczotę rodziciela, który uśmiechałby sie na widok dziecka.

— Przykro mi. — Marinette położyła dłoń na jego ramieniu. Ze współczuciem spojrzała mu prosto w oczy, próbując zrozumieć, co grało w sercu Adriena. Ale chyba tej melodii nie umiała pojąć, bo odsunęła dłoń.

Chciał krzyknąć, by jej nie zabierała, ale ostatecznie zabrakło mu na to odwagi. Czasem gardził sobą, tym ciągnącym się tchórzostwem i nieumiejętnością powiedzenia na głos prawdziwych myśli.

Nie ukrywaj, nie...

— Nigdy... Nigdy nikt mnie tak nie potraktował — wyszeptał, nawet ku swojemu zaskoczeniu.

Oddalił się od okna i odstawił Marinette na dach czyjegoś domu. Zbliżył się do krawędzi budynku. Spojrzał w dół, niesiony obawami, że może stąd spaść, nie na cztery łapy.

— Oj, Adrien, ja... nie chciałam — dokończyła ciszej, trochę ze wstydem. Złapała sie za ramię i odsunęła, niesiona wyrzutami sumienia.

— Chciałaś. — Uśmiechnął się smutno na pocieszenie. Niestety twarz Marinette zaniosła się jeszcze większym cieniem, gdy zobaczyła go.

— Ja nie...

— To nie tak — mruknął. Naprawi swój błąd. — To nie twoja wina. Chciałbym się cieszyć. Myśleć, że gdyby tu była mama, to wszystko potoczyłoby się inaczej, ale... Kogo próbuję oszukać? Mama wcale nie była idealna. Ona... Wiele razy nie widziałem jej. Zamykała się w pokoju, który należy teraz do ojca i tam przesiadywała godzinami. Studiowała. Uczyła się. Wychodziła, gdy czegoś potrzebowała. Nie zrobiła mi babeczek...

Niefortunnie, ale obejrzał się w kierunku tego samego mieszkania, w którym zebrała się rodzina. Biegali wokół stołu. Matka krzyczała na dzieci, by usiadły. Zamiast tego ojciec dołączył się do dzieci i zaczął z nimi ganiać.

Śmieszny... widok. Inny.

Dla Adriena był zagadką, którą tak usilnie próbował zgłębić. I za każdym razem dowiadywał się, że to nie dotyczy jego.

Marinette dała mu tę chwilę na przemyślenia. Usiadła w oddali, miętoląc między palcami kawałek materiału od piżamy. Skończyła, kiedy Adrien przykucnął naprzeciwko jej.

— Zazdroszczę ci — wyznał szczerze, bez odrobiny kłamstwa w głosie. Bez fałszu. Bez obłudy.

Chyba to właśnie zobaczyła w nim Marinette. Słaby żart, który tylko podkreślił, jak niewiele o nim jeszcze wie. Ile sam skrywał za pozorami pięknego, bogatego modela, Adriena Agresta.

— Naprawdę? — upewniła się, jakby faktycznie starała zrozumieć jego poczynania i prawdziwą osobę Adriena, nie tego "pięknego, bogatego modela", lecz zwyczajnego chłopca, który nienawidził sera, a uwielbiał dobrą muzykę i spędzać czas z przyjaciółmi.

— Mari, dziękuję, ale... — zawahał się. Podrapał po odstających sztucznych uszach . — Chyba będzie ciężko mnie… poznać?.

— Wiem. Zdecydowanie wiem. Staram się! — zapewniła go. — Ja, staram się najmocniej jak tylko potrafię, ale chyba... to mnie przerasta. Ja już sama nie wiem, co czułam. Co czuję. Co... chcę czuć. Wydawało się to łatwiejsze.

Zaśmiał się smutno.

— Chyba zawsze się takie wydaje.

— A ja wiem... — Wzruszyła ramionami. — Po tym co przeszliśmy, naprawdę chcę cię poznać, ale ja nawet nie wiem, od czego właściwie zacząć! Ach! — Szarpnęła się za włosy. Tak mocno, że Adrien aż zadrżał z bólu.

Zamiauczał pod nosem i złapał Marinette za ręce, odsuwając je od włosów. Zajęczała. Kilka kosmyków zaplątało się między jej palcami.

— To boli! — narzekała.

— I to moja wina?! — oburzył się. Wyplątał kilka włosów z kołtuna. — Jakie ty masz słabe włosy. Zadbaj trochę o końcówki.

— ŻE CO?! — wrzasnęła i gwałtownie szarpnęła głową.

Oboje zamarli. Na rękawiczce zostały włosy. Garść ciemnych włosów. A inne opadły na ramię Marinette. Sięgnęła niepewnie w kierunku głowy, ale Adrien zatrzymał jej dłoń. Zaśmiał się słabo i podejrzanie. Po wyrwanych włosach zostały puste miejsce na skórze, widoczne nawet jak nikt się zbyt dobrze im nie przyglądał. Całe szczęście, że nie krwawiły.

