BARRY
Woda
kapała z nieszczelnego kranu, wpadając do misy wypełnionej po brzegi wodą.
Patrzył, jak kolejne krople opadają, wyczekując momentu, w którym usłyszy po
raz kolejny dźwięk kapania. Eliot otworzył znowu usta, ale Barry przysłonił wargi
przyjaciela palcem.
Skarcił
go ostrym wzrokiem i znów wrócił do przyglądania się wodzie.
—
Przestań, błagam — powiedział szybko Eliot, aby Barry nie zdążył uciszyć go.
—
Jesteś głupi. Prosisz się o śmierć.
—
Eh… Barry… Nie… — Tupnął nogą. — Ja wziąłem tylko list. Zajrzyjmy do środka.
—
Nie — odpowiedział spokojnie. — Otworzymy, to wtedy na pewno nas zabiją. Nie
tylko ciebie, ale również i mnie. A mam przecież nieszczelny kran.
—
To cudownie, ale ten list… — Wyłożył kopertę na stół. — Uwierz mi, to coś
ważnego. Akurat po tym jak zakopaliśmy Młodego, on pojawił się w MOIM domu.
Rozumiesz? Pojmujesz?
—
Nie.
—
Nie, nie, nie — zaczął przedrzeźniać Barry’ego. — Znasz inne słowo.
—
Nie.
Eliot
westchnął ciężko, pomachując listem przed własną twarzą. Tym razem rząd
przesadził z temperaturą. W ciągu jednego dnia zwiększyli ją o przynajmniej
dziesięć stopni. Barry czuł, że zaraz się rozpłynie w tym ciasnym mieszkaniu, w
którym ojciec jakby na złość wyłączył klimatyzację.
—
Proszę — spróbował jeszcze raz zachęcić Barry’ego do otworzenia listu. — Nic
się nie stanie, a może jakieś ciekawe… zdjęcia tam znajdziesz? Hm… Hm… —
Szturchnął przyjaciela w ramię. — Jakiegoś ciała?
—
Pracuję w archiwum, więc się napatrzę na takie zdjęcia. — Napił się wody. —
Przestań, matka naprawdę cię zabije, jeśli tylko to otworzysz.
—
No właśnie, ale nie bierzesz pod uwagę jednej rzeczy: nie otworzyła tego
czegoś. Zostawiła na wierzchu, więc idąc dalej tym tropem. Nie zależy jej na
liście! — Uśmiechnął się szeroko. Barry miał wrażenie, że jeszcze moment i
podda się. — Proszę. Proszę. Proszę.
—
No dobrze — wydukał.
Nagle
Eliot objął go i kilka razy pocałował w policzek, krzycząc:
—
Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Barry
odepchnął go od siebie, sam uciekł na drugą stronę okrągłego stołu, posyłając
Eliotowi ostre spojrzenie.
—
Nie całuj mnie — wysyczał przez zęby.
—
Ups, przepraszam. — Skinął głową. — Przesadziłem.
Eliot
otworzył list i wysypał całą jego zawartość na stół. W środku faktycznie były
zdjęcia, wszystkie oklejone kolejną warstwą papieru z kolejnym nadrukiem na
środku. Barry wziął pierwszą z fotografii i przeczytał:
—
„Nie widzieliśmy, ale oczy Boga patrzyły”.
Rozdarł
papier. Zdziwienie zamarło na jego ustach, kiedy nie zdołał wydobyć z siebie
choćby jednego dźwięku po tym, jak zobaczył tę samą kobietę, którą przedstawiła
im na wykładzie profesor Liliana. Była piękna, o drobnych oczach i delikatnej,
bladej twarzy. Uśmiechała się niewinnie, trzymając przy sobie bukiet białych
róż.
—
Znasz ją? — spytał w końcu Eliot, układając kolejne paczuszki na stole. — Tego
jest więcej. „Niebo nie zapomina, piekło pamięta”. „Możesz oszukać siebie”.
„Krew zastyga, rany wciąż krwawią” — czytał kolejne teksty.
—
Ona nie żyje — wyjaśnił w końcu Barry.
—
Nie… Nie żyje? A więc tutaj naprawdę… — nim dokończył, rzucił się na paczuszki
i otworzył każdą. Zdjęcia wyłożył przed siebie.
