[Faux pas] Rozdział 14

 


— DLACZEGO?! — wykrzyczał Adrien, po czym rzucił poduszką w Plagga.

Kwami uskoczyło w powietrzu.

Plagg wzruszył łapkami i podleciał do Adriena. Poklepał go po ramieniu.

— No, młody, co tym razem? Hormony? Niespełniona miłość? Praca domowa? — pytał chyba o wszystko, co przychodziło mu na myśl.

Adrien pociągnął nosem. Wziął kolejną poduszkę i przycisnął ją do swojej twarzy, zagłuszając krzyk, a krzyczał długo. Aby wydusić z siebie wszystko, by tylko zapomnieć ostatnie dni.

— No powiesz w końcu, co się dzieje? Jestem magicznym stworzeniem, ale w myślach nie umiem czytać!

Adrien odetchnął ciężko. Odłożył poduszkę i rozsiadł się na tapczanie. Ugryzł kawałek camemberta. Błe, obrzydliwy ser. Nie rozumiał, jak Plagg mógł darzyć miłością tę obrzydliwą maź i do tego jeść ją codziennie?

— Ty… zjadłeś… ser… — Plagg każde słowo wymówił powoli i ostrożnie. — Czy ty umierasz? Lekarza! Pielęgniarkę! Magika! On umiera, umiera!

Plagg przeleciał przez pół pokoju, znów wykrzykując te same zawody, co wcześniej, aż w końcu padł zmęczony na stół. Zabrał Adrienowi fragment sera, zdecydowanie ten większy.

— Nie umierasz? — zapytał ponownie.

— Nie — mruknął Adrien. — Ja tylko… — Przewrócił oczami. — Chciałem spróbować czegoś nowego…

Plagg opuścił bezwładnie łapki.

— Spróbować? Dzieciaku, przed tobą całe życie. Czym ty się martwisz? Za sto lat może i zaczną się problemy, ale na razie?

— Wiem — przerwał Adrien. Przewrócił się na drugi bok, resztę sera odłożył na blat. Plagg bez chwili wahania chwycił camemberta i zjadł.

— Rozkosz dla podniebienia — zachwycił się. — A teraz na serio, to gdzie leży problem? Bo z tobą gorzej rozmawiać niż ze wszystkimi poprzednimi Czarnymi Kotami. A uwierz mi, że wśród nich była nawet kobieta, więc zrozum, jak było mi ciężko! — wykrzyczał Adrienowi prosto w twarz. — A teraz, panie Agreste. Proszę o wyjaśnienie, z czym masz problem…

Problem…

Gdyby jedno słowo wystarczyło, aby określić wszystko, z czym mierzył się Adrien, życie naprawdę byłoby łatwiejsze. Tak się tylko nie działo.

Zbliżała się rocznica zaginięcia jego matki. Kolejna.

Złożył Marinette obietnicę, że zaczną jako przyjaciele.

Do tej pory nie porozmawiał z ojcem o samodzielnych wyprawach do szkoły.

Nawet nie przeprosił Kagami, że w jego sercu znajduje się miejsce tylko dla tej jedynej.

Sądził, że po tej całej przygodzie w jego umyśle, życie jakoś… stanie się łatwiejsze. Ulga, jaką wtedy poczuł, zmieniła go. Pozwoliła dokonać rzeczy, na które wcześniej nigdy by się nie zdobył. I chyba jednocześnie uwiązała do kolejnych problemów.

— Nic nie jest łatwe — odpowiedział w końcu Plaggowi.

Kwami przewróciło wymownie oczami.

— A kiedy było? Człowieku, życie zwyczajnie jest trudne. Czego ty oczekiwałeś?

— Ja… — Westchnął. — Już chyba sam nie wiem. Chyba miałem nadzieję, że wszystko samo ułoży!

Odpowiedziała mu cisza.

Plagg pokręcił z bezradności głową, a potem położył się na poduszkę i zasnął. A przynajmniej wyglądało na to, że śpi, bo zaczął smacznie mruczeć jak udomowiony kot.

Adrien pogłaskał go po gładkim, czarnym futerku, a potem odszedł. Usiadł przy fortepianie. Był taki sam jak ze snu. Zagrał wtedy na nim wraz z Chloe. Melodia nie zapadła mu w pamięć, zagubiła się wśród wydarzeń w trakcie ataku akumy i... juz się więcej nie pojawiła.

Żaden ze znanych utworów jej nie przypominał. Brzmiała po prostu... inaczej.