— Co. Się. Stało. Z. Moimi. Włosami?! — spytała powoli, ważąc na każde słowo.

Adrien przełknął głośno ślinę. W takich chwilach jak ta, zdecydowanie wolał nie być w zbyt bliskich kontaktach z Marinette. Myślał o ucieczce, ale przecież to nie jego wina, że wyrwała sobie włosy. Pytanie brzmiało, czy Marinette ma podobne zdanie na ten temat?

— Oddychaj... — zaproponował dziewczynie.

— Ale ja jestem spokojna! — krzyknęła. — Kot, co z moimi włosami?!

Wstała nagle.

Adrien zachwiał się i poleciał do tyłu, uderzając się coś twardego. Chyba wylądował na jakieś rurze? Nieważne. Zabolało go bardzo, aż zgiął się w pół i uciekł w tej pozycji przed Marinette. Wzrok miała nienawistny, pełen wściekłości, której nie rozumiał. Przecież chciał dobrze!

Nagle... się zaśmiała. Przechylił głowę na bok i zadrżał z lęku przed zmiennym nastrojem dziewczyny. Czy wszystkie tak miały?

— Czy coś się stało? — upewnił się.

— Nie, nie nic. — Machnęła ręką. — Po prostu... Przepraszam, nie mogłam sie powstrzymać. To takie dziwne, prawda?

— A co... dokładnie?

— Nie, nie nic — powtórzyła znowu te same słowa. — Po prostu... Nigdy bym nie przewidziała, że kiedyś w ten sposób będziemy rozmawiać. Poszło łatwiej niż sądziłam. I przepraszam, nie chciałam cię uderzyć. Bolało?

— Mnie?! — udał zdziwionego. — Nic a nic! — zadeklarował, choć nadal miał ochotę położyć się i pojęczeć z bólu.

Marinette zmarszczyła czoło, oczy przymknęła i spytała jeszcze raz:

— Na pewno? — Zachichotała. — Wiesz, że akurat mnie nie oszukasz?

— Ciebie? Ja? Phi, po co tu kogo oszukać, Mari? Daj spokój, phi!

Westchnęła. Przysiadła się na samym skraju budynku i spojrzała w dół. Widok był zatrważający dla osoby, która spadłaby w dół. Ratunek nie istniał. Jednak dla Marinette taki skok był niczym. Wystarczyło, że zamieni się w Biedronkę i użyje joja, nim dotknie ziemi.

Adrien przysiadł się obok. Położył dłoń na ramieniu dziewczyny, ścisnęła ją, a potem poklepała kilka razy. Jednocześnie przyglądała się rozświetlonemu Paryżowi i wieży Eiffla, na której tego dnia rozświetlili flagę Francji. Wyglądało to zjawiskowo, ale Adrien nie zachwycał się tymi widokami.

Jego wzrok cały czas spoczywał na Marinette. Powstrzymywał się od dłuższego czasu przed dotknięciem jej policzka. O pocałunkach nie śnił. Zbyt wiele nie zamierzał wymagać od dziewczyny, która powoli akceptowała prawdę o nim, o ich ukrytych tożsamościach i drugim życiu.

— Czy coś się stało? — spytała w końcu, kiedy odkryła, że Adrien przygląda jej się od dłuższego czasu.

— Nie, nie ja... — Odsunął rękę zmieszany. — Nie chciałem. Ja... To znaczy... Pięknie wyglądasz.

Nie kłamał. Zawsze uważał Marinette za urodziwą dziewczynę, a od kilku dni zaczął zauważać w niej coś, przed czym bronił się od dłuższego czasu. "To ta sama dziewczyna" — zastanawiał się nad tymi słowami nie raz. Marinette to Biedronka, Biedronka to Marinette, ale czy była to faktycznie jedna i ta sama osoba? Skoro tak, to dlaczego obiektem jego westchnień była Biedronka, nie Marinette?

Nie rozumiał...

— Czy zaczniemy od nowa? — pytanie padło z głębi jego serca.

— Adrien, ja... też próbuję. — Przyciągnęła kolana do piersi. — To dziwne. Nie raz myślałam o tobie i o Kocie. I... wciąż nie akceptuję... Nie chcę... Ja nie potrafię... zaakceptować. Że ty to on, a on to ty. Ja nie widzę tego. Skoro lubiłam ciebie, to co z Kotem? Jeśli Kot był dla mnie przyjacielem, to ty kim jesteś? Dlaczego "jesteś"?

Przyciągnął dziewczynę bliżej siebie i objął ją w pasie.

— Mam to samo. Dokładnie tak...

— Czyli...

—... od nowa? — zaproponował to samo.

— Chyba tak.

