—
DLACZEGO?! — wykrzyczał Adrien, po czym rzucił poduszką w Plagga.
Kwami
uskoczyło w powietrzu.
Plagg
wzruszył łapkami i podleciał do Adriena. Poklepał go po ramieniu.
— No,
młody, co tym razem? Hormony? Niespełniona miłość? Praca domowa? — pytał chyba
o wszystko, co przychodziło mu na myśl.
Adrien
pociągnął nosem. Wziął kolejną poduszkę i przycisnął ją do swojej twarzy,
zagłuszając krzyk, a krzyczał długo. Aby wydusić z siebie wszystko, by tylko
zapomnieć ostatnie dni.
— No
powiesz w końcu, co się dzieje? Jestem magicznym stworzeniem, ale w myślach nie
umiem czytać!
Adrien
odetchnął ciężko. Odłożył poduszkę i rozsiadł się na tapczanie. Ugryzł kawałek
camemberta. Błe, obrzydliwy ser. Nie rozumiał, jak Plagg mógł darzyć miłością
tę obrzydliwą maź i do tego jeść ją codziennie?
— Ty…
zjadłeś… ser… — Plagg każde słowo wymówił powoli i ostrożnie. — Czy ty
umierasz? Lekarza! Pielęgniarkę! Magika! On umiera, umiera!
Plagg
przeleciał przez pół pokoju, znów wykrzykując te same zawody, co wcześniej, aż
w końcu padł zmęczony na stół. Zabrał Adrienowi fragment sera, zdecydowanie ten
większy.
— Nie
umierasz? — zapytał ponownie.
— Nie
— mruknął Adrien. — Ja tylko… — Przewrócił oczami. — Chciałem spróbować czegoś
nowego…
Plagg
opuścił bezwładnie łapki.
— Spróbować?
Dzieciaku, przed tobą całe życie. Czym ty się martwisz? Za sto lat może i
zaczną się problemy, ale na razie?
—
Wiem — przerwał Adrien. Przewrócił się na drugi bok, resztę sera odłożył na
blat. Plagg bez chwili wahania chwycił camemberta i zjadł.
—
Rozkosz dla podniebienia — zachwycił się. — A teraz na serio, to gdzie leży
problem? Bo z tobą gorzej rozmawiać niż ze wszystkimi poprzednimi Czarnymi
Kotami. A uwierz mi, że wśród nich była nawet kobieta, więc zrozum, jak było mi
ciężko! — wykrzyczał Adrienowi prosto w twarz. — A teraz, panie Agreste. Proszę
o wyjaśnienie, z czym masz problem…
Problem…
Gdyby
jedno słowo wystarczyło, aby określić wszystko, z czym mierzył się Adrien,
życie naprawdę byłoby łatwiejsze. Tak się tylko nie działo.
Zbliżała
się rocznica zaginięcia jego matki. Kolejna.
Złożył
Marinette obietnicę, że zaczną jako przyjaciele.
Do
tej pory nie porozmawiał z ojcem o samodzielnych wyprawach do szkoły.
Nawet
nie przeprosił Kagami, że w jego sercu znajduje się miejsce tylko dla tej
jedynej.
Sądził,
że po tej całej przygodzie w jego umyśle, życie jakoś… stanie się łatwiejsze.
Ulga, jaką wtedy poczuł, zmieniła go. Pozwoliła dokonać rzeczy, na które
wcześniej nigdy by się nie zdobył. I chyba jednocześnie uwiązała do kolejnych
problemów.
— Nic
nie jest łatwe — odpowiedział w końcu Plaggowi.
Kwami
przewróciło wymownie oczami.
— A
kiedy było? Człowieku, życie zwyczajnie jest trudne. Czego ty oczekiwałeś?
— Ja…
— Westchnął. — Już chyba sam nie wiem. Chyba miałem nadzieję, że wszystko samo
ułoży!
Odpowiedziała
mu cisza.
Plagg
pokręcił z bezradności głową, a potem położył się na poduszkę i zasnął. A
przynajmniej wyglądało na to, że śpi, bo zaczął smacznie mruczeć jak udomowiony
kot.
Adrien
pogłaskał go po gładkim, czarnym futerku, a potem odszedł. Usiadł przy
fortepianie. Był taki sam jak ze snu. Zagrał wtedy na nim wraz z Chloe. Melodia
nie zapadła mu w pamięć, zagubiła się wśród wydarzeń w trakcie ataku akumy i...
juz się więcej nie pojawiła.
Żaden
ze znanych utworów jej nie przypominał. Brzmiała po prostu... inaczej.
Spróbował
z sonatą No.14 Op.27 No.2 Moonlight, grając ją na początku wolno, by złapać
odpowiedni rytm. Nie był to jeden z tych łatwiejszych utworów. Wśród wszystkich
starań, zawsze nie szło mu utrzymanie tempa w długich utworach. Tu tak samo się
działo. Przez pierwsze sekundy zdołał grać zgodnie z nutami, do minuty dawał
radę, ale gdy zbliżył się do drugiej minuty Adagio sostenuto coś poszło nie
tak. Melodie zlały się w dziwnym kotle dźwięków, które nie przypominały w
niczym pierwowzoru. Gdyby tylko jego nauczyciel fortepianu to usłyszał,
zdegradowałby go na najniższy poziom nauczania za obrazę utworu Beethowena.
—
Jestem żałosny — skomentował swoje dokonanie.
— No
i znowu się zaczyna — mruknął spod koca Plagg. — Pięć minut nie umiesz wytrzymać
bez dramatyzowania. Czy my jesteśmy w teatrze?
— No…
nie — odpowiedział niepewnie Adrien.
Plagg
chwycił chłopaka za policzki. Rozdusił w drobnych, ale dziwnie silnych łapkach
i rzekł ostrym, nieznoszącym sprzeciwu głosem:
—
Jeszcze jeden komentarz, a pokażę ci prawdziwą siłę kwami. Zrozumiano?
Adrien
odkiwnął mocno.
—
Dobrze. Bardzo dobrze. A teraz…
Rozległo
się pukanie do drzwi.
Plagg
prędko schował się za poduszkę, Adrien poprawił koszulę i wziął głęboki wdech.
To Natalie. To na pewno Natalie.
— Proszę
— powiedział sztucznie uratowanym głosem.
Do
pokoju weszła Natalii. Nałożyła tego dnia granatową marynarkę, która pasowała do
ciemnego koloru jej oczu. Szła powoli, spoglądając smutnie na Adriena. Chodziło
o ojca… Nie musiała nawet otworzyć ust, by wyczytał wszystko, co zamierzała mu
ogłosić. Pewnie chodziło o spotkanie, możliwe że nawet w sprawie jego ostatnich
wypraw do szkoły…
—
Ojciec chce mnie widzieć? — zapytał Adrien.
Natalie
przystanęła. Odwróciła wzrok, jakby się wstydziła przekazać wiadomość od ojca.
W końcu jednak powróciła do profesjonalnej postawy. Wypięła pierś, okulary
poprawiła i rzekła:
—
Tak, natychmiast.
Adrien
nie oponował, nie kazał ojcu czekać. Ruszył za Natalie wzdłuż korytarza do
gabinetu ojca. Drzwi były uchylone. Długi cień padał na korytarz, zbudzając w
Adrienie lęk i niepokój. Za każdym razem, gdy zbliżał się do tego pomieszczenia,
serce dudniło mu mocniej w piersi.
Nie
bój się.
Wszystko
będzie dobrze…
Kogo
oszukiwał? Na pewno od dłuższego czasu nie dawał rady okłamywać siebie.
— To…
nie tak jak myślisz — pocieszyła go Natalie.
— To
nigdy nie kończy się tak jak myślę — odparł Adrien i wszedł.
Zamknął
za sobą drzwi. Ojciec stał jak zawsze odwrócony do niego plecami. Wyglądał za
okno, przyglądając się Paryżowi, ulicom i przechodzącym obok posiadłości
ludziom. Ojca zawsze fascynował świat zewnętrzny. Brakowało mu tylko
zainteresowania tym, co czekało w domu.
—
Słyszałem o twoim drobnym buncie — zaczął wypowiedź tymi słowami. Odwrócił się
i wskazał dłonią na siedzisko przed biurkiem.
Nie
krył niezadowolenia. Choć z drugiej strony, kiedy cokolwiek go cieszyło? Od
zaginięcia mamy, Adrien nie pamiętał, by ojca coś naprawdę ucieszyło. Coś, co
by sprawiło, że pojawiłby się uśmiech na jego twarzy. Jaki pamiętał z ich
wspólnych gier, wypraw… ze zdjęć.
Adrien
ruszył powolnym krokiem. Odsunął fotel i usiadł na nim od niechcenia. Było na
nim tak niewygodnie.
— Nie
odpowiesz mi? — oburzył się Gabriel.
— Nie
jestem dzieckiem…
— Do
osiągnięcia pełnoletniości jesteś pod moją opieką, do zakończenia edukacji mam
obowiązek cię utrzymywać i to jest ta „wdzięczność”.
—
Ojcze, ale…
—
Wymówki — wycedził przez zęby. — Jeśli masz się stać przyszłością dla świata
mody, nie możesz ulegać dziecinnym zachciankom.
— Ale
jeśli nie są to dziecinne zachcianki?! — Wstał gwałtownie. — Co jeśli naprawdę
chcę to wszystko robić? Nie możesz mi zabronić być sobą. Co z tego, że będę
chodził do szkoły na piechotę? Dlaczego mam cierpieć, bo… Bo…
— Bo
co? — pogonił go ojciec.
— Bo
ty masz taką zachciankę… — dokończył, ale już po chwili żałował słów, które
padły z jego ust.
Gabriel
westchnął cicho.
— Bo
mam taką zachciankę — powtórzył słowa syna. — Czy zachcianką rodzica nazwiesz
martwienie się o jedyne dziecko? Czy zachcianką określisz troskę, z jaką darzę
ciebie? Czy zachcianka to dla ciebie mój trud w twoje wychowanie i
bezpieczeństwo?
Zbliżył
się do Adriena.
Był
wielki. Rzucał cień, który okrywał Adriena przerażającą osłoną. Zabraniała mu
wychodzić poza. Blokowała ruchy. Czuł się uwiązany przez nią, brakowało tu
troski, miłości czy współczucia. Tylko gniew.
Nie…
Nie
do tego dążył po pokonaniu akumy wraz z Marinette. Pragnął wolności, którą
osiągnąłby małymi kroczkami. Nie wszystko od razu, ale ojciec nie dawał mu
nawet tego małego kroku.
Przerażał
Adriena. Swoją wielkością, swoim oddaniem i swoim brakiem cierpliwości. A kiedy
silna dłoń rodzica spoczęła na ramieniu Adriena, odruchowo usiadł. Za bardzo
się bał…
— A
więc oczekujesz ode mnie większej… swobody? — upewnił się Gabriel.
Adrien
skinął niepewnie głową. Nie odważył się dłużej przeciwstawić ojcu.
— A
czego dokładnie ode mnie oczekujesz, jeszcze tak zapytam?
— Ja…
— Adrien wydukał słabym głosem. — Do szkoły…
— Co
„do szkoły”? — upewnił się.
Przełknął
głośno ślinę. Dlaczego w śnie wszystko wydawało się takie proste? Nawet przeciwstawienie
się ojcu. Wierzył, że znalazł siłę, by walczyć. Myślał, że każdy kolejny dzień
coś zmieni w jego życiu, więc dlaczego stał w miejscu?
Zacisnął
usta w wąską linijkę. W oczach niemal stanęły mu łzy.
Nie
chciał płakać, nie przy ojcu, nie teraz…
—
Chcę chodzić do szkoły, na piechotę — odburknął niewyraźnie.
Gabriel
wyprostował się, z jego postawy biła siła i władza godna jednego z największych
projektantów w Paryżu. Tylko nie powinna należeć do ojca…
—
Tak, Natalie wspominała, że ostatnio przechodzisz drobny… bunt — dobrał
odpowiednio słowa. — Mogę cię zapewnić, że ten pojedynczy wybryk nie robi mi
różnicy. Jako ojciec, mogę zapewnić cię, że dopnę wszelkich szczegółów
dotyczących twojej edukacji.
— Co
to znaczy?
— To
znaczy tyle, że możesz chodzić na piechotę do szkoły.
Adrien
podniósł gwałtownie głowę. Przesłyszał się? Nie, ojciec mówił zbyt
nonszalancko, z wyczuciem, aby dało się go źle zrozumieć. W sercu Adriena
pojawiła się drobna iskierka nadziei, zapowiadająca, że może faktycznie coś się
zmieniło. Jednak szybko zgasła, kiedy zrozumiał, że ojciec nigdy zbyt łatwo nie
popuszcza.
— A w
zamian?
— W
zamian? Oczywiście przyłożysz się do lekcji. Ostatnie wyniki nie są
zadowalające. Poza tym musisz poważnie zastanowić się nad grą na fortepianie.
Występ sprzed pół godziny był co najmniej… dołujący. Zalecam uważnie słuchać
rad nauczyciela, a nie martwić się tym, czy będziesz mógł chodzić do szkoły na
piechotę czy nie.
Zmierzył
Adriena tym wzrokiem, głębokim, niepokojącym i władczym. Jemu nie umiał się już
przeciwstawić.
Potulnie
pochylił głowę nad podłogą. Włosy opadły mu na oczy. To chyba dobrze, bo
przynajmniej przysłoniły pierwsze łzy.
—
Tak, ojcze — wyszeptał najciszej jak tylko potrafił.
—
Adrienie Agreste, proszę, mów głośniej — rozkazał. Tylko dlaczego brzmiał tak,
jakby wydawał rozkaz podwładnemu, a nie własnemu synowi?
—Tak,
ojcze — odparł głośniej.
—
Jestem stary, nie słyszę. Proszę, mów tak, abym zrozumiał.
Adrien
gwałtownie wstał. Otarł twarz z łez i stanął naprzeciw ojca. Wyprostował się.
Nadal sięgał Gabrielowi tylko do barków, ale urósł ostatnimi czasy. Zdziwiło to
nawet mężczyznę, bo przyjrzał się dokładniej Adrienowi. Potem odchrząknął,
udając, że niczego nie zauważył.
—
Tak, ojcze! — krzyknął i odszedł. Zatrzasnął za sobą drzwi.
Natalie
złapała Adriena za ramię, ale ten wyrwał się kobiecie. Ich spojrzenia spotkały
się na krótko. Natalie pierwszy raz w życiu patrzyła na niego z taką troską w
oczach, matczyną troską. Adrien jednak nie miał już matki.
—
Przepraszam.
Uciekł
w kierunku pokoju.
Nie
minął po drodze nikogo. Rezydencja była pusta. Tkwiła w niej nieprzemierzona
cisza, która napawała Adrienem lękiem, że już na zawsze te korytarze pozostaną
takie puste. Brakowało w około życia, o którym pamiętał z dzieciństwa; o
ludziach, który wędrowali z pokoju do pokoju, ciesząc się i śmiejąc.
Czy
to tylko wspomnienia? A może dziecinny sen, który udawał wspomnienie?
Adrien
nie odróżniał mary od rzeczywistości. Wiele rzeczy zlewało się ze sobą, obrazy
z dzieciństwa naprzemiennie pojawiały wraz z gołą ścianą, przy której dawniej
stał wazon z kwiatami. Teraz nikt by nie dbał o te kwiaty…
Gnał
dalej, przez schody, potem lewo, aż na samym końcu znalazł się we własnym
pokoju. Plagg wyskoczył zza poduszki z kawałkiem nadgryzionego sera. Zostawił
jednak jedzenie na widok Adriena. Poleciał do niego i utulił drobnymi łapkami.
—
Wszystko się ułoży, młody.
— Tu…
jest inaczej.
—
Tak, tak, już dobrze. — Pogłaskał Adriena po włosach. — Mówiłem, jest czasem
ciężko, ale i czasem jest dobrze. Życie ludzkie jest zbyt ulotne, by się
martwić troskami.
Adrien
załkał głośniej. Łzy płynęły mu po policzkach bez ustanku, jakby zbyt długo je
w sobie wstrzymywał.
—
Młody daj spokój, nie było tak źle — próbował pocieszać go Plagg. Nie dawał
rady.
To
bolało. Serce Adriena ściskał niewyobrażalny ból, który nie ustawał. Nawet
jeśli myślał o mamie. Nawet jeśli gdzieś w myślach pojawiał się obraz
uśmiechniętej Biedronki. To nic nie dawało.
—
Przepraszam. — Kogo przepraszał? Siebie? Ojca? Plagga?
— Ej,
młody, nic się nie dzieje. Wdech, wydech. — Zamachał łapkami, instruując
Adriena, co ma zrobić.
Spróbował.
Wdech. Wydech. Jeszcze raz. A potem kolejny.
Przestało
mu łomotać w pierwszy. Usiadł na fotelu i odetchnął ciężko, jak po ciężkim,
męczącym dniu. I słuchał się w hałasy dobiegające zza okna. Paryż żył swoim
życiem, nikt nie pamiętał o Adrienie Agrest, zamkniętym za czterema ścianami.
Może Biedronka, ale czy Marinette znała całą prawdę?
—
Póki nie spróbujesz, nie dowiesz się — wtrącił się Plagg, jakby czytał mu w
myślach.
Uśmiechnął
się.
Bez
tego małego kwami byłby nikim. Wniósł on do życia Adriena wiele radości, której
nigdy by zaznał bez mocy Czarnego Kota i pomocnika. Zawdzięczał Plaggowi więcej
niż był w stanie zwrócić.
—
Dziękuję. — Pogłaskał przyjaciela po głowie. — Do Biedronki?
— Jak
tam sobie chcesz, ale… wysunę pazury. — Udał, że z łapki wyłaniają się pazurki.
Zaśmiali
się równocześnie.
Adrien
otarł łzy z twarzy, przez moment nawet zapominając, dlaczego w ogóle się
rozpłakał. Zostawi smutki. Zmieni się. Wiele obietnic padło w ostatnim czasie,
dlatego musiał zacząć je spełniać.
— Plagg, wysuń pazury.
0 Comments:
Prześlij komentarz