Spróbował z sonatą No.14 Op.27 No.2 Moonlight, grając ją na początku wolno, by złapać odpowiedni rytm. Nie był to jeden z tych łatwiejszych utworów. Wśród wszystkich starań, zawsze nie szło mu utrzymanie tempa w długich utworach. Tu tak samo się działo. Przez pierwsze sekundy zdołał grać zgodnie z nutami, do minuty dawał radę, ale gdy zbliżył się do drugiej minuty Adagio sostenuto coś poszło nie tak. Melodie zlały się w dziwnym kotle dźwięków, które nie przypominały w niczym pierwowzoru. Gdyby tylko jego nauczyciel fortepianu to usłyszał, zdegradowałby go na najniższy poziom nauczania za obrazę utworu Beethowena.

— Jestem żałosny — skomentował swoje dokonanie.

— No i znowu się zaczyna — mruknął spod koca Plagg. — Pięć minut nie umiesz wytrzymać bez dramatyzowania. Czy my jesteśmy w teatrze?

— No… nie — odpowiedział niepewnie Adrien.

Plagg chwycił chłopaka za policzki. Rozdusił w drobnych, ale dziwnie silnych łapkach i rzekł ostrym, nieznoszącym sprzeciwu głosem:

— Jeszcze jeden komentarz, a pokażę ci prawdziwą siłę kwami. Zrozumiano?

Adrien odkiwnął mocno.

— Dobrze. Bardzo dobrze. A teraz…

Rozległo się pukanie do drzwi.

Plagg prędko schował się za poduszkę, Adrien poprawił koszulę i wziął głęboki wdech. To Natalie. To na pewno Natalie.

— Proszę — powiedział sztucznie uratowanym głosem.

Do pokoju weszła Natalii. Nałożyła tego dnia granatową marynarkę, która pasowała do ciemnego koloru jej oczu. Szła powoli, spoglądając smutnie na Adriena. Chodziło o ojca… Nie musiała nawet otworzyć ust, by wyczytał wszystko, co zamierzała mu ogłosić. Pewnie chodziło o spotkanie, możliwe że nawet w sprawie jego ostatnich wypraw do szkoły…

— Ojciec chce mnie widzieć? — zapytał Adrien.

Natalie przystanęła. Odwróciła wzrok, jakby się wstydziła przekazać wiadomość od ojca. W końcu jednak powróciła do profesjonalnej postawy. Wypięła pierś, okulary poprawiła i rzekła:

— Tak, natychmiast.

Adrien nie oponował, nie kazał ojcu czekać. Ruszył za Natalie wzdłuż korytarza do gabinetu ojca. Drzwi były uchylone. Długi cień padał na korytarz, zbudzając w Adrienie lęk i niepokój. Za każdym razem, gdy zbliżał się do tego pomieszczenia, serce dudniło mu mocniej w piersi.

Nie bój się.

Wszystko będzie dobrze…

Kogo oszukiwał? Na pewno od dłuższego czasu nie dawał rady okłamywać siebie.

— To… nie tak jak myślisz — pocieszyła go Natalie.

— To nigdy nie kończy się tak jak myślę — odparł Adrien i wszedł.

Zamknął za sobą drzwi. Ojciec stał jak zawsze odwrócony do niego plecami. Wyglądał za okno, przyglądając się Paryżowi, ulicom i przechodzącym obok posiadłości ludziom. Ojca zawsze fascynował świat zewnętrzny. Brakowało mu tylko zainteresowania tym, co czekało w domu.

— Słyszałem o twoim drobnym buncie — zaczął wypowiedź tymi słowami. Odwrócił się i wskazał dłonią na siedzisko przed biurkiem.

Nie krył niezadowolenia. Choć z drugiej strony, kiedy cokolwiek go cieszyło? Od zaginięcia mamy, Adrien nie pamiętał, by ojca coś naprawdę ucieszyło. Coś, co by sprawiło, że pojawiłby się uśmiech na jego twarzy. Jaki pamiętał z ich wspólnych gier, wypraw… ze zdjęć.

Adrien ruszył powolnym krokiem. Odsunął fotel i usiadł na nim od niechcenia. Było na nim tak niewygodnie.

— Nie odpowiesz mi? — oburzył się Gabriel.

— Nie jestem dzieckiem…

— Do osiągnięcia pełnoletniości jesteś pod moją opieką, do zakończenia edukacji mam obowiązek cię utrzymywać i to jest ta „wdzięczność”.

— Ojcze, ale…

— Wymówki — wycedził przez zęby. — Jeśli masz się stać przyszłością dla świata mody, nie możesz ulegać dziecinnym zachciankom.