— Będzie najlepiej.

— Dla nas?

— A dla kogo innego? Adrien, przepraszam cię za swoje zachowanie. Ja... Ech, jestem taka głupia. — Palnęła się w czoło.

— A ja nie? — Wzruszył ramionami. — Posłuchaj, nie ma znaczenia, że zawaliliśmy na całej linii. Trzeba wstać i ruszyć dalej. Przecież... nic... Chyba nic się nie stanie, jak zaczniemy inaczej?

Skinęła niepewnie głową. Słownie nie odpowiedziała. Za to położyła głowę na ramieniu Adriena i uśmiechnęła się szeroko. Pochylił się nad nią. Nie powinien, ale ten jeden raz faktycznie nie umiał się powstrzymać. Zniżył głowę i zostawił na jej czole krótki, delikatny pocałunek.

Marinette zamarła ze zdziwienia, ale nie uciekła. Chwyciła za ramię Kota i ścisnęła je mocno, jakby tego wieczora już nigdy więcej nie zamierzała go puścić.

— Chyba "od nowa" znaczy dla nas zupełnie coś innego. — Parsknęła śmiechem. — Ale może takie "od nowa" jest dla nas... lepsze?

Adrienowi zrobiło się gorąco. Twarz zaczerwieniała, musiała zrobić się czerwona, bo żar wylewał się spod magicznej maski. Miał ochotę ją zdjąć, na moment odetchnąć, ale wtedy przypomniał sobie, że musiałby zrzucić kostium. A Plagg nie dałby im nawet chwili spokoju, jeśli dostałby okazję się ponabijać.

— Czyli... jakie to "od nowa" jest? — upewniał się.

Dziewczyna zamrugała kilka razy ze zdziwienia.

— A jak wiem? — Odetchnęła ciężko. — Czy tylko ja mam myśleć? Też pomyśl. Może... przyjaciele? — zaproponowała. — Tak jak na początku. No wiesz. Przyjaciele. Że wsparcie i... możesz do mnie przychodzić czasem. Pogralibyśmy?

— Może też dałbym ci kilka rad modowych?

— No, i rodzice przygotowaliby nam coś dobrego?

— A wieczorem film?

— I popcorn!

— Zdecydowanie karmelowy.

— Haha, co nie? — zgodziła się. — I pomiędzy ratowanie Paryża przed Władcą Ciem!

— Nie wymigamy się, ale dzisiaj... było chyba spokojnie. — Rozejrzał się jeszcze raz, lustrując miasto. Jakby zasnęło. Ani jednej akumy latającej wśród obywateli miasta. A najcudowniejsze było to, że nie musieli rezygnować ze wspólnego odpoczynku. — Może pojechał na wakacje? — dał propozycję. Wątpił w ten pomysł, ale każdy dobry niż żaden.

— Ta... Jasne! A przy okazji zostawił nam pocztówkę? "Pozdrowienia z Tybetu. Zimno i mokro, motyle pozamarzały, ale jeszcze tu wrócę!" — przedrzeźniła Władcę Ciem.

Adrien nie dał rady. Wybuchnął gromkim śmiechem, aż przewrócił się do tyłu i walnął plecami o twardą powierzchnię budynku. Marinette dołączyła do niego, lądując na piersi Adriena. Pogładził jej włosy.

Jeśli tak miała wyglądać przyjaźń, to akceptował ją w pełni.

— Skąd ty w ogóle ten Tybet wzięłaś?

— A ja wiem? — zdziwiła się. — Mistrz Fu pochodził z klasztoru w Tybecie.

— Dziwne, moi rodzice z kolei wspominali często podróż do Tybetu. Jako bardzo "intrygującą"... Patrz, jaki przypadek.

— Prawda... Przypadek...

Nastała między nimi dziwna atmosfera. Powoli przestali się śmiać, w pewnym momencie zamilkli. Marinette zeszła z Adriena i położyła się obok niego.

Tybet... czy naprawdę był to tylko przypadek? Adrien nie lubił w wierzyć, że takie zbieżności wynikały ze zwykłego splotu niepowiązanych ze sobą wydarzeń. Wszystko dążyło do czegoś, a szczególnie że to właśnie obok ulotki turystycznej z Tybetu znalazł księgę Miraculous. Jego mama zaginęła, ojciec się zmienił, pojawił się Władca Ciem, akumy...

Adrien wytężył koci wzrok w kierunku wieży Eiffla. W oddali dostrzegł mieniące się w świetle świateł drobne skrzydełka akumy, która zmierzała w przeciwną stronę. Wyglądała przepięknie, niegroźnie, jak kolejny mocny motyl przemierzający śpiące miasto. Jednak dla Adriena był to znak, że wiele wydarzeń będzie miało dopiero miejsce...

Znajdziesz mnie tutaj:
Możesz mnie wesprzeć tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!