Gotowało
się w Adrienie.
Gdy
stał na jednym z najwyższych budynków Paryża, miasto wydawało się małe, a
ludzie jeszcze mniejsi. Hałas, który towarzyszył mu za oknem, jakoś zanikł tu
na górze. Powietrze okazało się rześkie, zupełnie inne od tego, w który dusił
się za czterema ścianami domu.
Tu
pochłaniała go ze wszystkich stron nieokiełznana wolność. Pragnął skoczyć w dół
miasta, usłyszeć wiwaty przechodzących ludzi, a przede wszystkim minąć dom i
wcale do niego nie wrócić.
Adrien
złapał za ogon i pomachał nim, opierając się barkiem o ścianę budynku.
— No
cześć — odezwał się do gołębia, który usiadł kawałek od niego.
Nagle
kichnął. Czasami zapominał o swojej alergii na te wredne ptaszyska.
I
znowu kichnął.
Chyba
nadszedł ten czas, aby opuścić budynek.
Adrien
zeskoczył z samego szczytu budynku, złapał się za lampę uliczną, kilka razy
okręcił wokół niej i w końcu puścił. Spadł prosto na twarz, waląc nosem o bruk.
Auć, bolało, ale przynajmniej mniej niż w ludzkiej formie.
Podniósł
się i wyprostował, przy okazji rozciągając obolałe mięśnie. A mówią, że koty
zawsze spadają na cztery łapy. W jego przypadku nie zawsze sprawdzała się ta
teza. Moc Czarnego Kota chyba faktycznie opierała się na pechu.
No
nic, musiał się przyzwyczaić.
Otrzepał
się z brudu, a potem rozejrzał po ulicy Paryża, na której wylądował. Dzieliło
go parę skrzyżowań od Marinette. Od tej strony nie widział piekarni jej
rodziców mieszczącej się na rogu dwóch uliczek. Z tamtego miejsca zawsze unosił
się słodki, ciepły zapach wypieków. Nawet stąd czuł woń świeżych bułek, które
piekli aż do samego wieczora. A chleb? Mógłby jeść go codziennie, gdyby tylko
dieta mu na to pozwalała.
Adriena
poprowadził ten zapach. Bo tam, gdzie go niósł, czekała na niego Marinette.
Nastał już wieczór, zawsze o tej porze siedziała przy biurku rozrysowując
kolejny projekt na konkurs mody.
Przyspieszył
kroku i skoczył na balkon jednego z budynku, skąd przeniósł się na czyjś
parapet.
Miau. Odezwało
się przed nim zwierzę. Przystanął na moment, mierząc się z małym kociakiem
jeżącym się na jego widok za oknem. Adrien odruchowo syknął. Kociak odsunął
się, ale po chwili dzielnie natarł na szybę, gotowy do boju.
Adrien
parsknął śmiechem. Tyle energii w tak mały zwierzaczku. Trochę przypominał mu
Plagga, z tym czarnym futerkiem i wystającymi kłami. Miał ochotę go pogłaskać,
nawet przez szybę, więc postukał w nią delikatnie palcem.
MIAU! Kot
obruszył się.
Adrien
stracił nagle równowagę. Zamachał energicznie rękoma, aż zdołał przywrócić
pion. Odetchnął z ulgą.
— I
widzisz, co zrobiłeś — narzekał do kotka.
Zwierzę
znowu zawarczało.
Na
Adriena nadszedł już czas. Oddalił się w kierunku domu Marinette. Balkon
widział już z tej odległości. Wydawało się mu, że odruchowo uśmiechnął się na
widok palącego się w oknie światła, które przybierało lekko różowy kolor od
żarówki. Przyspieszył. Jednym, sprawnym ruchem rozciągnął koci kij i przeniósł
się na nim aż nad sam balkon.
Zeskoczył
i… zadrżał ze strachu. Obawiał się spotkania, pierwszego zresztą od momentu, w
którym oboje dowiedzieli się o swojej prawdziwej tożsamości. Od tego czasu nie
zmieniło się aż tak wiele, ale również od tego czasu ani razu nie porozmawiali
w cztery oczy jako Czarny Kot i Marinette.
Dlatego
zapukał.
