[Faux pas] Rozdział 15

 

Gotowało się w Adrienie.

Gdy stał na jednym z najwyższych budynków Paryża, miasto wydawało się małe, a ludzie jeszcze mniejsi. Hałas, który towarzyszył mu za oknem, jakoś zanikł tu na górze. Powietrze okazało się rześkie, zupełnie inne od tego, w który dusił się za czterema ścianami domu.

Tu pochłaniała go ze wszystkich stron nieokiełznana wolność. Pragnął skoczyć w dół miasta, usłyszeć wiwaty przechodzących ludzi, a przede wszystkim minąć dom i wcale do niego nie wrócić.

Adrien złapał za ogon i pomachał nim, opierając się barkiem o ścianę budynku.

— No cześć — odezwał się do gołębia, który usiadł kawałek od niego.

Nagle kichnął. Czasami zapominał o swojej alergii na te wredne ptaszyska.

I znowu kichnął.

Chyba nadszedł ten czas, aby opuścić budynek.

Adrien zeskoczył z samego szczytu budynku, złapał się za lampę uliczną, kilka razy okręcił wokół niej i w końcu puścił. Spadł prosto na twarz, waląc nosem o bruk. Auć, bolało, ale przynajmniej mniej niż w ludzkiej formie.

Podniósł się i wyprostował, przy okazji rozciągając obolałe mięśnie. A mówią, że koty zawsze spadają na cztery łapy. W jego przypadku nie zawsze sprawdzała się ta teza. Moc Czarnego Kota chyba faktycznie opierała się na pechu.

No nic, musiał się przyzwyczaić.

Otrzepał się z brudu, a potem rozejrzał po ulicy Paryża, na której wylądował. Dzieliło go parę skrzyżowań od Marinette. Od tej strony nie widział piekarni jej rodziców mieszczącej się na rogu dwóch uliczek. Z tamtego miejsca zawsze unosił się słodki, ciepły zapach wypieków. Nawet stąd czuł woń świeżych bułek, które piekli aż do samego wieczora. A chleb? Mógłby jeść go codziennie, gdyby tylko dieta mu na to pozwalała.

Adriena poprowadził ten zapach. Bo tam, gdzie go niósł, czekała na niego Marinette. Nastał już wieczór, zawsze o tej porze siedziała przy biurku rozrysowując kolejny projekt na konkurs mody.

Przyspieszył kroku i skoczył na balkon jednego z budynku, skąd przeniósł się na czyjś parapet.

Miau. Odezwało się przed nim zwierzę. Przystanął na moment, mierząc się z małym kociakiem jeżącym się na jego widok za oknem. Adrien odruchowo syknął. Kociak odsunął się, ale po chwili dzielnie natarł na szybę, gotowy do boju.

Adrien parsknął śmiechem. Tyle energii w tak mały zwierzaczku. Trochę przypominał mu Plagga, z tym czarnym futerkiem i wystającymi kłami. Miał ochotę go pogłaskać, nawet przez szybę, więc postukał w nią delikatnie palcem.

MIAU! Kot obruszył się.

Adrien stracił nagle równowagę. Zamachał energicznie rękoma, aż zdołał przywrócić pion. Odetchnął z ulgą.

— I widzisz, co zrobiłeś — narzekał do kotka.

Zwierzę znowu zawarczało.

Na Adriena nadszedł już czas. Oddalił się w kierunku domu Marinette. Balkon widział już z tej odległości. Wydawało się mu, że odruchowo uśmiechnął się na widok palącego się w oknie światła, które przybierało lekko różowy kolor od żarówki. Przyspieszył. Jednym, sprawnym ruchem rozciągnął koci kij i przeniósł się na nim aż nad sam balkon.

Zeskoczył i… zadrżał ze strachu. Obawiał się spotkania, pierwszego zresztą od momentu, w którym oboje dowiedzieli się o swojej prawdziwej tożsamości. Od tego czasu nie zmieniło się aż tak wiele, ale również od tego czasu ani razu nie porozmawiali w cztery oczy jako Czarny Kot i Marinette.

Dlatego zapukał.