Jedna
fotografia przedstawiała kobietę zmęczoną, z jedną różą przywiązaną do
ramienia. Druga, gdy szyja była przecięta, nieznacznie, bo widniała na niej
tylko cienka linia, z której krwawienie ustało. Na trzeciej kobieta miała
uwiązaną szyję wstążką. Na czwartej płakała. A gdy doszli do ostatniej
fotografii, okazało się, że nie żyje. Barry pamiętał dobrze to zdjęcie,
profesor Liliana pokazała je na wykładzie.
—
Barry…
Nastała
cisza.
—
Tak? — zachęcił Eliota, by mówił dalej.
—
To jest… — przyjrzał się jeszcze raz zdjęciom — fascynujące. Sądzisz, że moja
matka ją zabiła czy coś, no bo… Kurcze, ale podobno od lat nikt nikogo nie
zabił, więc jak? MUR został wzniesiony przed jej narodzinami… Chyba… Czy po?
Barry, w zasadzie kiedy został wzniesiony MUR?
Barry
zebrał wszystkie zdjęcia w jedną kupkę i owinął w papier śniadaniowy. Wcisnął
go między kartki książki, którą schował do plecaka Eliota.
—
Nie wiem — odpowiedział dopiero po chwili. — MUR nie ma konkretnej daty. Nawet
gdybyśmy szukali, to nie znajdziemy odpowiedzi. Moja matka na pewno żyła już za
MURem, ale twoja? Możliwe, że miała szansę kogoś zamordować, ale jest kilka
problemów. Chodźmy lepiej do archiwum.
—
Ano tak, zapomniałem, że tam pracujesz. Może i mi się poszczęści i niedługo coś
znajdę, ale… — przybliżył się do Barry’ego — według efektu synergii dwa plus
dwa daje pięć, co oznacza że wspólna praca przynosi lepsze efekty od tej w
pojedynkę.
Barry
zmarszczył czoło.
—
Czego ode mnie oczekujesz?
Eliot
ponownie uśmiechnął się słodko.
—
Jesteś takim konusem, że nie dosięgniesz wyższych półek. I wtedy co? Ja ci
pomogę! — zadeklarował, uderzając się w pierś. — Zaproponuj mi pracę.
—
Nie mogę, przecież dostałem ją od profesor Liliany.
—
No ale teraz jesteś kierownikiem Archiwum. Masz uprawnienia do zatrudnienia
asystenta, którym będę. I tak spakowałeś zdjęcia do mojej torby — zauważył.
Poklepał po plecaku i zabrał go od Barry’ego, by przypadkowo nie pomyślał o
zabraniu fotografii ze środka.
Barry
pokręcił głową. Spiął włosy spinką i zdjął z siebie domową, wyświechtaną
koszulę, która nadawała się już tylko na szmatkę. Rzucił ją na podłogę i
poszedł po czarną tunikę w białe wzory. Założył ją do jeansów.
—
Jesteś strasznie chudy, przytyj trochę! — skomentował z kuchni Eliot.
—
„Przytyj, przytyj” — zaczął przedrzeźniać Eliota, ale z drugiej strony sam nie
mógł powstrzymać uśmiechu. Będą spędzać ze sobą więcej czasu. Nie zostanie już
sam w domu, kiedy Eliot wyjdzie na kolejne spotkanie z przygodą. Nie zamknie
się z Albą na sekcji przypadkowych zwierząt.
Sprawdził
stan konta na ekranie. Wypłata z pierwszego dnia zasiliła konto, a kolejne
pieniądze naliczały się od dziewiątej, mimo że jeszcze nie poszedł pracy. Będzie
musiał pewnie zostać po godzinach, żeby nikt nie miał pretensji do niego.
Włączył jeszcze profil do pracy i wybrał zakładkę „asystencji”. Dodał jako
jednego z nich Eliota.
—
Dziękuję! — krzyknął przyjaciel z kuchni. — Będziemy się świetnie bawić!
—
Nie wątpię, oj, nie wątpię… — wyszeptał, przewracając oczami.
***
Eliot
rozwarł szeroko usta, kiedy Barry przekręcił klucz w zamku i wszedł do
pomieszczenia, nie wstukując w drzwi żadnych zabezpieczeń. Obmacał dokładnie
kawał żelaza, nawet zapukał, przez co echem rozniósł się delikatny dźwięk,
który wydał się obcy.