Marinette
wstała od biurka i otworzyła mu wejście do pokoju. Skoczył do środka, ona za
nim zamknęła.
—
Cześć — przywitała go niepewnie.
— Hej
— odpowiedział równie przekonywująco. Nawet na nią nie spojrzał.
Zakołysał
się na palcach i obejrzał jej pokój. Ostatnim razem jak tu był, wszędzie
wisiały jego zdjęcia. Na wszystkich ścianach widniała jego podobizna, pod
poduszką skrywały się kolejne fotografie, a teraz? Dostrzegł jedynie stojącą na
biurku przy laptopie ramkę z jednym zdjęciem. Przedstawiało całą klasę.
—
Schowałaś… wszystkie? — chciał się upewnić.
— W
pudełku, zaklejone, schowane pod łóżko i ani razu nie spojrzę na ani jedno —
powiedziała na jedynym wydechu. — Od początku powinnam tak zrobić. Nie! —
krzyknęła. — Powinnam od początku być rozsądna. Nie gromadzić. Przepraszam. To
znaczy… Za dużo… Ja… Ech… — Załamała ręce.
Adrien
odwrócił się i słodko zaśmiał. Nawet gdyby zobaczył dziś ścianę oblepioną swoją
podobizną, nie miałby do Marinette pretensji. Ale ona o tym nie musiała
wiedzieć…
—
Naprawdę? — droczył się z nią dalej.
—
Naprawdę. — Przetarła skronie. — A ty usunąłeś zdjęcia Biedronki?
Zamarł.
— Ee…
— zająknął się. — Tak teoretycznie rzecz biorąc… — Podrapał się po głowie. — To
znaczy, ujmując, ja nigdy…
Marinette
zmrużyła oczy. Spojrzała na niego krzywo, nie wierząc w ani jedno słowo
Adriena.
—
Nadal masz? — spytała lekko kąśliwym głosem.
— Ja…
—
Masz — potwierdziła, nim zdążył odpowiedzieć. Marinette pokręciła głową z
dezaprobatą, ale tylko na początku. Potem zaśmiała się, wyraźnie uradowana wpadką
Adriena.
Policzki
aż mu zaróżowiały ze wstydu. Zapomniał. Zupełnie zapomniał w tych wszystkich
swoich zmianach uwzględnić wyrzucenia do kosza wszystkich artykułów, zdjęć i
recenzji, które nagromadził w ostatnich czasach o Biedronce. Już nawet nie
wspominał o tych wszystkich stronach, które dodał do ulubionych w przeglądarce.
Na samą myśl o linkach zrobiło się gorąco.
Adrien
usiadł na skraju łóżka. I chcąc, nie chcąc, opadł na różową poduszkę w kwiaty,
która okazała się zaskakująco twarda. Wolał zdecydowanie miękkie materiały.
—
Zostaw moją poduszkę — obruszyła się Marientte.
Spojrzał
na nią spode głowy.
— Nie
— wymamrotał, po czym wyciągnął poduszkę spod głowy i rzucił w kąt.
Marinette
tupnęła głośno. Posłała mu ostre, pełne gniewu spojrzenie, ale raczej wyglądała
w tym stanie słodko, aniżeli w jakikolwiek sposób strasznie.
—
Przepraszam — powiedział w końcu.
—
Nieważne. — Machnęła ręką od niechcenia. Usiadła przy biurku, wyłączając przy
okazji komputer z gniazda. — A więc, o czym chciałeś porozmawiać?
Adrien
podniósł się do pozycji siedzącej.
Jakby
nie próbował ujmować powodu, dla którego znalazł się w domu Marinette, zawsze
schodziło na temat miłości, tego że jest Biedronką. Pojawiała się też ich
wspólna przygoda w zakumanizowanym świecie Adriena, ale o tym raczej wolał
zapomnieć. Tylko chyba nie o tym zamierzała rozmawiać Marinette.
— Ja…
— zaczął niepewnie. Ścisnął kawałek lateksowego materiału. — O nas, o Kocie i
Biedronce, o tym… wszystkim…
—
Tak, ja też…
— Ty
tak?
—
Yhy. — Kiwnęła głową. — Chyba myślimy podobnie.
—
Czyli…
—
Jak? — zdziwiła się. — Oj, zwyczajnie.