— Ale jeśli nie są to dziecinne zachcianki?! — Wstał gwałtownie. — Co jeśli naprawdę chcę to wszystko robić? Nie możesz mi zabronić być sobą. Co z tego, że będę chodził do szkoły na piechotę? Dlaczego mam cierpieć, bo… Bo…

— Bo co? — pogonił go ojciec.

— Bo ty masz taką zachciankę… — dokończył, ale już po chwili żałował słów, które padły z jego ust.

Gabriel westchnął cicho.

— Bo mam taką zachciankę — powtórzył słowa syna. — Czy zachcianką rodzica nazwiesz martwienie się o jedyne dziecko? Czy zachcianką określisz troskę, z jaką darzę ciebie? Czy zachcianka to dla ciebie mój trud w twoje wychowanie i bezpieczeństwo?

Zbliżył się do Adriena.

Był wielki. Rzucał cień, który okrywał Adriena przerażającą osłoną. Zabraniała mu wychodzić poza. Blokowała ruchy. Czuł się uwiązany przez nią, brakowało tu troski, miłości czy współczucia. Tylko gniew.

Nie…

Nie do tego dążył po pokonaniu akumy wraz z Marinette. Pragnął wolności, którą osiągnąłby małymi kroczkami. Nie wszystko od razu, ale ojciec nie dawał mu nawet tego małego kroku.

Przerażał Adriena. Swoją wielkością, swoim oddaniem i swoim brakiem cierpliwości. A kiedy silna dłoń rodzica spoczęła na ramieniu Adriena, odruchowo usiadł. Za bardzo się bał…

— A więc oczekujesz ode mnie większej… swobody? — upewnił się Gabriel.

Adrien skinął niepewnie głową. Nie odważył się dłużej przeciwstawić ojcu.

— A czego dokładnie ode mnie oczekujesz, jeszcze tak zapytam?

— Ja… — Adrien wydukał słabym głosem. — Do szkoły…

— Co „do szkoły”? — upewnił się.

Przełknął głośno ślinę. Dlaczego w śnie wszystko wydawało się takie proste? Nawet przeciwstawienie się ojcu. Wierzył, że znalazł siłę, by walczyć. Myślał, że każdy kolejny dzień coś zmieni w jego życiu, więc dlaczego stał w miejscu?

Zacisnął usta w wąską linijkę. W oczach niemal stanęły mu łzy.

Nie chciał płakać, nie przy ojcu, nie teraz…

— Chcę chodzić do szkoły, na piechotę — odburknął niewyraźnie.

Gabriel wyprostował się, z jego postawy biła siła i władza godna jednego z największych projektantów w Paryżu. Tylko nie powinna należeć do ojca…

— Tak, Natalie wspominała, że ostatnio przechodzisz drobny… bunt — dobrał odpowiednio słowa. — Mogę cię zapewnić, że ten pojedynczy wybryk nie robi mi różnicy. Jako ojciec, mogę zapewnić cię, że dopnę wszelkich szczegółów dotyczących twojej edukacji.

— Co to znaczy?

— To znaczy tyle, że możesz chodzić na piechotę do szkoły.

Adrien podniósł gwałtownie głowę. Przesłyszał się? Nie, ojciec mówił zbyt nonszalancko, z wyczuciem, aby dało się go źle zrozumieć. W sercu Adriena pojawiła się drobna iskierka nadziei, zapowiadająca, że może faktycznie coś się zmieniło. Jednak szybko zgasła, kiedy zrozumiał, że ojciec nigdy zbyt łatwo nie popuszcza.

— A w zamian?

— W zamian? Oczywiście przyłożysz się do lekcji. Ostatnie wyniki nie są zadowalające. Poza tym musisz poważnie zastanowić się nad grą na fortepianie. Występ sprzed pół godziny był co najmniej… dołujący. Zalecam uważnie słuchać rad nauczyciela, a nie martwić się tym, czy będziesz mógł chodzić do szkoły na piechotę czy nie.

Zmierzył Adriena tym wzrokiem, głębokim, niepokojącym i władczym. Jemu nie umiał się już przeciwstawić.

Potulnie pochylił głowę nad podłogą. Włosy opadły mu na oczy. To chyba dobrze, bo przynajmniej przysłoniły pierwsze łzy.

— Tak, ojcze — wyszeptał najciszej jak tylko potrafił.

— Adrienie Agreste, proszę, mów głośniej — rozkazał. Tylko dlaczego brzmiał tak, jakby wydawał rozkaz podwładnemu, a nie własnemu synowi?