Siadł
przed biurkiem i sprawdził komputer, który pochodził co najmniej z poprzedniego
dziesięciolecia. Nie mniej, uruchomił się po kilku minut. Biały pulpit uderzył
w Barry’ego. Był ostry, bardzo jasny, nigdy wcześniej nie miał styczności z
tego typu powierzchnią. Zmrużył oczy. Przeszukał na szybko ustawienia, ale
dopiero po chwili odnalazł te dotyczące kontrastu i jasności. Zmienił je, kiedy
Eliot stanął nad nim.
—
To jeszcze… działa? — zdziwił się.
—
Najwyraźniej — odparł cicho. — Powiem więcej, my mamy na tym pracować.
Na
pulpicie zainstalowano tylko dwa programy. Jeden bezpośrednio odsyłał
informacje do systemu, natomiast drugi wydawał się jakąś bazą danych. Kliknął
raz — nic się nie wydarzyło. Spróbował jeszcze raz.
—
Może dwa razy kliknij? — zaproponował Eliot.
Barry
spojrzał na niego przez ramię. Na usta aż mu się cisnęły jakieś wredne
komentarze, ale ostatecznie fuknął pod nosem i dwa razy nacisnął na ikonkę.
Program otworzył się. Eliot poskoczył z radości, wykrzykując na głos „miałem
rację, miałem rację, oho, oho”.
—
Dziwne te urządzenia — skomentował. — Teraz raczej korzystamy z ekranów i
klikamy TYLKO RAZ — podkreślił wyraźnie.
—
Ale i tak miałem rację — wyszeptał złośliwie.
—
Ok., niech ci będzie — odburknął. — Musimy od czegoś zacząć.
—
Od zdjęć. Znasz numer sprawy?
—
XX114567 — wyrecytował z pamięci. — „Biała róża” — tak ją nazwano. Według
danych, które mamy, to… — wystukał numer do programu, wyskoczył jeden wynik —
pudełko znajduje się w 3 rzędzie, pięćdziesiąta szafa…
Przeczytał
numer, który znajdował się obok nich. Piąty, obok szósty. Równocześnie
westchnęli. Eliot machnął ręką i powiedział, że pójdzie po teczkę. Barry w tym
czasie zaczął przeglądać resztę danych, które zdążyli zamieścić w programie.
Wprowadzili niewiele, podstawowe informacje dotyczące daty zgonu i imienia
ofiary. Pozostałe rubryki były puste.
Barry
zauważył coś jeszcze. Powietrze było inne w pomieszczeniu. Wziął na zaś
rękawiczki i maseczki na twarz, ale oddychało się tu zupełnie inaczej niż
wtedy, gdy po raz pierwszy wszedł do Archiwum.
Ktoś oczyścił to miejsce, zdał sobie sprawę, przyglądając się
czystym półkom. Palcem przejechał po jednej z nich, ale nie znalazł choćby
odrobiny kurzu.
—
BARRY! — usłyszał z oddali krzyk Eliota.
—
CO TAM?! — również odkrzyknął.
—
PODAJ NUMER! — wrzasnął jeszcze głośniej.
Barry
parsknął śmiechem. Szybko się jednak uspokoił i jeszcze raz powiedział numer:
—
XX114567.
—
DZIĘKI! CHYBA ZNALAZŁEM!
Wyłączył
tymczasowo ekran. Zrobił miejsce na biurku, przesuwając dalej klawiaturę, a
myszkę chowając do szuflady. Eliot wrócił chwilę później z dwoma pudłami
wypchanymi dokumentami. Rzucił je na środek blatu. Tumany kurzu uniosły się
wysoko. Barry pomachał przed siebie ręką, ale nie zdołał poradzić sobie z
kurzem, więc zaraz zaczął kaszleć.
—
A myślałem… — zakaszlał — że… — znowu — tu posprzątali — dokończył w końcu.
—
Nie. Na pewno nie.
Eliot
wyciągnął z torby maseczki i rękawiczki, jeden zestaw podał Barry’emu.
—
Tylko to, czy cała reszta też jest taka? — zapytał, dopasowując maseczkę do
twarzy.
—
Dalej? To już chyba wszystkie. Starli kurze tylko z przodu.
Otworzył
pierwsze z pudeł, Eliot zabrał się za drugie. Po kolei wyjęli wszystkie teczki,
a kiedy skończyli pudła zrzucili na podłogę.
—
To… To nam zajmie wieczność — stwierdził Eliot, kiedy przepatrzył pojedyncze
kartki. — Tego nawet się nie da trzymać.