— Ale
konkretnie.
—
Konkrety słabo nam wychodzą.
— Też
racja — przyznał ku własnemu zaskoczeniu. — Ale warto… chyba… spróbować?
— Tak
myślisz? Ja… — Zamknęła oczy. — Nie wiem…
Znał
Marinette od dawna, ale nigdy wcześniej nie patrzył na nią, tak jak teraz. Za
każdym razem ta twarz przypominała mu o Biedronce. Nie potrafił wyrzucić tego
obrazu z głowy, zapomnieć o dwóch kucykach i okrągłej, pięknej twarzy, na które
brakowało tylko maski.
— Za
maską zawsze chowałaś się ty… — wyszeptał odruchowo. — Oj, ja… — urwał. Nie
wiedział, co powiedzieć. Zamroczyło Adriena. Z jednej strony na usta cisnęło
się tysiące wymówek, a z drugiej…
— Ja
tylko nakładałam maskę. To zawsze byłam ja.
Odwróciła
wzrok, kierując go na wiszącą fotografię przedstawiającą jej rodziców i ją
samą, kiedy była dzieckiem. Miała wtedy słodkie pyzy, a uśmiechała się tak
jakby tym uśmiechem miała zarazić cały świat.
Była
piękna, ale wcześniej chyba tego nie dostrzegł.
Może
nie chciał?
Biedronka
przysłaniały cały jego świat, ale teraz gdy Marinette i Biedronka stały się tą
samą osobą… Czy naprawdę umiał zaakceptować prawdę?
—
Adrien? — Marinette wstała. Podeszła do niego i chwyciła za policzek. —
Obiecaliśmy coś sobie.
To
prawda.
Kolejny
raz zasłonił się wymówkami i tą głupią maską. Czy naprawdę nie miał ruszyć
dalej ze świadomością, że dopiero początek?
Marinette
czekała na niego.
Podniósł
głowę, tak aby lepiej widzieć jej piękne oczy. Rękę położył na dłoni Marinette,
tej która ściskała jego policzek.
—
Masz rację — przyznał. — Chyba kiepski ze mnie przyjaciel.
— Też
muszę wziąć lekcje z bycia przyjaciółką. To w takim razie… — Puściła jego
policzek. Dłoń zabrała. A samym końcu usiadła obok Adriena. — Co cię tu
sprowadza?
—
Dokładnie to wszystko — wyznał od razu. — Po pierwsze, mój ojciec wyraził zgodę
na to, bym chodził na piechotę do szkoły.
— To
cudownie! — wtrąciła się w jego wypowiedź.
Marinette
poklepała Adriena po plecach, ale kiedy dostrzegła, że coś jest nie tak,
odchrząknęła i przestała. Adrien z wdzięczności skinął głową.
—
Zawiodłem go. — Dwoma słowami podsumował wszystko, co go spotkało ze strony
ojca.
Upokorzenie.
Samotność. Gniew. Nienawiść wobec samego siebie.
Szkoda,
że z równie wielką siłą nie przejawiał miłością w stosunku do syna.
Położył
głowę na ramieniu Marinette i zamruczał jak mały, biedny kot, który domagał się
miłości. Dziewczyna pogłaskała Adriena po sterczących włosach.
— Mój
biedny kotek — powiedziała pół żartem, pół serio.
— No
biedny, biedny. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że nie wiem, co jeszcze
mogę zrobić, by ojciec mnie zaakceptował.
— Że
co?
Odsunęła
się. Adrien stracił oparcie i poleciał prosto na uda Marinette. Walnął uchem w
kolano dziewczyny. Dlaczego miała takie twarde?! Ale… nie podniósł się.
Marinette
zaczęła pieścić jego głowę, palce wplątała we włosy. Tym razem miał naprawdę
ochotę zamruczeć jak kotek.
— Pan
Gabriel, on… Ech… — urwała.
Domyślił
się, co zamierzała powiedzieć.
—
Dokończ — poprosił.
— Nie
jest dobrym ojcem. Nie powinien cię tak traktować… To…
— A
jeśli naprawdę jestem złym synem?
Marinette
wyplątała palce z jego włosów. Poniosła wysoko rękę, zdecydowanie za wysoko dla
Adriena, a potem gwałtownie opuściła, strzelając prosto w czoło.
Krzyknął
z bólu. Gwałtownie wstał i uciekł w najdalszy kąt pokoju.
— Za
co? — zdziwił się.
— Za
głupotę. Czy ty zwariowałeś? Nie jesteś złym dzieckiem. Jak tak w ogóle możesz
myśleć? — Zeszła z łóżka i przykucnęła na podłodze. — Posłuchaj, i rodzic, i
dziecko popełniają błędy, ale nie obwiniaj się za coś, kiedy ewidentną winę
ponosi ktoś inny. Rozumiesz?
— Tak
— mruknął niewyraźnie pod nosem.
— Czy
rozumiesz?! — powtórzyła z drobną sugestią, że tym razem powinien mówić
głośniej.
Stanął
na baczność i jej odpowiedział:
—
Tak, jest!
— No,
i tak ma być. A teraz ciszej, bo moi rodzice są na dole — dodała szeptem.
To
dlaczego zmusiła go do krzyku?
Adrien
czasem zwyczajnie nie rozumiał kobiet.
— Czy
ty właśnie pomyślałeś, że „czasem nie rozumiesz kobiet”? — Marinette
zmarszczyła czoło ze złości.
Odruchowo
cofnął się. Czy umiała czytać w myślach? Nie, nie, to niemożliwe. Gdyby
wcześniej posiadała taką umiejętnością, niewątpliwie wykorzystałaby ją w walce
przeciwko Władcy Ciem. Albo próbowałaby wedrzeć się do myśli innych osób, co
mogłoby być nawet ciekawe.
—
Nieprawda — odparł swobodnie, pochłaniając się w słodkim kłamstwie.
—
Kłamiesz. — Wskazała na niego palcem. — I to tak w żywe oczy. Nie masz żadnych
skrupułów, kocie! — fuknęła.
— No
cóż, oboje umiemy dobrze kłamać…
Nastała
cisza. Zamilkli w tym samym czasie.
Były
chwile, że faktycznie wypadało powiedzieć coś więcej, dodać, odezwać się,
stanąć w obronie swoich przekonań, ale nie tym razem. Padło zbyt wiele słów, na
dodatek bolesnych.
Adrien
chciał przeprosić. Tylko zamiast przeprosin, wydobył się z niego niezrozumiały,
tchórzliwy jęk, który potwierdził kolejny raz jego obawy — atak akumy nie
zmienił go.
—
Przepraszam — pierwsza odezwała się Marinette.
Zagryzł
wargę. Nie dał rady odpowiedzieć dziewczynie. Pochłonął go zwyczajny wstyd i
nadal pogłębiał się…
—
Przegraliśmy — mówiła się. Podeszła bliżej. Słyszał każdy krok, który stawiała
ku niemu. W ten rytm zaczęło bić i jego serce. — Ja obiecałam sobie, że coś
zmienię w swoim postępowaniu. Może też spróbujesz? To znaczy, nie trzeba od
razu stawiać wielkich kroków, ale na początek… Małe? — zaproponowała.
Serce
zabiło mu jeszcze mocniej w piersi. Dudniło tak głośno, jakby zamierzało zaraz
wyskoczyć. Marinette miała rację, ale jednocześnie jeszcze go nie znała.
—
Chcę cię poznać — dodała po chwili. Ostrożnie. Jakby ważyła na zdanie, które
zamierzała wypowiedzieć.
Adrien
odwrócił się gwałtownie i pochwycił ją w silnym uścisku.
— Co?
— spytała zaskoczona.
Dalej
ją trzymał, nawet zacieśnił ramiona, aby tylko od niego nie uciekła.
Potrzebował od dawna, aby ktoś go przytulił. Nikt nie chciał. Mamy nie było.
Ojciec… On od dawna unikał dotyku Adriena. Nie liczył na Natalie. Została tylko
Biedronka, którą była Marinette.
—
Proszę — wyszeptał jej do ucha.
Skinęła
niepewnie głową i po chwili objęła go, delikatnie gładząc jego plecy.
Uśmiechnął się, ale miał wrażenie, że ten uśmiech wcale nie jest oznaką radości.
0 Comments:
Prześlij komentarz