Marinette wstała od biurka i otworzyła mu wejście do pokoju. Skoczył do środka, ona za nim zamknęła.

— Cześć — przywitała go niepewnie.

— Hej — odpowiedział równie przekonywująco. Nawet na nią nie spojrzał.

Zakołysał się na palcach i obejrzał jej pokój. Ostatnim razem jak tu był, wszędzie wisiały jego zdjęcia. Na wszystkich ścianach widniała jego podobizna, pod poduszką skrywały się kolejne fotografie, a teraz? Dostrzegł jedynie stojącą na biurku przy laptopie ramkę z jednym zdjęciem. Przedstawiało całą klasę.

— Schowałaś… wszystkie? — chciał się upewnić.

— W pudełku, zaklejone, schowane pod łóżko i ani razu nie spojrzę na ani jedno — powiedziała na jedynym wydechu. — Od początku powinnam tak zrobić. Nie! — krzyknęła. — Powinnam od początku być rozsądna. Nie gromadzić. Przepraszam. To znaczy… Za dużo… Ja… Ech… — Załamała ręce.

Adrien odwrócił się i słodko zaśmiał. Nawet gdyby zobaczył dziś ścianę oblepioną swoją podobizną, nie miałby do Marinette pretensji. Ale ona o tym nie musiała wiedzieć…

— Naprawdę? — droczył się z nią dalej.

— Naprawdę. — Przetarła skronie. — A ty usunąłeś zdjęcia Biedronki?

Zamarł.

— Ee… — zająknął się. — Tak teoretycznie rzecz biorąc… — Podrapał się po głowie. — To znaczy, ujmując, ja nigdy…

Marinette zmrużyła oczy. Spojrzała na niego krzywo, nie wierząc w ani jedno słowo Adriena.

— Nadal masz? — spytała lekko kąśliwym głosem.

— Ja…

— Masz — potwierdziła, nim zdążył odpowiedzieć. Marinette pokręciła głową z dezaprobatą, ale tylko na początku. Potem zaśmiała się, wyraźnie uradowana wpadką Adriena.

Policzki aż mu zaróżowiały ze wstydu. Zapomniał. Zupełnie zapomniał w tych wszystkich swoich zmianach uwzględnić wyrzucenia do kosza wszystkich artykułów, zdjęć i recenzji, które nagromadził w ostatnich czasach o Biedronce. Już nawet nie wspominał o tych wszystkich stronach, które dodał do ulubionych w przeglądarce. Na samą myśl o linkach zrobiło się gorąco.

Adrien usiadł na skraju łóżka. I chcąc, nie chcąc, opadł na różową poduszkę w kwiaty, która okazała się zaskakująco twarda. Wolał zdecydowanie miękkie materiały.

— Zostaw moją poduszkę — obruszyła się Marientte.

Spojrzał na nią spode głowy.

— Nie — wymamrotał, po czym wyciągnął poduszkę spod głowy i rzucił w kąt.

Marinette tupnęła głośno. Posłała mu ostre, pełne gniewu spojrzenie, ale raczej wyglądała w tym stanie słodko, aniżeli w jakikolwiek sposób strasznie.

— Przepraszam — powiedział w końcu.

— Nieważne. — Machnęła ręką od niechcenia. Usiadła przy biurku, wyłączając przy okazji komputer z gniazda. — A więc, o czym chciałeś porozmawiać?

Adrien podniósł się do pozycji siedzącej.

Jakby nie próbował ujmować powodu, dla którego znalazł się w domu Marinette, zawsze schodziło na temat miłości, tego że jest Biedronką. Pojawiała się też ich wspólna przygoda w zakumanizowanym świecie Adriena, ale o tym raczej wolał zapomnieć. Tylko chyba nie o tym zamierzała rozmawiać Marinette.

— Ja… — zaczął niepewnie. Ścisnął kawałek lateksowego materiału. — O nas, o Kocie i Biedronce, o tym… wszystkim…

— Tak, ja też…

— Ty tak?

— Yhy. — Kiwnęła głową. — Chyba myślimy podobnie.

— Czyli…

— Jak? — zdziwiła się. — Oj, zwyczajnie.

— Ale konkretnie.

— Konkrety słabo nam wychodzą.

— Też racja — przyznał ku własnemu zaskoczeniu. — Ale warto… chyba… spróbować?

— Tak myślisz? Ja… — Zamknęła oczy. — Nie wiem…

Znał Marinette od dawna, ale nigdy wcześniej nie patrzył na nią, tak jak teraz. Za każdym razem ta twarz przypominała mu o Biedronce. Nie potrafił wyrzucić tego obrazu z głowy, zapomnieć o dwóch kucykach i okrągłej, pięknej twarzy, na które brakowało tylko maski.

— Za maską zawsze chowałaś się ty… — wyszeptał odruchowo. — Oj, ja… — urwał. Nie wiedział, co powiedzieć. Zamroczyło Adriena. Z jednej strony na usta cisnęło się tysiące wymówek, a z drugiej…

— Ja tylko nakładałam maskę. To zawsze byłam ja.

Odwróciła wzrok, kierując go na wiszącą fotografię przedstawiającą jej rodziców i ją samą, kiedy była dzieckiem. Miała wtedy słodkie pyzy, a uśmiechała się tak jakby tym uśmiechem miała zarazić cały świat.

Była piękna, ale wcześniej chyba tego nie dostrzegł.

Może nie chciał?

Biedronka przysłaniały cały jego świat, ale teraz gdy Marinette i Biedronka stały się tą samą osobą… Czy naprawdę umiał zaakceptować prawdę?

— Adrien? — Marinette wstała. Podeszła do niego i chwyciła za policzek. — Obiecaliśmy coś sobie.

To prawda.

Kolejny raz zasłonił się wymówkami i tą głupią maską. Czy naprawdę nie miał ruszyć dalej ze świadomością, że dopiero początek?

Marinette czekała na niego.

Podniósł głowę, tak aby lepiej widzieć jej piękne oczy. Rękę położył na dłoni Marinette, tej która ściskała jego policzek.

— Masz rację — przyznał. — Chyba kiepski ze mnie przyjaciel.

— Też muszę wziąć lekcje z bycia przyjaciółką. To w takim razie… — Puściła jego policzek. Dłoń zabrała. A samym końcu usiadła obok Adriena. — Co cię tu sprowadza?

— Dokładnie to wszystko — wyznał od razu. — Po pierwsze, mój ojciec wyraził zgodę na to, bym chodził na piechotę do szkoły.

— To cudownie! — wtrąciła się w jego wypowiedź.

Marinette poklepała Adriena po plecach, ale kiedy dostrzegła, że coś jest nie tak, odchrząknęła i przestała. Adrien z wdzięczności skinął głową.

— Zawiodłem go. — Dwoma słowami podsumował wszystko, co go spotkało ze strony ojca.

Upokorzenie. Samotność. Gniew. Nienawiść wobec samego siebie.

Szkoda, że z równie wielką siłą nie przejawiał miłością w stosunku do syna.

Położył głowę na ramieniu Marinette i zamruczał jak mały, biedny kot, który domagał się miłości. Dziewczyna pogłaskała Adriena po sterczących włosach.

— Mój biedny kotek — powiedziała pół żartem, pół serio.

— No biedny, biedny. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że nie wiem, co jeszcze mogę zrobić, by ojciec mnie zaakceptował.

— Że co?

Odsunęła się. Adrien stracił oparcie i poleciał prosto na uda Marinette. Walnął uchem w kolano dziewczyny. Dlaczego miała takie twarde?! Ale… nie podniósł się.

Marinette zaczęła pieścić jego głowę, palce wplątała we włosy. Tym razem miał naprawdę ochotę zamruczeć jak kotek.

— Pan Gabriel, on… Ech… — urwała.

Domyślił się, co zamierzała powiedzieć.

— Dokończ — poprosił.

— Nie jest dobrym ojcem. Nie powinien cię tak traktować… To…

— A jeśli naprawdę jestem złym synem?

Marinette wyplątała palce z jego włosów. Poniosła wysoko rękę, zdecydowanie za wysoko dla Adriena, a potem gwałtownie opuściła, strzelając prosto w czoło.