—
Poza tym zdjęcia nie są stąd.
—
Za czyste.
—
Za ładne.
—
Za mało zniszczone — zakończył Eliot, wysuwając dwa listy z pierwszej teczki.
Zmarszczył czoło, a potem przybliżył koperty do twarzy Barry’ego.
Obie
miały na sobie wydruki podobne do tych, które widniały na liście zaadresowanym
do matki Eliota. Nikt ich jednak nie otworzył. Klej już zdążył wyschnąć, więc
do koperty dało się zajrzeć bez żadnych problemów. Barry wysypał zawartość
przed siebie. W środku znajdowały się te same zdjęcia, które oglądali tego
poranka z Eliotem.
—
Dostałem dreszczy. — Eliot złapał się za ramiona. — Dlaczego do mojej matki?
Przecież jest taka… niewinna. Ech, aż nie wierzę, że to powiedziałem. Tylko że
ona jest za bardzo wierna rządowi.
—
Nie tylko to…
Barry
otarł z kurzu dokumenty. Napisy już dawno się zniekształciły na teczkach.
Zdołał jedynie dojrzeć pojedyncze numery, które wydawały się nic nie znaczyć.
Nawet tekst na pozostałych papierach wyblakł przez lata. Nie wiedział, jak miał
przenieść informacje do systemu, gdy sam druk był tak trudny do odczytu.
—
Nie tylko oto… — powtórzył Eliot, zachęcając Barry’ego, by dokończył myśl. — Oj,
weź, co chciałeś powiedzieć?
—
Nie sądzisz, że tu miało miejsce zbyt wiele „zbiegów okoliczności”?
—
No jak tak się poważnie zastanowić, to faktycznie te zbiegi okoliczności
zaczęły pracować w odpowiednim momencie. Oj, no kurcze… — Zatarł rączki. — Nie
powiesz mi, że to nie jest ekscytujące. W tym nudnym mieście w końcu coś się
wydarzyło.
—
Ludzie naprawdę zginęli — przypomniał mu Barry.
—
Jakbyś się tym przejmował — odparł z wyraźną irytacją w głosie, równocześnie
przewracając oczami, w których Barry dostrzegł wyraźny zawód. — Powiedz mi w
końcu prawdę. Lubisz patrzeć na śmierć czy co? Nawet się nie przejąłeś, gdy
chowaliśmy Młodego.
Barry
odwrócił się, zabierając kilka papierów ze sobą. Usiadł na krześle i zaczął
udawać, że pracuje, choć bardziej żałośnie nie mógł w tym momencie wyglądać.
Szczególnie że dopiero po chwili zauważył, że trzyma pierwsze kartki do góry
nogami. Przewrócił je i zakaszlał, kiedy Eliot wciąż czekał, tupiąc prawą nogę
o twardą, betonową podłogę.
—
Oj, weź, zaraz mi noga odpadnie — wyżalił się. — Przecież nic ci nie zrobię, no
chyba że będziesz miał ochotę mnie zabrać z tego świ… — nim dokończył, Barry
wrzasnął:
—
Nigdy bym cię nie skrzywdził!
Odetchnął
ciężko, a Eliot tylko parsknął śmiechem.
—
Wiem, że za bardzo mnie kochasz. — Posłał mu buziaczka. — No, mów, wyżal się.
—
Tu nie ma, z czego się żalić. To nie żal, problem, a potrzeba i czysta
ciekawość. Te ręce… — wystawił swoje — mają władze, ale nie mogę jej wykorzystać,
bo w strefie OMEGA nikt nie ginie z rąk mordercy. Sprawy są fascynujące,
niesamowite, inne, niecodzienne, wykraczające poza wyobraźnię normalnego
człowieka i takie… władcze. Pomyśl o tej sprawie. — Rzucił przed Eliota
dokumenty. — Biała róża. Co to oznaczało? Czy sprawca miał ogród? Pracował w
sklepie? A może dostał od tej kobiety bukiet? Wszystko i nic ma znaczenie.
Szczegóły okazują się ogółem, a oczywistości nagle nabierają większego sensu.
Obedrzyj kogoś ze skóry, znajdziesz tam mięśnie. Ich układ, napięcie,
intensywność krwawienia. A wystarczyło pozbyć się tylko skóry. To… To po
prostu…
Dłonie
mu zadrżały. Przymknął powieki i chwycił kilka głębokich wdechów zatęchłego
powietrza piwnicy, a kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą Eliota. Przyjaciel
przykucnął przed nim.