—Tak, ojcze — odparł głośniej.

— Jestem stary, nie słyszę. Proszę, mów tak, abym zrozumiał.

Adrien gwałtownie wstał. Otarł twarz z łez i stanął naprzeciw ojca. Wyprostował się. Nadal sięgał Gabrielowi tylko do barków, ale urósł ostatnimi czasy. Zdziwiło to nawet mężczyznę, bo przyjrzał się dokładniej Adrienowi. Potem odchrząknął, udając, że niczego nie zauważył.

— Tak, ojcze! — krzyknął i odszedł. Zatrzasnął za sobą drzwi.

Natalie złapała Adriena za ramię, ale ten wyrwał się kobiecie. Ich spojrzenia spotkały się na krótko. Natalie pierwszy raz w życiu patrzyła na niego z taką troską w oczach, matczyną troską. Adrien jednak nie miał już matki.

— Przepraszam.

Uciekł w kierunku pokoju.

Nie minął po drodze nikogo. Rezydencja była pusta. Tkwiła w niej nieprzemierzona cisza, która napawała Adrienem lękiem, że już na zawsze te korytarze pozostaną takie puste. Brakowało w około życia, o którym pamiętał z dzieciństwa; o ludziach, który wędrowali z pokoju do pokoju, ciesząc się i śmiejąc.

Czy to tylko wspomnienia? A może dziecinny sen, który udawał wspomnienie?

Adrien nie odróżniał mary od rzeczywistości. Wiele rzeczy zlewało się ze sobą, obrazy z dzieciństwa naprzemiennie pojawiały wraz z gołą ścianą, przy której dawniej stał wazon z kwiatami. Teraz nikt by nie dbał o te kwiaty…

Gnał dalej, przez schody, potem lewo, aż na samym końcu znalazł się we własnym pokoju. Plagg wyskoczył zza poduszki z kawałkiem nadgryzionego sera. Zostawił jednak jedzenie na widok Adriena. Poleciał do niego i utulił drobnymi łapkami.

— Wszystko się ułoży, młody.

— Tu… jest inaczej.

— Tak, tak, już dobrze. — Pogłaskał Adriena po włosach. — Mówiłem, jest czasem ciężko, ale i czasem jest dobrze. Życie ludzkie jest zbyt ulotne, by się martwić troskami.

Adrien załkał głośniej. Łzy płynęły mu po policzkach bez ustanku, jakby zbyt długo je w sobie wstrzymywał.

— Młody daj spokój, nie było tak źle — próbował pocieszać go Plagg. Nie dawał rady.

To bolało. Serce Adriena ściskał niewyobrażalny ból, który nie ustawał. Nawet jeśli myślał o mamie. Nawet jeśli gdzieś w myślach pojawiał się obraz uśmiechniętej Biedronki. To nic nie dawało.

— Przepraszam. — Kogo przepraszał? Siebie? Ojca? Plagga?

— Ej, młody, nic się nie dzieje. Wdech, wydech. — Zamachał łapkami, instruując Adriena, co ma zrobić.

Spróbował. Wdech. Wydech. Jeszcze raz. A potem kolejny.

Przestało mu łomotać w pierwszy. Usiadł na fotelu i odetchnął ciężko, jak po ciężkim, męczącym dniu. I słuchał się w hałasy dobiegające zza okna. Paryż żył swoim życiem, nikt nie pamiętał o Adrienie Agrest, zamkniętym za czterema ścianami. Może Biedronka, ale czy Marinette znała całą prawdę?

— Póki nie spróbujesz, nie dowiesz się — wtrącił się Plagg, jakby czytał mu w myślach.

Uśmiechnął się.

Bez tego małego kwami byłby nikim. Wniósł on do życia Adriena wiele radości, której nigdy by zaznał bez mocy Czarnego Kota i pomocnika. Zawdzięczał Plaggowi więcej niż był w stanie zwrócić.

— Dziękuję. — Pogłaskał przyjaciela po głowie. — Do Biedronki?

— Jak tam sobie chcesz, ale… wysunę pazury. — Udał, że z łapki wyłaniają się pazurki.

Zaśmiali się równocześnie.

Adrien otarł łzy z twarzy, przez moment nawet zapominając, dlaczego w ogóle się rozpłakał. Zostawi smutki. Zmieni się. Wiele obietnic padło w ostatnim czasie, dlatego musiał zacząć je spełniać.

— Plagg, wysuń pazury.

Znajdziesz mnie tutaj:
Możesz mnie wesprzeć tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!