Krzyknął z bólu. Gwałtownie wstał i uciekł w najdalszy kąt pokoju.

— Za co? — zdziwił się.

— Za głupotę. Czy ty zwariowałeś? Nie jesteś złym dzieckiem. Jak tak w ogóle możesz myśleć? — Zeszła z łóżka i przykucnęła na podłodze. — Posłuchaj, i rodzic, i dziecko popełniają błędy, ale nie obwiniaj się za coś, kiedy ewidentną winę ponosi ktoś inny. Rozumiesz?

— Tak — mruknął niewyraźnie pod nosem.

— Czy rozumiesz?! — powtórzyła z drobną sugestią, że tym razem powinien mówić głośniej.

Stanął na baczność i jej odpowiedział:

— Tak, jest!

— No, i tak ma być. A teraz ciszej, bo moi rodzice są na dole — dodała szeptem.

To dlaczego zmusiła go do krzyku?

Adrien czasem zwyczajnie nie rozumiał kobiet.

— Czy ty właśnie pomyślałeś, że „czasem nie rozumiesz kobiet”? — Marinette zmarszczyła czoło ze złości.

Odruchowo cofnął się. Czy umiała czytać w myślach? Nie, nie, to niemożliwe. Gdyby wcześniej posiadała taką umiejętnością, niewątpliwie wykorzystałaby ją w walce przeciwko Władcy Ciem. Albo próbowałaby wedrzeć się do myśli innych osób, co mogłoby być nawet ciekawe.

— Nieprawda — odparł swobodnie, pochłaniając się w słodkim kłamstwie.

— Kłamiesz. — Wskazała na niego palcem. — I to tak w żywe oczy. Nie masz żadnych skrupułów, kocie! — fuknęła.

— No cóż, oboje umiemy dobrze kłamać…

Nastała cisza. Zamilkli w tym samym czasie.

Były chwile, że faktycznie wypadało powiedzieć coś więcej, dodać, odezwać się, stanąć w obronie swoich przekonań, ale nie tym razem. Padło zbyt wiele słów, na dodatek bolesnych.

Adrien chciał przeprosić. Tylko zamiast przeprosin, wydobył się z niego niezrozumiały, tchórzliwy jęk, który potwierdził kolejny raz jego obawy — atak akumy nie zmienił go.

— Przepraszam — pierwsza odezwała się Marinette.

Zagryzł wargę. Nie dał rady odpowiedzieć dziewczynie. Pochłonął go zwyczajny wstyd i nadal pogłębiał się…

— Przegraliśmy — mówiła się. Podeszła bliżej. Słyszał każdy krok, który stawiała ku niemu. W ten rytm zaczęło bić i jego serce. — Ja obiecałam sobie, że coś zmienię w swoim postępowaniu. Może też spróbujesz? To znaczy, nie trzeba od razu stawiać wielkich kroków, ale na początek… Małe? — zaproponowała.

Serce zabiło mu jeszcze mocniej w piersi. Dudniło tak głośno, jakby zamierzało zaraz wyskoczyć. Marinette miała rację, ale jednocześnie jeszcze go nie znała.

— Chcę cię poznać — dodała po chwili. Ostrożnie. Jakby ważyła na zdanie, które zamierzała wypowiedzieć.

Adrien odwrócił się gwałtownie i pochwycił ją w silnym uścisku.

— Co? — spytała zaskoczona.

Dalej ją trzymał, nawet zacieśnił ramiona, aby tylko od niego nie uciekła. Potrzebował od dawna, aby ktoś go przytulił. Nikt nie chciał. Mamy nie było. Ojciec… On od dawna unikał dotyku Adriena. Nie liczył na Natalie. Została tylko Biedronka, którą była Marinette.

— Proszę — wyszeptał jej do ucha.

Skinęła niepewnie głową i po chwili objęła go, delikatnie gładząc jego plecy.

Uśmiechnął się, ale miał wrażenie, że ten uśmiech wcale nie jest oznaką radości.

Znajdziesz mnie tutaj:
Możesz mnie wesprzeć tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!