—
Nie wiedziałem — wyszeptał. — Nie jesteś mordercą — dodał również.
—
Jestem, zabiłem Młodego — odpowiedział również szeptem, w jego głosie nie było
ani krztyny skruchy.
—
Trochę tak, trochę nie, bo tylko go popchnąłeś, tylko postrzeliłeś. Nie
obdarłeś ze skóry, nie włożyłeś róży do ust.
—
Nie — przyznał, choć Barry powątpiewał własnym słowom. Żaden z argumentów
Eliota nic nie znaczył, skoro był przy nim, kiedy po raz drugi zabił Młodego.
Za pierwszym razem podjął próbę, popchnął Młodego, walcząc o życie. Za drugim,
Eliot znajdował się za blisko. Milczał wtedy i obiecał sobie, że przemilczy
prawdę i teraz.
Eliot
jednak zmarszczył czoło, jakby znalazł coś w jego spojrzeniu, co pozwoliło mu,
przejrzeć Barry’ego.
—
Naprawdę? — spytał.
—
Co „naprawdę”? — droczył się dalej, doskonale zdając sobie sprawę, co ma na
myśli Eliot.
—
Nie baw się ze mną.
—
Nie bawię, ja prostu nie chcę ci się ze wszystkiego zwierzać.
—
Słucham?! — oburzył się. Ze złości walnął otwartą dłonią w stolik tak mocno, że
aż zdjęcia podskoczyły do góry. — Na serio myślisz…
—
Niekoniecznie marzy mi się, by ci się zwierzać, bo widziałem twoją reakcję, gdy
zabiłem po raz któryś Młodego.
—
To ma sens — przyznał wyjątkowo szczerze Eliot. Barry aż pokręcił głową z
niedowierzaniem. — Dobra, skupmy się na pracy. Mamy czas, chyba mamy, już sam
nie wiem. Nie przebadałem się. Może i mi ucięli trochę życia? A co z tobą?
Badałeś się?
Barry
skinął. W zdenerwowaniu przetarł wierzch dłoni, lecz tym razem nie zamierzał
uciekać do dokumentów i udawać, że pracuje nad sprawą. Dlatego wziął głęboki
wdech i wyznał:
—
Zostało mi około sto dziewiętnaście dni, nie sprawdzałem dokładnie.
—
Że… Że co?
Eliot
złapał Barry’ego za rękę i siłą otworzył mu klapę od ekranu. Przyłożył kciuka
do prawego dolnego roku, gdzie następowała dodatkowa autoryzacja. Przeszedł ją,
a Barry tylko siedział jak głupi, nie próbując choćby wyrwać ręki. Jedynie
patrzył na zmartwionego Eliota, który grzebał w danych, aż natrafił na
planowaną datę śmierci Barry’ego. Zamarł. Jego usta otwierały się i zamykały,
raz spojrzał na Barry’ego, innym odwrócił całkowicie wzrok, aż w końcu odsunął
się aż pod jeden z regałów.
—
Mylą się — wydukał niewyraźnie. — Przecież wszystko się nie myli. Nie możesz za
żadne skarby mi tu umrzeć! Zwariowałeś?
Barry
milczał, uśmiechając się nieznacznie. W pomieszczeniu zapanowała niezręczna,
wręcz nienaturalna cisza, którą Eliot próbował zniszczyć, tupiąc nogą o
posadzkę. Ostatecznie to go tylko mocniej rozzłościło. Chwycił się za włosy i
zaczął chodzić wokół jeden z szaf. Barry przyglądał mu się, licząc kolejne
okrążenia, które wykonywał. Doliczył się już dziesięciu i wtedy rozbrzmiał
alarm w ich ekranach.
Otworzyli
klapy. Czerwony sygnał oślepił ich, a wraz z donośnym dźwiękiem Barry myślał,
że również i ogłuchnął. Przymknęli ekrany w tym samym momencie, lecz alarm nie
ucichł.
—
Idziemy!
Eliot
złapał Barry’ego za ramię i pociągnął w kierunku wyjścia, ciągle mamrocząc pod
nosem, żeby nikt nie zginął przez ten alarm. Jednak Barry przeczuwał, że to
właśnie był powód, dla którego w ogóle rozbrzmiał…
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz